Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

środa, 5 grudnia 2012

Rozdział 5


~~Iza~~

 Po raz kolejny pojechałyśmy do schroniska. Tym razem podwiozła nas moja mama, bo było zimniej niż zwykle. Przez tydzień czekania na kolejne odwiedziny stajni, nie mogłam zapomnieć zdziwienia Roberta, gdy usłyszał, że Kara pozwoliła nam podejść do niej, pogłaskać ją. Był troszkę zły, że narażałyśmy nasze zdrowie, ale w końcu podziękował nam za uratowanie Dashy przed uśpieniem. To dało jej szansę na dalsze, szczęśliwe życie. Nikt inny nie podszedł do niej tak blisko, nawet po ostatniej pracy z Dashą z ziemi. Dzisiaj miałyśmy popracować z nią, aby kiedyś mogła chodzić pod siodłem i, co jest najważniejsze, aby tolerowała innych ludzi.
Wchodząc do stajni, zobaczyłyśmy, że Bartek i Kuba szykują dwa konie do jazdy.
-No, wreszcie zobaczymy jak jeździcie!- powiedziałam, gdy podeszłyśmy do chłopaków.
-A skąd wiesz, czy nie jedziemy w teren?
-A jedziecie?- spytała Wiki.
-Na wasze szczęście nie. Zostajemy na tym mniejszym parkurze.
-To będziemy miały na co patrzeć- uśmiechnęłyśmy się.- Na razie idziemy do pokoju, a później bierzemy Karą na okrągły plac. Też będziecie mieli niezłe widowisko.
Razem z Wiką weszłyśmy do pokoju wolontariuszy. Wypakowałam z plecaka nową lonżę, czerwonoczarny kantar i pomarańczowy uwiąz, które kupiłyśmy specjalnie dla Karej. Wika położyła w szafce bat do lonżowania i czerwonopomarańczowy halter, wykonany przeze mnie i Wikę.
-Bierzemy halter czy kantar?- spytała Wika
-Proponuję halter. Będzie na nią lepiej działać.
-Ale musimy ją wyczyścić w kantarze. To wezmę oba. Będzie nam też potrzebny bat i lonża?
-Jasne. Musi w końcu trochę pobiegać.
Poszłyśmy do siodlarni i zabrałyśmy sprzęt do czyszczenia i położyłyśmy przy jej boksie. Powtórzyłyśmy te same czynności, co ostatnio- otworzyłyśmy jej boks oraz zagrodziłyśmy przejście do drugiej części stajni. Po chwili Kara wybiegła na okrągły plac. Zamykając wybieg, nie próbowała nas atakować jak ostatnio. Tym razem to my ją "zaatakowałyśmy". Stanęłyśmy na środku placu i uderzając batem w powietrze, zmuszałyśmy hanowerkę do wolnego galopu po kole. Po jakimś czasie było widać oznaki, że się poddała- znacznie zwolniła tempo, zaokrągliła szyję i skierowała lewe ucho w naszą stronę. Położyłam bat na ziemi. Dasha zatrzymała się. Stanęła przy płocie. Po kilku sekundach przyglądania się nam, podeszła powolnym krokiem do nas. Trąciła mnie głową. Pogłaskałyśmy ją miedzy oczami, a hanowerka cicho zarżała. Wtedy wyjęłam z kieszeni marchewkę i poczęstowałam ją.
-Masz halter?- spytałam Wikę.
Pokazała mi kantarek sznurkowy trzymany w ręku.
-Założyć jej?
-Tak, ale bardzo powoli, żeby się nie przestraszyła.
Wiktoria, najwolniej jak umiała, nałożyła halter na głowę Dashy i przypięła do niego lonżę. Chodziła z nią po kole, trzymając ją za zwiniętą lonżę. Po kilku okrążeniach przyspieszyła. Klacz bez żadnych oporów zrobiła to samo- zakłusowała.
-Chyba jest gotowa, żeby ją wyczyścić z tego brudu?- spytałam.
-Trzeba spróbować. Wyczyśćmy ją tu, na świeżym powietrzu.
Po kilkunastu minutach Dasha była już czysta. Razem z Wiką stwierdziłyśmy, że powinnyśmy zacząć uczyć ją chodzenia na lonży.
Przeszłyśmy z nią na ujeżdżalnię, skąd miałyśmy doskonały widok na jazdę chłopaków. Musieli być już rozgrzani, bo galopowali przez położone na ziemi drągi.
Przypięłam lonżę do kantara Karej. Podniosłam troszkę bat, aby zaczęła stępować wokół mnie. Wika stała na zewnątrz tego niewidzialnego koła, trzymając drugi bat, aby zagrodzić Karej drogę, jeśli chciałaby uciekać. Nie pomyliłam się- gdy zrobiła pół koła, zobaczyła uchyloną bramę ujeżdżalni, którą niestety zapomniałam zamknąć. Nie pomagały odstraszające uderzenia batem Wiki, które powinny zatrzymać hanowerkę. Zaczęła galopować w kierunku wyjścia, wyrywając mi lonżę z ręki. Biedna lonża- cała w piasku, nie wyglądała już jak nowa. Ale lonża nie była wtedy najważniejsza. Miałam nadzieję, że nikogo nie było przed stajnią. Gdyby ktoś się tam znalazł, Kara na pewno zaczęłaby go atakować. Razem z Wiką pobiegłyśmy za Karą, która pędziła z ogromną szybkością do swojego boksu. Wbiegając do stajni, zobaczyłyśmy Roberta wyglądającego przez szparkę w drzwiach siodlarni. Dasha wbiegła do swojego boksu i, jakby nic się nie stało, zatrzymała się w swoim ulubionym rogu.
-Spróbujemy jeszcze raz?- spytałam.- Tym razem zamkniemy furtkę i spróbujemy ją lonżować przy tym wyjściu.
-Okej, ale weźmy lepiej jakąś starszą lonżę.
Poszłyśmy do siodlarni po sprzęt i zaprowadziłyśmy Karą na tą samą ujeżdżalnię. Upewniwszy się, że furtka jest dobrze zamknięta, stanęłyśmy niedaleko niej, aby Kara nie mogła się rozpędzić, gdyby chciała znowu uciec w to samo miejsce. Gorzej by było, jakby tym razem upatrzyła sobie drugi koniec ujeżdżalni- bez problemu wyrwałaby mi ponownie lonżę z dłoni. Co dziwne, zrobiła już ze trzy okrążenia spokojnym stępem i nie próbowała nigdzie uciekać.
-Grzecznie chodzi- zauważyła to samo moja przyjaciółka.- Zachowuje się tak, jakby już to kiedyś robiła. Spróbujemy kłusem?
-Miałam to samo zaproponować- odpowiedziałam.
Uniosłam leciutko bat, by klacz trochę przyspieszyła. Szalona, zaczęła galopować.
-Tak myślałam, że to zrobi...-zaczęłam zatrzymywać klacz.- Może Ty spróbujesz?
-Chętnie- uśmiechnęła się Wika.
Gdy Dasha zatrzymała się, zmieniłyśmy się z Wiktorią miejscami. Teraz ona lonżowała konia, a ja stałam na zewnątrz, pilnując, by klacz nie uciekła. Wiktoria, ostrożniej ode mnie, sprawiła, że Dasha zaczęła kłusować. Nie był to zbyt spokojny kłus, ale zawsze to coś. Kara ślicznie wyglądała w szybszym chodzie. Pięknie zaokrągliła szyję oraz wyciągała nogi. Kątem oka zobaczyłam, że chłopcy już skaczą. Mieli przeszkody ustawione na wysokość około 60 centymetrów. Wierzchowiec Bartka przy każdym zagalopowaniu i po każdym skoku, zaczynał wyrzucać tylne nogi do tyłu, na znak niezadowolenia. Bartek nic sobie z tego nie robił, tylko jechał dalej. Natomiast koń, na którym siedział Kuba, zawsze galopował na lewą nogę. Wracając myślami do lonżowanej hanowerki, zauważyłam, że klacz zwolniła swoje tempo. Teraz chodziła zrównoważonym kłusem.
-Może zmienimy kierunek i Kara sobie zagalopuje?- zaproponowałam.
Wika zgodziła się ze mną. Przywołała do siebie konia i przepięła karabińczyk lonży na drugą stronę. Gdy klacz zaczęła chodzić po kole, Wika uniosła bat tak, że Kara zaczęła galopować. Kara, jak to Kara, okropnie pędziła. Ale co tam! Zaraz się zmęczy i zwolni swoje tempo. Niestety, Dasha po raz kolejny mnie zaskoczyła. Już nie biegła po kole, tylko wyrwała Wiktorii lonżę i zaczęła pędzić wzdłuż ściany czworoboku, szukając wyjścia.
-Chyba na dzisiaj jej już wystarczy- stwierdziłam.- Zatrzymajmy ją, odepnijmy lonżę i może na razie ją tutaj zostawimy, to się wybiega za wszystkie czasy, co?
-Dobra. A tym czasem możemy jej zmienić ściółkę i umyć ściany boksu.
Zatrzymałyśmy konia i odpięłyśmy lonżę. Wyszłyśmy z ujeżdżalni dokładnie ją zamykając. Zajęłyśmy się sprzątaniem boksów, czyszczeniem skórzanych elementów siodeł i ogłowi. Zanim dałyśmy koniom jeść, chłopaki skończyli jazdę i rozsiodływali konie.
-Coś ta wasza Kara bardzo szaleje na tym czworoboku- poinformował nas Kuba.
-A co robi? Dawno do niej nie zaglądałyśmy.
 -Okropnie bryka i próbowała straszyć nasze konie, gdy jechaliśmy wzdłuż wspólnej ściany dla czworoboku i parkuru. Raz Chantell odskoczyła i chciała mnie ponieść, ale na szczęście ogarnąłem ją.
-Zaraz ją sprowadzimy, tylko wrzucimy jej jedzenie do żłobu. A tak w ogóle, to nieźle siedzicie w siodle- rzuciłam komplementem.
-Dzięki. Musimy się kiedyś wspólnie wybrać w teren, bo chyba jeszcze nie byłyście- zaproponował Jakub.- A las jest na prawdę piękny. Czasem znajdzie się jakaś naturalna przeszkoda do przeskoczenia, a raz pole do cwału. Ale największą atrakcją jest mała rzeczka o szerokości od jednego do sześciu metrów, a dwie godziny spokojnej jazdy od stajni jest jeziorko, w którym można pławić konie.
-Przy najbliższej okazji chętnie skoczymy z wami w teren, co nie Izz?
Przytaknęłam z uśmiechem na twarzy.
Wróciłyśmy do rozdawania koniom jedzenia, a chłopcy zrobili kąpiel ich wierzchowcom. Wyczyściłyśmy najbrudniejsze konie, sprowadziłyśmy Karą do boksu i zaczęłyśmy zbierać się do wyjścia. Tym razem odebrała nas mama Wiki, której zdałyśmy szczegółowe sprawozdanie z dzisiejszego dnia w schronisku.
Później ciągle sobie wyobrażałam, jak może wyglądać las przy naszej nowej stajni. Nie mogłam się doczekać wyjazdu w taki teren i do tego z takimi chłopakami! W naszej dawnej stadninie tereny nie były najciekawsze- mały las bez żadnych rzeczek ani pól, na których można by jechać szybkim galopem, a powalonych drzew nie wolno było przeskakiwać ze względu na bezpieczeństwo. Do tego podłoże często było śliskie i leżało tam wiele kamyków, a w takim wypadku rzadko można było w ogóle galopować, nie mówiąc już o cwale! 

1 komentarz: