Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

wtorek, 30 lipca 2013

Rozdział 48

-- Iza --
Biegłam pędem przez lotnisko, niezdarnie trzymając w rękach torbę. Spojrzałam na zegar. Cholera. Miałam wylatywać za pięć minut. Przyśpieszyłam ledwo co mijając ludzi i przyznaję, paru potrącając torbą. Zawsze na ostatnią chwilę, ale ta kawaaaa! Nie mogłam jej tak zwyczajnie nie kupić. To by było zmarnowanie okazji. Moja ulubiona zbożowa(średnio lubiłam zwykłą) z fikuśnymi dodatkami. Kiedy ją wypiłam okazało się, że jest bardzo późno i byłam zmuszona do biegu. Wreszcie osiągnęłam swój cel. Zdążyłam! Yeah!


Przed samym wejściem do samolotu na cały głos zaczął dzwonić mi telefon. A mówię serio, najcichszy dzwonek to to nie był.  (to ta piosenka)

-IZZ! Gdzie ty u licha jesteś?! - rozbrzmiał głos mojego na rzeczonego 
Ups.. Zapomniałam do niego zadzwonić
-Eee no zaraz wsiadam do samolotu. Babcia, pogrzeb, nagła sytuacja! Muszę lecieć paa!
I nie czekając na odpowiedź rozłączyłam się. Wiedziałam, że się nie obrazi. Harry znał mnie bardzo dobrze i wiedział, że mam ognisty temperament, a przynajmniej od kiedy zamieszkałam w Irlandii. Kompletnie się zmieniłam i nie ukrywam, że to właśnie chciałam osiągnąć. Jedyne co zachowałam to Izz... Wiktoria mówiła tak na mnie i w Irlandii postanowiłam zawsze się tak przedstawiać. Nie mogłam uwierzyć, że kończę 37 lat! To już blisko 40... Wzdrygnęłam się na tę myśl. Nadal czułam się jak 20-latka. Od kiedy przyjechałam zaczęłam grać w koszykówkę. Nie chwaląc się powiem, że sport pozwolił utrzymać mi idealną formę fizyczną. To co najbardziej zmieniłam to fryzura. Włosy miałam teraz w kolorze ciemnego blondu o długości mniej więcej do ramion, poskręcane w spirale. Rodzice kupili mi maleńki domek żebym się ,,usamodzielniła"  a tak serio to podejrzewam, że mieli mnie zwyczajnie dość. Dwa  lata później sami wrócili do Polski.  A jeśli chodzi o konie... Przez pierwszy rok nie miałam siły by jeździć konno, ale z upływem  czasu bardzo mi tego brakowało. Więc znalazłam sobie przyjemną stadninę w której rozpoczęłam pracę. Pokochałam tam z miejsca pięknego karego ogiera paso fino o imieniu Fire. Miał rzeczywiście ognisty charakter.W tej stadninie  poznałam Harry'ego. Był moim kolegą z pracy. On pracował tam dla przyjemności , bo jednocześnie był kierownikiem w jednej z firm prawniczych swojego ojca. Na pieniądze nie narzekał. Nie żeby  mnie to interesowało. Na początku wręcz odczuwałam do niego niechęć.  Tacy ludzie często się wywyższają. Jednak okazało się, że on jest wyjątkowy. Nigdy nie udawał wielkiego ,,pana" . Zaprzyjaźniliśmy się, razem ćwiczyliśmy skoki i jazdę. Z czasem bardziej  zainteresowałam się koszykówką. Zaczęłam grać, a on regularnie przychodził na moje mecze. No i tak się zaczęło. Nie byłam łatwa do poderwania, więc zanim zgodziłam się na randkę minęło dość sporo czasu. Skłamię jeśli powiem, że się nie kłóciliśmy. W 95 procentach z mojej winy. Mój temperament nie raz dawał mu w kość i czasem mógł się czuć niemal jak mój ojciec. Podziwiałam jednak jego cierpliwość, bo prawda jest taka, że te ,,kłótnie" były bardziej sprzeczkami. Dwa lata temu mi się oświadczył. Nie dziwne, że tak późno oj nie. Często miałam różne wątpliwości i inne takie, jednak nadszedł czas. Dlaczego jeszcze nie wzięliśmy ślubu? Jakoś tak z braku czasu. Chociaż teraz mamy już ustaloną datę. No i mimo, że ceniłam sobie niezależność to wyglądałam już z niecierpliwością tego dnia.
gify konie

Siedząc w samolocie zorientowałam się, że Harry zdążył mi jeszcze wysłać wiadomość.
@Ty wariatko! Zobaczysz zaraz przez Ciebie osiwieję :* Kocham Cię i wracaj szybko. Pamiętaj, że masz u mnie na pieńku za zostawienie mnie na pastwę losu. A co jeśli umrę z głodu? Tęsknię!!
Parsknęłam śmiechem. Starsza pani siedząca obok mnie obrzuciła mnie karcącym spojrzeniem. Z dużym trudem zdusiłam w sobie kolejny wybuch śmiechu. Uwielbiam starsze panie! Harry też nie miał duszy starego dziada. A tak ogólnie to był ode mnie młodszy o dwa lat. Niby nic, ale jednak. Zdążyłam jednak pożegnać się z Fire'em. Z żalem go opuszczałam, ale jadę tylko na parę dni. Za to mam nadzieję, że oboje nie umrą z głodu. Ogier nie przepadał za ludźmi i jedynie ode mnie chciał dostawać jedzenie. A Harry... Powiedzmy, że kuchnię mogę zastać spaloną(w najlepszym wypadku).  No, ale może pójdzie do jakiejś restauracji. Jedyne co pozostawia problem to to, że może mieć ochotę na jajecznicę...  Nagle napadła mnie melancholia. Biedna babcia. Była jedyną osobą z rodziny, która się ze mną kontaktowała. Rodzicom widocznie było lepiej beze mnie. Zawsze miałam z nią najlepszą relację. Westchnęłam.

Właśnie szłam rękawem w trakcie przesiadki w Monako kiedy potrącił mnie mężczyzna idący w tę samą stronę.
- Przepraszam - powiedział i odszedł szybkim krokiem. Był wysokim blondynem o zielonych oczach i wydał mi się dziwnie znajomy. Czy to możliwe, że już kiedyś go spotkałam? Nie możliwe. Pewnie mi się zdawało. Ruszyłam dalej do samolotu. Siedząc rozglądnęłam się jeszcze czy nie ma go gdzieś w pobliżu, ale nigdzie go nie widziałam. Było już bardzo późno, więc włożyłam sobie w uszy słuchawki od MP4. Puściłam mój ulubiony zespół Depeche Mode. Rozsiadłam się wygodnie i zamknęłam oczy. Po chwili zasnęłam i co ciekawe przyśnił mi się Kuba...
gify konie  

Byłam ubrana w błękitną sukienkę przed kolan tę samą co 20 lat temu... Nagle zorientowałam się, że jestem też młodsza. Wokół mnie tańczyły zakochane pary licealistów. To tamte połowinki! -Uświadomiłam sobie. W tej chwili podszedł do mnie Jakub.
- Mogę prosić do tańca ? - zapytał szarmancko 
- Oczywiście - odparłam tak jak wtedy, czerwieniąc się. Akurat leciała wolna piosenka. Objął mnie w pasie a ja wtuliłam się w jego pierś otaczając rękoma jego szyję. Tańczyliśmy tak przez chwilę, jednak on po chwili się odezwał - Izz? - odsunęłam głowę i spojrzałam w jego duże, zielone oczy. Wtedy przybliżył się  i mnie pocałował. Krótko, ale z uczuciem. To był mój pierwszy pocałunek...

Sceneria się zmieniła. Od tamtej pory minęło parę miesięcy. Spotykałam się z nim, ale nie mówiłam nic Wiktorii, ponieważ nie chciałam jej rozpraszać tuż przed ważnymi zawodami. Cały czas spędzała na treningach z Dashą. Szłam właśnie parkiem rozmyślając nad tym co będę musiała załatwić w stadninie, kiedy coś mnie zatrzymało. Pod drzewem 10 metrów przede mną stał Jakub. Nie sam. Całował się właśnie z jakąś brunetką. Patrzyłam przez chwilę w szoku, a moje siedemnastoletnie serce rozpadło się na kawałki. Poczułam, że pojedyncza łza spływa mi po policzku. Kuba przerwał pocałunek i podniósł głowę. Nasze oczy się spotkały. Chłopak wyraźnie się przestraszył. Wyczytałam z jego ust moje imię. Dziewczyna odwróciła głowę i poznałam w niej moją koleżankę z klasy. Zaczerwieniłam się. Szybko wykonałam zwrot i odbiegłam w stronę domu. Usłyszałam, że ktoś za mną pędzi, więc przyśpieszyłam. Łzy niepohamowanie spływały po moich policzkach.  Dobiegłam do mojego domu i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Po chwili usłyszałam, że ktoś mocno w nie wali.
- Iza! Otwórz, proszę! - krzyknął Kuba. Sama byłam zdziwiona swoim czynem, ale otworzyłam. 
- O co chodzi? - spytałam spokojnie. Chłopak wyraźnie się speszył.
- Chciałbym wytłumaczyć - powiedział a później ucichł.
- Wytłumaczyć? Coś w stylu: To nie tak jak myślisz, kotku? Ćwiczyliśmy do roli w przedstawieniu? Wąż ją ukąsił w wargę? - zrobiłam przerwę - I po co to? I tak bym w to nie uwierzyła. Lepiej już idź. Spokojnie, nikomu nie powiem. Wiki ciężko trenuje i nie mogę jej rozpraszać. Będę udawać, że nic się nie wydarzyło, ale ty już więcej się do mnie nie zbliżaj. 
- Ale Izz... - nie wysłuchałam go i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.


gify konie
Obudziłam się. Teraz już wiem, gdzie widziałam tamte zielone oczy.
gify konie
A więc witajcie! ;) Sydney zapowiedziała moje przybycie jako niespodziankę. Nie wiem, czy jest dla Was miła, ale mam taką nadzieję. Sid poprosiła mnie o pomoc w pisaniu tego bloga, a ja bardzo chętnie się zgodziłam. Piszemy razem jeszcze jednego bloga, ale o trooszkę innej tematyce ;) Nigdy wcześniej nie pisałam ,,końskich" opowieści. Mam nadzieję, że dam radę i mnie polubicie. 
To chyba tyle :) 
Sophie.N 

Cóż, pytałam Natiszkę, czy chciałaby wrócić do pisania. Zapewniła mnie, że ,,na 100% nigdy nie wróci". Wtedy pomyślałam o mojej najlepszej przyjaciółce, z którą już piszemy bloga S&S. Zgodziła się bez zastanowienia. Chociaż Gabi nie zna się na koniach tak jak my, z doświadczenia wiem, że ma ogromny talent i fajne pomysły. Mam więc  nadzieję, że się Wam spodoba (: Najbliższe rozdziały pokażą (:
~Sydney

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 47

~Wiki~

-Jak to zniknęła?- spytałam, gdy pierwszy szok minął.
-Tak po prostu- warknął.- Po tamtym wypadku nic nie jest takie, jak dawniej. Wszystko odeszło bezpowrotnie.
-Rozumiem...-Rozejrzałam się po stajni.- Gdzie jest Robert?
-Nie żyje.- Bartek odwrócił się do nas plecami i udawał, że robi coś przy koniu.
Nogi się pode mną ugięły. Bartosz miał rację, tyle się zmieniło...
-Konie bywają niebezpieczne- stwierdziłam. Z trudem hamowałam łzy
-Konie?- Bartosz wciąż na nas nie patrzył.- Miał wypadek samochodowy. Kilka miesięcy temu jechał do miasta. Była burza, wpadł w poślizg, uderzył w słup wysokiego napięcia. Samochód wybuchł, nie było czego zbierać...
Anita trąciła podłogę stajni czubkiem buta. 
-Pokazać ci, Wiktorio, najlepszego konia w naszej stajni?- spróbowała rozluźnić napięcie.
-Chętnie- rzekłam zdławionym głosem.
-Chcesz coś do picia?- spytał Bartek.- Kawy, herbaty, czegoś mocniejszego?
-Kawy poproszę- odparłam.
-Idźcie, ja zaraz przyniosę.
Kilka miesięcy! Spóźniłam się o kilka miesięcy, żeby móc pożegnać się z najlepszym człowiekiem na ziemi. Zatrzymałyśmy się przed boksem karego konia. Jego oczy rozbłysły zarazem groźnie i dumnie, kiedy zbliżyłyśmy się do boksu, w którym stał.
-Proszę- Bartek podał mi filiżankę kawy.
Wzięłam dużego łyka. Zanim zdążyłam przełknąć, dziewczynka powiedziała:
-To Highway*- przedstawiła Anita.- Jedyny ogier w stajni. Wnuczek żywej legendy, Dashy.
Po tych słowach zawartość moich ust wylądowała na Anicie.
-Przepraszam!- zakryłam sobie usta ręką, patrząc na dziewczynkę, ociekającą ciemnym płynem.-Poparzyłam cię?
-Nie...- jęknęła.- Przeżyję. Co się stało?
-Gorące- wymyśliłam. Kiedy łapczywie piłam coś gorącego, zazwyczaj z powrotem lądowało to w szklance.- A więc co mówiłaś o Highway'u?
-Jest wnuczkiem Dashy, synem Isabelli. Ma 6 lat. Chociaż Bella jest tylko pół hanowerem, pan Robert starał się oczyścić rodowód tego rodu, więc skrzyżował klaczkę z koniem hanowerskim czystej krwi. I zachował jego... ekhem, męskość, żeby on też mógł mieć źrebięta i przedłużyć ród Dashy. To chyba tyle. High jest moim ulubieńcem. Na większość osób reaguje agresywnie. Ale mnie lubi. Jest cudny pod siodłem! Chociaż pewnie już nigdy go nie dosiądę. Chyba, że porozmawiasz z mamą- uśmiechnęła się błagalnie. 
-Czy ty nie masz swojego konia?
-Ach, Ars Medic? Jest moja, ale wolę Highway'a. Widzisz, Ars to taki mułowaty mieszaniec Bóg wie jakich ras. Jest leniwa, gryzie,  kopie i oprócz tego nie ma charakteru.
Ogier wystawił do mnie głowę, próbując skubnąć mnie za włosy. Kiedyś zaśmiałabym się, głaszcząc go po chrapach. Teraz odskoczyłam z krzykiem.
-Spokojnie. Highway nie jest each uisce**. Lubi cię, co się nieczęsto zdarza.
-Ale ja nie lubię koni- oznajmiłam.- Pokaż mi jeszcze Bellę i jedziemy.
Poszłam za Anitą. Zatrzymałyśmy się przed boksem klaczy, którą trzymałam w objęciach zaraz po narodzinach. Teraz trochę mi przypominała tamtą Bellkę. Trzymała się na nogach równie niezdarnie. Nogi jak patyczki ledwie utrzymywały ciężar całego ciała- mocnego szkieletu, potężnych mięśni. Na mój widok klacz uniosła głowę i zarżała cicho. Wiedziona jakimś starym instynktem dałam jej rękę do obwąchania. Nawet nie wiedziałam, co robię. Nie zareagowałam tak gwałtownie jak na Highway'a. Może to dlatego, że Bella, to jedyne, co zostało mi z przeszłości. Ona jedyna się nie zmieniła. Nie Bartek, który może wyglądał tak samo, ale był taki smutny. Lecz Isabell. Zniknął młodzieńczy błysk z jej oczu, stała teraz taka wyzuta z sił, chęci życia... mimo to się nie zmieniła. Czy Bella mnie poznała? Tego nikt nie wie. Ale byłam pierwszą osobą, która ją dotknęła. Klaczka wdychała mój zapach przez wiele długich miesięcy. Więc to niewykluczone.
-Och, Isabell... - szepnęłam, gładząc siwiejące chrapy. Niegdyś cała czarna klacz teraz na głowie miała co drugiego włosa siwego.
-Skoczek na emeryturze- podsumował Bartosz, który teraz stał za moim ramieniem.
-Skakała?- Uniosłam brew.
-Żartujesz? Jeśli Dasha była legendą, to tylko dlatego, że zginęła, a razem z nią odeszły dwie wspaniałe amazonki i moje najlepsze przyjaciółki. Isabell osiągnęła to, o czym Dasha mogła tylko pomarzyć. Na dwa starty raz zajęła drugie miejsce na mistrzostwach Europy w skokach.. Miała też dwa razy złoto i raz srebro na mistrzostwach Polski, na trzy udziały. Wówczas była oceniana jako najdroższy koń w kraju. Miała już wtedy swoje pierwsze źrebię, klaczkę Always Winning. Karogniady konik po tym samym ojcu co Highway. O niej ci zaraz opowiem. Najpierw... na czym to ja skończyłem? A tak. Więc miała już swoje pierwsze źrebię. Jednak ojciec nie zgodził się sprzedać Belli. Stwierdził, że chce mieć w stajni tą klacz, gdyż ona jeszcze pamięta czasy Dashy, a zawsze może urodzić kolejne źrebaki, które będą świetnymi skoczkami. Byłem na niego wściekły. Tym bardziej, że niedługo potem zaczęły się jej problemy z nogami. Musiała odpaść z międzynarodowej czołówki, gdyż gdyby dalej skakała przez wysokie przeszkody mogłaby trwale okuleć. Jej wartość spadła o setki tysięcy, a my próbowaliśmy wystawiać ją w lokalnych konkursach maksymalnie do klasy L1. W końcu jednak zupełnie wycofaliśmy ją z zawodów. W między czasie pokryliśmy ją tym samym ogierem, który 7 lat wcześniej spłodził Always Winning. Po roku narodził się Highway. Pierwszy ogier z linii Dashy. Siedmioletnia Always miała za sobą pierwsze sukcesy sportowe. Już wcześniej zaczęły się nam małe problemy finansowe. Trzy lata po narodzinach Highway'a zostaliśmy przyparci do muru. Albo sprzedamy jednego z koni po Dashy, albo całą stadninę. Isabell nie nadawała się do sprzedania. Co prawda mogliśmy ją sprzedać. Wciąż mogła skakać, a wszyscy znali jej sukcesy, więc dostalibyśmy niezłe pieniądze. Ale jej zdrowie wisiało na włosku. U nierozważnych ludzi okulałaby i aż strach pomyśleć, co by z nią zrobili. Chociaż wciąż mogła być klaczą rodną, ale kto by się w to bawił?- Usłyszałam ironię w jego głosie.- Dla ludzi konie, to tylko jeździectwo. Jeśli konia nie można użytkować pod siodłem, to chcą się go pozbyć. Nawet największego championa, którego źrebięta byłyby warte setki tysięcy, wysłaliby pod nóż. Ale do rzeczy. Mogliśmy oczywiście poczekać aż High dorośnie, by zostawić sobie klacz. Ale ojciec nie chciał. Nie powiedział tego głośno, ale wiedzieliśmy, że Always odstaje od jego wzorca potomka Dashy. Przebłyski brązowej sierści odróżniały ją od Dashy, Belli i Higway'a. Sprzedaliśmy Always Winning, co pozwoliło nam uratować stadninę. A wnuk Dashy odziedziczył po niej temperament. Chociaż ufa ludziom, bywa agresywny. Ale obecnie jest najlepszym koniem w całej stajni. I wspaniale dogaduje się z Anitą. 
Jego opowieść mnie urzekła. Nasza Bella v-ce mistrzynią Europy w skokach przez przeszkody! Kto by pomyślał! Tyle mnie ominęło... Nigdy nie dotarła do mnie wiadomość, że Polski koń zajął drugie miejsce poza krajem.
-Jakub.- To słowo lub raczej imię dziwnie zabrzmiało w ciszy, która nastała po opowieści Bartka.- Gdzie on jest?
-Wyjechał na studia. I już nie wrócił. Ja postanowiłem do końca życia pracować w stadninie. Najpierw robiłem to dla przyjemności, kochałem konie. Od śmierci ojca nie mam odwrotu. Nie zrobię tego tym koniom i ludziom i nie sprzedam tego miejsca. Jakub z kolei miał większe ambicje. Chciał się kształcić. Studia studiami, ale skończył weterynarię! Tu byłby nam równie potrzebne. A zamiast tego wolał być jakimś tam ,,przynieś, podaj, pozamiataj" za pół darmo na pełny etat w stajni, w której prawdziwego weterynarza potrzebują dwa razy w roku.
Spojrzałam jeszcze raz na całą stajnię. Kilka końskich głów wychylało się z boksów. 
-Twoja żona jest szczęściarą, mając coś takiego- walnęłam bez zastanowienia.
Anita odwróciła głowę, Bartek się zarumienił.
-Nie mam żony- odparł sucho.
-Jesteś po rozwodzie?
-Nie. Nigdy się nie ożeniłem.
Przeprosiłam go cicho. Przystojny, wysportowany, miły, bogaty, świetny jeździec... Myślałam, że mógł przebierać w kobietach.
-Za pół godziny powinnam być w domu- powiedziała Ani.- Mama nie wie, że tu jestem, więc...
Skinęłam głową. 
Wsiadłyśmy do samochodu. Po krótkim pożegnaniu z Bartoszem, ruszyłyśmy do domu. Dopiero teraz zauważyłam nad bramą tabliczkę z nazwą stadniny i jej logo. Na brązowej tabliczce widniał cały czarny koń stający dęba nad unoszącą się pod nim kobrą. Nad obrazkiem zobaczyłam napis: ,,DASHA'S SHELTER". W oczach zalśniły mi łzy. Podczas, gdy ja znienawidziłam cały świat i myślałam tylko o sobie, wszyscy tutaj robili coś by pamięć o Dashy nie zginęła wraz z naszym odejściem.

*(czyt.) Hajłej
** (czyt.) agh iski- mityczne konie wodne, żywiące się mięsem
gify konie
Hej :) To znowu ja :) Tutaj taka trochę informacyjna notka. Wyjaśnia wiele różnych spraw. Chyba o niczym nie zapomniałam. Oprócz szczegółów z życia Izy, ale na to przyjdzie czas. Czy jednak o czymś zapomniałam? Jeśli jesteście ciekawi czegoś, czego nie wyjaśniłam w tych dwóch rozdziałach, to mówcie. :D
PS na następny rozdział, tak, dokładnie 48, mam dla was niespodziankę. Nie powiem Wam, na co powinniście zwrócić uwagę, bo to by Wam wszystko wyjaśniło. :P  Planowałam minimalnie inną niespodziankę, ale ta wcale nie będzie gorsza. To ja kończę.

~Sid

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 46

---Tydzień później---

~Wiki~

Umówiłam się z Anitą, że przyjdzie do mnie po pracy i razem pojedziemy moim samochodem do stajni. Puścili mnie z pracy pół godziny wcześniej, ale nie dzwoniłam już do Anity. Poczekam. Czekając tak na nią byłam pełna wątpliwości. Czy Bartek mnie pozna? Jak zareaguje Robert? Czy nie wyrzucą mnie stamtąd z hukiem? Czy Iza jeszcze tam jeździ? Czy Bella jeszcze żyje? Chociaż jej pozbyli się już pewnie dawno temu. Ale przede wszystkim: czy Equiland jeszcze istnieje?
Po dwóch latach udało mi się dojść do siebie. Tak tęskniłam za starym miastem, że wróciłam tam na studia. Chociaż wybrałam sobie najdalszy możliwy jego zakątek od mojego starego domu. Tutaj poznałam Dariusza, urodziłam Magdę i zaaklimatyzowałam się na dobre. A teraz miałam z młodą kontuzjowaną amazonką jechać tam, gdzie kiedyś stała moja ukochana stajnia. Ale minęło tyle czasu... Tamto miejsce było ogromne. Sama stajnia, którą prawie skończyli przed moim wypadkiem była wielka. A do tego dochodzi jeszcze kilka ujeżdżalni, łąki, padoki i całe hektary lasów. Nie, wątpię, żeby ktoś próbował zburzyć stadninę, ale równie dobrze mogła ona już ze trzy razy zmienić właściciela.
Wtedy jednak spotkała mnie pewna niespodzianka. Zobaczyłam Dariusza idącego w moją stronę. Ucieczka nie wchodziła w grę. Już mnie zauważył i mi pomachał. Odmachałam, starając się nie dać nic po sobie poznać. Mój mąż nienawidził koni. A mi to odpowiadało. Dawno temu uzgodniliśmy, że te zwierzęta nie wejdą w nasze życie. Wtedy jeszcze dopiero zaczęliśmy się spotykać, rany po wypadku z Dashą były stosunkowo świeże. W końcu do dzisiaj się jeszcze nie zagoiły do końca, a to było już jakieś szesnaście lat temu. Ukrywałam przed nim moją przeszłość do dnia zaręczyn. Potem nie mogłam żyć z tą tajemnicą. Powiedziałam mu, zanim jeszcze powiedziałam ,,tak". W życiu wcześniej nie widziałam go tak wściekłego. Wybiegł z kawiarni razem z pierścionkiem zaręczynowym i przez miesiąc go nie widziałam, nie odpisywał na wiadomości, nie odbierał telefonów. Po miesiącu mu przeszło. Przeprosił mnie za swoją ostrą reakcję i zaakceptował to, po czym oświadczył mi się ponownie. Tego dnia ustaliliśmy, że żadne z nas nigdy nawet nie wypowie słowa ,,koń". Sprawy się skomplikowały, gdy Magda zakochała się w koniach dwa lata temu. Nie wiem skąd jej się to wzięło. Ale od tamtej pory zaczęły się problemy. Każda niewinna rozmowa, którą Madzia minimalnie sprowadzi na temat koni, kończy się awanturą. Gdybym powiedziała mu, że jadę do stajni zobaczyć jak tam jest i spróbować przekonać mamę mojej pacjentki, żeby pozwoliła jej jeździć; najpewniej skończyłoby się to rozwodem.
-Co ty tu robisz?- spytałam niewinnie.
-Przyszedłem towarzyszyć ci w drodze do domu- uśmiechnął się zalotnie.- Co tu tak stoisz jak słup soli?
-Czekam na koleżankę, bo mamy iść do galerii handlowej- wymyśliłam na poczekaniu.
-Pójdę z wami.
-Wątpię, żeby ci się to spodobało. Mamy zamiar przez kilka godzin oglądać same buty. Idź do domu, dzieciakom się będzie nudziło.
-No to zaczekam z tobą do przyjścia tej koleżanki.
Nie wiedziałam, co on kombinuje, czy się czegoś domyślał, ale nie mogłam odmówić, bo wydałoby się to podejrzane.
Myśl, myśl!, zastanawiałam się, co mam robić.
Wtedy zobaczyłam moją przyjaciółkę, Aśkę, wychodzącą z przychodni. Gdy życie daje cytryny, rób lemoniadę, pomyślałam.
-Asiu!- zawołałam, biegnąc do niej. Darek trzymał się przy mnie.- Co z tymi zakupami?
-Zakupami?- spytała oszołomiona.
-Zakupami- rzuciłam jej dyskretne spojrzenie i ukradkiem zerknęłam na męża.
-Aaa, no tak- chyba zrozumiała, o co mi chodzi.- Wpadniemy tylko do mnie po kasę i możemy jechać.
-To ja was zostawię- powiedział Darek.- Potrzebujesz samochodu?
-Tak- odparłam krótko.- Dwa bagażniki nam nie zaszkodzą.
-Matko- sapnął.- Tylko nie wydaj mojej miesięcznej pensji.
Spiorunowałam go spojrzeniem, a on, nic sobie z tego nie robiąc, zostawił nas same.
-Teraz powiesz mi, o co w tym wszystkim chodzi?- spytała Aśka.
-Może kiedyś ci to wyjaśnię, ale teraz jestem umówiona.
-Ooo, czyżby mąż ci się znudził?- Uniosła brwi.
-Nie... To pa!- Postanowiłam czekać na Anitkę pod samą przychodnią.
gify konie
Po kilku minutach wreszcie dołączyła do mnie Anitka.
-To jedziemy?- spytała podniecona.
Rękę miała w gipsie i na temblaku.
-Wskakuj- powiedziałam, otwierając drzwi od samochodu. Gdy ruszyliśmy spytałam:
-Jak tam rączka?
-Przeżyję- uśmiechnęła się smutno.
Gdy dojechałyśmy, oczy same latały mi po posiadłości. Wjechałyśmy przez ogromną bramę na piękny brukowany parking. Ogrodzenie było murem i miało ze trzy metry wysokości. Murowana stajnia wyglądała jakby mogła pomieścić ze trzydzieści par boksów. Dostrzegłam też krytą ujeżdżalnię; parkur z pełnym kompletem przeszkód; maneż typowo ujeżdżeniowy, nawet z literami; roundpen i wiele innych. Dookoła zaś roiło się nie tylko od koni, ale również ludzi. Naliczyłam ze dwadzieścia koni chodzących pod siodłem w tym samym czasie, na różnych ujeżdżalniach lub wyjeżdżających w teren. Ale wiele osób siedziało na trawie i rozmawiało ze sobą albo pomagało w stajni. Jestem w bajce!, pomyślałam. Co to, w lotka wygrali? Wtedy przyszła mi do głowy jedna straszna rzecz. Ktoś kupił schronisko! Ale skąd mieliby nasze zdjęcie? Ach, przecież wywołałam je dwa razy i jedno dałam Bartkowi, może zapomniał go wziąć. Wysiadłyśmy z samochodu, a Ani poprowadziła mnie na spotkanie z właścicielem stadniny. Po chwili już nie miałam wątpliwości, kto przede mną stoi. Może miał krótsze włosy i gęsty zarost na brodzie, ale oprócz tego nic się nie zmienił przez te dwadzieścia lat. W przeciwieństwie do mnie...
-Ani- Bartosz uśmiechnął się do dziewczynki.- Myślałem, że cię tu więcej nie zobaczę. Mama zmieniła zdanie?
-Nie- Anita spuściła głowę.-Wiktoria obiecała przekonać moją mamę do koni, ale najpierw chce się tu rozejrzeć.- wskazała mnie.
Jego oczy rozbłysły, gdy przeniósł spojrzenie na mnie.
-Bartosz Orlik- przedstawił się. A pani?
-Wiktoria- odparłam, chociaż wiedziałam, że obchodziło go co innego. I nie myliłam się.
-A mogę spytać o nazwisko?
Wiedziałam, co chciał usłyszeć. Miałam ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że to ja i błagać o przebaczenie. Zamiast tego użyłam nazwiska mojego męża.
-Domerdz.
Jego oczy zgasły tak szybko jak się zaświeciły. Nie poznał mnie, a nawet jeśli, teraz stracił nadzieję, ze ja to ja. Postanowiłam więc się nie ujawniać. Gdyby tylko wiedział, że zostawiłam to wszystko i wróciłam jakby nigdy nic... Byłby wściekły! Ale z drugiej strony, wyglądał na takiego szczęśliwego... Postanowiłam dyskretnie wypytać go o zdarzenia z ostatnich dwóch dekad. Najpierw Iza.
Ruszyliśmy w stronę stajni. Chciałam spytać o Izę, ale Anita ciągle trajkotała o jeździe, wypadku, zakazie matki, nie dała mi się wciąć. A kiedy weszliśmy do stajni, po raz kolejny zabrakło mi tchu. Wewnątrz, nad dwuskrzydłowymi drzwiami stajni wisiało to zdjęcie, które ja sama znalazłam zaledwie kilka dni temu. To samo, ale nie takie samo. Patrzyłam na kopię kilkakrotnie większą od oryginału. Patrzyłam na moje zdjęcie formatu A0*- moja wersja była w formacie A5*-oprawione w potężną, drewnianą ramę, zawieszone na kilkunastu gwoździach, żeby nie spadło komuś na głowę. Musiało to kosztować setki złotych. Jeśli nie więcej. Zastanowiło mnie, skąd mają tyle kasy. Ale potem przypomniałam sobie plan Roberta ze zrobieniem z samego schroniska centrum rekreacyjnego. Przecież przez dwadzieścia lat mogli zarobić miliony, pomyślałam. Jeśli zawsze mają tylu gości co teraz, a pewnie miewali więcej. W końcu Ania zrobiła pauzę w wypowiedzi, więc postanowiłam zadać kluczowe pytanie:
-Jeździłam tu niespełna dwadzieścia lat temu. Potem- chciałam powiedzieć, że wyprowadziłam się z rodzicami, ale byłoby to zbyt bliskie prawdy. Przecież on nie wie, ile naprawdę mam lat. Dwa lata w te, czy we wte nie zaszkodzą- wyjechałam na studia i musiałam stąd odejść. Ale pamiętam dwie sympatyczne dziewczynki. Jedna wtedy trenowała do zawodów. To druga prowadziła moje jazdy. Co się z nimi stało?
Specjalnie sformułowałam pytanie w ten sposób. Dzięki temu Bartek będzie przekonany, że zniknęłam-a raczej postać, którą gram- przed wypadkiem i przy okazji dowiem się, co on o mnie myśli.
-Wiktoria miała... wypadek- odpowiedział z widocznym napięciem na twarzy.
-Zginęła?!- udawałam zszokowaną.
-Nie, na szczęścia przeżyła. Chociaż ona chyba wolałaby zginąć. Razem z ukochaną klaczą, która nie przeżyła upadku.
-Co się stało potem?
-Odeszła. Po tym nie  potrafiła już się pozbierać.
-Pewnie jesteś na nią wściekły?
-Co? Nie!- zaprzeczył gwałtownie, po czym posmutniał.- Po prostu przykro mi, że się nie pożegnała.
Jest lepiej niż myślałam. A teraz Izz.
-A ta druga dziewczynka?
-Wzięła przykład z przyjaciółki i bez słowa, bez pożegnania, tak z dnia na dzień... Tak po prostu zniknęła.


*A0/A5- formaty papieru, największy i jeden z mniejszych. KLIK i KLIK
gify konie
Wspominałaś coś o Izie, Koniowata? xD Wysil telepatię, bo coś Ci nie wychodzi. Jakoś nie możemy się zgrać. Mamy zupełnie inne toki myślenia. Ale minęły 2 dekady. Chyba nie sądziliście, że Izunia z czterdziestką na karku (no, prawie) wciąż grzecznie wywozi obornik ze stajni. A ona przecież przeżyła jeszcze więcej niż Wika, bo straciła w tak krótkim czasie nie jedną, lecz dwie najlepsze przyjaciółki. Najchętniej wykrzyczałabym Wam moje dalsze plany, tak bardzo chcę, żebyście wiedzieli, co dalej planuję, ale byłoby za łatwo. Mogę jedynie częściej wstawiać notki (; A w następnym rozdziale zobaczycie jeszcze, co zrobiłam z Robertem, Kubą i Bellą }:) Mam nadzieję, że rozdział, mimo nagłego zwrotu wydarzeń, choć trochę przypadł Wam do gustu.
PS jeśli ktoś jest na wakacjach i nie mógł skomentować tamtego rozdziału, a nie chce mu się komentować dwóch (lub potem kilku) pod rząd, to proszę, żeby w jednym komentarzu napisał chociaż jedno zdanie o poprzednich rozdziałach. Po prostu chcę znać Wasze zdanie na temat tego sezonu, który dopiero się rozkręca, ale już się w nim trochę dzieje.
PS2 zerknijcie w zakładkę Wstęp i bohaterowie. Zwróćcie szczególną uwagę na wstęp, w którym dodałam zwiastun tego sezony, ale są też nowi bohaterowie. ;)
PS3 We wstępie 2 sezonu  wykorzystałam pytania z komentarza Aryi Drottning do mojego epilogu. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. (:

poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 45 [PROLOG]

Rozdział dedykuję Martynie. Otóż minęło 20 lat, a Ty o to zahaczyłaś :) No to lecimy :D

gify konie

~Wiki~

   Pochyliłam się nad czarną szyją klaczy, przechodząc w cwał. Pędziłyśmy tak razem przed siebie. Tylko ja i ona. Ten sam oddech, dwa serca bijące jednym rytmem. Wtedy nagle przed nami wyrosła ogromna stacjonata. Każdy z dziesięciu drągów był grubości starego dębu. Próbowałyśmy ominąć przeszkodę, ale ona ciągnęła się bez końca. W końcu kara klacz stanęła zrezygnowana. Powietrze rozdarł wielki huk. Z góry spadł jeden z olbrzymich drągów lecąc prosto na stojącą niżej, spanikowaną ze strachu klacz ze mną na grzbiecie.
*
Zabrzmiał kolejny huk, a ja zorientowałam się, że siedzę teraz na łóżku spoglądając w okna, które co chwilę rozjaśniały się, jakby ktoś robił zdjęcia z flashem. Zadrżałam, gdy po kolejnych błyskach mimo wczesnej pory w pokoju robiło się jasno. Spojrzałam w bok szukając wsparcia w Darku, ale druga połowa łóżka była pusta. Westchnęłam cicho. Spojrzałam na zegarek: 4.30. Mąż musiał już wstać, by zdążyć na 5.30 do pracy. Ja mogę pospać jeszcze dwie godziny, zaciskając zęby przy każdym kolejnym grzmocie. Przez dłuższą chwilę bałam się zasnąć. Koszmar nawiedzał mnie już niezmiennie od dwudziestu lat. Chociaż jego przebieg jest różny w zależności od realnych warunków, tak jak dziś burza, przesłanie jest zawsze takie samo: najpierw galopuję na Dashy, a ostatecznie obie giniemy przez olbrzymią przeszkodę.
   W końcu jednak udało mi się spokojnie zasnąć.
gify konie
Obudziło mnie nieznośne dzwonienie budzika. Wyłączyłam go, ziewając. Położyłam głowę na moment na poduszce. Po chwili zorientowałam się, że jest już 6.40. Szybko zeskoczyłam z łóżka. Ubrałam się, umalowałam i zbiegłam na dół. Moje dzieci już ładnie siedziały przy stole i jadły śniadanie. Córka Magda miała trzynaście lat. Z wyglądu bez wątpienia bardziej przypominała ojca, ze swoimi ciemnobrązowymi włosami i zielonymi oczami. Siedmioletni Rafał miał włosy i oczy takie same jak ja. Madzia spojrzała na mnie ze złośliwym uśmieszkiem.
-Ktoś tu się spóźnił- zauważyła i jęknęła, gdy brat upuścił kanapkę z dżemem na jej kolana. Upadła oczywiście dżemem w dół, brudząc nowe spodnie.- Rafał!
-Ktoś tu jest brudny- przedrzeźniałam ją.- Idź się przebrać, bo za 10 minut powinnaś być w szkole. Ja wezmę tylko kluczyki i mogę was odwozić.
Wróciłam do sypialni. Normalne było, że nie zdążyłabym zjeść śniadania, więc od razu wolałam znaleźć kluczyki od auta. Rozejrzałam się po szafkach zdenerwowana. Może pod łóżkiem, pomyślałam. Położyłam się na dywanie, wkładając jedną rękę pod posłanie. Namacałam coś i wyjęłam rękę. Palce zaciskały mi się teraz na zdjęciu. Ale to jakim zdjęciu! Farba została trochę starta na skutek minionych lat, jego wierzchnią stronę pokryła grupa warstwa kurzu, którą starłam jednym ruchem ręki. Och, jak ja go długo szukałam...! Zgubiłam je niemal dwadzieścia lat temu, podczas wyprowadzki z rodzicami. Myślałam, że zostało w moim starym domu. Fotografia przedstawiała dwie nastolatki siedzące na stojącej dęba karej klaczy. Włosy dziewczyn i grzywa klaczy poderwały się do góry, plącząc ze sobą. Nasze rozetki i puchary przypominały o wielkim zwycięstwie. Ostatnim, w życiu tego konia...Przycisnęłam zdjęcie do serca. Potem szybko włożyłam je w teczkę formatu A4, którą wsunęłam do swojej aktówki. Postanowiłam zabrać je do pracy. Dzięki temu będę mogła się nim nacieszyć bez obaw, że wpadnie w niepowołane ręce.
-Mamo!- Magda weszła do sypialni.- No chodź już.
Kluczyki!, pomyślałam rozgorączkowana.
-Idź do samochodu, ja zaraz do ciebie dołączę- wymyśliłam wymówkę.
-Tego szukasz?- podniosła z kołdry kluczyki i mi je podała.
-Ehh- warknęłam.- Nie mogę twojego ojca nauczyć, żeby nie rzucał pewnych rzeczy gdzie popadnie. 
Córka w odpowiedzi jedynie rzuciła się w stronę samochodu, łapiąc po drodze swój szkolny plecak i szarpiąc brata, któremu się nie spieszyło.
gify konie
Siedziałam na fotelu w moim gabinecie. Była dopiero 7.30, a z pierwszym pacjentem byłam umówiona na 8.00. Rozsiadłam się wygodnie, obracając w dłoniach ukochane zdjęcie. Tyle lat minęło, tyle się zdarzyło, tyle życia za mną... Wtedy wydawało mi się, że to nigdy się nie skończy. Nic nie może trwać wiecznie, pomyślałam, ale to minęło tak szybko... Jednego dnia byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, drugiego całkiem załamana zamknęłam się w sobie. Westchnęłam. Rozległo się pukanie do drzwi, więc szybko odłożyłam fotografie na biurko, pustą stroną do góry. 
-Proszę!- zawołałam.
Drzwi otworzyły się gwałtownie ukazując kobietę mniej więcej w moim wieku i kilkunastoletnią, czerwoną od płaczu dziewczynkę.
-Byłyśmy umówione?- spytałam, choć świetnie znałam odpowiedź.
-Nie- odparła drżąc ze strachu, a może złości.- Ale musi mi pani pomóc. Moja córka przed chwilą złamała rękę. Niech ją pani zbada i coś z tym zrobi.
-Po pierwsze nie muszę, ale mogę. Po drugie, niech nas pani zostawi same, nie lubię gdy ktoś patrzy mi się na ręce.
Skończyłam medycynę i zrobiłam specjalizację pediatry. Potem jednak zaliczyłam wszystko, co tylko przyszło mi do głowy. Tak więc teraz jestem ortopedą, dentystą, logopedą, pielęgniarką i dermatologiem; ale od dzieci. Zastanawiałam się, dlaczego nie poprzestałam na pediatrii. Tu nie chodziło o ambicję. Może po prostu bałam się pracować w zawodzie niezwiązanym z końmi? Najchętniej w ogóle nie szłabym na biologiczny zawód, który tak mi przypomina o weterynarii, ale już zaczęłam profilowaną klasę i nie było odwrotu.
-Trzymaj się, Anuś- powiedziała kobieta, wychodząc z pomieszczenia.
-Usiądź- poleciłam.- Ania, tak?
-Anita- poprawiła mnie, przestając na chwilę łkać, po czym znów wybuchnęła płaczem.
-Co się stało, Anitko?- spytałam łagodnie.- Daj rękę, zobaczymy co z nią.-Ręka od łokcia do dłoni była zabandażowana grubą warstwą bandaża. Widziałam, że dziewczynka aż drży.- Tak cię boli?
-Nnie- wyjąkała Anita.- Tylko trooochę. Po prostu spadłam z kkkonia i...- zapowietrzyła się od płaczu.
-Otrzyj łezki- szepnęłam, rozwijając bandaż. Chociaż minęła niemiłosiernie długa sekunda nim otrząsnęłam się po wzmiance o koniach.- Proszę, mów co było dalej, bo nie będę mogła ci pomóc.
-Spadając zaczepiłam ręką o ogrodzenie, a potem nadepnął ją koń.- Jej głos brzmiał teraz spokojnie. Zanim mama przyjechała po mnie, ręka już przestała mnie boleć... prawie. Ale potem mama powiedziała, że więcej nie wsiądę na konia. Często tak mówiła, więc się nie przejęłam. Ale ppotem... kkiedy... wypisała mnie z klubu stadniny i... i kazała im sprzedać mojego konia zorientowałam się, żże móóówii sserio!- rozpłakała się na dobre.
Ostatnie pasmo bandaża upadło na ziemię, ukazując przebitą skórę. Z głębokiej rany płynął strumień krwi. Pogratulować pierwszej pomocy. Gdyby ktoś nie zabandażował rany, dziecko wykrwawiłoby się w ciągu kilku minut. Pokręciłam głową z rezygnacją, z powrotem owijając przedramię.
-Nie założy mi pani gipsu?- spytała zaskoczona.
Wypuściłam powietrze.
-Ile masz lat?- spytałam.
-Trzynaście.
-Ładnie. Jesteś dużą dziewczynką, z resztą w wieku mojej córci. Więc nie będę owijać w bawełnę. To złamanie otwarte. Trzeba nastawić kości, sprawdzić, co z mięśniami, zaszyć ranę... To robota dla chirurga. Mogę jedynie dać ci zastrzyk przeciwbólowy i wypisać skierowanie do dobrego lekarza. Gdybyś chciała czekać w kolejce do takiego, prędzej ręka by ci się sama zrosła. Ale mój dobry znajomy może się tobą zająć.
-A będę mogła po tym jeździć konno?- spytała zaintrygowana.
Była inna niż wszyscy moi pacjenci. Ona nie płakała z bólu, przynajmniej nie fizycznego. Niemal straciła rękę, a płacze tylko na wspomnienie swojego życia bez koni. Przypomina mi mnie dawno temu. Ale ostatecznie to ja podjęłam decyzję, w której zrezygnowałam z koni...
-Może pani przekonać moją mamę, żeby pozwoliła jeździć mi konno?- długie rzęsy zatrzepotały błagalnie.
-Konie są niebezpieczne- mruknęłam.- Zresztą spójrz na swoją rękę. Nie będę się przyczyniać do twojej śmierci.
-Dużo rzeczy jest niebezpiecznych- jęknęła.- A prędzej umrę z tęsknoty za końmi, niż spadając z nich. Nigdy pani nie miała marzeń?
Miałam, pomyślałam. Jedna chwila może zakończyć wszystko.
-Nie mam czasu na takie bzdury. Idź już do mamy- wcisnęłam jej wypisane skierowanie na operację ręki.
Dziewczynka ze świeżymi łzami w oczach otworzyła drzwi. Wtedy zrobił się przeciąg. Przez uchylone okno wdarł się wiatr, porywając do góry wszystkie moje papiery. Drzwi zamknęły się z hukiem. U stóp Anity zatrzymało się zdjęcie, które tak mnie dziś rano ucieszyło, a teraz żałowałam, że go nie spaliłam, kiedy jeszcze mogłam. Anitka podniosła zdjęcie. Przyjrzała się mu uważnie, po czym spojrzała na mnie, jakby chciała wzrokiem przejrzeć te całe lata. Po wyprowadzce przemalowałam włosy i próbowałam uciec od starej tożsamości. Kiedy tylko skończyłam osiemnaście lat zmieniłam nazwisko w urzędzie, bo jeszcze nie śpieszyło mi się do zamążpójścia. Potem w końcu dorosłam, pozwoliłam moim naturalnym włosom odrosnąć, a nazwisko, które zostawiłam, zmieniłam w dniu ślubu. Oczekiwałam setek pytań i zarzutów. Zamiast tego usłyszałam tylko:
-Znam to zdjęcie.
-Słucham?- jak zupełnie obce dziecko mogło znać zdjęcie, które mnie samej zaginęło na całe lata.
-Znam to zdjęcie- powtórzyła pewna siebie.
-Niby skąd?
-Wisi w mojej stajni- wyjaśniła, a mnie całkiem zamurowało. Ona zaś kontynuowała:- Nie musi pani przekonywać mojej mamy, żeby pozwoliła mi wrócić do koni, ale proszę raz tam ze mną pojechać. Mam pani wizytówkę. Jak złożą mi rękę, zadzwonię, a pani powie, czy chce ze mną pójść. Jeśli tak, to się umówimy i pojedziemy razem. I będzie mi pani towarzyszyć- uśmiechnęła się szeroko.
Anita puściła zdjęcie, które wolno jak liść spadający w drzewa, opadło na płytki mojego gabinetu. Dziewczyna otworzyła drzwi i odwróciła się, żeby wyjść.
-Mów mi Wiktoria- rzuciłam.
Posłała mi krótki uśmiech, po czym zamknęła za sobą drzwi.
Będę, pomyślałam podekscytowana.
gify konie
Powróciłam! :D Mam nadzieję, że prolog się podoba. Spróbowalibyście powiedzieć, że nie! ;P Tak samo jak epilog obmyślałam go już od dawna, chociaż jest krótszy i mniej dopracowany. Zamiast bardziej się rozpisywać, lepiej odpowiem na Wasze komcie spod epilogu.
norka98- nie przesadzaj. Nie nadaję się na napisanie książki, ale cieszę się, że się spodobało :) I jeszcze raz Cię przepraszam, że zapomniałam o Tobie w pierwszej partii podziękowań ):
Spirit- Naprawdę? Moje zakończenie było całkiem wymyślone i nie wiedziałam, że taka sytuacja serio miała miejsce. A co do oksera, to nie wiedziałam. Ja oksera na oczy nie widziałam, a na internecie nie mogłam znaleźć optymalnych rozmiarów.
Nikki- ja mam tak samo. Tzn. kiedy jest mi smutno uciekam w świat joy-and-sadness. Szkoda, że tak rzadko piszesz :(
Arya Drottning- chyba żartujesz. Obie wiemy, że piszesz o wiele lepiej ode mnie, a już na pewno więcej wiesz, co zdecydowanie ułatwia pisanie, bo Ty masz w głowie to, za czym ja godzinami szperam po książkach i internecie.
A, dobre pytania. I na wszystkie znajdziesz odpowiedź w najbliższych rozdziałach. Cierpliwości :)
Nie będę zaprzeczać, ale swoje wiem :P
Koniowata- wybacz, lecz mam trochę inne plany :P
Wiktoria Z- a wiesz, że ja też? Spójrz tylko na adres tego bloga: KARE-serce-konia. Natiszka, wymyślając adres (ja wymyśliłam tytuł) podała mi dwa przykłady: kare/gniade-serce-konia, ale ja bardzo chciałam w nazwie tą maść i żeby Dasha była kara. Jednak odmieniło mnie moje doświadczenie jeździeckie. Mizerne, ale zawsze jakieś. Uczyłam się jeździć na dwóch absolutnie wspaniałych gniadoszach, po pewnym czasie pokochałam też kasztany, srokacze, siwe i wszystkie inne. Nie potrafiłam powiedzieć, która jest naj. Ale wiedziałam jedno: ze wszystkich najbardziej nie lubię jednej- siwej jabłkowitej. Zdanie zmieniłam parę dni temu, gdy na obozie zaprzyjaźniłam się z jabłkowitym kucykiem Highway'em. Nie siedziałam na nim ani razu, ale to nie znaczy, że nie mogliśmy się bawić z ziemi. Drapałam go, przytulałam, całowałam; on mnie lizał, skubał, dwa razy dziabnął. Przychodziłam do niego kilka razy dziennie, zawsze poprawiał mi humor. Oglądałam go tak często, że pokochałam tą maść na równi z karą. No i to co mówisz o charakterze konia też jest prawdą. Jeździłam na trzech srokaczach, wśród których jeden miał rybie oko, gniadoszu, tarancie. Tarant tak mnie dziabnął drugiego dnia obozu w udo, że ciągle mam siniaka. Pierwszy galop miałam na jednym ze srokaczy, który miał mnie gdzieś, a ostatecznie poniósł mnie do innych koni. Ten z rybim okiem mnie kopnął na ziemi, z siodła zaś w ogóle nie mogłam nim kierować. Gniadoszem też. Za to Highway był cudowny <3

Sesyjka z Highway'em + moja ręka i noga xD

,,Popatrzcie w oczy konia. Jest w nich tyle łagodnej mądrości, ale także niepokój. Od nas zależy, czy będzie w nich także zaufanie"


Czyż nie jestem słodki?