Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

środa, 16 lipca 2014

Rozdział 69

~Wiki~

Spacerowałam po stajni przyglądając się stacjonującym w boksach koniom. Był czerwiec, dwa miesiące po wyjściu ze szpitala, więc gips już mi zdjęli. Mogłam chodzić już bez kul, chociaż wciąż mocno kulałam. Zatrzymałam się przy tym, z którego wystawała głowa gniadej klaczy. Przytuliłam swoje czoło do czoła konia i zamknęłam oczy, zaciskając palce na krawędzi drzwiczek od boksu.
- Och, Broszko - szepnęłam. - Jestem teraz taka jak ty, nigdy do końca nie wróci mi dawna sprawność...
Broszka uniosła głowę i dmuchnęła mi ciepłym powietrzem we włosy. Zaśmiałam się cicho. Pogładziłam ją po policzku.
- Wiki! - zawołał Robert. - Chodź do siodlarni, zrobiłam lemoniadę.
Odpowiedziałam, że zaraz przyjdę. Już miałam odejść, kiedy mój wzrok padł na pusty boks obok. Nie było w nim nawet źdźbła słomy, kurz na tabliczce całkiem przykrył postawione nań litery. Delikatnie przejechałam kciukiem po gładkim metalu. Wytarłam "zakurzony" palec o spodnie, a potem odczytałam napis: "Dasha - Turbo Skoczek =)". Oba "s" zostały dodatkowo narysowane jak koński ogon, zaś "u" - jak podkowa. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Pamiętałam, kiedy razem z Izą stworzyłyśmy tą tabliczkę. Nie miałyśmy nic do roboty, usiadłyśmy z tablicą i cienkim mazakiem, po czym wzięłyśmy się do roboty. 
Rozzłoszczona naciągnęłam sobie rękaw bluzki na dłoń i dokładnie oczyściłam tabliczkę z kurzu nie zwracając uwagi na to, w co zmieniłam czerń nowej części garderoby. Spojrzałam zadowolona na swoje dzieło. Kruczoczarny mazak wyblakł na skutek działania wielu miesięcy i przypominał teraz bardziej bordowy. Postanowiłam poprawić to w najbliższym czasie.
- No chodź! - rozradowana Iza podbiegła do mnie i delikatnie pociągnęła mnie za rękę. - Czekamy na ciebie... - jej mina zrzedła, kiedy spojrzała na czystą tabliczkę. - Wiki... specjalnie jej nie wyczyściłam. Tak samo z boksem. Nie pozwoliłam tu postawić, żadnego konia, ale... nie wiem, jak to powiedzieć...
- Chciałaś, żeby nic tu nie zostało tknięte, by przypominało czasy, w których Kara tu stała. - dokończyłam. Iza skinęła głową, przyznając, że trafiłam w sedno. - Nie lepiej byłoby o niego dbać? Świeża ściółka co dzień, czyste ścianki boksu... Żeby wyglądał, jakby zaraz miała do niego wrócić.
Odpowiedziało mi milczenie. Wymusiłam lekki uśmiech. Mówimy o niej, jakby zginęła, pomyślałam. A przecież jeszcze nie wszystko stracone... Ruszyłam w stronę siodlarni.
Przyjęłam od Roberta wdzięczna szklankę z napojem i upiłam duży łyk. Wykrzywiłam twarz po połknięciu kwaśnej lemoniady i dostałam ataku kaszlu.
- Niesłodzona - ostrzegła Iza.
- Dzięki za ostrzeżenie - zaśmiałam się. 
Wsypałam do szklanki kilka łyżeczek cukru, mieszając dokładnie. Nagle w sercu poczułam jakieś dziwne ukłucie. Wtedy przypomniałam sobie, że przecież od trzech miesięcy nie siedziałam w siodle. Przed zawodami byłam przyzwyczajona jeździć po kilka godzin dziennie.
- Robert, mogę wziąć jakiegoś konia i trochę pojeździć? - spojrzałam na niego błagalnie. Widząc jego wątpiącą minę dodałam: - Bez szaleństw. Stęp, kłus, może kilka kroków galopu.
- No... - zastanowił się. - Jeśli imię JAKIEGOŚ konia nie zaczyna się na "D" i nie kończy na "asha", to możesz.
Zaśmiałam się mimo wszystko. Rob zawsze umiał mnie rozbawić.
- Wezmę Vancouvera - rzuciłam.
Poszłam do wyjścia, kiedy Robert za mną zawołał:
- Jego nie! Weź Esemesa albo Chantell. Są bezpieczniejsi, a przyda im się trochę ruchu.

~Iza~

Wiktoria zawahała się, po czym skinęła głową potakująco. Wiedziałam, co ma na myśli Robert.  Na Vancouverze ostatnio dużo jeździł Bartosz. Koń miał mnóstwo ruchu, ale przynajmniej raz na każdej jego jeździe musiał stanąć dęba i strzelić minimum trzy baranki. Już mieliśmy nadzieję, że będzie się świetnie nadawał do adopcji, prawie oduczyliśmy go brykania, a teraz było jeszcze gorzej niż na początku.
- A ja mogę? - spytałam od niechcenia.
- Dawno nie spadłaś? - Robert uśmiechnął się sympatycznie.
Wiedziałam, o czym mówi. Wczoraj nie miałam zbytnio ochoty przyjeżdżać do stajni, ale musiałam ostrzec właściciela schroniska o planowanym przyjeździe Wiki, a przez cały dzień nie odbierał telefonu. Po drodze do stajni spotkałam Bartka. Poprosił mnie, żebym potrzymała Vancouvera, a sam musiał odwiedzić łazienkę. Zgodziłam się. Nie zamierzałam stać z nim przez kilka minut w miejscu, więc na chwilę wsiadłam. Bez kasku, w jeansowych szortach i sandałach. Objechaliśmy okrążenie stępem, wszystko było w porządku. A potem ni stąd, ni zowąd koń strzelił baranka, a ja, nieprzygotowana na to, poleciałam i wylądowałam pod ogrodzeniem. Mogłam sobie wtedy coś zrobić.
- Weź drugiego z koni, którego zaproponowałem Wice - oznajmił Rob. - Ale też nie szalej, bo koleżanka ci pozazdrości, a ona tak nie może.
Pokiwałam głową i pobiegłam do stajni. Wiktoria właśnie szczotkowała Esemesa.
- Biorę Chantell i pojeździmy razem - oznajmiłam głosem nieznoszącym sprzeciwu.
-Naprawdę nie potrzebuję niańki -mruknęła.
- Gdybym chciała cię niańczyć -położyłam nacisk na to słowo - stanęłabym na środku ujeżdżalni jak instruktor i pilnowała, żebyś aby za bardzo koniowi wodzy nie popuściła - zauważyłam. - A ja chcę po prostu pojeździć z tobą, tak jak kiedyś.
Resztę prac wykonałyśmy w ciszy. Jazda zaś była baaardzo spokojna. Pół godziny stępa i do stajni. Wice aż trudno było utrzymać Esa. Koń długo stał w stajni, a przyzwyczajony był do długich treningów skokowych. Próbowała zakłusować, ale jedynie krzyknęła z bólu i zwolniła. Noga nie pozwalała jej anglezować, to zbytnio ją obciążało. Zresztą ćwiczebny pewnie nie byłby lepszy. Ja miakam zamiar pogalopować dookoła, ale zrezygnowałam z tego z dwóch względów. Po pierwsze gdyby Chantell zaczęła galopować, próby utrzymania Esemesa w stępie graniczyłyby z cudem. A po drugie nie chciałam, żeby Wice było przykro. Wiem jak kocha galop.
~Wiki~
Wstawiłam Esa do jego boksu i pogłaskałam go czule.
-Jeszcze sobie pogalopujemy - szepnęłam.
Zarzuciłam sobie ogłowie na lewe ramię, siodło na lewe przedramię, a ochraniacze wzięłam w prawą dłoń. Ruszyłam w stronę siodlarni , kiedy na drodze mi stanęła nieznana dziewczyna. Na oko miała jakieś szesnaście lat. Jej brązowe włosy zaplecione zostały w warkocz, a błękitne oczy zlustrowały mnie uważnie. Ubrana była w kompletny strój jeździecki, pod pachą trzymała kask, a w prawej dłoni miała skokowy palcat.
Stałyśmy tak przez chwilę jedynie gapiąc się na siebie. W końcu troszkę zirytowana postanowiłam przerwać kłopotliwe milczenie i popchnąć "koleżankę" w dobrym kierunku.
- Tak? - spytałam starając się, by mój głos brzmiał uprzejmie.
Wyglądała na zakłopotaną, ale tylko przez moment.
- Ja... jestem umówiona na jazdę. Rozmawiałam przez telefon z panem Orlikiem.
- Nic mi o tym nie wiadomo... Zapytam go. Tylko to zaniosę - poruszyłam siodłem.
Poszłam do siodlarni i powiesiłam sprzęt w odpowiednim miejscu. Roberta znalazłam w jego biurze.
gify konie
Witam :) Rozdział miał być dłuższy (miał zawierać całe spotkanie z dziewczyną i jeszcze coś), ale się nie wyrobiłam :( Zachowam to na następny rozdział i może być ciekawie :3 Teraz jestem u Sophie, prawie 200 km od domu, w niedzielę obóz. Następna notka pojawi się najwcześniej w pierwszym tyg sierpnia. Do napisania :*