Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rozdział 14

~~Wiki~~
  Zaraz po wyjściu ze szpitala pojechałam z rodzicami do domu. Oni mnie w nim zostawili, a sami musieli pojechać po zakupy. Położyłam się na łóżku i wtuliłam twarz w poduszkę. Nie płakałam, nie mogłam się rozpłakać, choć bardzo chciałam. Może wtedy przeszłaby mi jakoś ta złość i rozżalenie, i życie znów miało by sens. Nie wiem ile czasu tak leżałam, aż w końcu zadzwonił mój telefon. Zignorowałam to. Nawet nie uniosłam głowy, żeby zobaczyć kto dzwoni. Wtedy rozległo się dzwonienie do drzwi (a telefon wciąż dzwonił). Egri zaczęła szczekać, a ja pożałowałam, że nie wypuściłam jej na podwórko wcześniej.
-Dajcie mi wszyscy święty spokój!- syknęłam przez zęby, chociaż poduszka stłumiła moje słowa.
W końcu postanowiłam wybrać najmniejsze zło, a ponieważ nie chciało mi się ruszyć, żeby otworzyć drzwi od domu (furtka była otwarta) albo uspokoić psa, po prostu wyciągnęłam rękę, żeby sięgnąć po moją komórkę.
-Halo?!- spytałam niezbyt przyjaźnie odbierając telefon, nawet nie patrząc, czyj numer pokazał się na wyświetlaczu.
~Wiki, wyjdź szybko przed dom~ usłyszałam podniecony głos przyjaciółki.
-Izz?- ciągle jeszcze nie mogłam pozbierać myśli.-To naprawdę nie jest dobry moment. Przerywasz mi użalanie się nad sobą i przysięgam, że będę gryźć.
Z drugiej strony usłyszałam tłumiony za wszelką cenę (dość nieudolnie) śmiech.
~Możesz też drapać, a nawet zadrzeć nogę i obsikać mnie jak latarnię, choć wydaje mi się, że Egri leży teraz pod drzwiami domu, a nie w twoim łóżku z telefonem komórkowym w ręce. 
-Skąd wiesz, gdzie jestem i co robię?
~Wiem gdzie jesteś, bo cię znam, a trudno się domyślić, co teraz robisz, skoro sama do ciebie zadzwoniłam. Wyłaź na zewnątrz, bo zaraz wparujemy tu do ciebie z kopyta?~po tych słowach się rozłączyła.
My?, zastanawiałam się odkładając komórkę.
Niechętnie sturlałam się (dosłownie) z łóżka i sapnęłam, gdy gwałtowne spotkanie z podłogą pozbawiło mnie powietrza w płucach. Podniosłam się z podłogi i chwiejnym krokiem podeszłam do drzwi.
Przed domem spotkała mnie wielka niespodzianka. Zobaczyłam Izę trzymającą w dłoniach lejce Dashy i Joya. Oba konie były osiodłane, wypielęgnowane tak, że ich biała i czarna sierść lśniły w wiosennym słońcu, miały też zaplecione grzywy i ogony. Stałam tak chwilę jak wryta, nie wierzyłam w to, co widzę. W końcu Dasha zarżała niecierpliwie, jakby mówiła: ,,No co się tak gapisz? Choć tu i przywitaj się z nami!".
-Iza, ty wariatko!- zawołałam przyjacielsko, oczywiście bez nuty złośliwości, i rzuciłam się na szyję Karej, kochanej Karej.- Witaj kochanie. Tęskniłaś?- Pogładziłam jedwabistą sierść. Potem znów zwróciłam się do Izki- Miło z twojej strony, ale lepiej już idźcie, bo niedługo wrócą moi rodzice.
-Chociaż przejedź się dookoła domu- nie dawała za wygrane przyjaciółka.
W odpowiedzi włożyłam nogę w strzemię i zgrabnie siadłam w siodle (Dashy oczywiście). Zagalopowałam z miejsca. Zrobiłam jedno okrążenie, drugie. Obok Izy występowałam klacz i kilka razy okrążyłam przyjaciółkę stępem.
-Po co ci Joy?- spytałam wciąż stępując klacz.
-Po prostu dziś w schronisku spróbowałam go dosiąść zanim zaczniemy z nim pracować zaprzęgając go do wozu- odpowiedziała.- Pozwolił mi bez mrugnięcia okiem. Jest trochę ociężały i mocno wyrzuca, ale nie brakuje mu też spokoju i opanowania. A postanowiłam wziąć drugiego, konia, na którym ja bym mogła pojechać, kiedy ty już przykleisz się do siodła Dashy.
Uśmiechnęłam się i, puszczając wodze, oparłam ręce na biodrach, zakłusowałam kierując Dashę jedynie łydkami.
  Straciłam rachubę czasu. Poczułam się jakbym zapadła w jakiś głęboki trans, w powietrzu roznosiły się jedynie rytmiczne odgłosy kopyt: raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa. Z owego transu wybudził mnie dopiero widok samochodu rodziców, parkującego przed wjazdem na naszą posesję. Moje ciało zadrżało mimowolnie. Dasha musiała poczuć te uczucia, bo położyła uszy po sobie i zrobiła się strasznie sztywna. Nie podnosząc wodzy odchyliłam się do tyłu i nacisnęłam nogami na strzemiona, by zwolnić do stępa.
-Wiktorio!- krzyknęła mama.- Natychmiast złaź na ziemię!
Poczułam się jak małe dziecko, które ze strachu schowało się pod łóżkiem i nie zamierzało wyjść, bo tam czuje się najbezpieczniejsze. Na grzbiecie Dashy czułam się tak bezpieczna, że nie zamierzałam znów stanąć na ziemi, wrócić do rzeczywistości.
-Nie!- odkrzyknęłam.- Czy wy nie widzicie, że tylko tutaj- w siodle- jestem naprawdę szczęśliwa? A co z tego, że zdarzy mi się spaść? W dzisiejszych czasach człowiek na równej drodze może się przewrócić, uderzyć głową w krawężnik albo nawet sam beton, i zabić.
-Daruj sobie te filozofie- warknął tata- i rób, co ci matka każe.
-Nie.
-Ach, nie?
Ojciec zaskoczył mnie łapiąc z całej siły za wodze Dashy. Klacz oczywiście spróbowała odskoczyć przed nagłym ruchem ,,nieznajomego" (przez co omal mnie nie zrzuciła), ale nie zdążyła i jego palce zdążyły zacisnąć się na wodzach. Dasha całkowicie straciła panowanie nad sobą. Spróbowała stanąć dęba, ale ojciec ciągnął wodze razem z jej pyskiem w dół. Kara zaczęła miotać się oszalała. Serce zaczęło mi bić tak szybko, jakby miało zaraz wybuchnąć. Nie dlatego, że musiałam skulić się w siodle i z całej siły przytrzymać siodła, żeby nie spaść. O wiele bardziej bałam się, że to na co ja z Izą pracowałyśmy przez ostatnie miesiące zostanie zaprzepaszczone i to bezpowrotnie. Klacz nie będzie w stanie znów nam zaufać, skoro pozwalamy jej robić krzywdę. Musiałam działać. Tylko jak? Złapałam za nagłówek i zgrabnym ruchem przełożyłam go z zza uszu na czoło. I tak dość luźno dopięte ogłowie zostało w rękach ojca, gdy ten znów szarpnął za wodze. Z całej siły nacisnęłam łydkami boki klaczy, zachęcając ją do galopu, chociaż tej zachęty nie potrzebowała i wybiegłyśmy przez otwartą bramę.
-Wiki!- krzyknęła Izz.- Czekaj!
Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że przyjaciółka gramoli się na wysoko położony grzbiet ogiera, nie mając czasu spuszczać strzemion (pewnie ze schroniska jechała na Dashy, więc zabezpieczyła strzemiona ogiera, by nie obijały się o jego boki). A obok niej rodzice wsiedli do samochodu i wyjechali za nami. Ale ja nie miałam zamiaru zwalniać. Boki Dashy aż ociekały potem, z jej pyska leciało tak dużo piany, jakby połknęła mydło. Teraz mam ochotę być z nią sama. Po kilku minutach szaleńczej galopady ,,gdzie nas nogi poniosą" zostawiłyśmy za sobą ruchliwe miasto, by znaleźć się w otoczeniu malowniczych łąk i pastwisk. Biegłyśmy wzdłuż niezbyt wysokiego płotu sięgającego mi do kolan (siedziałam w siodle). Joy  i samochód z rodzicami byli daleko za nami. Stary, ociężały koń nie mógł dogonić zgrabnej, młodej klaczy, tak samo jak nie miał na to szans lekki samochód w terenie. Ale Dasha w końcu zaczęła opadać z sił, Iza z moimi rodzicami zaczęła nas doganiać, a ja nie miałam serca, żeby dłużej tak forsować moją Dashę. Wtedy zobaczyłam przed nami wysokie ogrodzenie z drutu pod napięciem (sięgało aż  nad uszy Dashy). Jakbym w nie wpadła, to bym tego nie przeżyła, a Dasha pewnie nie da rady przeskoczyć... Nie zabiję nas, pomyślałam. Prawa strona pozostała odsłonięta, ale skręcając tam skróciłabym dystans między Dashą a Joyem. Szybko kazałam klaczy skręcić w lewo, a ona pokazała swój dobry refleks w ułamku sekundy i bez jako takiego najazdu, wybijając się przed płotem. Wylądowałyśmy bezpiecznie po drugiej stronie. Niestety siwek miał mniej szczęścia. Iza skierowała go za nami, ale zrobiła to tak szybko, że koń nie zdążył skoczyć. Koń odmówił skoku i gwałtownie zatrzymał się przed płotem. Musiała zawrócić konia, żeby znów spróbować przeskoczyć. (Za to rodzice całkowicie odpadli z gry, bo samochodem nie przedostaliby się na drugą stronę, a na piechotę nas nie dogonią). Wiedziałam, że jej to chwilę zajmie, o ile tym razem się uda, więc nakłoniłam Dashę do galopu (po skoku kazałam jej zwolnić do kłusa) i pobiegłyśmy w dal mając nadzieję, na chwilę spokoju. Dojechałyśmy do lasu, który był już w większej części własnością schroniska. W końcu zatrzymałam Dashę.
-Grzeczny konik- szepnęłam gładząc jej szyję, po czym zeskoczyłam na ziemie. Moje życie zaczynało tracić sens. Bez koni nie mam po co żyć. Ale rodzice by się zdziwili, jakby znaleźli mnie wiszącą na drzewie. Ale na czym?, spojrzałam na Dashę. Szkoda, że nie ma ogłowia. Wodze byłyby świetne do tego, co chcę zrobić. Postem spojrzałam na siodło. Mój wzrok utkwił na puśliskach. Podeszłam do siodła i odpięłam  jedno z puślisk. Przerzuciłam je nad wysoką gałęzią, a sama weszłam na drzewo. Zaczęłam robić pętle.
Dasha zarżała niepokojąco, jakby chciała spytać, co robię, wiedząc, że to coś jej się nie spodoba.
-Nie no, co ja wyprawiam?!- krzyknęłam na głos.
Zsunęłam się z drzewa zostawiając puślisko.
-Masz rację- szepnęłam, wtulając się w grzywę klaczy.- Jestem nienormalna. Komu ja właściwie chcę zrobić na złość. Mogłabym ich nastraszyć, ale co mi z tego, jak już będę nie żyła.
Usłyszałam tętent kopyt. Odwróciłam się i zobaczyłam Joya, galopującego w naszą stronę. Izz musiała mieć jeszcze jakieś problemy z przeskoczeniem płotu, bo już minęło dość dużo czasu. Albo po prostu zabłądziła... Iza jeszcze w stępie zeskoczyła na ziemię.
-Zwariowałaś?!- spytała Iza łapiąc oddech. Spojrzała na drzewo, na którym chciałam się przed chwilą powiesić.- A co puślisko robi tam na górze?- spytała zaskoczona.
-Długa historia- odparłam ze śmiechem. Rzuciłam w pasek kamieniem, a on spadł na ziemię. Założyłam strzemię i przypięłam puślisko do siodła.- Wracamy do domu? Mam już dość na dzisiaj. Może rodzice mnie nie wydziedziczą.
Iza się roześmiała, a jej oczy błysnęły radośnie, gdy poklepała Dashę po łopatce.
-Ale ja jadę na niej- powiedziała.
-Zapomnij.
-To co: rzucamy monetą.
-Tą twoją?
-Taak...
-Tą z dwiema reszkami?!- oburzyłam się.- No dobra, ale ja mam reszkę- Zanim zdążyła odpowiedzieć minęłam ją i wskoczyłam na siodło Dashy, popędzając ją do kłusa.- Kto pierwszy w domu, ten jeździ na niej cały jutrzejszy dzień.
-O żesz ty!- zawołała dosiadając Joya i ruszając za mną.
Obie pogoniłyśmy konie ścigając się. Nie obchodziło mnie, co mnie czeka w domu. I tak wiedziałam, że ten dzień był jednym z lepszych w moim życiu.

sobota, 29 grudnia 2012

Do Zaczarowanej Valerii

Sydney F.
1. Co robiłaś wczoraj?
Przez 5 godzin (no, może 4 i pół) siedziałam u Natiszki. :D Lepszy dzień trudno by było sobie wymarzyć. :)
2. Jaka jest u Ciebie pogoda?
Wspaniała! Teraz trochę się chmurzy, ale wcześniej było bezchmurnie i tylko dzięki kochanym roletom słońce nie zafundowało mi pobudki o siódmej. ;) Chociaż po roztopionym śniegu zostało mnóstwo błota. :/
3. Otwórz dowolny podręcznik na stronie 45 i przepisz drugie zdanie.
,,Przemiana glukozy, zawartej w owocach, zachodzi pod wpływem naturalnych katalizatorów zwanych enzymami" (podręcznik od chemii)
4. Ile masz kontaktów w telefonie?
Nie wiem, nie liczyłam. ;)



Natiszka
1. Co robiłaś wczoraj?
Ja natomiast spotkałam się z Sydney F. :) A później robiłam prezentację na biologię (co mnie pokusiło, żeby w czasie wolnym brać się za lekcje?)
2. Jaka jest u Ciebie pogoda?
Na chodnikach pełno błota (świętej pamięci buty). Podsumowując- zima, zima i po zimie...
3. Otwórz dowolny podręcznik na stronie 45 i przepisz drugie zdanie.
"Ich musste 6 Wochen lang Gips tragen."
4. Ile masz kontaktów w telefonie?
 Wystarczająco dużo, żeby nie móc ich policzyć xP

Rozdział 13

~~Iza~~

 Następnego dnia poszłam odwiedzić Wikę w szpitalu. Niestety ona musiała zostać tu jeszcze do jutra. 
-Jak się czujesz?-spytałam, gdy już się przywitałyśmy.
-Jestem cała i zdrowa. Nie rozumiem, dlaczego mnie tu jeszcze trzymają...
-Widocznie boją się o ciebie- pocieszyłam ją.
-Byłaś w schronisku?- Wiktoria zmieniła temat.
-Jeśli ty nie idziesz do koni, ja też nie pójdę.
-Idź, Izz- odparła Wika.- Konie potrzebują opieki, a poza tym jedna z nas musi tam pójść, żeby zająć się Dashą. Trzeba ją nakarmić, wyczyścić i ruszyć z tego boksu.
-Mogą się nią zająć chłopcy.
-Dasha jeszcze nie do końca im ufa- powiedziała.- To nie byłoby dobre rozwiązanie. Przecież wiesz, że i tak cię przekonam!
-No niby wiem, ale to nie będzie to samo...

Kilka godzin później byłam już na terenie ośrodka. Wyskoczyłam z samochodu i wbiegłam prosto do stajni uciekając przed ulewą. Chłopaków znalazłam w siodlarni. Ku mojemu zdziwieniu nie byli sami. Na krześle siedziała nieznana mi dotąd niebieskooka blondynka, która uśmiechała się do Bartosza.
-Cześć!- przywitałam się, a wszyscy spojrzeli się na mnie. Wyglądało na to, że przerwałam im jakiś zabawny moment.
-O, Izka... Nie wiedziałem, że przyjdziesz. Myślałem, że będziesz u Wiktorii- powiedział Bartek.
-Byłam, ale bardzo nalegała, żebym zaopiekowała się Karą- po tych słowach spojrzałam się pytająco na dziewczynę.
-Aaa, no tak. Poznaj moją koleżankę ze szkoły, Olgę- zaznajomił mnie z dziewczyną o pięknej urodzie.
-To ja może nie będę przeszkadzać- zaproponowałam po podaniu ręki Oldze.- Mam jakieś zadanie czy mogę zająć się Dashą?
-A mogłabyś wziąć Sprite'a i La Mange na spacer? Powinni się trochę poruszać, żeby nie stracili kondycji- poprosił Bartek.
-Jasne, już to robię- pominęłam temat ulewy na dworze. Bartek musiał być taki zamyślony, że nie zauważył, jak leje. Wyszłam w siodlarni i skierowałam się w stronę boksu tych koni.
Chyba pierwszy raz poczułam się zazdrosna. W towarzystwie Bartka i Kuby czułam się świetnie. A Bartosza lubiłam w szczególności. Dobrze wiedziałam, że Olga nie jest jakąś zwykłą koleżanką. Widziałam, jak na siebie patrzyli. A z resztą, co ja sobie myślałam? Że będę jakąś specjalną osobą dla starszego o dwa lata Bartka? 
Lekko zdołowana otworzyłam boks La Mange. Oczywiście, zapomniałam wziąć kurtki przeciwdeszczowej i wróciłam się do pokoju wolontariuszy. Gdy wreszcie byłam dobrze ubrana, wzięłam La Mange i pospacerowałam z nią po terenie ośrodka. To samo zrobiłam ze Spritem. Cała mokra wróciłam do stajni.  Wytarłam się własnym ręcznikiem i poszłam w kierunku boksu Dashy.
-Chyba nie jest ci już potrzebny ten pancerny boks?- spytałam klacz.
Z powodu braku odpowiedzi przypięłam uwiąz do kantara hanowerki i przywiązałam ją "bezpiecznym węzłem" do ściany bosku. 
No to jestem zmuszona zajść do siodlarni, bo zapomniałam wziąć sprzęt do czyszczenia- westchnęłam. 
Wchodząc do siodlarni znowu wszyscy ucichli.
-Zapomniałam sprzętu do czyszczenia- wytłumaczyłam wszystkim.
-Izka, dlaczego ty jesteś taka mokra?- zdziwił się Kuba.
-Bo byłam z końmi na spacerze, podczas gdy padało- dopiero teraz przypomniałam sobie, że mam jeszcze mokre spodnie i końcówki włosów.
-To było nie wychodzić w taką pogodę!- zbeształ mnie Bartek.
-Sam mnie o to prosiłeś!
-To wybacz, ale siedzę tu w tej siodlarni konserwując sprzęt co najmniej godzinę i nie wiem jaka jest pogoda na zewnątrz!- rozpoczęła się kłótnia.
-Bartek, daj spokój- upomniał go brat.
-To może trzeba od czasu do czasu wrócić z rozmyślań na ziemię i chociaż wyjrzeć przez okno?! A poza tym nic mi się przez ten deszcz nie stało- rzuciłam wychodząc szybkim krokiem z pomieszczenia.
Dobrze, że Roberta nie było w schronisku, bo na pewno usłyszałby tą "rozmowę", o ile można to tak nazwać... Dochodząc do boksu Karej zauważyłam, że nie wzięłam pudełka ze szczotkami. Dobra, Dasha nie była bardzo brudna, to przeżyje bez czyszczenia- pomyślałam.- Ale zaraz, zaraz... Gdzie jest Dasha? Przywiązywałam ją do ściany boksu... Odwróciłam się w stronę wejścia i zobaczyłam, że hanowerka stoi przy altance szukając suchej trawy. Miała na sobie kantar, z którego zwisał sobie uwiąz. Widocznie musiała się sama odwiązać. Od razu postanowiłam, że muszę ją jakoś złapać... sama. I do tego trzeba uważać, żeby nie zabiła się przez ten zwisający sznurek... 
Wzięłam wielką marchewkę i ponownie założyłam kurtkę przeciwdeszczową. Kucnęłam niedaleko klaczy i wyciągnęłam rękę, na której leżał smakołyk. Niestety, hanowerkę bardziej interesowała trawa, niż marchewka. Musisz częściej wychodzić na pastwiska- pomyślałam. Nie miałam innego wyjścia, jak próbować złapać ją za uwiąz. Podeszłam do niej spokojnym, wolnym krokiem. Gdy już byłam blisko, klacz odskoczyła w kierunku przeciwnym do altanki. Spróbowałam jeszcze kilka razy złapać jej uwiąz, ale niestety to nie było takie proste. W końcu spróbowałam zagonić ją do stajni. Stanęłam między płotem a Dashą, mając na wprost siebie drzwi stajni. Zaczęłam iść szybkim, nerwowym krokiem i Kara, jak się spodziewałam, zaczęła kłusować w kierunku budynku. Szłam za nią, naprowadzając ją. Po kilku krokach klacz zauważyła, że po lewej stronie ma otwartą ujeżdżalnię, skąd trudniej byłoby mi ją naprowadzać. Gdy zobaczyłam, że zmienia kierunek, wyprzedziłam ją i pobiegłam zamknąć bramkę czworoboku. Na szczęście inne place były zamknięte. Klacz wykorzystała sytuację i znów wróciła pod altankę. Musiałam ją zaganiać od nowa. Tym razem mi się udało- po paru minutach weszła do stajni, a ja za nią. Byłyśmy już blisko boksu, gdy przed nami otworzyły się drzwi siodlarni, z których wyszła Olga, a za mią Bartek. Klacz przestraszyła się obcej i zawróciła wprost na mnie. Wtedy złapałam ją za kantar i, jakby nigdy nic, zaprowadziłam ją do boksu.
-Co wy robiłyście?- spytał zdziwiony Bartek.
-Nic, nieważne...- urwałam rozmowę.
-Nie chcesz mówić, to nie mów. Zawsze mógłbym pomóc ją wyczyścić, bo widzę, że też wybrała się na kąpiel deszczowo-błotną.
-Dzięki- powiedziałam.
Poszłam do siodlarni, a Bartek z jego dziewczyną- do pokoju wolontariuszy. Gdy weszłam do pomieszczenia po szczotki, spotkałam Kubę.
-Wiesz, że mamy nową wolontariuszkę?- spytał rozentuzjazmowany Dżejkop
-Kogo? Bartosz nic mi nie mówił... 
-No Olgę, a kogo innego?- uśmiechnął się.- Na razie niezbyt zna się na koniach, ale pomożemy jej, nie?
-Jasne- powiedziałam niezbyt zadowolona.
-A Bartek pewnie poduczy ją jeździć.
Uśmiechnęłam się. Wzięłam sprzęt i wyszłam z pokoju. Na korytarzu spotkałam Bartka z Olgą. Patrzyli się na Karą.
-O, Iza! A może pomożemy ci wyczyścić tego konia?- spytała dziewczyna.- Bo też będę tutaj wolontariuszą, a na razie nic nie umiem z opieki nad końmi.
-Dobry pomysł- udałam zadowoloną.- Umyjecie ją najpierw? Ja od razu zmieniłabym ściółkę.
-Ok- odpowiedziała Olga.
Po kilku minutach w boksie klaczy była świeża ściółka, a Bartek z Olgą wrócili z czystą klaczą.
-Trzeba już tylko wyczyścić jej kopyta- wytłumaczył Bartek.- Izz, pokażesz Oldze o co chodzi?
Przytaknęłam i podniosłam kopyto klaczy.
-To jest kopystka, którą czyścimy kopyta wokół strzałki. Trzeba uważać właśnie na tą strzałkę- pokazałam dziewczynie część kopyta- bo to jest bardzo wrażliwe miejsce.
Zademonstrowałam jej, jak czyści się kopyto przednie i tylne, a później pomogłam jej czyścić dwa pozostałe kopyta. 
-Dobrze jej idzie jak na pierwszy raz, nie Izz?- Bartek skomplementował Olgę.
-Jasne- wymusiłam lekki uśmiech.
Wyczyściliśmy jeszcze sierść jednego konia.
-Dobra, ja już chyba muszę lecieć, bo tata chce mnie wziąć na zakupy i kupić jakiś strój jeździecki- Olga powiedziała, gdy już skończyliśmy czyścić klacz. 
-Odwiózłbym cię, gdybym miał prawo jazdy...- Bartek zaczął "gdybać"
-Tata po mnie od razu przyjedzie, dzięki- dziewczyna uśmiechnęła się słodko.
Po kilku minutach odjechała, a ja poszłam nakarmić konie. 

piątek, 28 grudnia 2012

Do Koniowatej

http://horses-meaning-of-life.blogspot.com/2012/12/do-zaczarowanej-valerii-znowu.html

1. Imię konia, na którym najbardziej lubisz jeździć.
Bakalia oczywiście. :)
2. Ulubiona rasa koni.
Trochę tego jest. Przede wszystkim fryzy, ale też andaluzy, luzytany, tennessee wolking horse'y, pinto i knabstrupy.
3. Od ilu lat (jeśli w ogóle) jeździsz?
Od kilku miesięcy. ;) Pierwszą jazdę miałam 10 lipca 2012 r.
4. Książki czy filmy?
Ostatnio mało czytam, bo nie mam czasu, a większość wolnych chwil spędzam na komputerze, ale i tak wolę książki. :D
5. Ulubiona pogoda.
Około 25 stopni w cieniu i słonecznie (chociaż nie tak bardzo paląco).
6. Ile sezonów oczekujesz na moim blogu - od jednego do pięciu.
Pięć. :D Bardzo lubię Twojego bloga, chociaż nie bardzo miałam ostatnio czas wchodzić na niego. :(

czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 12

~~Wiki~~
  Następne kilka tygodni w schronisku upływało nam zawsze tak samo. Czyściłyśmy konie, pracowałyśmy z nimi, a na końcu trenowałyśmy Dashę- z ziemi i pod siodłem. Ale wciąż nie odważyłyśmy się zabrać jej w teren. Zdążyłyśmy się też zaprzyjaźnić z Bartkiem i Kubą. Szczerze mówiąc nigdy nie czułam jakiejś wielkiej potrzeby przebywania w towarzystwie płci przeciwnej. Z zażenowaniem słuchałam o ,,romansach" moich koleżanek, jednak sama jeszcze nie miałam chłopaka. Ale przy nich czułam się bardzo dobrze. Często podczas pracy rozmawialiśmy ze sobą albo żartowaliśmy. Chociaż ,,żarty" Bartka, w których się z nas nabijał często sprawiały, że miałam ochotę polecieć do niego z pięściami. Kuba był spokojniejszy, ale śmiał się równie głośno jak jego brat. W końcu nauczyłyśmy się śmiać nawet z naszych upadków.
  Wyprowadziłyśmy Dashę z jej boksu i puściłyśmy ją na ujeżdżalnię. Postanowiłyśmy trochę pojeździć na niej na oklep. Jedynym sprzętem, którego użyłyśmy było ogłowie. Zamierzałam nie używać wodzy, ale rzadko miałam okazję kierować konia samym dosiadem, a nigdy bez żadnego sprzętu. Bezpieczniej będę się czuła ze świadomością, że w każdej chwili będę mogła ściągnąć wodze, które teraz leżały na kłębie. Podprowadziłam Dashę trochę bliżej ogrodzenia, na które sama się wspięłam. Najlżej jak potrafiłam siadłam jej na grzbiecie. Stała posłusznie dopóki nie wydałam komendy ruszenia. Stępowałam chwilę po większej ujeżdżalni.
-Spróbujesz szybciej?- spytała Iza.
W odpowiedzi dałam łydkę, ruszając kłusem.
-A galop?- do obserwującej mnie przyjaciółki dołączył Jakub.
-Gdzie zgubiłeś brata?- spytałam, zaczynając galopować. Wolałam Bartka, mimo jego złośliwości.
-Pomaga ojcu przy koniach, a mnie tu przysłali, żebym was dopilnował, żeby przez te wasze głupie pomysły Dasha nie zrujnowała całej stadniny.
-Bardzo śmieszne- fuknęłam.- A jeśli o głupich pomysłach mowa: ustawi mi ktoś stajonatę na środku ujeżdżalni? Może być na metr.
Iza to zrobiła.
Przeskoczyłam przeszkodę, potem odjechałam od niej i elegancką półwoltą wróciłam, po czym znów przeskoczyłam przeszkodę, tyle że tym razem od złej strony. Skakałam przez nią jeszcze z pięć razy aż mi się znudziło.
-Podwyższycie ją?- spytałam.
-O ile?- Iza podeszła do stacjonaty.
-Czterdzieści centymetrów?
-Wiki, to nie jest dobry pomysł...- zaoponowała przyjaciółka.
-Za wysoka jak na jazdę bez siodła- poszedł jej z pomocą Kuba.
-Nie raz przez takie skakałam. A w siodle czy bez niego- co za różnica?
Izka bez przekonania podniosła drąg i zeszła z ujeżdżalni.
Naprowadziłam Dashę na przeszkodę. Chociaż najazd był bardzo udany, nawet najechałyśmy prostopadle na przeszkodę, klacz nie zamierzała skoczyć. Po prostu z kłusa przeszła do stępa, a ze stępa do zatrzymania. Zrobiła to tak delikatnie, żebym nie spadła, ale co z tego, skoro nie skoczyła? Zawróciłam i najechałyśmy jeszcze raz. Tym razem klacz po prostu skręciła unikając przejazdu. Zobaczyłam, że do grona widzów dołączyli też Bartek i Robert.
-Jesteś chora?- zniżyłam głos, żeby usłyszała mnie tylko klacz. Pytałam jak najbardziej szczerze. Dasha, która tak usilnie unika skoku, nie może być naszą Dashą, która skoczyłaby nawet wtedy, gdyby wiedziała, że na pewno połamie sobie nogi.- Spróbujemy jeszcze raz. Teraz skoczysz, dobrze?
Dasha jakby w odpowiedzi pokręciła głową, tak jak zwykle odgania muchy, i zarżała cicho. Poklepałam ją po szyi. Tym razem musi się udać!
Maksymalnie się rozluźniłam, byłam gotowa wyczuć każdy sygnał, informujący o ponownej próbie ucieczki Dashy. I się udało. Kilka metrów przed przeszkodą poczułam, że mięśnie klaczy lekko się napięły, a nogi zaczęły robić mniejsze kroki. Zaraz zwolni, pomyślałam. Zareagowałam błyskawicznie. Dałam łydkę na tyle delikatnie, żeby klacz nie zagalopowała, ale wystarczająco, by pokrzyżować jej plany. Zdezorientowana klacz odbiła się w odpowiedniej odległości przed przeszkodą, a ja w ułamku sekundy zrozumiałam, że to była najgorsze decyzja w moim życiu. Ona nawet nie trąciła drąga, przynajmniej nie usłyszałam dźwięku, który wydają końskie kopyta uderzające w drewniany drąg. Nic nie słyszałam. W chwili, gdy klacz się odbiła, ja straciłam równowagę.  A kiedy przeleciała nad przeszkodą, ześliznęłam się z jej grzbietu i poleciałam wprost na przeszkodę z trzema drągami. Czas płynął nie miłosiernie powoli, więc coś, co musiało trwać nie dłużej niż dwie sekundy, dla mnie trwało całe godziny. Na szczęście miałam na głowie toczek. Ostatnią rzeczą, o której pomyślałam było bezpieczeństwo Dashy, mogłam tylko mieć nadzieję, że jest cała, a potem uderzyłam głową o drągi i straciłam przytomność.
gify konie
  Otworzyłam oczy i zamrugałam niepewnie. Gdzie ja jestem, zastanawiałam się. Jedyne, co teraz widziałam to biały sufit. Nie miałam siły się podnieść, a moja głowa pozostawała unieruchomiona przez coś dziwnie sztywnego dookoła szyi. Moje myśli były powolne, więc dość długą chwilę zajęło mi zrozumienie, że to kołnierz usztywniający, a ja najpewniej jestem w szpitalu. Do prawej ręki miałam podłączoną kroplówkę. Teraz mogłam tylko leżeć i czekać aż ktoś pojawi się w moim polu widzenia. Chociaż miałam ochotę krzyczeć. Zapytać o wszystko co leży mi na sercu. Ile byłam nieprzytomna? Czy jestem cała? Kiedy wrócę do domu? I najważniejsze: co z Dashą?
Pierwszą osobą, którą zobaczyłam była mama. Zadałam jej te pytania, omijając Dashę. Jak się dowiedziała o moim wypadku, pewnie nie dopytywała o klacz, a teraz pytanie o Dashę- konia, który według niej był winny mojemu wypadkowi- tylko by ją rozzłościło. Już ja znam moich rodziców.
-Minęły dwie doby- odparła mama.- Nic większego ci się nie stało, na szczęście. Lekarze powiedzieli, że miałaś więcej szczęścia niż rozumu. Wyszłaś z tego jedynie z lekkim wstrząśnieniem mózgu. Nie wiem, kiedy wrócisz, ale najpewniej potrzymają Cię tu jeszcze ze dwa dni- zrobiła dłuższą pauzę po czym dodała:- Coś ty sobie myślała?! Jak zadzwonił do mnie ten właściciel schroniska i zobaczyłam cię nieprzytomną, a potem usłyszałam od lekarzy, że ten wstrząs mózgu to najlepsze, co mogło ci się stać po takim upadku... Czy ty czasami myślisz, co robisz?! Znosiłam te twoje kontuzje jeździeckie, kiedy jeździłaś w Świecie Rumaków pod okiem wykwalifikowanej instruktorki, ale tym razem dość tego! Albo wracasz do normalnej stadniny, albo z końmi koniec!
Wyszła z sali zostawiając mnie samą. I nie wspomniałam o Dashy, a i tak mi się oberwało, pomyślałam z rezygnacją. Ale nic sobie z tego nie robiłam. Za każdym razem, gdy spadłam z konia albo ktoś spadł dostawałam wykład ,,jakie to konie są niebezpieczne", który zawsze kończył się szlabanem na jazdę... zawsze jednak zostawał odwieszony. Nie wiedziałam, jak będzie teraz...
  Później do sali weszła Iza w towarzystwie Kuby i Bartka.
-Tym razem przegięłaś, młoda- oznajmił na wstępie.
-Też cię miło widzieć, Bartuś- odparłam sarkastycznie.
-Ciebie to śmieszy?! Omal się nie zabiłaś! Gdyby mnie tam nie było wieszałbym psy na koniu, ale byłem i patrzyłem. Przecież ty ją zmusiłaś do skoku! Masz szczęście, że tylko ty spadłaś, bo jakby ona upadła na ciebie prosto w te drągi, to wątpię, żeby którakolwiek z was to przeżyła!
Przeczekałam ten napad złości w milczeniu. Chociaż Bartkowi mogło się wydawać, że po prostu nie wiem, co odpowiedzieć i go zignorowałam, tak nie było. Nienawidziłam siebie przez to. Sobie mogłam zrobić wszystko, nawet z narażeniem życia, ale przez moją głupot omal nie ucierpiała Dasha. Po chwili Izabela posłała niecierpliwe spojrzenie chłopakom, a oni skinęli ze zrozumieniem głowami i zostawili nas same.
-Czyli masz szlaban na konie?- spytała Iza smutno.
-Nie, tylko na te schroniskowe- odparłam, starając się unikać jej wzroku, bo czułam, że zaraz się rozkleję.- Słyszałaś?
-Czekaliśmy zaraz za drzwiami. Trudno było nie usłyszeć... Masz zamiar wrócić do Świata Rumaków?
-Nie!- odparłam stanowczo.- Z tamtą stadniną pożegnałam się na dobre. Poza tym często miałam zakaz jeżdżenia, który nie trwał zbyt długo. Tym razem też im przejdzie... mam nadzieję. Wiem jak sceptycznie podchodzą do tych koni ze schroniska- dzikich, zaniedbanych, ze złą przeszłością- ale one są częścią mnie i rodzice muszą ich zaakceptować. Muszą!
  Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, jednak ta rozmowa nie cieszyła mnie tak jak zwykle. 
Potem przyszedł tata i on tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że muszę zapomnieć o Dashy, Wesuviu, Nell, Chantell, Vancouwerze, Joyu, Disneyu i innych koniach. To moja dłuższa wersja, bo w ustach ojca brzmiało to krócej: ,,Więcej nie pojedziesz do schroniska".
  Kiedy wreszcie wszyscy mnie zostawili, zresztą na moje wyraźne życzenie, miałam czas dla siebie. Wzięłam notatnik przyniesiony mi przez rodziców i ołówek. Chciałam porysować. To, zaraz obok jazdy konnej, było moją wielką pasją. Nawet nie wiem kiedy kilka kresek stworzyło niezłą podobiznę Dashy. Uwzględniłam nawet takie szczegóły jak: gwiazdka, chrapka, skarpetki... A na górze podpisałam: Dasha.
Jeszcze do ciebie wrócę, kochanie, pomyślałam.

gify konie
Mam nadzieję, że może być. Szczerze mówiąc po wypadku nie bardzo wiedziałam o czym pisać, ale wydawało mi się, że będzie za krótko, więc dodałam jeszcze kilka scenek w szpitalu. (:

To piosenka,która mi się ostatnio spodobała. Znałam ją już kiedyś, ale jakoś nie zwróciłam na nią uwagi. A teraz dowiedziałam się, jak się nazywa i puszczam ją sobie na Youtubie nie dając wytchnienia replay'owi. ;)