Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 76 [EPILOG]

~Robert~
- Co z nią zrobisz? - głos Bartosza wyrwał mnie z letargu. Od dłuższego czasu stałem przy pastwisku z głową opartą na skrzyżowanych na ogrodzeniu rękach i obserwowałem Dashę.
- A żebym to ja wiedział... - westchnąłem.
-  Może porozmawiam z Wiką?
- Po co?
- Przekonam ją, że nie ma sensu utrzymywać Dashy przy życiu...
- Bartuś, kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że naprawdę nie potrzebuję czyjejkolwiek zgody w sprawach związanych z losem moich koni?
Uśmiechnąłem się na widok jego zmieszania. Nie potrzebowałem zgody Wiktorii, by uśpić Dashę. Po prostu nie chciałem tego robić, dlatego podjęcie decyzji zostawiłem Wice - osobie, której najbardziej na świecie zależało na utrzymaniu klaczy przy życiu. Podzieliłem się tym z synem. Najpierw myślał, że żartuję, a potem mruknął coś o obowiązkach i zniknął w stajni.
- Dasha. - Cmoknąłem. - Chodź, księżniczko.
Klacz zastrzygła uszami i odwróciła się do mnie zadem.
Wpadłem na pewien pomysł, postanowiłem zadzwonić do Wiki.
~Wiki~
- Tato - powiedziałam, wchodząc do salonu. - Podwieziesz mnie do Equilandu? - Widząc zszokowanie na twarzy rodziców dodałam szybko: - Wiem, że się ostatnio głupio zachowuję, ale tęaknię za końmi. A teraz nie mam zamiaru jeździć, naprawdę. Po prostu Robert chce ze mną porozmawiać. Miało być jutro po szkole, ale skoro dziś mam czas...
- Zjedz obiad, to pojedziemy - oznajmił ojciec.
Siadłam i wzięłam do ust pierwszy kęs.
- To jest zimne - mruknęłam.
- Godzinę temu nie było - zakończył temat ojciec.
***
- Przyjadę po Ciebie za godzinę - powiedział tata parkując na terenie schroniska. I lepiej, żebym cię nie zobaczył na koniu, bo dostaniesz szlaban na wszystko. Będziemy cię wypuszczać z domu tylko do szkoły, a i wtedy któreś z nas będzie cię odprowadzać, czekać pod szkoła, żebyś aby nie uciekła i wracać razem z tobą do domu.
Wywróciłam oczami zażenowana.
Miałam serdecznie dość tych ich zakazów. Byli zupełnie przeciwni moim jazdom konnym, wiedziałam to. Ale ta propozycja z jeżdżeniem u Amandy... Przegięcie. Skierowałam się w stronę stajni. Już miałam tam wejść, kiedy zobaczyłam Roberta stojącego przy pastwisku i omal nie wpadłam na Bartka.
- Wiki! - uśmiechnął się do mnie.  - Kope lat, kochanie. - Rozłożył ramiona jakby chciał mnie objąć.
- Daruj sobie - ostudziłam jego zapał. - Umówimy się na spotkanie kiedy indziej. Mam godzinę, a muszę oorozmawiać z twoim ojcem.
-Coś... wspominał. Jest...
- Wiem - rzuciłam i pobiegłam na łąkę.
- Wiktorio, szybko przyjechałaś - zaczął Rob.
- Starałam się - ucięłam. - O co chodzi?
- Zastanawiałem się, co zrobić z Dashą. Minęło dużo czasu, co dzień próbowałem z nią pracować. Ten koń nigdy więcej nie zaufa człowiekowi. Widzę to w jej oczach. Ale nie mogę jej za to zabić. Nie zrozum mnie źle, ale to z rąk ludzkich odniosła szkodę. Wiem, że nie chciałaś, to był wypadek. Ale ciebie obwinia. Warto wspomnieć, że już raz człowiek ją zawiódł, ona jednak zgodziła się Wam zaufać.
- Chcesz powiedzieć - przerwałam - że zaufała nam, a my ją zawiodłyśmy i na tym koniec, tak? Nie ma szans?
- Tak...  Iza mnie prosiła, żebym pozwolił jej odejść, bo cieepi zamknięta na wybiegu, przerażona. Ale ja tego nie zrobię. To znaczy pozwolę jej odejść, ale nie umrzeć. Chcę ją wypuścić, tak jak kiedyś Furię.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Takiej propozycji najmniej się spodziewałam. Zresztą padła już kiedyś, odrzuciliśmy ją.
- Nie przeżyje na wolności - skwitowałam.
- Skąd wiesz?
- Może udaje niezależną, ale obecnie ma pod nosem trawę, siano i wodę. Jak ty to sobie wyobrażasz? Gdzie znajdzie pożywienie?
- Wypuścimy ją przy dzikim stadzie, będzie się trzymała razem z nim, da radę.
- A co, jeśli ją odrzucą?
- Wika! Zostawmy to naturze. Wolisz, , żeby zginęła na wolności, czy została dobita przez człowieka, bo boi się ludzi? Zawsze istnieje ryzyko, my je podejmijmy.
-Kiedy chcesz ją wypuścić?
- Dzisiaj. A ty jedziesz ze mną. Dzwoniłem do Izy i jej to proponowałem, ale nie chciała. Z tobą wolałem porozmawiać w cztery oczy, żebyś nie mogła się tak łatwo wycofać.
Wbiłam wzrok w ziemię, myśląc intensywnie o tym, co usłyszałam. Może faktycznie nie da się jej pomóc. Usłyszałam, jak w mojej głowie ktoś mówi "Jeśli ją kochasz, to pozwól jej odejść".
- W porządku - zgodziłam się. - Daleko jedziemy? Na Mazury, to jakieś 5 godzin drogi. Zadzwoniłem do twojego taty jak tylko wysiadłaś z samochodu. Wyraził zgodę.
***
Musieliśmy uśpić Dashę, by w ogóle pozwoliła do siebie podejść, nie mówiąc o zapakowaniu do przeczepy. Na początku mieliśmy ją tylko odurzyć, jednak nawet na wpół przytomna z uginającymi się pod nią nogami była na tyle silna, by boleśnie ukąsić mnie w ramię. Pomagał nam weterynarz. Najpierw ją uśpił, a potem pomógł zapakować nieprzyromnego konia do przyczepy.
Kiedy wyruszyliśmy oboje siedzieliśmy w ciszy. Wspominałam te najlepsze momenty spędzone z klaczą. Przed oczami wciąż miałam obraz zwycięskich zawodów i roześmianych twarzy dwóch nastolatek. Albo nasze pierwsze spotkanie... Kiedy to po raz pierwszy zachwycił mnie widok karej klaczy, tak brudnej i zabiedzonej, a jednak wspaniałej. Chwile, które spędzałam na oswojeniu jej, a potem treningu.
Po policzku spłynęła mi samotna łza, odwróciłam twarz ku oknu, by Robert tego nie zobaczył. Przez chwilę miałam wrażenie, że znowu jestem piętnastolatką, która wraca ze stajni z przyjaciółką po informacji o odesłaniu na rzeź jej ukochanej klaczy. Kiedy to z Izą udawałyśmy, że wyglądamy przez okna z dwóch różnych stron auta, by ukryć wzbierające w oczach łzy. Tymczasem byłam osiemnastolatką, która za dwa miesiące zdaje maturę, a potem powinna wyjechać na studia. Kogo w takich okolicznościach obchodziłby koń, którego i tak długo bym nie widziała...
Potrząsnęłam głową, by uspokoić myśli.
-wszystko w porządku? - spytał Robert.
- Tak, zmęczona jestem.
Ha, zmęczenie to najlepsza wymówka. Można pod nim ukryć łzy w oczach, smutek, osowiałość, rozkojarzenie, senność... Teraz jednak nie chciałam kłamać. Marzyłam, by znaleźć się już w domu, w łóżku.
***
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Robert.
Zamrugałam gwałtownie. Musiałam się zdrzemnąć, nawet nie wiedziałam, kiedy tu trafiliśmy. Dopiero teraz zauważyłam, że z tyłu samochodu dobiega dziwne stukanie. Dopiero po chwili sobie zdałam sprawę, że to Dasha się obudziła.
- Kara szaleje - zauważyłam.
- Od godziny. Tłucze się coraz mocniej, bałem się, że rozwali przyczepę zanim dojedziemy. Nie jest niczym przywiązana. Szybko opuścimy trap i pozwolimy jej wyskoczyć. Nie powinna chcieć nas zaatakować,  więc jak położymy trap na ziemi odskakujemy do tyłu i się nie ruszamy. Jasne?
Skinęłam głową.
Tak eż zrobiliśmy. Dasha stała łbem przy wyjściu, spocono, spięta na ugiętych nogach. Wyglądała na gotową do oddania skoku w stronę wolności, jednak tkwiła w bezruchu.
- Co jest? - spytałam. - Nie wyjdzie?
- Cierpliwości.
W dali zamajaczyło stado dzikusów. Podjechaliśmy najbliżej jak się dało bez niepokojenia ich.
W tym momencie Dasha odbiła się i pogalopowała w stronę koni, nawet się nie oglądając wstecz.
- Żegnaj, koniku - powiedział Robert.
- Żegnaj - powiedziałam na głos. A w myślach dodałam: do zobaczenia wkrótce, piękna.

KONIEC TOMU TRZECIEGO

-----
Rozdział zawdzięczacie Koniowatej xD Szczerze mówiąc nie chciało mi się pisać i nabazgrałabym coś pewnie dopiero po feriach. Ale jak się ma taką motywatorkę to i rozdział w 2 dni się napisze. Jest krótki, przykro mi. Nie mogłam bardziej polać wody. Na początku miałam nie opisywać wypuszczenia Dashy, ale jak zobaczyłam ile wyszło, postanowiłam to dodać. Wybaczcie też brak korekty rozdziału. Piszę z tableta, kompa nie miałam w rękach. Czcionkę, gify, wyjustowanie... zrobię jak będę na kompie.
A co o mnie? Wypadałoby coś napisać, w końcu długo się nie odzywałam. A więc niestety tych złych wiadomości jest więcej niż dobrych. Mamy czarny tydzień w stajni. Bagatelka, kobyłka na której jeździłam trochę na początku grudnia, była w ciąży. Rodziła w poniedziałek. Co się potem okazało ciąża bliźniacza. Jedno źrebię urodziło się martwe, drugie zmarło w środę :'( I dziś dowiedziałam się, że Bagatelka się źle czuje. Całkiem możliwe, że nie urodziła łożyska, a w takim wypadku już po niej. Nie znam jej zbyt długo, jeździłam na niej ze 4 razy. Ale już ją zdążyłam pokochać i nie wyobrażam sobie jej stracić. A jeszcze przed tym wszystkim, w zeszły piątek, trzeba było uśpić jedną klacz. Nie znałam jej zbyt dobrze, to był konik fundacji (mają u nas kilka koni). Dosyć stary, nie miała siły się już podnieść... Tak więc jestem ostatnio w podłym humorze. Jeśli Baggie umrze.. Sama nie wiem, co zrobię :(
A z dobrych rzeczy... Jestem trzecia w klasie pod względem średniej. 4.75. Nie wiem, jakim cudem, wcześniej ledwo się doliczyłam 4.5. No ale nie narzekam. Chociaż gdzieś to mam, skoro i tak nic mi nie wychodzi, a to tylko papierek. Bo i nawet stypendium nie dają na semestr.
A tak poza tym to ferie spędzę w stadninie hucułów na podkarpaciu. Umówiłam się z właścicielką na wolontariat typu praca za jazdę. A tymczasem odliczam dni do ferii, bo nie mam już siły na nic. Czuję się wykończona fizycznie i psychicznie. Jeszcze 2 tygodnie, byleby to przeżyć.
Wybaczcie mi te wywody, ale musiałam się wyżalić. Ale już kończę, bo znowu dopisek będzie dłuższy niż rozdział xd
PS to rozdział pisany w 100% na spontana. Na pomysł wypuszczenia klaczy a także to, co będzie działo się później wpadłam wczoraj podczas pisania.
Ps 2 coraz krótsze robię te sezony XD Ten ma tylko 11 rozdziałów. No, miałam zamiar ciągnąç go dalej, ale doszłam do wniosku, że to najlepszy moment do zakończenia, bo teraz akcja ulegnie małej zmianie ;)