Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 44 [EPILOG]

początek piątek 21.06.13 18:40
gify konie
A więc to koniec tego sezonu... Albo raczej tomu. Nazywam to tomem dlatego, że między dwoma różnymi będzie spory poślizg czasu i tak piąte przez dziesiąte można tu mówić o kontynuacji tej części opowiadania. Więcej nie zdradzę. Wytrzymam jeszcze te pare dni, zanim napiszę notkę. A potem Wy musicie wytrzymać te parę minut, zanim ją przeczytacie. ;P
Chciałam tu zacząć od podziękowań... no dobra, może skończyć na podziękowaniach. Ponieważ nie chcę nikogo urazić,  polecimy po alfabecie.
Agnes- Twoje komentarze widnieją niemal pod każdą notką na KSK, czytasz też inne moje blogi: KRŻ i S&S. Dziękuję :)
Arya Drottning- A więc tak... Od czego by tu zacząć... Ciebie znam najdłużej. Poznałyśmy się niedługo po tym jak założyłam mojego pierwszego bloga, tego nawet nie było w planach. Zawsze czytałaś notki, komentowałaś i chętnie pisałaś ze mną na howrse. Dziękuję :D
Flicka22/Wiktoria Z- nie miałaś swojego bloga, kiedy napisałam podziękowania, więc musiałam je zmienić. A więc nie miałaś swojego bloga, co jednak nie zniechęciło Cię do komentowania KSK. Czytałaś, komentowałaś, gadałaś ze mną na howrse. Mam nadzieję, że Twój blog będzie o wiele lepszy od mojego ;) Dziękuję za wsparcie i powodzenia (: 
Koniowata...^^- jesteś ze mną... wcześniej z nami... od samego początku. Twoje komentarze są strasznie... obszerne, ale motywują do pracy, upominasz się o kolejne notki. Po prostu motywujesz ;D I dam Ci dobrą radę. Widzisz te małe koniki pod podziękowaniami? Nie waż mi się ich przekraczać! Zabraniam Ci czytać dalej, bo... ja się boję! [chowa się za laptopem]. Powinnam wiedzieć, na co się szykować obmyślając takie zakończenie. xD
Nikki- byłaś z nami od samego początku. Dziękuję Ci za to. Twoje wsparcie bardzo mi się przydało, a Twój blog czasem pozwalał mi się odprężyć. Nawet teraz, kiedy rzadziej piszesz, wyczekuję z niecierpliwością nowych notek. No i Twój blog razem z horses meaning of life należał do pierwszych końskich blogów, które zaczęłam czytać ;)
norka98- Ty też byłaś na moim blogu, czytałaś, komentowałaś,chociaż z Tobą jest podobnie jak Spirit, byłaś, chociaż Twojego bloga dość mocno zaniedbałam. Oczywiście postaram się to naprawić i BARDZO przepraszam, że zapomniałam o Tobie w pierwszej partii podziękowań.
Spirit- Tobie mogę najbardziej podziękować, bo choć nie byłaś od początku, jesteś już od dłuższego czasu i zostałaś do końca tego tomu, chociaż ja czytam Twojego bloga dość wybiórczo. Obiecuję poprawę ;D

Jeśli kogoś pominęłam to bardzo przepraszam. Wypisałam tylko tych, co wytrwali do końca. Ale mimo wszystko proszę się upominać, na pewno to poprawię.

A więc naszykujcie paczkę chusteczek, bo zakończenie nie każdemu może przypaść do gustu. Weźcie też okulary przeciwsłoneczne, albo podzielcie tekst na akapity czy coś, bo będzie dłuugi. No to zaczynamy...

Edit 29.06.13 godz. 14:44
No no, wyszło dłużej, niż przypuszczałam... Co prawda mogłam to podzielić na parę rozdziałów, ale ostatnie części chciałam razem trzymać ;) Cóż, nie zaczynajcie czytania jeśli brak Wam czasu ;)
 gify konie

~Wiki~

   Iza była równie wściekła jak ja, kiedy jej powiedziałam o Dashy. Potem pogodziłyśmy się z tą myślą. A mi było łatwiej zrozumieć, czemu omal nie zginęłam podczas pierwszego spotkania z klaczą, skoro chciałam tylko jej pomóc. Niestety nie mogłam odgonić od siebie myśli, że powinna zginąć. I to wiele tygodni wcześniej nim tu trafiła. Jednak teraz nas kochała, a to było najważniejsze.
  Wielkie zawody zbliżały się dużymi krokami. Co dzień trenowałam po trzy godziny na parkurze. Musiałyśmy być najlepsze. I byłyśmy. Iza wydawała się zła, bo nie mogła jeździć na Dashy tyle, ile by chciała. Na moje treningi składały się trzy jednogodzinne jazdy, między którymi robiłyśmy godzinną przerwę. Po ostatniej partii Dasha też musiała odpocząć. Tak więc przez 6 godzin nikt nie mógł jej dosiadać oprócz mnie, a potem zazwyczaj jechałyśmy do domu. Nawet wcześniej, bo nie musiałyśmy czekać aż odpocznie po treningu.
-Najeździsz się na niej do woli po zawodach- pocieszałam przyjaciółkę.
-Uhm- przytaknęła.- Wiem o tym. Ćwicz spokojnie, Wiki.
Jej głos brzmiał radośnie, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że stwarzał tylko takie pozory. W końcu jeszcze oprócz jazdy pozostawało coś jeszcze. W ogóle nie miałam czasu na nic związanego z pracą w Equilandzie. Izabela harowała jak jakiś parobek. Obrabiała konie, czyściła je, czasem dosiadała ich, żeby się rozruszały, te bardziej chore prowadziła w ręku. Przeprowadzała też kilka lekcji jazdy konnej dziennie. Robiła to wszystko kiedy ja, uśmiechnięta od ucha do ucha, śmigałam na parkurze na naszej ukochanej klaczy.
   Pewnego dnia Jakub zaprosił Izę na połowinki. Ucieszyła mnie ta wiadomość.
-Nie mów, że nie zamierzasz pójść!- zawołałam.
-Chciałam pójść, ale kto się zajmie tym wszystkim, jeśli mnie nie będzie? Może ty z nim idź?
Te słowa, pozornie wypowiedziane bez zastanowienia i nuty złośliwości, bardzo mnie zabolały. Nie wiem, czy powiedziała to specjalnie, ale zabrzmiało to dla mnie tak: ,,Nie mogę pójść z Kubą na bal, bo beze mnie sobie rady nie dadzą, za to ty już od dawna jesteś zbędna, więc z czystym sumieniem możesz pójść."
-Izz- rzekłam spokojnie.- Niczym się nie martw. Zrobimy sobie wtedy, ja oraz Dasha, dzień wolny od treningów. Ona odzyska siły, a ja zajmę się wszystkim.
Mruknęła coś bez przekonania, ale przyjęła zaproszenie przyjaciela. I dobrze. W życiu nie widziałam jej w takiej sukni jak wtedy, a po połowinkach była zachwycona i... szczerze zauroczona Kubą. Ciekawe, czy wydarzyło się tam coś ciekawego, czego Izabela nie chciała mi powiedzieć...
gify konie
---3 miesiące później---
   Wreszcie nadszedł dzień zawodów. Rano całym sercem chciałam dosiąść Dashy, żeby jeszcze poskakać, ale rozum odrzucił tą chęć. Ćwiczyłyśmy przez ostatnie pół roku; teraz powinna jak najbardziej odpocząć. Miejsce zawodów było jakieś cztery godziny spokojnej jazdy samochodem od Equilandu. Zawody zaczynały się o piętnastej. Moi rodzice wyjechali już o dziewiątej. My postanowiłyśmy zostać z Robertem i chłopakami i wyjechać razem z nimi.
-Długo jeszcze?- spytałam zdenerwowana.- Jest za dziesięć jedenasta. Zamierzacie wyjechać o piętnastej? Nie dość, że musimy tam dojechać, to jeszcze przydałoby się rozgrzać Dashę.
-Oraz oporządzić ją- dodała Iza.
-Dziewczyny!- Robert zacisnął ręce na ogrodzeniu, koło którego staliśmy. Spojrzał w ziemię i odetchnął głęboko.- Zdążymy. Ale błagam was, nie utrudniajcie tego. Nie możemy zostawić siedemnastu koni ot tak, na kilka albo kilkanaście godzin. Musimy tu wszystko ogarnąć oraz poczekać na pana leśniczego, który obiecał doglądać tego wszystkiego. Jeśli chcecie pomóc już teraz oporządźcie Dashę, a potem zapakujcie ją do przyczepy.
Wykonałyśmy polecenie. Było jednak już dwadzieścia po jedenastej, gdy wreszcie wyjechaliśmy. Zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam, żeby odebrali mi numerek jak dojadą.
Nasza przyczepa była doczepiana do samochodu osobowego, dzięki czemu mogliśmy jechać w jednym aucie.
gify konie
-Znowu się zaczyna- szepnął Robert. Zdawał się mówić bardziej do siebie.- Mam deja vi, ale oby nie skończyło się to tak, jak ostatnio.
-Wiozłeś kiedyś innych wolontariuszy na zawody i coś się stało?- spytałam.
Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że to słyszeliśmy.
-Nie do końca- pośpieszył z wyjaśnieniami Bartosz.
-Bartek...- rzucił Robert ostrzegawczo.
-No co? Tato, one mają prawo wiedzieć. A zbyt długo trzymaliśmy to w tajemnicy. Powiesz im, czy ja mam to zrobić?
-Mów- mruknął mężczyzna.
-Jak wiecie- zaczął Bartek- schronisko jest tu dopiero od niedawna.Wcześniej mieliśmy stadninę na mazurach. I naszego wspaniałego konia Demona...- Przez chwilę się zamyślił.- Wszyscy wołali na niego Demo. Był naprawdę przepiękny... Nawet nie rasowy, ale piękny. O ile dobrze pamiętam matka była oldenburką, a ojciec folblutem. Sierść Demo była jasnobrązowa, wręcz rudawa- jak u kasztana, a grzywa kruczoczarna.
-Bartoszu, do rzeczy- mruknął Kuba.
-Nie przerywaj mu- zaprotestowała Iza.
-Nie, on ma rację- Bartosz potrząsnął głową, przeganiając stare wspomnienia.- A więc Demon, wbrew imieniu był niezwykle spokojnym, ułożonym koniem. Tata startował na nim w tych zawodach co ty, Wiki, teraz.
-I przegrał- dokończyła Iza.
-Ależ nie.- Tym razem odezwał się Robert.- Zająłem pierwsze miejsce.-Zaniemówiłyśmy, a on kontynuował:- Myślicie, że do sukcesu jest potrzebny rodowód? Oczywiście, że nie. Nawet Dasha nie musi być stu procentowym hanowerem, a jak skacze.
-Amanda nie kupiłaby nierasowego konia- wtrąciłam.
-Amanda?
Zapomniałam, że tylko Izie powiedziałam, co usłyszałam tamtego pamiętnego dnia. Nie zwierzyłam się nawet Bartkowi, który ostatecznie widział jak mdleję, ale nie wiedział czemu. Opowiedziałam im wszystko. Robert pokręcił tylko głową smutny, wściekły, zażenowany- tego nie wiedziałam. Widział jaka była Dasha. Był też przy tym, gdy omal mnie nie zabiła. Nic dziwnego, że odjęło mu mowę.
Potem opowieść kontynuował
-Demon stał się bardzo sławnym koniem. Ludzie z całej Polski przyjeżdżali, żeby go zobaczyć, a nawet na nim pojeździć. Był tak popularnym i... dobrym koniem, że braliśmy sto złotych za godzinę jazdy na nim. I to był błąd. Na zbyt wiele pozwoliliśmy ludziom. Domo stał się rozdrażniony, niecierpliwy. Raz, gdy Bartek spróbował na nim pojeździć, ledwo uszedł z życiem. Nasz skokowy misiek stał się godny swego imienia. To, co on robił, było nie do opisania. Wyobraźcie sobie Dashę. Tyle, że od niej wszyscy trzymali się z daleka. Demon nie miał okazji siedzieć w samotności, nie niepokojony przez nikogo. Tak jak mówiłem, Bartek raz miał z nim problemy. Demuś zafundował mu rodeo, a gdy jeździec leżał na ziemi, koń stał nad nim wymachując kopytami. Nikogo nie było w pobliżu. Bartek miał nad tobą, Wiki, tą przewagę, że nie był w kącie. Leżał na środku ujeżdżalni, ze wszystkich stron miał wolną przestrzeń. Udało mu się przeturlać parę metrów i wydostać z ujeżdżalni. Po tym wypadku skończyliśmy z prowadzeniem jazd na Demonie. Ale ludzie wciąż przychodzili. Chcieli robić mu zdjęcia, czasem rzucali w niego kamieniami, żeby pokazał się z innej strony lub poszedł tam, gdzie chcieli. Nie udało nam się do końca nad tym zapanować. Pewnego dnia poszła do niego nasza młodsza siostra Asia, cztery lata młodsza ode mnie. Miała wtedy dziesięć lat.
Sekundę wcześniej kichnęłam, jednak po wzmiance o ich siostrze, o której nigdy nie słyszałam wstrzymałam oddech i odwróciłam głowę, by spojrzeć na Jakuba. On uśmiechnął się smutno.
-Mówiliśmy się, żeby do niego nie podchodziła- kontynuował- ale tak kochała konie... Chciała mu pomóc.- Pociągnął nosem.- Demon potraktował ją tak jak Bartosza, ale nie musiał jej zrzucać ze swojego grzbietu, Aśka nie zamierzała go dosiąść. Stała na ziemi, gdy on ją zaatakował... Bartku?- Jakub nalegał, by to brat skończył opowieść.
-Kuba był jeszcze w szkole- oznajmił sucho Bartosz. Ja wiedziałam, że to wyznanie przychodzi mu z trudem.- Ja wróciłem wtedy wcześniej. Aśka została w domu, bo była przeziębiona, mama była w pracy, tata pojechał po nowego konia. Bo oprócz Demona w naszej stadninie na trzydzieści koni mieliśmy ich jeszcze dwadzieścia. Ale do rzeczy. Zobaczyłem Joankę w chwili, gdy stała pod górującym nad nią ogierem.  Krzyknąłem i rzuciłem się w tamtą stronę. Aśka spojrzała na mnie, w tym momencie Demon ją kopnął w głowę. Miałem do przebiegnięcia kawałek podwórka i część padoku, plus ogrodzenie do przeskoczenia między nimi. Kiedy dobiegłem Demon opuścił już przednie nogi... na mojej siostrze. Złamał jej parę żeber, ale zginęła już od kopniaka w głowę.- Głos mu się załamał.- Spóźniłem się...
-To nie była twoja wina- odpowiedział Rob szybko.- To ja ją zostawiłem. Kamila, moja żona, była wściekła. Wydawało mi się, że nawet nie zapłakała po śmierci córki, a od razu myślała co zrobić z tym wszystkim. Oczywiście ją to dotknęło najbardziej. Już znalazła kupca na całą stajnię ze wszystkimi końmi, kiedy powiedziałem, że nie mam zamiaru tego zostawiać. Zwyzywała mnie od najgorszych, chciała wyprowadzić się razem z chłopcami. Ale oni nie chcieli. To znaczy Bartek był zbyt wstrząśnięty, by sam mógł decydować. Widział w końcu jak ukochany koń zabija jego jedyną siostrę. Chciał iść tam, gdzie brat. A Jakub nie mógł żyć bez koni. Tak więc Kamila odgrażając się odeszła sama. Jednak nam było tu żyć trudniej niż przypuszczaliśmy. Postanowiłem sprzedać stajnię, wyjechać gdzie indziej. Demonowi już nic nie mogło pomóc. Musieliśmy go uśpić. Widziałem jak ta bestia, która zabrała mi córkę i omal nie zabiła syna, zasypia spokojnie. Wtedy stwierdziłem, że w takich wypadkach uśpienie jest bardziej humanitarne niż pozostawienie konia przy życiu. To pewnie wyjaśnia wam, czemu byłem taki wściekły, kiedy zbliżyłyście się do Dashy zanim was zaakceptowała i dlaczego tak bardzo chciałem ją uśpić. To drugie jeszcze rozwinę. Niedługo przed waszym przybyciem Bartosz próbował z nią pracować. Pewny swych możliwości wpakował się jej na grzbiet. Skończył tak jak po przejażdżce na Demonie. Ale gdyby mnie tam nie było, dołączyłby do Joanny. Bez wątpienia uratowałyście Dashę, ale najbardziej ryzykownym sposobem. A jeszcze wcześniej, bo tego nie powiedziałem, po sprzedaży naszej stadniny wyjechaliśmy tutaj, niemal przez przekątną kraju i zbudowaliśmy Equiland. Pomysł na schronisko wziął się właśnie od Demona. Chcieliśmy ratować konie. Dasha była jednym z pierwszych naszych koni. Kiedy braliśmy ją z rzeźni na szprycowali ją tyloma środkami usypiającymi, że sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. U nas ,,wytrzeźwiała" i zaczęła szaleć. Resztę już znacie. Po prostu od tej pory nie startuję w zawodach. Swoje umiejętności wykorzystuję w pracy z końmi, ale nigdy publicznie. Nawet teraz, gdy Equiland przypomina bardziej szkółkę jeździecką niż schronisko, zajmuję się finansami, a to chłopcy prowadzą jazdy.
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Kto by pomyślał? Robert miał córkę, która zginęła przez konia, a mimo to miłość do koni zwyciężyła. Dziwne, że zgodził się zostać synom. Sam mógł chcieć zostać z końmi, ale Bartek już parę razy omal nie zginął, nie wiem jak z Jakubem. Miałam zamiar powiedzieć to głośno, ale mogłoby to zabrzmieć oskarżycielsko, a nie chciałam nikogo urazić. Nie musiałam się z Izą porozumiewać słowami, by obiecać sobie, że nie wrócimy nigdy do tematu.
gify konie
Szybciej, szybciej, powtarzałam w myślach. Mieliśmy jeszcze pół godziny do rozpoczęcia zawodów, a do przejechania zostało nam z dziesięć kilometrów. Zdążymy, pocieszyłam się. Wtedy jak na złość usłyszeliśmy trąbienie. Spojrzałam przed siebie i jęknęłam na widok kilometrowego korka.
-Cholera- mruknęłam.
-Delikatnie powiedziane- odpowiedział Robert. Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego zirytowanego. No, może tylko wtedy, kiedy ponaglałyśmy go przed wyjazdem.
Chciałam powiedzieć, że już byśmy byli na miejscu, gdyby mnie posłuchał, wolałam jednak bardziej go nie denerwować
-Otwórz przyczepę- poleciłam.
-Że co?- spojrzał na mnie zaskoczony. Siedziałam na przednim siedzeniu, więc nie było to trudne.
-Pojedziemy na Dashy. 
-Chcesz jechać po betonie między samochodami?
-Nie do końca. Obok drogi jest las. Pojadę z Izą na Dashy. Tak będzie szybciej.
-Obiecałem waszym rodzicom, że przyjedziecie całe i zdrowe. Zabiją mnie, jeśli coś wam się stanie- Robert przejechał parę metrów, gdy korek się ruszył, po czym znów stanął.
-Obiecałeś też, że przywieziesz nas tam na czas- przypomniałam mu, otwierając drzwi.
-A jeśli zabłądzicie?
-Trafimy- uśmiechnęłam się przekonująco.
-Ehh- Robert podał mi kluczyk od przyczepy.- Wejdźcie do niej i ją osiodłajcie. Nie mamy czasu ani możliwości zatrzymywać się na długo. Więc wyprowadzicie ją, jak będzie gotowa.
-Dzięki!- krzyknęłam i obie wyskoczyłyśmy z auta.
Szybko wsiadłyśmy do przyczepy. Osiodłałyśmy Dashę i wyprowadziłyśmy z przyczepy. Iza przytrzymała ją na poboczu. Ja zamknęłam przyczepę na klucz, by drzwi się nie otwierały, po czym kluczyk oddałam Robertowi. Obie dosiadłyśmy karej. Stępa przeszłyśmy do lasu. Pozwoliła nam to ją rozgrzać, nie musiałyśmy też pędzić po betonie.
-To co? Galopik?- spytała Izz. Pozwoliłam jej kierować Dashą.
-Dawaj!- zawołałam
gify konie
-Nie mów mi, że zabłądziłyśmy-syknęłam. Miałam mordercze myśli pod adresem Izki.
-Nie no, coś ty- udawała świetnie zorientowaną. Mimo słów, których używała, w jej głosie nie słyszałam najmniejszej nuty sarkazmu.- Tu tylko wszystko podobnie wygląda. A to drzewo- wskazała roślinę, wygiętą w łuk, którą mijałyśmy już dzisiaj trzeci raz- mijamy pierwszy raz.
Przez chwilę myślałam, że żartuje, ale mówiła poważnie.
-Może tym razem, Izuś, kochanie... SKRĘĆ W PRAWO, ZAMIAST CZWARTY RAZ JECHAĆ W LEWO!- Dasha zastrzygła uszami, gdy wydarłam się na Izę, jednak pozostała spokojna.
-No wiem!- oznajmiła wciąż przystając przy tym, że nad wszystkim panuje.
-Albo daj prowadzić Dashy- dodałam.
-Jeszcze czego! Koń mi będzie drogi szukał. Nad wszystkim panuję.
-Właśnie widzę...
Puściła mój komentarz mimo uszu.
Wreszcie usłyszałyśmy dźwięki dobiegające ze stadniny, do której jechałyśmy. Teraz już było łatwo trafić. Dojechałyśmy niemal w tym samym momencie, co Robert z chłopakami. Mogłyśmy jednak zostać z nimi. Teraz nie dość, że nic nie zyskałyśmy, to jeszcze denerwowałyśmy się, że nie trafimy oraz od jazdy po leśnej ściółce składającej się z liści igieł i błota kopyta Dashy były w opłakanym stanie. Przynajmniej Dasha była już rozgrzana.
-Jesteście!- krzyknęła mama.- Co tak długo?
-Późno wyjechaliśmy, a potem był korek- odpowiedziałam, zsiadając z Dashy.
Na szczęście mama nie zapytała, dlaczego siedzimy na osiodłanym koniu i wyjechałyśmy z innej strony niż nasz samochód.
-Masz jedynkę, zaraz jedziesz- poinformowała mnie.
-Co?!- nawet zapomniałam poprawić ją, że nie JA jadę, lecz MY. Nie lubię, jak ktoś zapomina o koniach, których dosiadają zawodnicy.- Nie możemy! Dasha nie jest gotowa.
-Było wcześniej wyjechać- wtrącił tata.
-Chciałam- warknęłam.
= Na parkur zapraszamy Wiktorię na klaczy hanowerskiej o imieniu Dasha = oznajmił głos z głośników.
Jęknęłam cicho. Rzuciłam okiem na ogłowie, by wiedzieć, że wszystko z nim w porządku. Zapięłam jeszcze popręg o jedną dziurkę więcej, wcześniej nie miałyśmy czasu go podciągnąć. Potem wskoczyłam na siodło. Kłusem wjechałyśmy na maneż. Rzuciłam na niego okiem. Ujeżdżalnia była trawiasta, odkryta. Trawa wyglądała na mokrą po deszczach, których ostatnio w okolicy nie brakowało. Wiedziałam o tym już w lesie, kiedy miejscami błoto sięgało Dashy do kolan. Co prawda obok była hala, do której byśmy się przenieśli, gdyby padało. Ale nikt teraz nie czuł takiej konieczności, w końcu świeciło słońce. Trawa wyglądała na śliską. Jeszcze z kopytami dokładnie wyrównanymi przez błoto... Nie widziałam ich od spodu, ale założę się, że ,,system antypoślizgowy" Dashy właśnie uległ awarii.
Zaczęłyśmy spokojnie, ale moje obawy się potwierdziły. Ledwie udawało mi się kierować klaczą. Za bardzo przyspieszała, skręcanie przychodziło nam z trudem. Czułam, że zaczyna panikować.
-Spokojnie- poklepałam gorącą czarną szyję.- Uda nam się. Zaufaj mi.
Chyba najpierw ja powinnam zaufać jej..., pomyślałam. Dasha była wspaniałą klaczą, ja jednak trzymałam ją krótko, szarpałam wodze i serce waliło mi za każdym razem, gdy minimalnie przyspieszyła bądź się potknęła. Ona wie, co robi. Nie skrzywdzi mnie
   Już prawie skończyłyśmy przejazd. Zostały tylko dwie przeszkody. Wszystkie inne pokonałyśmy bezbłędnie. Teraz dojeżdżałyśmy do oksera. Miał wysokość około półtora metra i długość jednego metra. Kazałam Dashy zagalopować.
W końcu stwierdziłam, że za bardzo się rozpędziłyśmy. Klacz z każdą sekundą bardziej wyciągała chód. W końcu przejdziemy do cwału. Ściągnęłam wodze, Kara wydała się tego nie zauważyć. Z całej siły wywarłam nacisk na jej zad. Miałam nadzieję, że to ją spowolni. Zamiast tego przysiadła na zadzie, nie dotykając nim ziemi i jadąc na kopytach jak na łyżwach. Ogarnęła mnie panika. Dystans dzielący nas od oksera niebezpiecznie malał. Powinnam zachować zimną krew, uspokoić Dashę, ale nie mogłam. Pozostawała jeszcze jedna opcja. Mogłam ewakuować się z siodła, lądując na bezpiecznej trawie. Ale nie byłabym sobą, gdybym zostawiła Dashę. Siedząc na niej w każdej chwili mogę coś zrobić... Gdyby tylko się dało... Cóż, jak będzie okazja, na pewno jej pomogę. Gdybym ją zostawiła... nie chcę myśleć, co by się stało. Kapitan idzie na dno ze statkiem, pomyślałam, a jeździec upada razem z koniem. Kolejną sekundę później już nie miałam tej możliwości. Klacz potknęła się, a noga utkwiła mi głęboko w strzemieniu. Nie miałam ani siły, ani czasu jej wydostawać. Każda normalna osoba pomyślałaby, że błaźni się przed całą Polską albo chociaż że cały kraj patrzy. Mi nawet nie przyszło to do głowy. Wiedziałam tylko, że widzą mnie rodzice, Iza, Robert, Bartek z Kubą, którzy musieli się o mnie strasznie martwić; a pod sobą mam śmiertelnie przestraszonego konia. Nie dziwiła mnie jej reakcja. Sama nie bałam się tak bardzo nawet wtedy, gdy dawno temu galopowała na mnie wściekła kara hanowerka. Od przeszkody dzieliło nas co najwyżej półtora metra, gdy Dasha skoczyła. Cóż to był za skok! Przez chwilę myślałam, że przeskoczy te trzy i pół metra, lądując po drugiej stronie oksera. Ale żaden koń nie był do tego zdolny, pomijając te najlepsze konie w historii. Jednak los chciał, żeby wylądowała w środku przeszkody. Gdyby upadła na grzbiet, zabiłaby mnie na miejscu. Zginęłabym jak nic przygnieciona z jednej strony twardymi, nierównymi drągami, a z drugiej- półtonowym koniem. Ona jednak postanowiła mnie chronić. Zdecydowała się na o wiele bardziej niebezpieczną sztuczkę. Niebezpieczną dla niej... Stanęła pionowo na przednich kopytach między zrzuconymi drągami. Zauważyłam, że jedną nogę postawiła na drągu. Widać nie trzymała ciężaru nas dwóch lub po prostu resztki oksera jej nie pozwoliły wytrwać w tej pozycji, bo przednie nogi ugięły się pod nią. Wylądowała najpierw na głowie, potem całą siłą przewróciła się na bok, by nie upaść na grzbiet. Uderzyłam głową w toczku o drąg. Z przygniecionej przez Dashę lewej nogi eksplodował koszmarny ból. Prawa ręka zacisnęła mi się na wodzach. Lewą opuściłam trochę niżej, jej palcami pogładziłam gorącą szyję przyjaciółki. Przed oczami widniała ciemność, w uszach mi dzwoniło, z całej siły zacisnęłam zęby broniąc się przed bólem z nogi. Życie ze mnie uciekało. Próbowałam uciec przed tym wszystkim. Tracąc przytomność nie mogłam pozbyć się myśli, że Dasha właśnie uratowała mi życie...
gify konie
Otworzyłam oczy. Oślepiła mnie wszechobecna biel i znów musiałam je zamknąć. Spróbowałam się poruszyć. Zacisnęłam zęby. Z całego ciała eksplodował ogromny ból. Czułam się, jakby mnie ktoś wychłostał, przywiązał do samochodu i przeciągnął po betonie, a na koniec wrzucił do słonej wody. Leżałam chwilę w bezruchu. Ból minął, niestety zastąpiły go setki myśli przechodzące przez moją głowę. Wspomnienia z ostatnich... chwilę, ile tu już jestem? Wspomnienia z czasu zawodów powróciły do mnie w ciągu kilku chwil. Zdawało mi się, że znów siedzę na Dashy. Razem galopowałyśmy, razem skakałyśmy, razem upadłyśmy... Serce zaczęło mi walić w piersi tak jak wtedy. Oddychałam szybko. Czułam, że nie mogę złapać oddechu. Usłyszałam jakiś stłumiony, podniesiony głos wypowiadający moje imię. To chyba była Iza. Nie byłam pewna, ale kogoś wołała. Potem poczułam ukłucie w rękę i zasnęłam.
   Śniło mi się, że siedzę sama na łące. Twarz ukryłam w dłoniach. Nie płakałam, ale czułam się bardzo samotna. Usłyszałam znajome kroki. Uniosłam głowę i zobaczyłam Dashę. Z jej czoła w miejscu, gdzie miała gwiazdkę wyrastał śnieżnobiały róg kontrastujący z kruczą sierścią. Po bokach miała czarne skrzydła. Rzuciłam się jej na szyję.
-Wiki- powiedziała spokojnie.
-Ty mówisz?- krzyknęłam zaskoczona.
-Oczywiście!- prychnęła, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
-Nigdy nic nie powiedziałaś...
-A czyż potrzebowałaś moich słów? Rozumiałyśmy się bez nich. Wiki, muszę już iść.
-Gdzie?- w oczach zalśniły mi łzy.
Spojrzała na mnie mądrymi oczami. Mrugnęła parę razy. Rozłożyła skrzydła.
-Gdzie?- spytałam. Z gardła wyrwał mi się szloch.
Klacz jeszcze bardziej rozłożyła skrzydła. Jej róg zalśnił jak latarnia.
-Nie zostawiaj mnie- jęknęłam.
-Zawsze będę przy tobie, moja mała. A teraz idę gdzieś, gdzie ty nie możesz. Jeszcze się spotkamy, Wiktorio. A teraz obudź się i żyj. Masz przed sobą jeszcze wiele lat wspaniałego życia. Mój czas już nadszedł. 
Wzleciała do góry. W myślach raz po raz brzmiały mi słowa ,,Żyj", ,,Żyj...". Ten szept bolał bardziej niż przykładanie rozgrzanego do czerwoności metalu. W końcu przed oczami ujrzałam znowu Dashę. Tym razem galopowała w górę. Zatrzymała się na ciemnym niebie, gdy była taka malutka... Wyglądała jak gwiazda. W końcu całe niebo przybrało kształt galopującej Dashy ze mną i Izą na grzbiecie. Zwiększało się coraz bardziej aż w końcu wszystko spowiła ciemność i spokojnie zasnęłam.
Obudziły mnie ciche głosy. Wwiercały się w uszy jak bzyczenie natrętnych much. Otworzyłam oczy. Tym razem nic mnie nie oślepiło, choć leżałam w tym samym miejscu. Przy mnie siedzieli wszyscy, o których myślałam chwilę przed upadkiem: mama, tata, Iza, Robert, Bartek, Kuba. Brakowało tylko Dashy, ale przecież nie wprowadzą ją do pomieszczenia.
-Wiki?- szepnęła mama.- Wyglądała, jakby ujrzała ducha.
Wyglądam tak okropnie, czy nie było szans, że się obudzę?, zastanawiałam się.
Nim zdążyłam zapytać, wszyscy się na mnie rzucili. Każdy chciał mnie przytulić.
-Auu- rzuciłam szybko, zanim nawet poczułam ból.
Pamiętałam jak ostatnio bolało, gdy tylko spróbowałam się poruszyć. Przez kolejne 10 minut rozmawiałam ze wszystkimi obecnymi. Lecz każdy, jakby się umówili, unikał tematu zawodów i naszego upadku. Byłam pewna, że zostanę zasypana gradem relacji, a tu nic. Dowiedziałam się nawet, co Izz jadła wczoraj na obiad, ale wciąż nie wiedziałam, czy mam kręgosłup w jednym kawałku, bo nie odważyłam się ruszyć, żeby to sprawdzić, ani co z Dashą. W końcu oznajmiłam:
-Możecie wyjść? Wszyscy oprócz Izy i Roberta.
Rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni, Bartek zaczął protestować, ale ostatecznie posłuchali.
-Witaj wśród żywych- Robert uśmiechnął się do mnie.- Było z tobą krucho.
-Z nami było krucho- poprawiłam go.- W końcu to Dasha wylądowała na głowie.- Robert zbladł śmiertelnie.- A teraz mam do Was parę pytań. Po pierwsze: jak długo byłam nieprzytomna.
-Dwa tygodnie- Robert odetchnął jakby uspokojony takim pytaniem.- To nie dużo. Zapowiadało się, że prędko się nie ockniesz.
-Po drugie: jakie odniosłam obrażenia? Co mi jest? Wszystko mnie boli!- żaliłam się.
Robert spojrzał na Izę, ta wzruszyła ramionami, więc spróbował sam odpowiedzieć.
-Przeżyłaś dzięki toczkowi, ale masz pękniętą czaszkę. Na szczęście to opanowaliśmy. To znaczy lekarze opanowali. Złamałaś też dwa żebra z lewej strony, teraz jest już lepiej. Najgorzej z nogą. Została niemal całkiem zmiażdżona. Profesjonalnie nazwali to złamaniem w dwudziestu miejscach. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy myśleliśmy, że ci ją amputują. Na szczęście jakoś tam nogę masz poskładaną i się zrośnie. Nie będziesz już biegała tak szybko ani jeździła konno jak dawniej, ale przeżyjesz.
Odczekałam chwilę, by się upewnić, że skończył, aż wreszcie zadałam najważniejsze pytanie.
-Po trzecie: co z Dashą?- rzuciłam niedbale.
Robert zadrżał. Spojrzał na Izę. Skierowałam wzrok tam gdzie on. Moja przyjaciółka była biała jak ściana. Zamrugała parę razy, przeganiając łzy.
-Co z Dashą?- powtórzyłam z lekkim napięciem. Głos mi zadrżał.
-Kiedy stanęła jedną nogą na drągu, złamała ją...- Robert starał się jakoś z tego wybrnąć. Iza wyszła z sali odwracając głowę tak, by na mnie nie patrzeć. Ja i tak zauważyłam łzy ściekające po jej policzkach.- ...upadając całym ciałem... skręciła kark.
-Co?- spytałam. Jego słowa nie miały dla mnie sensu.
-Wiktorio, Dasha... nie żyje.
-Nie!!!- krzyknęłam z całej siły. Chciałam przegonić jego słowa.
Na chwilę umilkłam, by powiedział, że żartował.Gdy tak się nie stało zaczęłam wrzeszczeć ze zdwojoną siłą. Ktoś zawołał pielęgniarkę, dostałam zastrzyk w ramię i znów zasnęłam.
gify konie
---Miesiąc później---
Wracałam właśnie ze szpitala. Nie dość, że gipsu jeszcze mi nie zdjęli, bo noga naprawdę ucierpiała, to jeszcze poruszałam się o kulach. Jak teraz będę żyć?, spytałam samą siebie. Konie były całym moim życiem. Wraz ze śmiercią Dashy umarła też część mnie. Oczywiście już dawno, niemal odkąd tylko się obudziłam słyszałam od rodziców jedynie: ,,Już nigdy nie wsiądziesz na konia" lub ,,Z końmi koniec" albo ,,Jeśli myślisz, że pozwolę ci się zbliżyć do tych zwierząt to się mylisz". Myślą, że po tym wszystkim mam jeszcze ochotę patrzeć na konie! Po tym, jak zabiłam najlepszą przyjaciółkę... To moja wina!, brzmiało mi w uszach jak refren jakiejś piosenki. Może gdybym wtedy zeskoczyła z siodła Dasha by żyła. Może skończyła by jak Broszka, ale by żyła. Broszka... Całkiem o niej zapomniałam. Kiedy ją znalazłyśmy odżyła we mnie nowa nadzieja. Myślałam, że wyleczymy jej nogę i Iza dostanie Brokę, bo lubiła ją bardziej ode mnie, a ja zatrzymam Dashę, z którą łączyła mnie wielka więź. Potem okazało się, że nikt już Broszki nie dosiądzie. Aż żal serce ściskał, kiedy chodziła. Wyglądała wtedy jak ja teraz. Ledwo co kulała, powłóczyła chorą nogą... Nie wiem jak tamci ludzie zmuszali ją do takiej pracy. Na szczęście Robert zgodził się ją zatrzymać, ale Broszka nie mogła być szczęśliwa... Czasem lepiej zginąć niż przeżyć po to, by być nieszczęśliwym, uświadomiłam sobie mając przed oczami siebie ginącą razem z Dashą. Ale cały czas wiedziałam, że to przeze mnie zginęła Dashka. Cóż, teraz domysły typu: ,,Co by było gdyby..." nie mają sensu. Byłam wolontariuszką w schronisku, kochałam konie nad życie, a co zrobiłam? Najpierw galop po lesie, a potem nawet nie oporządziłam klaczy przed zawodami.
  Po południu siadłam przed domem na trawie. Oplotłam rękami kolana i zapatrzyłam się w dal. Jakie to wszystko było niesprawiedliwe. Czemu takie wspaniałe stworzenia jak konie muszą cierpieć i umierać?  Broszka, Karek, Kamis, Furia, Dasha Jeden, nasza Dasha... A'propos pierwszej Dashy, od której imię wzięła nasza Kara. Tamta też nie była zła bez przyczyny. Ludzie po prostu nie chcieli jej zrozumieć... Kiedy tak myślałam zerwał się silny wiatr, niebo przecięła błyskawica, a z góry prosto na mnie lunął deszcz.
-Wiki, do domu!- usłyszałam głos mamy, która wołała mnie przez okno. Brzmiał jak zza mgły.
Zignorowałam wołanie. Byłam już prawie całkiem mokra, jak nagle poczułam, że deszcz rozstępuje się nade mną, a na plecach leży mi coś ciepłego. Odwróciłam głowę i zobaczyłam mamę. Zasłoniła mnie parasolką, a na plecy zarzuciła mi koc.
-Wikuś- powiedziała łagodnie.- Nie masz wpływu na to, co się stało. Musisz żyć tak, jak kiedyś. Nie zmienisz przeszłości, spróbuj więc wpłynąć na przyszłość. Nie zrobisz tego, jak dostaniesz zapalenia płuc. Kwietniowe deszcze są dość zimne. Choć do domu...
-Ale...- Chciałam coś powiedzieć, jednak z ust wyrwał mi się tylko szloch.- Mamusiu!- objęłam ją.
-Ojciec mnie zabije, ale nie mogę patrzeć jak cierpisz. Pozwalam ci wrócić do koni. Bez szaleństw, ale możesz jeździć.
-Nie chcę- szepnęłam. To moja wina!-Nie wrócę do koni. Nie spojrzę Izie i Robertowi prosto w oczy.
-Przecież nic nie zrobiłaś.
-Jeśli nie mogę jeździć na Dashy, nie będę w ogóle jeździć- odparłam ostro, dając jej do zrozumienia, że zdania nie zmienię. Chociaż po policzkach wciąż płynęły mi łzy, mieszając się ze spływającymi z włosów kroplami deszczu, głos mi nie drżał. Był spokojny, pewny siebie.- Nie chcę już tu mieszkać. Wyjedźmy stąd. Gdziekolwiek, chociaż z pięćdziesiąt kilometrów w którąś stronę.
Nie wierzyłam, że to powiedziałam. Ale tak myślałam. Nie mogłam mieszkać płot w płot z Izą, parę kilometrów od Equilandu. Nie mogłam...
gify konie
Niemal co dzień odwiedzała mnie Iza. Za każdym razem ,,całowała klamkę" mojego pokoju. Nie chciałam z nią rozmawiać. Rodzice próbowali mnie namówić do zamienienia choć paru słów z przyjaciółką, ja jednak całkiem zamknęłam się w sobie. Patrzyłam tylko przez okno jak Izabela odchodzi od mojego domu za każdym razem coraz smutniejsza. Rodzice załatwili mi nauczanie indywidualne, więc nie musiałam chodzić do szkoły co zdawało się jeszcze bardziej zdołować Izę. Może miała nadzieję, że jak teraz ją zbywam to pogadamy w szkole. W końcu skończyłam pierwszą klasę liceum ze średnią 5.0.
Leżałam na kanapie w salonie na parterze i ze słuchawkami w uszach słuchałam muzyki. Ale spokoju nie dawało mi uciążliwe stukanie w parapet. W końcu wyrwałam słuchawki z uszu i zerwałam się na równe nogi. Zachłysnęłam się widząc Izę w moim oknie. A dokładnie jej głowę. Przecież to trzy metry nad ziemią. Co, ona tam na drabinie stoi?, zastanawiałam się. Nie wiele się myliłam. Kiedy podeszłam do okna zobaczyłam całą przyjaciółkę, stojącą na Dirty Dun.
-Co tu robisz?- spytałam wrogo, po otwarciu okna.
-Wyciągam cię na przejażdżkę- uśmiechnęła się przyjacielsko.- No chodź.- Podała mi rękę.
-Że na tym czymś?- skinęła głową ukrywając zniesmaczenie.- Weź się zabieraj z tą drabiną na czterech kopytach, bo was psem poszczuję?
-Że niby Egri?- próbowała mnie przedrzeźniać.-Tym słodziakiem? Weź mnie poszczuj, bo chętnie się do niej przytulę.
Wkurzyła mnie tak bardzo, że zatrzasnęłam okno. Iza omal nie straciła równowagi spadając z konia, mnie jednak to nie obchodziło.
   Mimo mojego zachowania Iza przyszła do mnie jeszcze parę razy. Tym razem bez konia, pukając do drzwi. Za każdym kolejnym razem nie chciałam jej widzieć. Aż pewnego dnia przestała przychodzić. Tak mnie to dotknęło... Nie wiem, czy myślałam, że robię komuś na złość, ale podobała mi się ta zabawa w kotka i myszkę. Lubiłam, kiedy Iza przychodziła, nawet jeśli nie wychodziłam wtedy z pokoju. Tak powinna się zachowywać prawdziwa przyjaciółka. Kiedy przestała przychodzić wakacje trwały w najlepsze.Właśnie zaczynał się sierpień. Wtedy powtórzyłam rodzicom moją prośbę o przeprowadzce. Przy mnie tylko wodzili wzrokiem między sobą. Ale podsłuchałam jak rozmawiali na osobności.
~...zdaniem powinniśmy jej posłuchać~ powiedziała mama.
~Twoim zdaniem?!- wybuchnął ojciec.~ Mamy tu pracę! Chcesz gdzieś jechać i co? Wiśnie sprzedawać?
~Znajdziemy pracę gdzie indziej. A Wiki jest naprawdę nieszczęśliwa.
~Wiki to, Wiki tamto. Ta Wiki za dwa tygodnie kończy siedemnaście lat! A pracy tak na zawołanie nie ma. O nie, za długo jej pobłażaliśmy. Wiktoria idzie od września do szkoły i nie zamierzam się targować!
~Och, Aruś, proszę cię, nie rób jej tego. Umówmy się tak. Jeśli znajdziesz pracę w...- ściszyła głos do szeptu i usłyszałam dopiero końcówkę~... a jeśli nie, wróci do szkoły i zmusimy ją, by wróciła także do dawnego życia, w tym koni.
Odetchnęłam głośno. Przycisnęłam dłoń do ust, żeby mnie nie usłyszeli. Już zaczęłam obmyślać plan ucieczki z domu, kiedy tata znalazł pracę. W Sopocie. Wyjeżdżamy na drugi koniec kraju. Wspaniale!, pomyślałam. Wreszcie spełniła się moja zachcianka. Spakowałam się. Wzięłam nawet większość swoich jeździeckich rzeczy. Ale z nagród zachowałam tylko dyplomy i medale. Puchary postanowiłam zostawić Izie. Były za duże, by tracić na nie miejsce w samochodzie, a jej bardziej się należały. Spakowałam je do pudła i postanowiłam zostawić przyjaciółce list. Po godzinie bazgrania po kartce w końcu ujęłam to co czułam w parę mizernych zdań.
Kochana Izabelo! 
Naprawdę mi przykro, że to tak musiało się skończyć. Jesteś, byłaś i zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką. Ale po prostu nie mogłam spojrzeć Ci w oczy. Nie po tym, jak zabiłam Dashę. Tak, to moja wina. Ona nie żyje, bo to ja nie zajęłam się nią tak, jak powinnam. Proszę Cię, przyjmij te puchary, bo Tobie należą się o wiele bardziej. Jeśli chcesz mnie jeszcze znać to błagam, wybacz mi. Nie próbuj się ze mną kontaktować, bo wyprowadzam się daleko stąd, zmieniam też numer telefonu, usuwam GG i facebooka. Przekaż też Robertowi, że  był najlepszym człowiekiem na świecie. Nawet jeśli nerwy mu zaczynały puszczać, nigdy nie był dla nas niemiły, zawsze też ratował konie. I powiedz Bartkowi, że go kocham. 
Twoja Wika.
Ostatnie zdanie przekreśliłam jedną poziomą linią. Chciałam je całkiem zamazać, żeby Iza go nie odczytała i nie przekazała Bartoszowi. Niestety w tej chwili do mojego pokoju weszła mama.
-Wyjeżdżamy- oznajmiła. Zobaczyła moją minę i spodziewała się przeciągania wyjazdu, więc profilaktycznie dodała:-Nie zaraz, tylko już.
Wrzuciłam zdenerwowana kartkę do pudełka z pucharami i wyszłam z domu. Szybko przerzuciłam pudło nad ogrodzeniem domu Izabeli, modląc się w duchu, żeby mnie nie zauważyła, po czym szybko wsiadłam do  samochodu. Mama włożyła do zakupionej na czas przeprowadzki przyczepy, jeszcze parę rzeczy. Nie opłacało nam się wynajmować przyczepy, bo i tak nie mielibyśmy okazji jej oddać. Najwyżej sprzedamy ją tam na miejscu. Potem mama wsiadła na siedzenie z przodu, do mnie z tyłu wskoczyła Egri, a na kolanach ułożyła mi się nasza kociczka Loa, która większość życia spędzała zwiedzając odległe osiedla, a do domu wracała na jedzenie i spanie. Przykleiłam nos do szyby spoglądając na mój kochany domek. Spędziłam tam siedemnaście lat życia. Jeszcze tu wrócę, pomyślałam. Nie wiem kiedy, ale wrócę. Cały czas, gdy jechaliśmy po prostej dom malał w dali, aż w końcu tata skręcił za rogiem i całkiem straciłam go z zasięgu wzroku.
gify konie
To moja najbardziej dopracowana notka. Czytałam ją ze 4 razy (no co, to już coś ;) ) i pracowałam nad każdym szczegółem. Mam nadzieję, że się Wam podoba, oczywiście notka sama w sobie, nie zakończenie (;


Piszcie wyczerpujące komentarze, mogą nawet dorównywać długością samemu epilogowi, nie obrażę się, jeśli będą miały więcej niż jedno zdanie, albo lepiej więcej niż strona Worda xD
Od razu mówię, że takie zakończenie wymyśliłam z pół roku temu, więc nic tu nie insynuujcie. Tak, niemal od początku chciałam zabić Dashę. Ale potrafię trzymać buzie na kłódkę ^) Nikt z czytelników nie znał moich planów. Dobra, nie rozpisuję się. Koniec z dopiskami dłuższymi od notek :P Proszę o wyczerpujące opinie, następna notka pojawi się najwcześniej 11 lipca, chociaż pewnie później, bo moje ambicje podpowiadają mi, że nie napiszę jej w jeden dzień. Miłych wakacji wszystkim :D

Edit sobota 29.06.13 godz. 14.47
Nie mogłam wczoraj opublikować notki, bo staram się jak najbardziej przeciągać, żeby między tym epilogiem a prologiem nowego sezonu nie było zbyt dużej przerwy. Nawet publikując go dzisiaj, prolog pojawi się dopiero za CO NAJMNIEJ 22 dni.

PS zrobimy sobie taki mały konkursik. Zgadnijcie ile czasu minie między tymi dwoma rozdziałami, tj. tym i następnym (: Zakres od roku do... powiedzmy 50 lat xD Ciekawe, kto będzie najbliżej ;) Nagrodą jest dedyk dla tej osoby w prologu :) Powodzenia.


piątek, 28 czerwca 2013

Info ;)

Chciałam tylko powiedzieć, że epilog (którego długość razem z dopiskami i podziękowaniami wynosi 12,5 strony z Worda (: Żem się napracowała  xD ) opublikuję jutro jak najbliżej 15.00. Jeśli nie będzie komplikacji, postanawiam się zrobić to punkt 15. Jest już w 100% gotowy, wystarczy kliknąć guziczek Opublikuj

wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 43

~Wiki~   

Czas mijał nieubłaganie. Isabell rosła w oczach. Często pracowałyśmy z nią z ziemi. Stała się nieco figlarną, ale również bardzo sympatyczną klaczką. Dasha była bardzo cierpliwa. Pozwalała nam robić ze swoim dzieckiem co zechciałyśmy. Ale tylko my mogłyśmy się zbliżyć do Belli. Innych Kara przeganiała. Ufna mała oczywiście chciała się bawić z każdym, jednak zawsze wtedy do akcji wkraczała Dasha. Rzecz się komplikowała jeśli kara zostawała oddzielona od małej np. ogrodzeniem lub, co gorsza, traciła ją z oczu.  Wówczas niszczyła wszystko na swojej drodze, by tylko do nas dołączyć. Nie minęło dużo czasu nim to zrozumiałyśmy. 
   I tak tygodnie zamieniały się w miesiące. W końcu Isabell skończyła pół roku. Młoda klaczka nie tylko odziedziczyła urodę po matce, ale wręcz ją przewyższała. Sierść Belli lśniła jak diamenty, grzywa opadająca do połowy szyi kręciła się zawadiacko. Głębokie brązowe oczy były tak samo mądre jak u Dashy, ale błyszczały trochę inaczej.  Na czole klaczy znajdowała się mała gwiazdka, a na lewej tylnej nodze skarpetka. Bella była spokojna i łagodna. Zastanawiałam się po kim odziedziczyła te cechy. Na pewno nie po matce. A Kamis... Może to po nim... W końcu poznałam go jako wspaniałego, miłego konia. Z każdą kolejną wizytą Amandy było nam coraz trudniej go poznać. Stał się rozdrażniony, niespokojny, nieufny... Czasem Amanda chciała się popisać i kazała mu skakać. Z żalem odkryłam, że podnosi nogi tak samo jak Dasha, kiedy zaczęłyśmy z nią pracować. Całe miesiące zajęło nam oduczanie jej tego. Może i taki ruch konia zmniejsza ryzyko strącenia drążka, ale jest dla niego niewygodne, bardzo go obciąża, szybko męczy, jak również nie wygląda zbyt atrakcyjnie dla miłośników koni, w tym także sędziów na zawodach. Pewnego dnia Amanda Przyjechała do Equilandu na Kamisie. Prawą dłonią trzymała wodze dosiadanego konia, lewą zaś prowadzonego karego araba. Karek! Jak ja go dawno nie widziałam. Odkąd Amanda weszła w posiadanie Kamisa nie widziałam Karka. Myślałam, że się go pozbyła. Przez chwilę wpatrywałam się w dziewczynę z końmi. Kiedy odkryłam, że to robię, odwróciłam wzrok. Chciałam zniknąć na pastwisku między końmi, jednak Amanda już mnie zauważyła.
-Wiki- pomachała do mnie.
-Co jest?- spytał Bartek, obejmując mnie w pasie. Właśnie skończył lekcję, jego kursanci rozsiodływali konie, więc do mnie podszedł.- Pomóc ci w czymś?
Zepchnęłam z siebie jego rękę.
-Dam sobie radę- mruknęłam.
Iza dziś nie mogła przyjść. Miała grypę. A dawno temu zawarłyśmy nieme porozumienie, że mamy przychodzić do Equilandu kiedy tylko możemy. Ma w tym nam nic nie przeszkadzać, a szczególnie nie niedyspozycyjność jednej z nas.
-Ty lepiej wracaj do dzieciaków, bo ta dziewczynka w szarych bryczesach zaraz upuści siodło.
Jakby w odpowiedzi na moje słowa, dziewczynka mierząca około stu trzydziestu centymetrów nie mogąc zbytnio dosięgnąć siodła, pociągnęła je w dół. Siodło zsunęło się po boku Dracona- półtorametrowego SP- z łopotem uderzając w ziemię obok nóg wałacha. Dziewczynka złapała za wodze rozpaczliwie próbując zatrzymać lekko spanikowanego konika.
-Puść go- zawołał Bartek biegnąc w jej stronę. Po czym postarał się uspokoić konia:- Prr, cicho... Dobry konik. Prryt.
Pokręciłam głową z politowaniem. Instruktor od siedmiu boleści, pomyślałam.
W tym momencie podjechała do mnie Amanda. Zgrabnie zeskoczyła z siodła, zarzucając długimi włosami.
-Chcesz może tego... zwierza?- spytała wskazując Karka.- Mam zamiar się go pozbyć.
-Chyba żartujesz?!- nie dowierzałam.- To piękny arab, a ty chcesz go dać nam za free?
Przeszła kilka kroków i dopiero teraz zauważyłam, że ten koń kuleje.
-Coś ty mu zrobiła?- spytałam, kucając przy nim i dotykając chorej nogi.
- Nie jest złamana- odparła szybko.
Co ty nie powiesz?, pomyślałam wściekła. Nie ma to jak galopujący koń ze złamaną nogą.
-Pomyślałam sobie, że skoro macie już dwa moje konie, weźmiecie jeszcze jednego- powiedziała, gdy skończyłam sprawdzać nogę. Była spuchnięta, ale nie miałam pojęcia czemu.
WTF? Dwa?
-Esemes i...?- spytałam.
-Lacosta.
-Nie mamy żadnej Lacosty- zaprotestowałam ostro.
-Ach tak. Zapomniałam, że jak ta wścieklizna poszła na rzeź, trafiając do was zmieniła imię. Chyba ją nazwaliście... Dasha?
Ziemia osunęła mi się spod nóg. Nie miałam powodów, by jej nie wierzyć. Kara zawsze stroniła od ludzi, ale po pewnym czasie nie pozwalała się tylko dotykać, a można było stać obok niej całymi godzinami. Jednak na Amandę za każdym razem reagowała ze szczególną agresją. Myślałam, że po prostu wyczuwa jej charakter i sposób, w który traktuje konie. Czyli się myliłam... To Leszczyńska była jej poprzednią właścicielką i to ona sprawiła, że klacz skakała tak dziwnie. Co ona musiała jej robić, skoro nawet tak łagodny koń jak Kamis teraz wariuje. Świat zawirował mi przed oczami. Na ustach dziewczyny zatańczył triumfalny uśmieszek. Puściła wodze Karka.
-Zrób z nim co chcesz- powiedziała, dosiadając Kamisa.- Możesz go nawet zabić. Ja go już nie chcę.
Odjechała galopem.
-Wiki, w porządku?- spytał Bartek. Kątem oka dostrzegłam, że Dracon oraz wszystkie konie z lekcji zniknęły na pastwisku.
Jego łagodny głos sprawił, że cała adrenalina utrzymująca mnie w pionie minęła. Zrobiło mi się czarno przed oczami. Spróbowałam przytrzymać się Karka, ale chybiłam i upadłam w zaspę śnieżną, tracąc przytomność.
gify konie
Epilog wyszedł mi taki dłuuugi (11 stron Worda samego rozdziału, bez dopisków), że postanowiłam uciąć ten kawałek i go wstawić (:
A epilog jest już gotowy! Muszę jeszcze wstawić tylko dopisek końcowy, poprawić błędy i można publikować. Myślę, że zrobię to trochę bliżej soboty, niedzieli :D

czwartek, 20 czerwca 2013

Rozdział 42

~Wiki~

Miesiąc po narodzinach Belli znów mogłyśmy dosiadać Dashy. Było to tak wspaniałe uczucie! Znów galopować na naszej kochanej klaczce. Chociaż nie mogłyśmy jeździć długo, bo Isabell musiała być karmiona, i tak nie narzekałyśmy. Dashka skakała jak jeszcze nigdy. Wydawała się radować samym faktem, że znów może skakać tak jak dawniej.
-Spróbujesz triple barre?- spytała Iza. To ja jeździłam, a ona bawiła się w trenera.
-Nie, dziękuję, już jadłam- skierowałam klacz w stronę przeszkody, a obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Dobry humorek?- spytała Iza. 
Niemal przefrunęłyśmy nad przeszkodą. Przejechałyśmy kawałek po linii prostej, po czym idealnie zatrzymałam Dashę i zasalutowałam jak do ujeżdżenia. Dopiero teraz postanowiłam odpowiedzieć. Ale wolałam nie rozmawiać z Izą, odwrócona do niej plecami. Zagalopowałam z miejsca, zrobiłam piruet w galopie i zatrzymałam Dashę przed przyjaciółką.
-O taak!- powiedziałam.- Słońce świeci, skromny śnieg chrzęści pod kopytami, znów jesteśmy w siodle, a Dasha skacze jakby miała skrzydła!
-Ustawię ci parkur i zobaczymy, czy dacie radę. Nie pozwól jej odpocząć, a ja już zabieram się do roboty.
Kiedy Iza ustawiała przeszkody, ja ćwiczyłam zmianę chodów. Stęp, kłus galop, stęp, galop, stój, cofaj, kłus, stój, galop. Na początku starałam się robić każdą zmianę nie później niż po dwóch taktach. Jednak Iza wcale się nie spieszyła, a mi znudziła się ta zabawa. W końcu rzuciłam wodze na przedni łęk siodła, kierując klacz samym dosiadem.
-Kończysz już, czy mamy ci się tu zestarzeć?- spytałam z nutą sarkazmu.
-Daj mi jeszcze chwilę. 
Chciałam mieć niespodziankę, więc starałam się nie patrzeć na ustawiane przeszkody.
-Gotowe- oznajmiła z dumą Iza.
Zatrzymałam klacz, by przyjrzeć się jej dziełu. W końcu głośno wypuściłam powietrze. Izabela wykorzystała chyba wszystkie drągi jakie Equiland miał na stanie, a może i więcej, bo na całej jednej przeszkodzie zamiast drągów ułożyła konary drzew o podobnej długości i grubości. Cały parkur składał się z około dwudziestu przeszkód, każda wyższa niż metr dwadzieścia.
-Chyba cię pogięło...- mruknęłam.
-Śmiało, pokaż, co potrafisz- na ustach Izki zatańczył figlarny uśmieszek.
Spojrzałam na nią wzrokiem ,,jeszcze się policzymy" i skierowałam Dashę na pierwszą przeszkodę. Z każdym kolejnym skokiem byłam coraz bardziej przekonana, że Izz raczej nie powinna się brać za ustawianie przeszkód na zawodach. Te, które były zbyt blisko siebie na linii prostej przeskakiwałyśmy z łatwością. Ale niektóre były pod takim kątem, iż musiałyśmy jechać dalej, by zawrócić, a i tak miałyśmy problemy. Także bez liczenia czasu złapałyśmy 12 punktów karnych.
-Słabo- powiedziała Iza z satysfakcją.- Coś pegaza skrzydła zawiodły.
-A wiesz ty co? Może zamienimy się miejscami?- Uniosłam brew.
-Nie ma sprawy. Ale jeździsz już dość długo, więc czas dać Dashy odpocząć i nakarmić Isabell. A my już powinnyśmy wracać do domu. Zaprowadź Karą do młodej, ja zadzwonię po mamę.
Prychnęłam cicho i zeskoczyłam z siodła.
gify konie
---Pół roku później---
Rok szkolny właśnie się skończył. Znów nadeszło lato. Razem z Izą miałyśmy średnią ponad 5.0 i wyniki z egzaminów powyżej 80 %. Zapisałyśmy się do wymarzonego liceum. Musieli nas przyjąć. Nie było innego wyjścia.
Brałyśmy udział w coraz to różniejszych zawodach. Musiałyśmy mieć odpowiednie wyniki, by zakwalifikować się do ogólnopolskich. Złośliwość Izy bardzo ułatwiła mi życie. Przyjaciółka pewnie nawet nie wiedziała, że skacząc przez najróżniejsze kombinacje, które mi narzucała, wyćwiczyłyśmy zwrotność, siłę i dyscyplinę. Wszystkie te określenia najbardziej tyczyły się Dashy, ale ja za to potrafiłam sprawić, że dawała z siebie wszystko. Izabela nie musiała się tak gimnastykować. Cieszyła się przejeżdżając moje banalne parkury bezbłędnie, kiedy ja zrzuciłam połowę drągów. Jednak dopiero na zawodach wyszło, co jest lepsze. Niby ten sam koń, te same metody, lecz wyniki zupełnie różne. W końcu szanse Izy na dostanie się do ogólnopolskich trochę spadły. Przed wojewódzkimi Robert nas ostrzegł:
-Nie będziecie mogły startować w ogólnopolskich na tym samym koniu. A żaden inny nie dorówna Dashy. Uzgodnijcie między sobą, kto w nich wystartuje. Nie ma sensu, żeby druga osoba walczyła o miejsce na podium, podczas gdy tylko jedna  będzie mogła... no wiecie.
-Ale która?- spytałam.- To niesprawiedliwe!
-Wiki ma rację- poparła mnie Izz.- Może te zawody będą decydujące? Wystartujemy obie.
-No dobrze- Robert pogłaskał Dashę, którą trzymałam za kantar. 
Klacz wciąż nie lubiła dotyku, więc odskoczyła do tyłu, wykręciła mi rękę. Błyskawicznie ją puściłam, unikając poważniejszych obrażeń.
-Przepraszam- szepnął Rob.
-Nic się nie stało- rozmasowałam nadgarstek.- Ona już taka jest. Ale zobaczysz, że da z siebie wszystko.
gify konie
-Słuchaj, kochanie- rozmawiałam z Dashą w stajni przed zawodami. Nie miałam dużo czasu, bo przede mną startowały tylko dwie osoby.- Oczekuję, że dasz z siebie wszystko, ale nie więcej. Nie zamierzam tolerować niesubordynacji albo robienia rzeczy, wybiegających poza twoje umiejętności. Jeśli uznasz, że nie dasz rady, masz nie skakać. Jeśli jednak się zdecydujesz, a mi się to nie spodoba, nie ma wyrywania wodzy, robienia baranków i stawiania na swoim. CZAISZ?
Dasha trąciła mnie pyskiem w ramię. 
Usłyszałam chrząknięcie z boku. Zobaczyłam Bartka uśmiechniętego od ucha do ucha.
-Ej ty, przedszkolanka na wycieczce, wskakuj na siodło, bo dwójka już opuszcza parkur.
-Po prostu coś sobie uzgadniałyśmy.- Zarzuciłam Dashy wodze na szyję, żeby potem było szybciej.  Już chciałam jej dosiadać, bo wcześniej dopięłam popręg i wyregulowałam strzemiona, kiedy Bartek mnie zatrzymał.
-Może byś tak dopięła podgardle?- powiedział złośliwie.
=A teraz Wiktoria Maj, na koniu Dasha= usłyszałam głos komentatora.
-Nie może być za ciasno- mruknęłam, siadając w siodle.
-Ale bez przesady.
Od niechcenia wychyliłam się, zerkając tam. Pasek podgardlany zwisał luźno pod pyskiem klaczy.
-Cholera!- zaklęłam.
Zeskoczyłam z siodła, by to naprawić.
-Pomógłbym ci, ale ten osioł nie da mi się zbliżyć- Bartek spróbował wyciągnąć rękę, na co Dasha znów odskoczyła.
=Prosimy Wiktorię Maj= głos z parkuru mnie poganiał.
-Nie pomagasz!- warknęłam.
Zręcznym ruchem zapięłam pasek, nawet nie sprawdzając, czy nie jest za ciasno. Zaufałam najbardziej wyrobionej dziurce. Po czym wskoczyłam na siodło.
-Co jest?- spytała mama, zaglądając do stajni.
- Już jadę- powiedziałam w momencie, gdy w głośnikach znów zabrzmiał mocny głos:
=Ostatnie wezwanie dla Wiktorii Maj i Dashy.
Zakłusowałam, żeby jak najszybciej im się pokazać. Między przyjazdem tutaj a rozmową z Dashą miałyśmy 10 minut na rozgrzewkę, więc teraz nie musiałam się tym martwić.
Sędziowie spojrzeli na mnie zirytowani. Tylko obecność Dashy mnie pocieszyła. Klacz skakała jak zwykle świetnie. Jednak to ja popełniłam poważny błąd. Przy jednej ze stacjonat trochę wyprzedziłam Dashę i ,,skoczyłam" kiedy jeszcze wszystkie jej nogi były na ziemi. Przez to obciążyłam jej przód tak bardzo, że nie była zdolna skoczyć. Oczywiście moje słowa widać w ogóle do niej nie dotarły. Nie zamierzała zrezygnować ze skoku. Próbując to naprawić z powrotem usiadłam w siodle, ale za późno. Na szczęście nic wielkiego się nie stało. Klacz zrzuciła drąga, a towarzyszyło temu oburzone rżenie, które ja zinterpretowałam jako: ,,No co ty wyprawiasz?"
Taki błąd niemal nas eliminował. Obie osoby przed nami też zrzuciły po jednym drągu, ale za nami jest jeszcze trzynaście osób. Chciałam zrezygnować. Po co męczyć Dashę, skoro nic nie zdziałamy? Niech zachowa siły dla Izy. Jednak ona uważała inaczej. Naparła na wędzidło i nie zwracała uwagi na żadne sygnały. Spróbowałam odchylić się do tyłu, ona jednak tylko zarzuciła zadem, uniemożliwiając mi to.
-Co robisz, głuptasie?- Mogłam mieć tylko nadzieję, że nikt nie wie tego, co ja. 
Dasha po prostu mnie zdominowała. Co prawda nie wiedziała jak pokonać parkur, w jakiej kolejności skakać, ale nie zamierzała się poddać. Postanowiłam jej pomóc. W takim wypadku oczywiście jak najbardziej pozwoliła mi przejąć dowodzenie.
gify konie
Iza, startująca w innej klasie, też zaliczyła jedną zrzutkę. Na koniec było ogłoszenie wyników. Zajęłam trzecie miejsce. Dwaj jeźdźcy, będący na podium przede mną, przejechali bezbłędnie. Wielu innych miało taki wynik jak ja, ale dzięki determinacji, a także wspomnianej wcześniej zwrotności Dashy, naszego czasu nikt nie pobił. Izz również zajęła trzecie miejsce, ale już nie wnikałam w jej konkurencję. Grunt, że obie przechodzimy dalej. Ale... skoro tak, to która zrezygnuje?
-Wiki- powiedziała po chwili Iza.- Musimy uzgodnić już teraz, która z nas weźmie udział w zawodach. Po prostu, żeby nie tracić czasu. Mamy jeszcze pół roku. Lepiej niech jedna z nas przyłoży się do treningów. Po co tracić czas.
-Daję ci wolną rękę- oznajmiłam.- Ty zdecyduj, czego chcesz.
-W takim razie wycofuję się.
Zachłysnęłam się. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Niestety nie byłyśmy same i nim zdążyłam przemówić jej do rozsądku, Robert już to zaakceptował.
-Doskonale- powiedział.- A teraz obie dosiądźcie Dashy. Zrobimy wam zdjęcie.
Klacz miała na szyi dwa wieńce z kwiatów, my na szyjach brązowe medale,  w rękach małe puchary. Pod naciskiem Izy siadłam z przodu. Na szczęście nasz fotograf-Bartek robił zdjęcie z boku, więc obie nas było dobrze widzieć.
-Uśmiech- polecił.
Dasha postanowiła zapozować na własną... własne kopyto. Stanęła dęba, rżąc dumnie. Bez problemu się utrzymałyśmy. Czarna grzywa powiewając mieszała się z naszymi brązowymi włosami. Zaśmiałyśmy się i trzy głosy- dziewczęce śmiechy oraz końskie rżenie- odbiły się echem od stajni. To był najwspanialszy dzień w moim życiu. No i najpiękniejsze zdjęcie, jakie mi zrobiono. Może też dlatego, że są na nim razem ze mną moje dwie największe przyjaciółki.
gify konie
Oto moja ostatnia notka przed epilogiem. Tempo mam niezłe, ale musicie wiedzieć, że pisanie mnie odpręża. Po dłuższej chwili zaczęłam się uśmiechać sama do siebie... zanim powróciły wspomnienia z tego tygodnia i paru miesięcy w siodle. Ale cóż... każdy sobie radzi jak może. Ja, choć skróciłam liczbę notek, kocham pisać i mam nadzieję, że Wam się podoba.

środa, 19 czerwca 2013

Rozdział 41

~Wiki~

   Nazajutrz wcześnie rano przyszłyśmy do stajni. Powitał nas Bartek.
-Co jest?- spytał zawadiacko.- Wczoraj odeszłyście tak bez słowa.
-Dałeś mi potwora na lonżę i nie miałam siły na pożegnania- mruknęłam pod nosem.
-Daj spokój. Boni nie jest taki zły.
-Nie jego miałam na myśli... Mniejsza z tym. Chciałeś coś od nas?- nie dało się nie zauważyć błysku w jego oczach.
-A tak, chodźcie.- Przyprowadził nas pod ogrodzenie pastwiska.- Patrzcie.
-Na co?- spytałam, ale zaraz oczy błysnęły mi radośnie.
Na środku łąki stał mały, rudawy źrebaczek, tulący się do ciemnogniadej klaczy.
-Serir!- krzyknęłam. 
Żyłyśmy w tak dużym tempie, że zapomniałam całkiem o niektórych koniach. Przecież ona trafiła do nas już ciężarna. Wczesną wiosną pewnie doczekamy się źrebięcia Dashy, pomyślałam.
-Ma na imię Victoria- oznajmił dumnie Jakub. A ten skąd się tu wziął?, spojrzałam na niego zaskoczona.
-Wielkie dzięki- mruknęła Iza, krzyżując ręce na piersi i patrząc na nas z byka.- Już wiemy, którą z nas bardziej lubicie.
-Nie, głuptasie. Wiktoria przez ,,V" i przez ,,C"
-A co mnie obchodzi jak to się pisze? Słychać wyraźnie nawet jeśli zmienicie w pisowni dwie litery.
-Nie denerwuj się, Izz.- Tym razem to Robert pojawił się znikąd.- ,,Victoria" to zwycięstwo. A nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakie komplikacje mieliśmy przy porodzie. Przez chwilę myślałem, że obie stracimy. Serir dużo przeszła, będąc już w ciąży. Jeśli bardzo chcesz, twoim imieniem możemy nazwać źrebię Dashy. Jeśli będzie to ogier, zmienimy je np. z Izabeli, w skrócie Belli, na Bell'a.
Iza mruknęła coś bez przekonania, ja jednak wiedziałam, że od początku tylko udawała focha.
gify konie
Hmm... czyżby to było na tyle? Miałam tak wiele pomysłów, nie wiedziałam czy zdążę z notkami do obozu, a teraz... Cóż... tyle się zdarzyło w tym tygodniu, że jakoś nie mam ochoty pisać. Zresztą, opowieść o tym zostawiam sobie na dopisek pod notką (nie w środku). No to teraz pomyślę nad dalszą częścią, a wy na tą adnotację nie zwracacie uwagi. Tylko tak głośno myślę.
gify konie
Tygodnie mijały szybko i wkrótce znów zaczął się rok szkolny. Ostatnia klasa gimnazjum. Obie już wiedziałyśmy, gdzie chcemy iść. Po gimnazjum pójdziemy do liceum na biol-chema. A potem? Studia weterynaryjne oczywiście!
Wkrótce nadeszła zima. Spędzałyśmy w stajni mniej czasu niż wcześniej. Rok szkolny rozpoczął się na dobre, więc czekało nas więcej nauki; dni stawały się coraz krótsze. W noc przed Wigilią postanowiłyśmy nocować w stadninie. Co prawda stajnia nawet w połowie nie została skończona, ale budowę zaczęli od siodlarni, która stała już cała, zadaszona, z przyjemnym ogrzewaniem. Siedziałyśmy na ogrodzeniu pastwiska pokrytego grubą warstwą puchu i obserwowałyśmy konie. Gruba sierść bez problemu chroniła je przed wiatrem i mrozem. Dasha już niemal z brzuchem do ziemi chodziła smętnie po łące. Doprowadzenie ją do stanu sprzed obozu zajęło nam kilka tygodni, ale się udało.
Teraz w każdej chwili mogła urodzić. Mogłyśmy mieć tylko nadzieję, że będzie to bliżej wiosny, niż teraz pod koniec grudnia.
---23 grudnia---
Ostatni raz sprawdziłyśmy, co z końmi. Było już dobrze po jedenastej w nocy. Śnieżek trochę popadywał, lecz zza cienkiej warstwy chmur przeświecał księżyc. Była pełnia.
Dasha leżała spokojnie na odśnieżonej trawie. Przyglądałyśmy się jej z podziwem. Księżyc igrał z jej sierścią. Czarna grzywa mieniła się perłowym blaskiem. Już miałyśmy odejść, kiedy coś w jej wyglądzie nas zaniepokoiło. To nie księżyc sprawił, że sierść wyglądała jak mokra. Klacz leżała teraz na boku, oddychając ciężko.
-Wiki- sapnęła Iza.
Obie wiedziałyśmy, że to już.
-Biegnę po Roberta- oznajmiłam, nie czekając na odpowiedź.
Niestety to nie było takie łatwe, jakby się zdawało. Bowiem Robert kilka godzin temu poszedł z synami do domu. Co prawda mieszkał niedaleko, ale to było jakieś 10 minut szybkim krokiem w jedną stronę. A nam się spieszyło. Mogłam po niego zadzwonić, zamiast wypluć płuca w sprincie na dłuższym dystansie. Ale wtedy nie myślałam jasno. Już po pięciu minutach siedzieliśmy w samochodzie. Ucieszyłam się, że Rob nie kazał mi tam wracać. Ale sam nie dotrzymałby mi kroku, a liczyła się każda minuta. Chłopaki spały, a my postanowiliśmy ich nie budzić.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, Iza spojrzała na nas niecierpliwie. Widać już było kawałek nóżki źrebięcia. Obie zgodnie przeszłyśmy przez ogrodzenie, by jej pomóc.
-Nie!- powiedział ostro Robert.- Na razie nie widzę potrzeby, żebyście cokolwiek robiły. Sama sobie świetnie daje radę.
Spojrzałyśmy na niego spode łba, ale posłusznie wycofałyśmy się za ogrodzenie. Po kilkunastu minutach na ziemi leżało kruczoczarne źrebię, wylizywane przez dumną matkę. Robert spojrzał na źrebaka, mrużąc, próbując dostrzec coś w ciemności.
-Mamy klaczkę- powiedział radośnie.
Uśmiechnęłam się.
-Witaj, Isabell.

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 40

---13 dni później---

~Wiki~

Przycisnęłam nos do szyby samochodu. Chciałam po raz ostatni spojrzeć na stadninę z obozu, ale spływające po niej strumienie deszczu ograniczyły mi pole widzenia. Dobrze, że akurat dziś wyjeżdżamy, bo nie zostałoby nam nic więcej poza halą. Już dziś obie grupy naraz musiały z niej korzystać, bo padało od wczorajszego wieczoru, a jazdy mieliśmy jeszcze dziś do południa.
Siedziałam z przodu, a Iza bezpośrednio za mną. W jednej chwili mama z całej siły nacisnęła na hamulec. Samochód obrócił się po jezdni, a ja tylko dzięki pasom bezpieczeństwa nie wypadłam przez przednią szybę.
-Wszyscy cali?- spytała mama.- Wiki, Izo?
-Taak- wykrztusiłyśmy naraz, a ja dodałam jeszcze:- Co się stało?
-Jakiś palant zajechał nam drogę, a w tym deszczu ledwo go zauważyłam. Nawet wycieraczki nie nadążają zbierać wody z szyby.
Spojrzałam na przednią szybę. Mama miała rację. Zanim wycieraczki przeszły przez pół szyby, po oczyszczonej części znów zaczęły płynąć strumienie. Ledwie udało nam się zjechać na pobocze.
-Może się gdzieś zatrzymajmy?- zaproponowała Iza.- Deszcz nie będzie padał wiecznie.
Nie podobała mi się myśl opóźnienia powrotu do schroniska... do Dashy... o kolejne kilka godzin, ale nie było wyjścia. Postanowiłyśmy spędzić ten wieczór jak i całą noc w pobliskim moteliku. A Iza miała rację: ,,Deszcz nie trwał wiecznie". Przestało padać już nad ranem. Około trzeciej zapanowała taka cisza, że aż się obudziłam, a po sekundzie leżałam znów nieprzytomna.
gify konie
Na widok znanych lasów od razu serce mi mocniej zabiło. Poprosiłam mamę, żeby od razu zawiozła nas do schroniska. Mniej więcej kilometr od niego samochód stanął.
-Coś nie tak?- spytałam.
-Benzyna się kończy- machnęła ręką w stron wskaźnika.- Zostało go jeszcze na maksymalnie dwa kilometry. Zmiana planów, muszę zatankować.
A ja muszę do koni, odparłam w myślach.
-Equiland jest niedaleko- powiedziałam na głos.- Pójdziemy piechotą, trochę rozprostujemy nogi po jeździe, złapiemy świeżego, podeszczowego powietrza.
-Czy ja wiem...? A co jak się zgubicie albo coś?
-Znamy drogę- wtrąciła się Izka- a to niecały kilometr. Do szkoły mamy trzy razy dalej.
-No dobrze, ale zadzwońcie do mnie, jak dojdziecie.
gify konie
Odsunęłam ostatnią gałązkę, by naszym oczom ukazał się ogrodzony teren Equilandu. Po dwóch tygodniach ciężkich, wielogodzinnych treningów, potem po 5 godzinach siedzenia bez ruchu w samochodzie, a na koniec po przedzieraniu się przez przez następną godzinę przez te gęste krzaczory czułam się tak, jakbym na piechotę wróciła z tego obozu. Wtedy czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Wszędzie dookoła aż roiło się od ludzi. Byli wszędzie- przy pastwisku, po którym chodziły konie ,,na urlopie", przy pozostałościach stajni, którą Robert na czas odbudowy ogrodził, jeździli po parkurze lub zwykłym maneżu...
-Czyżby znowu dzień otwarty?- uniosłam brew. Na razie nikt nas nie zauważył. Zresztą nic dziwnego. W takim tłumie? A przecież nawet jeszcze nie weszłyśmy przez bramę.
-Nie sądzę. Spójrz- Iza wskazała coś głową.
Wtedy zobaczyłam Kubę stojącego przy pastwisku. Opowiadał coś zaciekawionym ludziom, wskazując poszczególne konie. Odwróciłam głowę na ujeżdżalnię. Bartek stał tam i wykrzykiwał komendy do wężyka jeźdźców. Czasami zerkał za siebie na parkur, sprawdzając jak sobie radzi jedyny jeździec, który w tej chwili wybrał skoki. Koło lonżownika znajdowało się coś nowego... budka z okienkiem. Nie była duża, miała najwyżej metr szerokości i dwa wysokości. Ale ktoś musiał ją kupić bądź zbudować. Siedział w niej Robert i przyjmował pieniądze od ludzi.
-Trzydzieści- wypowiedziała Iza słowo pozornie bez sensu.
-Co?- chciałam wiedzieć.
-Trzydzieści osób- powtórzyła.
Pokręciłam głową zdruzgotana. Co oni zrobili z naszym Equilandem?! Człowieka nie ma dwa tygodnie, po czym nie ma już do czego wracać.
Pobiegłam na pastwisko. Iza za mną.
-Izz, Wiki!- krzyknął Jakub.
Zignorowałam go. Iza zawahała się, spojrzała mu w oczy, po czym poszła w moje ślady.
Jednym zręcznym ruchem przeskoczyłam nad ogrodzeniem pastwiska. Parę osób zaprotestowało gniewnie. Widać im nikt na to nie pozwolił, po zaciskali mocno ręce na deskach ogrodzenia, spoglądając tęskno na stojące dość daleko konie. Spróbowałam odszukać Dashę, ale zbyt kręciło mi się w głowie, nie mogłam jej zauważyć. Stanęłam więc na środku pastwiska i zagwizdałam. Był to czysty, melodyjny dźwięk, którego czasem używałam trenując z Dashą. Wtedy naszym oczom ukazała się klacz wstająca z ziemi. Podbiegła do nas żwawym galopem. Teraz wiem, czemu jej nie zauważyłam. Spodziewałam się zobaczyć brykającego po łące konia, lśniącego i szczęśliwego. To, co przed nami stało było obrazem nędzy i rozpaczy. Oczy całkiem zgasły, zniknęły w nich figlarne iskierki. Lśniąca, wypielęgnowana sierść stała się matowa, brudna; białe odmiany na głowie zniknęły pod warstwą piachu. Niegdyś piękna grzywa tera była skołtuniona, przeplatana sianem i piachem. Pogładziłam jej szyję. Czułam się jakbym głaskała buldoga. Zacisnęłam palce na skórze. Nawet kiedy ją puściłam, nie wróciła do dawnego kształtu.
-Dwa tygodnie!- ryknęłam.- Nie było nas dwa tygodnie! Zabiję ich, przysięgam, zabiję!!!
-Wiki, spokojnie. Dajmy im się wytłumaczyć. Jeśli ich powiesimy nigdy nie dowiemy się, o co tu chodzi.- powiedziała Iza spokojnie.
Mimo opanowanego głosu, ją też to poruszyło. Całą twarz miała czerwoną. Po wypowiedzeniu tych spokojnych słów uśmiechnęła się, jakby na wizję znęcania się nad Bartoszem i całą tą resztą.
-Idź do Jakuba, ja pogadam z Bartoszem- poleciłam.
-Nie ma sprawy. Tylko, Wiki, proszę, wypuść tego kija, bo to ma być pokojowa rozmowa.
Dopiero teraz się zorientowałam, że nieświadomie podniosłam z ziemi patyka długiego i niemal tak samo grubego jak moja ręka od dłoni do ramienia. Rzuciłam go za ogrodzenie, nie zważając na stojących tam ludzi. I się rozstałyśmy. Mój kierunek: ten zdrajca, kretyn debil, palant, #^%, (!*&@- to były bardziej pieszczotliwe obelgi.
Stanęłam przy ujeżdżalni, pozwalając, by mnie zauważył.
-Występujcie konie i kończymy!- polecił grupie.
Teraz zauważyłam, że po maneżu jeździły cztery konie. Jednego z nich nie poznałam. Czyżby był jakiś nowy, pomyślałam. W pozostałych poznałam Chantell, Esemesa i Kanti.
Wtedy zobaczyłam, że jeździec na parkurze, który też podlegał poleceniom Bartosza, również jeździł na koniu, którego nie poznałam.
Chłopak szedł dumnym krokiem. Stanął obok mnie i otworzył usta, żeby się przywitać, kiedy moja pięść pomknęła do jego twarzy. Upadł, a ja pożałowałam tego, co zrobiłam. Po prostu dałam się ponieść emocjom. Pomogłam mu wstać. Bartek stanął kilka kroków ode mnie, by uniknąć kolejnego ciosu. Splotłam ręce za plecami.
-CO TO JEST?!- spytałam, uwalniając jedną rękę i wskazując wszystko dookoła.
Nawet w takim hałasie usłyszałam jego westchnięcie.
-Mamy małe... problemy. Finansowe- zaczął.- Potrzebujemy pieniędzy albo TO- przedrzeźnił mnie- zniknie z powierzchni ziemi. Komornik przyszedł zaraz po waszym wyjeździe. Was nie było, nie mogliśmy czekać... We trzech zrobiliśmy burzę mózgów i stwierdziliśmy, że stadnina rekreacyjna to najlepszy sposób. Ludzie za darmo mogą przychodzić, obejrzeć konie, Kuba o nich opowiada, płacą za jazdy na tych wierzchowcach, w których zakochali się na pastwisku. Mamy dużo klientów, bo jest tu pięć złotych na lekcji taniej, niż u Amandy, no i dwa razy bliżej. I atmosfera lepsza.
-A co się stało z Dashą?- spytałam już spokojniej. Wolę taki Equiland, niż jego brak.
Gdyby tego miejsca nie było... musiałabym się prosić Amandy, żeby u niej jeździć konno. Może nie tyle prosić, bo za lekcje bym płaciła, ale samo znoszenie towarzystwa Amandy lub, co gorsza, prowadzenie przez nią moich lekcji, jest czymś, czego nie widziałam w najgorszych koszmarach. Jest jeszcze Pferd, ale stadnina znajdująca się ze 40 kilometrów od nas ograniczałaby moje jazdy do jednej na dwa tygodnie.
-Po waszym wyjeździe się załamała. Przychodziłyście tu tak często, że ehh... Bez was nie zje, nie wypije. Leżała tylko w piachu, ruszała się jedynie, gdy ktoś do niej podchodził. Ale Wówczas skakała na niego z zębami. Zacisnęła je raz na palcach ojca. Na szczęście ich nie odgryzła, ale jednego złamała, aa, szkoda gadać. Kiedy do ciebie dzwoniłem chciałem tylko ci powiedzieć o pomyśle z prowadzeniem jazd i stworzenia ze schroniska stadniny rekreacyjnej. W końcu jak usłyszałem twój wesoły głos nie miałem odwagi. Wyszła z tego zagadka. Zacząłem się plątać. Wspomniałem o Dashy, bo obserwowałem jej zachowanie przez cały dzień. Nie wiedziałem, że będą z tego aż takie konsekwencje.- Obejrzał się przez ramię na swoją grupę jeździecką.- Zsiądźcie z koni, rozsiodłajcie je i puśćcie na pastwisko!- rozkazał.
-Rozumiem... tak myślę.- przyjrzałam się obcym koniom.-A...
-Skoro rozumiesz, to skąd ten cios w twarz?
-Wtedy nie rozumiałam, no i byłam wściekła- odparłam krótko, po czym kontynuowałam przerwane pytanie.- A skąd te dwa konie? Są wasze?
-Tak. Ojciec kupił TRZY konie na potrzeby szkółki. Są spokojne, nadają się nawet dla całkiem zielonych. Chodź, poznam cię z nimi.
Jeźdźcy zdążyli już puścić konie, więc Bartek zabrał mnie na łąkę. Opowiadał mi o koniach. Każdy z nich był szlachetnej półkrwi, najczęściej kupiony za grosze. Dwa gniade wałachy nosiły imiona Boni i Polo. To tego drugiego widziałam na maneżu. Boni w tym czasie odpoczywał. Trzecim koniem była bardzo skoczna klacz Isobel maści tarantowatej.
Pokręciłam głową bez zrozumienia. Nie ma to jak mieć komornika na karku i kupować zadbane konie, żeby uratować pełne bezdomnych koni schronisko, pomyślałam z dezaprobatą.
-Teraz mamy lonżę, jeździ Boni. Chcesz poprowadzić lekcję?- widział moje zaskoczone spojrzenie.- No co? My tu harujemy od dwóch tygodni, teraz wy popracujcie.
My zaś leżałyśmy na leżaczku w cieniu dębów, pomyślałam zirytowana, dociskając rękę do mięśni kręgosłupa, gdzie wciąż miałam zakwasy.
W końcu jednak uległam. I tak przez następną godzinę użerałam się z dziesięciolatką, twierdzącą, że jest najmądrzejsza na świecie. A gdy ją poprawiałam, kiedy mówiła na wędzidło wodza i odwrotnie, bez znaku skruchy uważała, iż wie co jest co, a tak po prostu jej wygodnie mówić. Nie znałam zbyt dobrze tego konia, ale już mi go było szkoda. Tym bardziej, że wydawał się być bardzo miękki w pysku, a młoda wisiała na wodzach.
-Przedłuż wodze- poleciłam znudzona.
-Nie, bo on przyspieszy- odcięła się dziewczynka, demonstracyjnie łapiąc za samą sprzączkę wodzy... i dając łydkę.
Kiedy wreszcie padłam na łóżko w domu, nic więc dziwnego, że od razu zasnęłam.
gify konie
Notka nawet długa i, moim zdaniem, lepsza niż ostatnie dziesięć poprzednich ;) Teraz czeka nas mały poślizg czasowy, bo zostało do napisania 4-5 notek i... półtora roku akcji ;) Ale za tą notkę jestem z siebie dumna. Jej pisanie zajęło mi tylko trzy godziny, zaczęłam i skończyłam jednego dnia. :D Mam nadzieję, że się podoba (:

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 39

~Wiki~

Resztę popołudnia spędziłam w stajni. Wcześniej obserwowałam jak Iza bawi się z Ramirezem, a potem prezentuje trenerowi skoków to, czego go nauczyła- koń bez wahania skakał przez wodę. Jednak ja postanowiłam się nie wtrącać. To Izie Ram zaufał, więc ja nie byłam tam potrzebna. Wieczorem wciąż siedziałam w stajni, gdy weszła do niej Izabela. Prowadziła Ramireza.
-I jak tam?- spytałam.- Widziałam, że udało ci się dokonać niemożliwego.
Spojrzała na mnie bez cienia uśmiechu, nie odpowiedziała. Wprowadziła konia do boksu, zdjęła mu kantar i bezceremonialnie wyszła ze stajni. Obserwowałam ją chwilę zdziwiona. Chciałam pójść za nią, ale pani Anita zatrzymała mnie w wyjściu.
-Skoro już jesteś, mogłabyś wyprowadzić konie na pastwisko- powiedziała. Brzmiało to jak suchy rozkaz, ale trenerka uśmiechnęła się do mnie i wiedziałam, że jest przyjacielsko nastawiona.
Skinęłam głową. Postanowiłam wziąć się za to natychmiast. Tak naprawdę do wyprowadzenia były tylko Karo- piękny fryz- oraz Norton- gniady angloarab. Oba były ogierami, więc miały osobny wybieg.
Było już po dwudziestej, kiedy wróciłam do pokoju. Iza już spała. Albo raczej udawała. Wątpię,żeby udało jej się zasnąć tak wcześnie, a leżała odwrócona do ściany, więc równie dobrze mogłaby mieć otwarte oczy.
-Obraziłaś się o coś?- spytałam półgłosem. Mówiłam na tyle głośno, żeby mnie usłyszała, ale na tyle cicho, by jej nie obudzić, jeśli faktycznie śpi.- Jak chcesz- mruknęłam i poszłam do łazienki pod prysznic.
gify konie
Rano pojechaliśmy na wycieczkę w teren. Na początku miała być sama przejażdżka po lesie, ale trener miał dla nas niespodziankę. Przyprowadził nas do pięknego toru crossowego. Dziś to ja dosiadałam Ramireza, na własne życzenie. Zawsze konie były wybierane losowo i my nie mieliśmy nic do gadania, ale nie było chętnych do jazdy na koniu, który jeszcze wczoraj nie wskoczyłby do wody, więc pozwolili mi go wziąć.
Iza cały czas się do mnie nie odzywała. Później muszę z nią pogadać.
-To kto pierwszy?- spytał pan Piotr.- Może ty, Wiki? Pokażesz, co Ram potrafi.
W odpowiedzi pokierowałam wałacha na start. Na sygnał uszyliśmy spokojnym galopem. Sągi drewna, wał, okser... W końcu dojechaliśmy do zeskoku do wody. Zamarłam czekając, czy koń skoczy. Tak jak ostatnio uczył mnie trener, zamiast skupić się na samym skoku postanowiłam wczuć się w każdy ruch, by wiedzieć, kiedy coś będzie nie tak. I wysiedziałam w siodle, kiedy ogier się wyłamał. Żaden powód do dumy. Mieliśmy to przeskoczyć!
-Nie bój się skakać- polecił pan Piotr.
-Nie boję się- zaprotestowałam ostro.
-Koń myśli inaczej. Jak chcesz go przekonać, że nic mu nie grozi, skoro sama spinasz każdy mięsień, wstrzymujesz oddech i kulisz się w siodle? On to przeskoczy, po prostu mu zaufaj! Zacznij od początku.
Tak więc znowu wróciliśmy na start. Tym razem zamiast próbować wyczuć zamiary konia, po prostu skupiłam się nad sobą- oddech, pozycja, napięcie.
Przeskoczyliśmy bez problemu. Potem jeszcze parę przeszkód i meta.
-Brawo-powiedział pan Piotr.-O to mi chodziło.
gify konie
Iza właśnie wychodziła z siodlarni. Zanosiła siodło wałacha, na którym jeździła na crossie. Zagrodziłam jej drogę. Spróbowała mnie ominąć, ale ja nie odpuszczałam. Chciała mnie popchnąć napierając na mnie całą siłą, jednak ja byłam szybsza. Uchyliłam się, a ona wpadła do otwartego boksu naprzeciw siodlarni. Krzyknęła, lecąc na siano. Podałam Izie rękę, żeby pomów jej wstać. Ona mnie pokazowo zignorowała. 
-O co ci chodzi?- spytałam.
-O co?- spytała. Uśmiechnęłam się, zadowolona sukcesem. Co prawda głos przyjaciółki zabrzmiał ostro i nieprzyjemnie, jednak odezwała się do mnie po raz pierwszy od wczorajszego południa.- Wczoraj po prostu mnie olałaś! Miałyśmy razem pracować z Ramirezem, a ty zostawiłaś nas samych na ujeżdżalni, a sama poszłaś sobie do kogoś dzwonić!
-Izz... to nie tak. Już Ci tłumaczę.
-Słucham.- skrzyżowała ręce na piersi i spoglądała na mnie wzrokiem typu ,,ciekawe jaką bajeczkę wymyślisz, żeby się usprawiedliwić".
-Kiedy poszłam do łazienki, zadzwonił Bartek. Rozmawialiśmy chwilkę. W tej rozmowie coś napomknął o Dashy. Powiedział, że coś z nią nie tak. Kiedy cię zostawiłam- położyłam nacisk na to słowo- musiałam iść z nim pogadać. Chciałam wiedzieć co się dzieję. Ale nie odebrał.
-Nie wiedziałam...
-W porządku- odparłam.- Nie chciałam cię denerwować.- Postanowiłam rozluźnić atmosferę. Uśmiechnęłam się promiennie.- To co, jedziemy na przejażdżkę z grupą?
gify konie
Notka na razie taka. Już będziemy się zbliżać do końca tego tomu. Doszłam do wniosku, że miło by było epilog zamieścić przed moim wyjazdem na obóz, czyli do 10 lipca. Wątpię czy mi się uda, ale postaram się pisać częściej. Najbardziej tylko martwię się o sam epilog, bo on będzie baaardzo długi. Tak na oko to długość ze dwóch rozdziałów o odnalezieniu Broszki. Chyba, że nie będzie mi się chciało pisać, to go skrócę. Hmm... Oprócz epilogu to jeszcze jakieś 4-6 rozdziałów. Zobaczymy, co z tego będzie :)

A dzisiaj miałam jazdę. Jeszcze nie galopowałam. Tzn. dziś miałam próbować, ale zamiast pierwszego galopu, niewiele brakowało do pierwszej gleby. Wypadłam z siodła i powisiałam sobie z boku. A Bakalia spanikowała. Magda stwierdziła, że na pierwszy galop lepszy będzie Syryjczyk. ;) Ale i tak z jazdy jestem zadowolona. :) No to tyle. (: