Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 70

~Wika~

- Hej, szefie - zasalutowałam, wchodząc do biura. Uśmiech od ucha do ucha nie schodził mi z twarzy.
- Widzę, że jazda udana - Robert przeciągnął się na fotelu i upił łyk lemoniady.
- No... właśnie nie bardzo - przyznałam. - Nie mogłam jechać szybciej niż stępem, a Esemes rwał do przodu. Po prostu miło znów usiąść w siodle. - Podparłam ręce pod boki próbując sobie przypomnieć, po co tak w ogóle przyszłam do Roberta.
Chyba miałam do niego jakąś sprawę, pomyślałam, tylko jaką...? Ach tak!, doznałam olśnienia.
- Jakaś dziewczyna przyszła na jazdę. Mówi, że się z tobą umawiała.
- Jak ma na imię?
Uśmiechnęłam się przepraszająco uświadamiając sobie, że nie byłam wystarczająco przytomna, żeby spytać nieznajomą o imię. W ogóle nie byłam dla niej zbyt sympatyczna. Rob skinął tylko głową, domyślając się odpowiedzi.
- To pewnie Karina - powiedział - miała przyjść na jazdę. Ale mam tu tyle roboty... Całkiem o niej zapomniałem. Dasz radę się tym zająć?
Spojrzałam na niego zszokowana. Zaskoczyła mnie jego bezpośredniość, w końcu pracowałam w schronisku, a nie w szkółce. Prowadzenie jazd dalece wykraczało poza moje obowiązki. A poza tym miałam pewną świadomość, że się do tego nie nadaję. Po tym wypadku straciłam całą pewność siebie. Założę się, że gdyby nie kontuzja, która uniemożliwia mi ostrzejszą jazdę, to i tak bałabym się zagalopować albo skoczyć nawet cavaletka. A przecież jeszcze dawno mnie tu nie było. Nie wiem, czego się spodziewać po koniach, z którymi niegdyś sama pracowałam.
- Ja? - wydusiłam w końcu.
- Owszem. - Robert zaczął przerzucać kartki na biurku i pisać coś w swoich dokumentach. Minęła chwila, zanim znów zwrócił się do mnie. - Karina, z tego co mówiła, umie jeździć, ale miała długą przerwę. Poradzi sobie z koniem, ale nie będziesz się denerwować, że potrafi więcej od ciebie - puścił do mnie oczko. - Weź Izę do towarzystwa. Dajcie jej do osiodłania Serir.
Zamrugałam zaskoczona. Wcześniej Serir raczej nie chodziła pod siodłem. Tyle się zmieniło... Ale postanowiłam jeszcze dla pewności spytać Izę.
Wyszłam z biura Roberta i poszukałam wzrokiem dziewczyny, którą zostawiłam na korytarzu. Stała w boksie Broszki i głaskała ją po grzbiecie.
- Hej! - zawołałam. - Co robisz w boksie konia?
- Poznajemy się - rzuciła patrząc na mnie, po czym znów wróciła do gładzenia brązowej sierści.
Wywróciłam oczami, czego ona już nie zauważyła. Nie możecie się poznawać przez zamknięty boks?, pomyślałam opryskliwie.
- Tak nie można - powiedziałam, tym razem uprzejmie. - Na drzwiach stajni wisi regulamin. Wchodzenie do boksów jest surowo zabronione.
- Dlaczego? - Dziewczyna niechętnie wyszła z boksu i stanęła koło mnie.
- A jak myślisz? To schronisko dla koni, nie pensjonat. Połowa naszych koni zabiłaby cię gdybyś stojąc obok nich wykonała jakiś szybki gest.
A jeden z nich zrobiłby to, gdybyś tylko próbowała do niego podejść, pomyślałam smętnie.
- Źle zaczęłyśmy - zauważyłam. - Jestem Wiktoria - podałam dziewczynie rękę, uśmiechając się miło.
- Karina... - dziewczyna zawahała się, zanim w końcu uścisnęła mi dłoń.
Przyniosłam z siodlarni skrzynkę ze sprzętem do czyszczenia i podałam ją Karinie.
- Jeździsz na Serir - oznajmiłam.
- To ta gniada klacz, którą głaskałam? - spytała z nadzieją w głosie.
Poczułam, jak mięśnie mi sztywnieją. Zawsze uważałam Gniadą za swojego konia, tolerowałam na niej tylko Izę. Kiedyś chciałam Brokę kupić, ale problemy finansowe mi na to nie pozwoliły. Słabo mi się zrobiło na myśl, że ktoś mógłby teraz jej dosiąść. Ale nie może, przypomniałam sobie. Na niej już nikt nie pojeździ.
- Nie... To Broszka. Serir, stoi w boksie naprzeciwko.
Karina obejrzała się na marwari, ale nie wyglądała na zainteresowaną.
- Chyba jednak wolałabym... Broszkę.
- A ja wolałabym, żeby Broszka mogła chodzić pod siodłem - odparowałam. - Miała kości jednej z nóg w drzazgach. Trochę się zrosły, ale już nikt jej nie dosiądzie. Wyszczotkuj Serir w boksie, a ja poszukam koleżanki.
Znalezienie Izabeli wcale nie było takie proste. Przetrząsnęłam całą stajnię, zaglądając do każdego z boksów, a także do biura Roberta, siodlarni, łazienki; a Izy ani śladu. Wyszłam na zewnątrz, rozejrzeć się dookoła stajni. Ujeżdżalnie również ziały pustką. Zostało mi tylko pastwisko i skład słomy.
Szłam na padok ze ściśniętym gardłem. Wiedziałam, że wiążę się to z ponownym spotkaniem z Dashą. Klacz stała wciśnięta w kąt pastwiska znajdujący się od strony, z której nadeszłam. Miałam wrażenie, że drewno płotu aż ugina się pod naporem potężnego końskiego ciała. Wtedy ujrzałam też przyjaciółkę. Siedziała po turecku pośrodku ogrodzonej przestrzeni, plecami do Karej.
- Izz... Co ty robisz? - spytałam na tyle głośno, by przyjaciółka mnie usłyszała. Nie chciałam się zbliżać do klaczy.
- Pracuję nad nią - odparła, nie odwracając się do mnie.
Prychnęłam cicho.
- Efekt murowany - zakpiłam. - Jesteś mi potrzebna, mamy poprowadzić jazdę.
~Iza~
Niechętnie zwlekłam się z ziemi, zaś chwilę później stałyśmy już w stajni, patrząc jak Karina siodła Serir. Wika spytała mnie, czy ta klacz naprawdę może chodzić w szkółce. Potwierdziłam. Pamiętałam jak kiedyś nie pozwalaliśmy na niej nikomu jeździć. Teraz jednak uczyniliśmy duże postępy w pracy z nią. Mieliśmy zamiar niedługo oddać ją do adopcji. Nie wiedzieliśmy gdzie trafi, a tak czy inaczej musiałaby zmienić jeźdźca, więc postanowiliśmy przyzwyczajać ją do różnych osób. Wcześniej głównie Jakub się nią zajmował.
Karina najpierw założyła klaczy siodło, chociaż sugerowałam by zaczęła od ogłowia, żebyśmy mogły przytrzymać klacz podczas zakładania siodła. Siodłanie nie było zbyt proste, Serir wierciła się za każdym razem, gdy Karina chciała dopiąć popręg. Musiałyśmy jej pomóc. Jednak o wiele gorzej było z ogłowiem. Marwari zarzucała głową przy próbach włożenia jej do pyska wędzidła. Karina w nerwach wykonywała coraz gwałtowniejsze ruchy rękami, co z kolei stresowało i tak już niechętną do współpracy klacz.
- Daj mi to - wyszarpnęłam ogłowie z rąk dziewczyny.
Pogłaskałam Serir po spoconej szyi. Przemawiałam do niej spokojnie. Potem wzięłam na dłoń wędzidło i nasypałam na nie trochę paszy. Gniadoszka zajęta jedzeniem nawet nie zauważyła, kiedy przyjęła wędzidło. Wytarłam dłonie o spodnie, dopinając pozostałe paski.
- Nasze konie naprawdę wiele przeszły - odezwałam się. - Nie możesz ich traktować jak szkółkowe kucyki. Wcześniej jeździłyśmy w dużym klubie jeździeckim, bat zawsze miał każdy jeździec do każdego konia, nieraz w grę wchodziły ostrogi. Większość naszych rumaków zachowywała się jak takie pieski pałacowe. Zadbane, odżywione, z nienaganną przeszłością wolały siedzieć w boksie i się obijać. Bez bata nie chciały ruszyć, a jak się próbowało je uderzyć to nieraz stawały dęba - westchnęłam przeciągle. - Ciężko było mi się przestawić na te schroniskowe konie. Ale... po raz pierwszy na głos mogę stwierdzić, że więcej razy zostałam pogryziona i skopana w miesiąc w mojej byłej stajni niż przez cały mój pobyt tutaj.
Wiktoria patrzyła na mnie lekko zdziwiona. Sama nie wiedziałam, dlaczego mówię to wszystko dziewczynie, która, prawie uderzyła Serir i, według tego co mówiła Wika, przystawiała się do Broszki.
gify konie
Wyszłyśmy na ujeżdżalnię. Pomagałam Karinie z końcowym przygotowaniem klaczy, a potem pomogłam jej wsiąść, nie chcąc obciążać grzbietu Serir, gdyby wsiadała po strzemieniu. Marwari ruszyła stępem dookoła, kiedy nadbiegł Bartek.
- Wika! - zawołał. - Muszę ci coś pokazać. No chodź!
Podbiegł do nas, nie zważając na obecność konia i szarpnął Wiktorię za rękę.
- Prowadzę jazdę - odparła przyjaciółka.
- Iza cię przez chwilę zastąpi, prawda? - spojrzał na mnie, uśmiechając się błagalnie.
- Pewnie - rzuciłam od niechcenia.
Odprowadzałam ich wzrokiem, kiedy znikali w wejściu do stajni.
Po kilku minutach poleciłam Karinie by zakłusowała i obserwowałam z jaką wprawą unosi się nad siodło i opada na nie z powrotem. Anglezowała zawodowo, trzeba jej to było przyznać. Tułów miała idealnie wyprostowany, a ręce zginały się i prostowały z ruchem głowy konia oraz ciała dziewczyny. Stabilna łydka podtrzymywała tempo. Napatrzyłam się, postanowiłam więc dać jej kilka ćwiczeń. Robiła wężyki, ósemki, wolty, półwolty, przekątne... W końcu pozwoliłam jej zagalopować. Jechała po ścianie, trzymając wodze bardzo krótko. Wyglądała na spiętą. Po dwóch okrążeniach w jedną i drugą stronę kazałam jej przejść do stępa.
- Skaczesz coś? - spytałam.
- Mhm - przytaknęła. - Z moim koniem skakałyśmy spokojnie do klasy N włącznie.
Serir tyle nie skoczy, pomyślałam. Następnym razem damy jej Chantell, a teraz ustawię coś koło pół metra.
Postawiłam stacjonatę mającą 50 centymetrów.
- Zagalopuj na lewą rękę i najedź tą przeszkódkę - poleciłam.
Obserwując ją zaczynałam się zastanawiać, czy tylko się przechwala, czy po prostu jest zdenerwowana. Siedziała cała usztywniona, podczas skoku za późno robiła półsiad, podciągała się na wodzach...
- Spróbuj jeszcze raz i ją rozkłusujemy - oznajmiłam.
- Żartujesz sobie? - oburzyła się.
- Jeździsz już 45 minut, a z 15 minut zajmie nam, zanim będzie mogła trafić do stajni. Nie, nie żartuję.
- A nie możesz mi ustawić czegoś... wyższego? Przecież to poniżające, ja takie drążki skakałam pięć lat temu.
- Czy myślisz, że jeżdżąc tak jak dziś dam Ci coś wyższego? Słuchaj moich uwag, bo od początku galopu robisz te same błędy.
Mruknęła coś pod nosem, ruszając galopem. Już zaczęła najeżdżać na tą samą stacjonatę, kiedy w ostatniej chwili szarpnęła za zewnętrzną wodzę, kierując się na podobną przeszkodę, ale dwukrotnie wyższą.
- Nie! - krzyknęłam bezsilnie, ale nic nie mogłam zrobić. Byłam za daleko, żeby złapać konia. Za daleko, żeby w ogóle zareagować.
Nie zdążyłam nawet obwinić za to tych, którzy zwykle ustawiają parkury i nie składają przeszkód. Byliśmy to ja, Wika i chłopcy. Ustawialiśmy przeszkody dla siebie, ale korzystał z nich też Robert pracując z koniem albo  prowadząc jazdę.
Karina uwiesiła się na wodzy, półsiad zrobiła minimum dwie foulee przed wybiciem.
- Oddaj jej wodze - krzyknęłam, rozpaczliwie próbując jej... im pomóc. Zignorowała polecenie.
Wiedziałam, co się teraz stanie. Przewidziałam dokładnie dalsze wydarzenia. Serir wykonała ostatni skok galopu przed odskokiem. Przednie kopyta dotknęły ziemi przed przeszkodą i wbiły się w nią. Tylne nogi nawet nie zostały dobrze dostawione do przednich, kiedy wystrzeliły do tyłu, gwałtownie unosząc zad. Amazonka wypuściła z rąk wodze i pięknym łukiem przeleciała nad przeszkodą, lądując po drugiej stronie najpierw na głowie, a potem upadając ciężko na plecy.
Zerknęłam na Serir, czy aby nic jej nie jest, lecz ona stała grzecznie ze zwieszonym łbem, zginając tylną nogę i opierając ją na czubku kopyta. Gdyby nie plamy potu na jej ciele myślałabym, że właśnie została wyprowadzona ze stajni, co przerwało jej drzemkę, a teraz postanowiła spać dalej. Zignorowałam konia i pomknęłam do dziewczyny.
- W porządku? - spytałam. - Żyjesz?
Karina nie drgnęła. Kucnęłam przy niej, patrząc jej w twarz. Powieki były uchylone, ale oczy zalały się łzami.
- Ej - szepnęłam o wiele łagodniej. Zapomniałam jak potraktowała Serir. - Coś cię boli?
- Nie... - wyjąkała. - Tylko... boję się skakać...
Podniosła się powoli, wsiadła na Serir i na luźnej wodzy zaczęła stępować. Wtedy mi wszystko opowiedziała. Miała wypadek, taki jak dziś. Nic poważnego, ale jechała w klasycznym toczku. Uderzając z pełnego pędu głową w ziemię dorobiła się lekkiego wstrząsu mózgu. Niegroźny, ale rodzice się wystraszyli i sprzedali jej konia - sportowego wałacha szlachetnej półkrwi Carrey'a. Od tamtej pory nie jeździła. Teraz, po niemal roku, chciała do tego wrócić.
- Przepraszam, że byłam taka nie miła - powiedziała. - Normalnie da się mnie znieść. Po prostu denerwowałam się przed tą jazdą.
- Wyluzuj - obdarowałam ją promiennym uśmiechem. - Już nasza w tym głowa, żebyś wróciła do dawnej sprawności. Ale jednego nie rozumiem. Jeśli przed wypadkiem zaliczyłaś taki sam upadek jak dziś, a wtedy nie bałaś się skakać... Jak to się stało?
- Zrobiłam błąd - wzruszyła ramionami. - Czasem jeden mały błąd potrafi odmienić życie.
- Oj tak... - mruknęłam. 
Świetnie wiedziałam, co ma na myśli Karina. Odwróciłam głowę szukając wzrokiem Dashy. Stała na pastwisku ze zwieszoną głową, choć nie skubała trawy. 
- I tak ci pomożemy - odpowiedziałam optymistycznie.
gify konie
Rozdział mógł być jeszcze trochę dłuższy, ale zrezygnowałam, bo jakoś nie mogłam wybrnąć z tego, do czego doszłam :/ W następnym rozdziale pomyślę, co zrobić z Wiką. A na razie musi być tyle. Podoba mi się długość tego rozdziału, chociaż za dużo tu się nie dzieje.
~-~-~
A teraz powiem słowo o obozie :D Wróciłam już ponad dwa tygodnie temu, ale postanowiłam nie przeznaczać na opowiadanie o nim całego posta, więc daję to w dopisku.

Miła okolica, aczkolwiek zasięgu nie było prawie w ogóle, a najbliższym normalnym sklepem było Odido jakiś kilometr pod górę, drugi był bliżej, ale nie było w nim za wiele. Co bym dała na plus, bo nie korciło mnie, żeby siedzieć cały dzień i SMSy skrobać ;) A w sklepie byłam tylko 2 razy i uważałam to za fajny spacer. Niestety Wi-fi było, ale nie można... nie mieć wszystkiego XD
Instruktorka była świetna. Nie pozwalała cmokać i wypychać koni z bioder, co było wbrew temu, czego mnie uczono, ale nauczyłam się porządnie dawać łydkę, a nawet zagalopowywać ze stępa. Wracając do pani instruktor, to zrobiła na początku na nas wrażenie bardzo surowej, ale już po kilku dniach wszyscy ją pokochali. Nie zmuszała do niczego, jeśli ktoś się bał coś zrobić, to zwalniała go z wykonania ćwiczenia. Pod koniec jazd w stępie śpiewaliśmy piosenki z "Mustanga [...]" i tańczyliśmy Makarenę.
Wychowawczynie najchętniej przesiadywały w naszym pokoju. 11-tka mieściła w sobie najstarsze towarzystwo i 20-toparoletnie panie chętnie nas odwiedzały.
Ogółem atmosfera była cudowna. I nie tylko przy dorosłych, ale też między nami. Nasz turnus był wolny od "słit koniarek", czy jakichś laluń pokroju koroszkowej (tj. z KSK) Amandy.
Konie też były wspaniałe. Jadąc na trzeci turnus w dość prestiżowej (czyt. obleganej) stajni oczekiwałam koników wyszarpanych w pysku, znieczulonych na łydki itp. Tymczasem w całej stajni były może ze dwa konie, które ciężko było ruszyć, reszta pięknie chodziła.
Byłam w zaawansowanej grupie jeździeckiej. Początkowo grupa pierwsza liczyła sobie 9 osób, a pozostałe dwie po 4 i 5. Najpierw byłam w pierwszej razem z Nikki i Koniowatą, potem zrobiono dwie zaawansowane, będące prawie na identycznym poziomie i trafiłam do tej drugiej.
Spędziłam w stajni tyle czasu, ile tylko mogłam marzyć. Najczęściej wstając o 4, śniadanie jadłam koło 10, kiedy ostatnia z grup skończyła jazdę i odstawiła konie do boksów. Pomagałam komu się dało. Czasem siodłałam 3 konie na raz. Teraz mi tego brakuje, ale obóz się skończył :( Nie jestem pewna, czy za rok też pojadę do Włosani, ale ten obóz zawsze będę miło wspominać <3 A w roku 2015, jako że to mój ostatni obóz - 30 maja mi stuknie osiemnastka - planuję wypad na dwa turnusy, niezależnie gdzie pojadę (ale musi być nie drożej niż 1700 zł za dwu tyg. turnus).
Co jeszcze mogę powiedzieć? No tak, zapomniałam wspomnieć jeszcze o oklepach. Godzinę dziennie jeździliśmy bez siodła, co mnie przeraziło jeszcze przed obozem, kiedy Koniowata dowiedziała się o tym od koleżanki z drugiego turnusu. I pierwszego dnia, kiedy opisywaliśmy swoje umiejętności wszyscy mówili coś typu "Nigdy nie jeździłam na oklep" albo "Galopuję/skaczę na oklep", a instruktorka "Co wy macie z tymi oklepami? Czyżbyście dostali informacje z poprzednich turnusów?" I wszyscy w śmiech. Ale do rzeczy. Mimo początkowych obaw w końcu na oklep galopowałam i to ze stępa, bo z kłusa mi średnio wychodziło.
Zaliczyliśmy też jedną dosiadówkę (grupa średnio zaawansowana, w której była Sophie miała dodatkową dosiadówkę w bonusie, żeby poćwiczyć kłus wysiadywany przed pierwszym galopem). Przekonałam się, że mój dosiad jest tak beznadziejny jak tylko może i że galop na lonży (który był moim pierwszym takim w życiu) nie jest zbyt fajny. Ale był to mój pierwszy galop bez strzemion i być może ośmielił mnie do zagalopowania na oklep :3
Tak więc na naszych koniach jeżdżę lepiej niż przed wyjazdem. Klara na ujeżdżalni pięknie mi galopowała i skakała, a w terenie w ogóle nie mogłam jej utrzymać; a kiedy jeździłam na Licie - 20 letnim mocno zbudowanym wałachu - usłyszałam od instruktora że "Lit mi ładnie chodzi" ^_^ Warto wspomnieć, że z obydwoma końmi miałam problemy , szczególnie z zagalopowaniem.
Mogłabym opowiadać godzinami, w końcu tyle się wydarzyło... Ale najlepiej przeżyć to samemu. Ze swojej strony powiem tylko tyle, że brakuje mi przymiotnika by opisać ten obóz. Świetny, boski, genialny, cudowny... Wszystko brzmi tak pusto... A tu mam dwie fotki:
Zdjęcie z jednej z jazd. Jesteśmy na niej we trzy. Nikki jedzie druga na siwej klaczy imieniem Delecta, Koniowata jedzie trzecia na Kalandorze, a ja czwarta na Biśmie.

To konik, na którym jechałam kwalifikacje. Jeździłam na nim też na pierwszej normalnej jeździe i zaliczyłam glebę. Nie zrzucił mnie, ale trochę pomógł ;) Ma na imię Evi i jest rasy Deutsche Reitpony

~-~-~
Na koniec jeszcze przeproszę, że tyle mnie nie było. Powtarza się to co rozdział: nie mam siły do pisania, a potem mam wyrzuty sumienia, że tak olewam bloga i staram się za to przeprosić. Postaram się popisać w wakacje, póki mam czas. Bo od września idę do drugiej klasy liceum i trzeba pogodzić się z nauką, bo mogę sobie gdzieś wsadzić średnią 5.0, jeśli jedyną tróję na świadectwie mam z matmy, a wybieram się na architekturę. Więc zaczynam się uczyć. Brzmi to jak jakaś mantra powtarzana nieprzerwanie co roku, ba!, każdego dnia kiedy uświadomię sobie, że nic nie umiem, a mogą nam zrobić niezapowiedziany teścik. Ale tym razem na serio. Więc blog już w ogóle spadnie na plan dalszy :( Ale warto. Jeśli skończę architekturę i znajdę pracę to będę wreszcie mogła kupić wymarzonego konia ;)

Rozpisałam się tym razem bardzo, ale na tym kończę. Już i tak za dużo Wam powiedziałam. Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się niedługo. A teraz do napisania :)