~~Wiki~~
Ostatnie (pogodowe) ślady wiosny ustąpiły miejsca latu. Choć w kalendarzu był dopiero 28 kwietnia, na zewnątrz temperatura przekraczała dobrze ponad 20 stopni, a słońce lśniło na bezchmurnym niebie. Pobytem w schronisku cieszyłyśmy się bardziej niż zwykle. Dziś mogłyśmy wykąpać wszystkie konie przed stajnią i wypuścić je na padok. Zajęłyśmy się każdym koniem z osobna, Dashę zostawiając na koniec. Jej mycie było jednym wielkim żartem. Widać nie przepadała za wodą, bo strasznie się wierciła. W pewnym momencie wytrąciła mi węża z ręki, a on pod ciśnieniem wody ,,zaatakował" nas. Spróbowałam go zakręcić, ale pryskał mi wodą prosto w oczy i nie mogłam namacać kurka. Iza wpadła na lepszy pomysł. Po prostu chciała złapać węża w rękę, ale pryskająca woda oddalała go od jej dłoni. Nie wiedziałyśmy ile czasu tak się szamotałyśmy z pryskającym wodą wężem, kiedy wreszcie strumień wody zniknął, a wąż opadł na ziemię. Wytarłyśmy wodę z oczu i zobaczyłyśmy Bartka stojącego przy kurku od kranu, do którego podłączony był wąż.
-To- powiedział chłopak- przypomnicie mi kto kogo tu kąpie?
-Bardzo śmieszne- prychnęłam.
-Może lepiej popracujcie trochę z Karą? Pewnie cała wasza trójka ma już dość kąpieli.
-Bardzo chętnie- zgodziła się Iza.- Tylko niech Dasha trochę wyschnie... i my też.
Puściłyśmy klacz na padok. Było nam jej trochę żal. Trzymała się ze 20 m od stada. Wszystkie konie omijały ją szerokim łukiem. Postanowiłyśmy więc dotrzymać jej towarzystwa. Następne kilkanaście minut spędziłyśmy, siedząc na soczystej zielonej trawie na padoku i rozmowie. Dasha galopowała wesoło wzdłuż ogrodzenia, co chwilę przebiegając obok nas.
W końcu całkiem wyschłyśmy.
-Więc jak?- spytała Iza.- Zaczynamy poskramianie naszej karej piękności?
Uśmiechnęłam się, bo do głowy przyszło mi nowe słowo.
-Może zamiast mówić karej piękności- powiedziałam- mów karości. Na jedno wyjdzie, a przynajmniej będzie krócej.
-Okay- zaśmiała się.- No to idziemy?
-Chodź- podniosłam się z ziemi i podałam jej rękę.
Zaprowadziłyśmy Dashę do stajni. Tam porządnie ją wyczyściłyśmy. Przy siodłaniu była całkiem spokojna. Martwiły mnie lekkie otarcia na jej grzbiecie. Wiedziałam, że jej poprzedni właściciel nie dbał o czyszczenie klaczy przed siodłaniem. Dlatego też dziwił mnie jej spokój. Powiedziałam o tym Izie.
-Ufa nam- stwierdziła, gładząc otarcia na grzbiecie.- Myślisz, że nie sprawimy jej bólu założeniem siodła?
-Już raz to zrobiłyśmy- odparłam.- Nie była zachwycona, ale to nie przez ból. Po prostu bała się ludzi, tak długo nie pozwalała do siebie podejść, a tu nagle wymaga się od niej, żeby znów nosiła kogoś na swoich plecach, by znów zaufała ludziom...
Iza przyznała mi rację.
Niestety otarcia na grzbiecie były niczym w porównaniu ze szramami na nogach, które zauważyłam przy zakładaniu ochraniaczy. Ślady na przednich nogach sięgały od pęciny do nadgarstka. Teraz już prawie całkiem się zrosły i zarosły sierścią, ale gdy były świeże musiały być głębokie na grubość palca.
-Jak mogłyśmy wcześniej tego nie zauważyć?!- krzyknęła Izz.
Przez chwilę nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa. W końcu wydusiłam z siebie:
-Nie wiem...- po dłuższym zastanowieniu dodałam.- Może to i dobrze... Gdybyśmy od razu to zobaczyły, bałybyśmy się wyprowadzić ją przed boks. A teraz? Widziałyśmy ją w galopie, biegającą we wszystkich kierunkach. Wiemy, że te rany jej nie przeszkadzają.
Skończyłam zakładanie ochraniaczy. Może zanim wsadzimy jej którąś z nas na grzbiet, pomyślałam, lepiej będzie sprawdzić jej wszystkie możliwości na lonży? Wypowiedziałam te słowa na głos.
-Co ty na to, żebyśmy sprawdziły jej umiejętności na parkurze?
-Chyba żartujesz!- prychnęła Iza.
-Weeź, Izz. Nic jej nie będzie.
- No nie wiem...
-Jedna malutka przeszkoda- uśmiechnęłam się lekko.
-Niech będzie- ustąpiła.
Na okrągłej ujeżdżalni (tej do lonżowania) kilka centymetrów od ogrodzenia ustawiłyśmy niską stacjonatę z jednym drągiem. Potem wyprowadziłyśmy ze stajni Dashę. Iza przypięła lonżę do kantara i mogłyśmy zaczynać. To ona postanowiła najpierw spróbować. Popuściła lonżę na tyle, by klacz mogła spokojnie biec przy ścianie (ogrodzeniu) ujeżdżalni i poczekała aż Dasha wróci na tą wydeptaną ścieżkę i będzie po niej kłusowała. Wtedy pozostawało nam już tylko czekać, kiedy najedzie na przeszkodę. Zauważyłam, że wstrzymuję oddech, gdy klacz szykowała się do skoku. Prawie tak, jakby brała udział w konkursie potęgi skoku, a nie skakała przez taką stacjonatkę. I skoczyła, ale jedno mnie martwiło. Bardzo wysoko unosiła przednie nogi. Jak gdyby chciała przeskoczyć półtora metrową przeszkodę. Po Izie widziałam ten sam niepokój, ale, jak na nią przystało, postanowiła obrócić to w żart.
-Widać wzięła sobie do serca cytat: ,,Jeżeli zawsze będziesz skakał przez niskie przeszkody tak jakby były wysokie, nie będziesz musiał nic zmieniać, kiedy zostaną podwyższone"- powiedziała i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Spróbuj teraz skrócić lonże na tyle, żeby nie mogła dostać do przeszkody- zasugerowałam po drugim skoku.
Moja przyjaciółka to zrobiła, ale Dasha widocznie miała inne plany. Dobiegając do przeszkody, odkrywszy, że nie może przez nią przeskoczyć, zaczęła szaleć. Zarzuciła kilka razy głową, ale gdy to nic nie dało, naparła całym swoim ciężarem na lonżę. Iza nie mogła utrzymać lonży, więc poluzowała ją. Kara zadowolona przeskoczyła stacjonatę i zatrzymała się za nią, patrząc na nas uważnie, czekając na dalsze polecenia. Zaczęłam się śmiać.
-Widziałaś to?- nie oczekiwałam odpowiedzi na to pytanie, bo Iza teraz oglądała swoje dłonie, otarte przez siłowanie się z klaczą. Choć to jej wina, bo mogła puścić lonżę, ale nie spodziewałyśmy się takiej reakcji Dashy, a w nieoczekiwanych momentach działała się instynktownie.- Przecież ona uwielbia skakać! Walczyła z tobą, żebyś pozwoliła jej skoczyć. To będzie wspaniały koń do skoków!
-Taak- powiedziała.- O ile uda nam się ją okiełznać. Publiczność położyła by się ze śmiechu, gdyby Dasha nagle na własną rę... ekhm... na własne kopyto zaczęłaby skakać przez wszystkie przeszkody w dowolnej kolejności i ze złej strony.
-Mamy czas... Spróbujemy teraz przyzwyczaić ją do ciężaru jeźdźca na grzbiecie?
-Okay, ale teraz twoja kolej.
Podeszłam do klaczy. Pogładziłam ją po szyi, uspokoiłam łagodnymi słowami. Nie zwracałam uwagi na to, co mówię, tylko w jaki sposób. W końcu, gdy upewniłam się, że Izz trzyma lonżę, postanowiłam działać. Zanim ktoś dosiądzie Dashę, trzeba przyzwyczaić ją do ciężaru noszonego na grzbiecie i, jeśli to konieczne, pokazać jej, że chcemy dobrze, wymazać z pamięci klaczy złe wspomnienia związane z noszeniem ludzi. Najdelikatniej jak potrafiłam ,,przewiesiłam się" przez jej grzbiet- nogi miałam z jednej strony konia, a cały tułów z drugiej. Zwróciłam uwagę na to, żebym nogi miała z lewej strony klaczy, tak jak będzie kiedyś dosiadana, a głowę naprzeciwko Izy. Ułatwi mi to kontaktowanie się z nią.
Ułożyłam się wygodnie w takim miejscu, w którym mogłam leżeć rozluźniona bez trzymania i nie spaść, bo mój ciężar po obu bokach klaczy był jednakowy. Wtedy dałam sygnał Izie, a ona kazała klaczy stępować.
-To może galop?- zażartowała moja przyjaciółka.
-Dzięki za propozycję- powiedziałam- ale chyba jednak wolę takie tempo.
Jechałam tak kilka okrążeń w jedną stronę, potem w drugą, robiłam ósemki, zmieniałam kierunek... Iza z tą lonżą wyglądała jak baletnica ze wstążką. Minęła niemalże godzina, kiedy wreszcie zeszłam na ziemie. Nogi się pode mną ugięły i poleciałam do tyłu. Na szczęście Izz stała obok i mnie przytrzymała.
-To próbujemy ją dosiąść?- spytałam.
-Myślę, że jest na to odpowiedni moment. Zmieńmy jej kantar na ogłowie wędzidłowe i chodź na dużą ujeżdżalnię.
Tak też zrobiłyśmy. Ponieważ dziś była jak najbardziej spokojna (pomijając to jedno nieposłuszeństwo), bez wahania jej dosiadłam, kiedy przegrałam w rzucie monetą xD (jakoś musiałyśmy rozstrzygnąć, która z nas ma pójść na pierwszy ogień). Dasha szła teraz luzem, prowadzona jedynie przeze mnie. Wlokła się wolnym stępem.
-Idźcie trochę żwawiej- odezwała się Izka.
Lekko przycisnęłam łydki do boków klaczy, ale ona nie miała zamiaru przyspieszać. Nie spodobało jej się moje polecenie, więc strzeliła jednego barana, co wystarczyło, żebym zaraz znalazła się na ziemi metr od stojącego spokojnie wierzchowca. Już wtedy wiedziałam, że to nie będzie łatwa współpraca... Nie mogę lądować na ziemi za każdym razem, gdy moje polecenie się nie spodoba Dashy!
Ale się tym nie martwiłam. Iza pomogła mi wstać, dopytując się, czy na pewno wszystko jest w porządku. W końcu zignorowałam przyjaciółkę. Włożyłam nogę w strzemię i najlżej jak potrafiłam wskoczyłam na siodło. Iza odsunęła się, a ja stanowczo kazałam Karej biec kłusikiem. Kątem oka dostrzegłam, że chłopaki uważnie mnie obserwują. Patrzyli na moje wyczyny z niepokojem, ale też podziwem- w końcu oni nawet nie mogli się zbliżyć do naszej karości. (;
Wtedy Dasha wyrwała mi się spod kontroli... Zaczęła galopować wprost na ogrodzenie przed nami- granicę tej ujeżdżalni z okrągłą. Wtedy zauważyłam, że zostawiłyśmy tam tę stacjonatę. Ale od niej dzieli nas dwumetrowy płot! Chwilę szarpałam wodze, starając się spowolnić klacz, jednak to nie miało sensu. Ona postanowiła skakać, a ja nie mogłam nic zrobić. Oddałam wodze, próbując się rozluźnić. Sama tego chcę, pomyślałam. O tak, mam zamiar teraz skakać. Próbowałam sobie wmówić, że to na moje polecenie klacz tak się zachowuje. Poniekąd się to udało. Szarpanie za wodze nie byłoby najlepszym pomysłem, jedynie pozbawiłoby ją równowagi i mogłaby zrobić sobie krzywdę... a mi przy okazji. Zobaczyłam jak Izz oraz chłopaki zasłonili oczy. Już słyszałam, jak każdy z nich mówi: ,,Nie mogę na to patrzeć". Ale co ja miałam powiedzieć? Zamknięcie oczu nie sprowadzi mnie na ziemię. Wtedy Dasha się wybiła. Zgrabnie przeleciała nad ogrodzeniem, ale podczas lądowania zaczepiła o nie tylnymi nogami. Ledwo zdołałam utrzymać się w siodle, a nie minęły 2 sekundy, kiedy już podstawiła tylne nogi pod brzuch zgrabnie jak w półparadzie i kontynuowała galop. Dopiero gdy przeskoczyła stacjonatę, zatrzymała się, jakby nic się nie stało. Bartek, który miał do mnie najbliżej, przeskoczył przez ogrodzenie. Wyciągnął rękę jakby chciał złapać wodze Karej, ale ona zadarła łeb, prawie stając dęba, robiąc przy tym kilka kroków w tył.
-Nie!- krzyknęłam i chłopak się odsunął.
W tym momencie dotarli do nas Kuba z Izą. Tylko jej Dasha pozwoliła do siebie podejść, a nawet złapać wodze oraz pogłaskać swoją szyję. Wtedy zsunęłam się z jej grzbietu.
-Jest cudowna!- zawołałam.- Skoczyła na prawie dwa metry!
-Skoczyła?!- oburzył się Bartek.- Potknęła się i omal was nie zabiła.
-A do tego poniosła cię- dodała moja przyjaciółka.
-Och... tak, ale jak uda nam się to opanować, będzie wspaniałym wierzchowcem.
Uśmiechnęłam się przekonująco i pogładziłam czarne jak noc (nie licząc małej chrapki) chrapy Dashy.
Mam nadzieję, że nie usnęliście przy czytaniu. (; Dzisiaj miałam w miarę luźny dzień w szkole, bo mieliśmy próbne egzaminy gimnazjalne, po których w klasie zostało 7 osób, więc jako takich lekcji nie było i miałam czas obmyślać tą notkę. Wyszła, moim zdaniem, trochę nudna, więc mam nadzieję, że wytrwaliście do końca. (:
Nie nudna, a bez szczególnych szaleństw ;p
OdpowiedzUsuńNotka była świetna jak każda. Troche skąpe opisy, ale w sumie u mnie też chyba nie ma ich zbyt dużo. Przyjemnie się czyta, notka wcale nie nudna, choć jak stwierdziła Arya, bez szaleństw. Co nie oznacza, że głupia lub nie fajna. Notka świetna ;)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :) Zgadzam się z osobami powyżej...^^
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuń