Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

wtorek, 27 maja 2014

KSK, CR itp. w zawiasach

Zawieszam blogi. 
Przykro mi, ale nie mam siły tego pisać. Czasu (tak jak i czytelników swoją drogą) jest coraz mniej. Coś, co kilka lat temu było moją prawie-pasją i zajmowało mnie bez reszty, teraz jest przykrym obowiązkiem.
Tak naprawdę blogi "zawieszałam" już z pół roku. Ale za każdym razem, kiedy otwierałam post, żeby napisać informację taką jak ta... nagle dostawałam wielkiej weny. Tj. piękny (wg mnie) rozdział w pół godziny. Teraz wena nie przyszła, uważam to za przyzwolenie do opublikowania tej notki. 
Nie oszukujmy się - i tak nie miałam czasu  na bloga. Notki raz na miesiąc w moim wykonaniu? Kiedyś nie mogłam wytrzymać tygodnia bez napisania czegoś. Może to po prostu przez szkołę... Piszę tylko w weekendy (głównie piątkowy wieczór i całą sobotę). Na tygodniu nie mam w ogóle czasu, nawet włączyć laptopa. A teraz mam pełno prac, które piszę w zamian notek na blogi, np. eseje, prezentacje, listy, wypracowania, referaty itp. (kto normalny zadaje referat z w-f-u?). A zależy mi na końcowych ocenach.
Obiecuję, że wrócę i nie traktujcie tego jak usunięcie bloga, lecz jak... przerwę. Postaram się wróćić w drugiej połowie czerwca lub w lipcu. Niestety nie mogę też obiecać, że będę czytać Wasze blogi. Pewnie raz na jakiś czas na któryś zerknę. Ale tutaj proszę jedynie o cierpliwość - nadrobię wszystkie zaległości.

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział 67

~Wiki~

Otworzyłam oczy. Oślepiła mnie wszechobecna biel i znów musiałam je zamknąć. Spróbowałam się poruszyć. Zacisnęłam zęby. Z całego ciała eksplodował ogromny ból. Czułam się, jakby mnie ktoś wychłostał, przywiązał do samochodu i przeciągnął po betonie, a na koniec wrzucił do słonej wody. Leżałam chwilę w bezruchu. Ból minął, niestety zastąpiły go setki myśli przechodzące przez moją głowę. Wspomnienia z ostatnich... chwilę, ile tu już jestem? Wspomnienia z czasu zawodów powróciły do mnie w ciągu kilku chwil. Zdawało mi się, że znów siedzę na Dashy. Razem galopowałyśmy, razem skakałyśmy, razem upadłyśmy... Serce zaczęło mi walić w piersi tak jak wtedy. Oddychałam szybko. Czułam, że nie mogę złapać oddechu. Usłyszałam jakiś stłumiony, podniesiony głos wypowiadający moje imię. To chyba była Iza. Nie byłam pewna, ale kogoś wołała. Potem poczułam ukłucie w rękę i zasnęłam.
gify konie
Obudziły mnie ciche głosy. Wwiercały się w uszy jak bzyczenie natrętnych much. Otworzyłam oczy. Tym razem nic mnie nie oślepiło, choć leżałam w tym samym miejscu. Przy mnie siedzieli wszyscy, o których myślałam chwilę przed upadkiem: mama, tata, Iza, Robert, Bartek, Kuba. Brakowało tylko Dashy, ale przecież nie wprowadzą jej do pomieszczenia.
-Wiki?- szepnęła mama.- Wyglądała, jakby ujrzała ducha.
Wyglądam tak okropnie, czy nie było szans, że się obudzę?, zastanawiałam się.
Nim zdążyłam zapytać, wszyscy się na mnie rzucili. Każdy chciał mnie przytulić.
-Auu- rzuciłam szybko, zanim nawet poczułam ból.
Pamiętałam jak ostatnio bolało, gdy tylko spróbowałam się poruszyć. Przez kolejne 10 minut rozmawiałam ze wszystkimi obecnymi. Lecz każdy, jakby się umówili, unikał tematu zawodów i naszego upadku. Byłam pewna, że zostanę zasypana gradem relacji, a tu nic. Dowiedziałam się nawet, co Izz jadła wczoraj na obiad, ale wciąż nie wiedziałam, czy mam kręgosłup w jednym kawałku, bo nie odważyłam się ruszyć, żeby to sprawdzić, ani co z Dashą. W końcu oznajmiłam:
-Możecie wyjść? Wszyscy oprócz Izy i Roberta.
Rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni, Bartek zaczął protestować, ale Robert skarcił go wzrokiem. Ostatecznie wszyscy zrobili tak, jak prosiłam.
-Witaj wśród żywych- Robert uśmiechnął się do mnie.- Było z tobą krucho.
-Z nami było krucho- poprawiłam go.- W końcu to Dasha wylądowała na głowie.- Robert zbladł nieco.- A teraz mam do Was parę pytań. Po pierwsze: jak długo byłam nieprzytomna.
-Dwa tygodnie- Robert odetchnął jakby uspokojony takim pytaniem.- To nie dużo. Zapowiadało się, że prędko się nie ockniesz.
-Po drugie: jakie odniosłam obrażenia? Co mi jest? Wszystko mnie boli!- żaliłam się.
Robert spojrzał na Izę, ta wzruszyła ramionami, więc spróbował sam odpowiedzieć.
-Przeżyłaś dzięki kaskowi, ale masz pękniętą czaszkę. Na szczęście to opanowaliśmy. To znaczy lekarze opanowali. Złamałaś też dwa żebra z lewej strony, teraz jest już lepiej. Najgorzej z nogą. Została niemal całkiem zmiażdżona. Profesjonalnie nazwali to złamaniem w dwudziestu miejscach. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy myśleliśmy, że ci ją amputują. Na szczęście jakoś nogę masz poskładaną i się zrośnie. Nie będziesz już biegała tak szybko ani jeździła konno jak dawniej, ale przeżyjesz.
Odczekałam chwilę, by się upewnić, że skończył, aż wreszcie zadałam najważniejsze pytanie.
-Po trzecie: co z Dashą?- rzuciłam niedbale.
Robert zadrżał. Spojrzał na Izę. Skierowałam wzrok tam gdzie on. Moja przyjaciółka była biała jak ściana. Zamrugała parę razy, przeganiając łzy.
-Co z Dashą?- powtórzyłam z lekkim napięciem. Głos mi zadrżał. 
Miałam ochotę krzyczeć tak głośno, jak tylko się dało. Chciałam zmienić przyszłość, a jedynie niektóre wydarzenia były inne - jak na przykład dojazd do samego miejsca zawodów samochodem, nie konno - ale efekt końcowy był taki sam.
- Żyje... - powiedział Robert ostrożnie.
Wpatrywałam się w niego wielkimi ze zdziwienia oczami. Nie miał powodów, by mnie okłamywać. W końcu i tak o wszystkim bym się dowiedziała. Nie ukryliby przede mną śmierci mojego ukochanego konia. Uśmiechnęłam się słabo.
- To chyba dobrze..? Nie wyglądacie na zachwyconych...
- Bo to nie jest takie proste - szepnęła Iza, siadając koło mnie na łóżku i uważając, żeby nie trącić mojej nogi w gipsie. Jej błękitne oczy zalśniły wiosennym słońcem, kiedy odwróciła głowę w stronę okna znajdującego się nad łóżkiem. Zapatrzyła się na coś w oddali. - Dasha doznała pewnych obrażeń.
- Złamała nogę? - zmartwiłam się.
- Nic nie złamała - Robert pospieszył z wyjaśnieniami. - Była trochę... poraniona. Podczas upadku złamała drąga. W miejscu złamania drewno było zaostrzone. Wbiło jej się w udo.
- Zdarła też sobie skórę z piersi i nadgarstków... - dokończyła Iza.
Poczułam się jak sparaliżowana. Iza wciąż na mnie nie patrzyła, a ja nie mogłam wydusić z siebie słowa.
- Nie uśpicie jej, prawda? - spytałam z nadzieją. Przez chwilę oboje milczeli. Nikt się nie poruszył. - Proszę... Może to się zagoi... Nie muszę na niej jeździć. Chcę po prostu, żeby żyła.
- Nie o fizyczne rany tu chodzi - powiedział Robert. - Goją się świetnie, jeszcze z miesiąc i zostaną tylko blizny.
- Wiki, ona jest jeszcze gorsza niż na początku! - wybuchła moja przyjaciółka. Ukryła twarz w dłoniach, zaczęła cicho szlochać.
gify konie
---Miesiąc później---
Wracałam właśnie ze szpitala. Nie dość, że gipsu jeszcze mi nie zdjęli, bo noga naprawdę ucierpiała, to jeszcze poruszałam się o kulach. Ledwo kulałam u boku rodziców. Próbowali mi pomagać, ale ja co chwilę wybuchałam złością. Czułam się jak kaleka, ale mogłam być samodzielna. Ciągłe próby podtrzymywania mnie nie były tu mile widziane. Byłam wystarczająco zdenerwowana. Uparłam się, żeby prosto ze szpitala pojechać do stajni i zobaczyć się z Dashą. Wróciła do Equilandu zaledwie wczoraj. Wcześniej musiała zostać w klinice dla koni. Jednak nikt mi nie pozwolił pojechać do schroniska. Wpatrywałam się w nich gniewnie, kiedy każdy z osobna mi zabraniał. Robert, jego synowie i Iza stwierdzili, że Kara i tak nie pozwoliłaby mi do siebie podejść. A rodzice stanowczo zakazali mi wychodzić do stajni w takim stanie, skoro "mogą się założyć, że ledwie dam radę dojść do domu." 
- Nie może być z nią aż tak źle - oznajmiłam, zupełnie pewna swoich słów, kiedy Iza przyszła mnie odwiedzić i zostałyśmy same w pokoju.
- Kiedy wyprowadzali ją z kliniki, zużyli na nią trzy strzykawki środka uspokajającego, żeby ktokolwiek mógł się w ogóle do niej zbliżyć - odparła beznamiętnym głosem. - Nie damy sobie z nią rady. - Pokręciła głową z rezygnacją.
- Damy. - Uśmiechnęłam się i położyłam przyjaciółce rękę na ramieniu. - Raz już to zrobiłyśmy, pamiętasz?
- Teraz jest jeszcze gorzej. O wiele gorzej. Z tą różnicą, że nie pozwoliłam jej czegokolwiek złego zrobić. Zapowiedziałam Robertowi, że Dasha ma przeżyć. Kiedyś my byłyśmy potrzebne jej. Dziś to ona jest potrzebna nam. 
Zgodziłam się ze słowami Izabeli. Od dnia, w którym zobaczyłam w kącie boksu czarny kłębek sierści błyskający białkami oczu, czuję się z nią związana. Kiedyś jej pomogłyśmy. Nie zamierzałam teraz odpuścić.
gify konie
Musiałam w końcu pójść do szkoły. I tak miałam już półtora miesiąca zaległości przez szpital i kolejne pół miesiąca hospitalizacji w domu, a za 2 lata matura. Wspinaczka po schodach była nie lada wyzwaniem. Wejście z parteru na trzecie piętro kiedyś zajęłoby mi 2 minuty. Teraz trwało piętnaście. Po dziesięciu minutach "wspinaczki" zadzwonił dzwonek, a zostało mi jeszcze jedno piętro. Mruknęłam pod nosem parę przekleństw. Pożałowałam, że wcześniej praktycznie nie ruszałam się z mojej sofy. Do tego Izy dziś nie było w szkole. Już zdążyłam się poczuć samotna.
Kiedy zapukałam i otworzyłam drzwi do sali matematycznej, 30 par oczu skierowało się w moją stronę. Zawahałam się przez chwilę.
- Dzień... dobry. Przepraszam za spóźnienie... Ja... - poruszyłam niespokojnie kulą, wskazując gips na nodze.
- Rozumiem, siadaj - powiedziała nauczycielka. Zawsze była bardzo surowa i bałam się, że będzie na mnie krzyczeć.  Zazwyczaj za minutę spóźnienia wyrzucała z sali i wpisywała nieobecność. Przekroczyłam to pięciokrotnie, więc pozytywnie mnie zaskoczyła.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mimo iż nauczycielka od razu próbowała dalej prowadzić lekcję, wszyscy mnie obserwowali, kiedy tak kuśtykałam przez całą salę lekcyjną, żeby zając miejsce na samym końcu w jedynej wolnej ławce. Spuściłam głowę i nie odważyłam się jej podnieść. Dopiero gdy usiadłam zdałam sobie zniesmaczona sprawę z tego, że przede mną siedzi Amanda. Jej zielone oczy, przyozdobione długimi rzęsami błyszczały tryumfująco, idealnie zgrywając się ze złotymi, idealnie rozczesanymi włosami. Odwróciła głowę tylko na chwilę, nic nie powiedziała. Ale jej jedno spojrzenie mówiło wszystko. Wiedziałam też, że czeka mnie ciekawa przerwa.
Ledwie przeżywałam kolejne minuty lekcji. Nie mogłam się w ogóle skupić na tym, co mówiła nauczycielka. W końcu wyjęłam z kieszeni telefon i zaczęłam przeglądać internet, ciesząc się, z dostępu do wi-fi. Musiał być jakiś sposób na wyleczenie Dashy.
Konia nie widziałam, a zastanawiam się, jak jej pomóc, pomyślałam dziwnie rozbawiona tym faktem.
- Wiktoria? - usłyszałam głos nauczycielki. Znów wszyscy się we mnie wpatrywali. Dyskretnie wsunęłam telefon do kieszeni. - Zadałam Ci pytanie.
~ Dwa ~ usłyszałam gdzieś z przodu.
- To dwa - posłuchałam kogoś z mojej klasy.
- Twoim zdaniem sinus kąta 60 stopni to dwa? Gratuluję. - mruknęła kpiąco. - Maj, rozumiem, że od dwóch miesięcy nie widziałaś szkoły. Ale czy ma mnie cokolwiek obchodzić, że do niczego się nie nadajesz i nawet z koniem sobie nie radzisz? Jeśli masz zaległości, choć już dawno powinnaś je nadrobić, to uważaj chociaż na bieżących lekcjach.
Po klasie rozległ się dźwięk tłumionego chichotu.
A ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie zdziwiło mnie, że wiedziała o wypadku. Podobno jeszcze tydzień po naszym upadku mówili o tym we wszystkich mass mediach. Dobrze, że byłam wtedy nieprzytomna.
Później mogłam sobie darować szukanie pomocy w internecie. Każde kolejne pytanie kierowano do mnie, do tego dwa razu musiałam pójść do tablicy.
Dzwonek brzmiał jak wybawienie. Chociaż zanim się spakowałam i dokuśtykałam do ławki na korytarzu, minęło pół przerwy. Znów poczułam się samotna. Nawet Ania, która wcześniej rozmawiała tylko z nami, teraz siedziała z grupą dziewczyn z mojej klasy, naprzeciwko mnie. Przywołałam ją gestem. Wstała niechętnie i podeszła do mnie.
- Aniu, nie chcesz ze mną porozmawiać? Dawno się nie widziałyśmy.
- Widzisz... Może później? Właśnie rozmawiałyśmy o imprezie u Amandy. Jestem ciekawa, jak się dziewczyny poubierają - chciała odejść, ale się zawahała. - Szkoda, że nie możesz przyjść.
Ach tak, przecież mam połamaną nogę, pomyślałam odprowadzając Ankę wzrokiem. Och... Wróżę kłopoty..., zobaczyłam Amandę idącą w moim kierunku.
-Wikuś, i jak tam zdrowie?! - zawołała, siadając koło mnie. Dagmara usiadła przy moim drugim boku. - Wybacz, że nie zapraszam Cię na moją domówkę, ale wiesz jak jest... Z nogą w gipsie nie sposób tańczyć. A szkoda - zacmokała w irytujący sposób. - Mam zamiar zaprosić Izabelę i waszych kolegów z... - zrobiła znaczącą pauzę - Equilandu.
- Może jednak - wtrąciła się Dagmara, wyrywając mi kulę i bawiąc się, wymachując nią nad głową - jeździectwo zostawisz tym, którzy się na tym znają. Umiesz chyba tylko... Nie, jednak nic nie umiesz.
- Widziałyśmy tą waszą chabetę - kontynuowała Amanda. - To zwierzę było nienormalne jeszcze kiedy ja się nim zajmowałam. Ale to, co ty z tym koniem zrobiłaś... Brawo! Ja tak bym nie umiała.
Obie wybuchnęły szyderczym śmiechem. Dagmara rzuciła moją kulę na podłogę, bo właśnie zadzwonił dzwonek obwieszczający kolejną lekcję matematyki, i obie odeszły.
gify konie
Kochani, nie oszukujmy się - wiedzieliście, że Dasha przeżyje ;) Wiem, bywam niereformowalna. Ale nie po to zaczynam od nowa z Dashą, żeby ją od razu zabić po pierwszym rozdziale xD A ja znów mam problemy z przysłowiowym "laniem wody". Rozdział miał być dłuższy niż... niż jest :/ Ale nie chciałam w nim jeszcze pokazywać Dashy, a nie miałam pomysłu o czym pisać.
Edit:
Pierwotna wersja miała być bez scenki w szkole, która... no, jednak trochę mi zajęła. ;)