Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

środa, 28 listopada 2012

Rozdział 3

~~Iza~~


Słysząc budzik, zwlekłam się niechętnie z łóżka. Z przyzwyczajenia zaczęłam pakować plecak do szkoły. Dopiero gdy spojrzałam na plan lekcji przypomniało mi się, że jest sobota. A sobota oznacza długi wypad do schroniska. Od pierwszych odwiedzin nowej stajni byłyśmy tam tylko raz. Zaproponowano nam wtedy jazdę na zdrowych koniach. Niestety, nie miałyśmy ze sobą sprzętu jeździeckiego, więc przełożyłyśmy jazdę na dzisiaj. Gdy wykonałam wszystkie poranne czynności, wyjęłam plecak i zaczęłam pakować końskie rzeczy. Wybrałam moje ulubione czarne bryczesy, które wzdłuż zewnętrznej części nóg miały kratkę. Wepchnęłam też czapsy, toczek i mocne, skórzane rękawiczki. Sztyblety musiałam od razu założyć, bo za nic nie chciały się zmieścić do przepełnionego plecaka- taka tam złośliwość rzeczy martwych... Wyprowadziłam jeszcze moją suczkę rasy Husky, Nairkę, na spacer. Oczywiście, jak to na każdym spacerze z nią, znalazła patyk i zaczęła brykać jak koń, zapraszając mnie do zabawy. Podbiegam do niej; ona ucieka słodkim, zebranym galopem. I tak w kółko, aż nie przechwycę patyka, którego od razu rzucam, aby Nairka przyniosła go z powrotem. Po skończonej zabawie, wróciłam do domu, aby zabrać plecak. Poinformowałam mamę o moich planach i wyprowadziłam rower z garażu. Była ładna, wiosenna pogoda, więc mogłyśmy sobie pozwolić na jazdę rowerem do stajni. Mamy takie szczęście, że ścieżka rowerowa prowadzi prawie do samego schroniska, więc nie musimy jeździć po ruchliwych ulicach. Gdy wyszłam, Wika już na mnie czekała.
-Hej, Izz! Jedziemy?
-Jasne!
 Rozmawiałyśmy głównie o szkole. Po jakimś czasie skręciłyśmy w małą uliczkę prowadzącą przez las do schroniska.
Gdy dojechałyśmy, pierwsi przywitali nas Kuba i Bartek. Powiedzieli, że skończono remontować pokój wolontariuszy. Ten pokój znajdował się zaraz po wejściu do stajni. Było to drugie pomieszczenie po lewej stronie (pierwszy pokój należał do Roberta i jego synów). W środku naszego pokoju znajdowało się dziesięć zamykanych szafek- można tam było zostawić swoje rzeczy. Naprzeciwko nich był stolik z krzesłami, a przy oknie z widokiem na las wisiała tablica korkowa na ogłoszenia (na razie wisiał tam tylko kalendarz). Dostałyśmy klucze do dwóch pierwszych szafek. Reszta pozostała dla przyszłych wolontariuszy. Na wprost naszego pomieszczenia znajdowała się wielka siodlarnia. Dalej było około 16 boksów dla koni i składzik paszy.
Zostawiłyśmy rzeczy w naszych szafkach i przebrałyśmy się. Po przywitaniu się ze wszystkimi końmi, zaczęłyśmy czyścić szczęśliwą dwójkę przed jazdą. Wiktorii przypadł srokaty wałach o imieniu Wesuvio, którego czyściłam za pierwszym razem. Natomiast ja dostałam karogniadą Nell. Moja klacz przy czyszczeniu wierciła się, jak nie wiem co, a przy dopinaniu popręgu próbowała gryźć. Miałam z nią trochę problemów, ale nie przeszkadzało mi to. Każdy koń jest nauczycielem. Wesuvio był w miarę spokojny, ale nie tak łatwo dawał kopyta do czyszczenia.
W końcu nadszedł moment, na który ciągle czekałam. Wyprowadziłyśmy konie na plac i wspięłyśmy się na ich grzbiety. Nell nie była zbyt wysoka, ale strzemiona były bardzo skrócone, a nie chciało mi się ich wcześniej poprawiać. Dopiero podczas rozstępowania uregulowałam długość puślisk. Skokowe siodło Nell było bardzo wygodne. Miało mięciutkie poduszki kolanowe, a długość między łękiem przednim a tylnym pasowało w sam raz dla mnie. Do popręgu był przypięty wytok- widocznie Nell musiała często zadzierać głowę do góry. Ogłowie klaczy miało śliczny nachrapnik meksykański. Wika też była zadowolona z siodła, a ogłowie miało przyozdobiony naczółek.
Stępowałyśmy jedna obok drugiej po dużym placu w kształcie kwadratu, na którym była tylko jedna niska przeszkoda i cavaletti ułożone na galop. Obok był jeszcze jeden piaszczysty parkur z kompletem przeszkód, a dalej- czworobok ujeżdżeniowy. Wzdłuż wszystkich placów do jazd rozciągały się pastwiska dla koni.
W stępie ćwiczyłyśmy ustępowanie od łydki, a później łopatkę do wewnątrz. Gdy konie były już rozgrzane, powtórzyłyśmy te ćwiczenia w kłusie. Później dałyśmy koniom trochę odpocząć.
-Jak tam Nell?- spytała Wika.
-Świetna klaczka, szybko reaguje na delikatne przyłożenie łydek. Musi lubić robić ustępowania, bo jest w tym świetna- pochwaliłam mojego wierzchowca.
-Wesuvio nie jest taki delikatny. Muszę mocniej przykładać łydki, żeby się ruszył.
-Znając twoje możliwości,dasz sobie radę. Świetnie idzie ci ustępowanie. Później możemy zamienić się końmi.
-Może innym razem.
-OK. To co, może przeskoczymy tą przeszkodę?- spytałam, wskazując ręką na niskiego krzyżaczka.
-Ok, ale na razie z kłusa. Później możemy spróbować z galopu.
-To jedź pierwsza.
Wika nakierowała Wesuvia na około 40-centymetrową przeszkodę. Wałach ledwo podniósł nogi nad przeszkodą.
-Z galopu będzie lepiej, obiecuję- rzekła Wiktoria.
Teraz ja nakierowałam Nell na tego samego krzyżaczka. Ładnie skoczyła, ale po przeszkodzie od razu bryknęła i bardzo chciała zagalopować. Dopiero po tym bryknięciu zauważyłam, że z pobliskiej altanki obserwują nas Kuba i Bartek. Skoczyłyśmy jeszcze po dwa razy i zaczęłyśmy galopować. Robiłyśmy wolty, lotne zmiany nóg i przejeżdżałyśmy przez cavaletti. Później przeskoczyłyśmy sobie tą niską przeszkodę. Wika, jak obiecała, skoczyła o wiele lepiej niż poprzednio.
-Może podwyższymy troszkę tą przeszkodę?
-Okej, ale ty schodzisz z konia- odpowiedziała przyjaciółka.
-Ustawię stacjonatę o wysokości 80 cm.
Gdy z powrotem wsiadłam na Nell, Wika ruszyła na przeszkodę. Leniwiec-Wesuvio zrzucił drąga.
-Hahaha- zaśmiałam się.- Co jest? Za słaba łydka?
-To zobaczymy jak ty to przeskoczysz.
-Możesz poprawić przeszkodę?
-Jasne, już schodzę.
Na nieszczęście, ja też zrzuciłam drąga. Nell za późno się wybiła. Oczywiście teraz Wika śmiała się ze mnie, a ja razem z nią.
Przeskoczyłyśmy bez zrzutki po trzy razy, ale potem nie chciało nam się poprawiać tej stacjonaty, więc jazda zaczęła zbliżać się ku końcowi. Pokłusowałyśmy trochę i przeszłyśmy do stępa. Gdy przejeżdżałyśmy koło altanki, chłopcy kazali się na chwilę zatrzymać.
-To następnym razem wsiadacie na trudniejsze konie- powiedział Bartek.
-Świetnie jeździcie, a inne konie też potrzebują ruchu- dokończył jego brat.
-A wy czemu nie na koniach?
-Chcieliśmy popatrzeć jak wy jeździcie.
-To możemy spróbować-stwierdziłyśmy ze śmiechem- Ale nie dawajcie nam całkiem dzikich koni, które co krok strzelają barany i bardzo chcą pozbyć się jeźdźca.
-Zupełnie dzika jest tylko ta kara hanowerka, a jej nikomu nie dałbym nawet do czyszczenia, a tym bardziej nie wspominając o jeździe na niej- odpowiedział Kuba.
Zaczęłyśmy stępować dalej. Po skończonej jeździe, rozsiodłałyśmy konie i wypuściłyśmy na pastwisko. Wyczyściłyśmy inne konie i też wyprowadziłyśmy je na łąki. Tylko hanowerka i dwa inne bardzo poszkodowane konie zostały w boksach. Posprzątałyśmy stajnię, zmieniłyśmy słomę w niektórych boksach i wrzuciłyśmy jedzenie do żłobów. Karej też szybko dałam przez drzwi boksu. Widocznie nie miała ochoty na jedzenie, bo schowała się w kącie udając zwykłego, strachliwego konia. Ciągle zastanawiała mnie jej przeszłość. Czy kiedyś była normalnym koniem? Albo czy uda się komuś ją oswoić? Tego jeszcze nie wiem. Zastanawiałam się nad tym razem z Wiką w drodze powrotnej.

2 komentarze:

  1. Ten rozdział też ekstra ;) Podoba mi się opis jazdy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie opisana jazda. Widać, że się znacie ;)

    OdpowiedzUsuń