Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

czwartek, 26 czerwca 2014

Rozdział 68

~Wiki~

- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - spytała Iza, pomagając mi wysiąść z samochodu.
- Jak niczego innego - powiedziałam posępnym głosem.
- W takim stanie?! Przecież to szaleństwo! Ten koń zwariował, a ty nawet nie dałabyś rady uskoczyć przed kopytami.
Iza odsunęła się  w bok, moment przed tym, zanim machnęłam kulą w miejscu, gdzie przed chwilą miała głowę.
- Nie mów na Dashę "ten koń" - syknęłam przez zęby.
- Przepraszam - Iza spuściła głowę i przez chwilę bawiła się kamykiem u swoich stóp, trącając go czubkiem buta. Kiedy spojrzała na mnie w jej oczach iskrzyły się łzy. - Ale Dasha naprawdę się zmieniła. To już nie jest ta sama Kara, z którą miałaś wypadek.
- Raz ją oswoiłyśmy, co za problem to powtórzyć?
Odpowiedziało mi przeciągłe westchnienie. Spojrzałam pytająco na przyjaciółkę. Milczała, więc ruszyłam w stronę stajni. Kuśtykałam niepewnie, potykając się co chwilę. Podłoże było nierówne, noga w gipsie mi ciążyła.
- Wiktorio - Z nowo wybudowanego budynku wyszedł Robert. - Jak się czujesz?
- Przyszłam zobaczyć się z Dashą - zignorowałam pytanie.
Twarz mężczyzny sposępniała. Zastanowił się chwilę, po czym wymienił spojrzenia z Izabelą.
- Jest na pastwisku - rzucił zrezygnowany. - Może tam żyć jak dziki koń. Nie muszę usypiać jej po kilka razy dziennie, żeby dać jej jeść i sprzątnąć boks. Ma problem ze złamaną nogą. Może na niej stawać, jest usztywniona, ale jej niewygodnie...
Usypiać?, pomyślałam. Pamiętałam jak było ostatnio. Bez grubej dawki środków uspokajających zbliżenie się do Dashy było jak samobójstwo. Ale nikt nie musiał jej wtedy aż usypiać.
- Chodźmy - mruknęłam, zmierzając w stronę pastwisk.
Kulejąc podeszłam do bramy, mocując się z zasuwą.
- Nie wchodź tam - powiedziała Iza. - Dasha pewnie stoi gdzieś w kącie pastwiska, zobaczymy ją z bezpiecznej odległości.
Fuknęłam w odpowiedzi, ale ruszyłam za Izą wzdłuż ogrodzenia. Zauważyłyśmy ją bez problemu kilkanaście metrów dalej w miejscu, gdzie stykały się dwie ściany prostokątnego padoku. Stała ze spuszczoną głową, chociaż nie skubała trawy. Mogłam się jej przyjrzeć  dopiero wtedy, kiedy się zbliżyłyśmy. Czarne boki klaczy pokrywała piana, nozdrza miała rozdęte, uszy ruszały się niespokojnie we wszystkich kierunkach. Stałyśmy jakieś 10 metrów od niej  po linii prostej, prostopadle do dłuższej ściany pastwiska, kiedy nas zauważyła. Uniosła łeb wysoko, nie spuszczając z nas oczu. Mięśnie miała napięte do granic możliwości. Wyglądała jak cięciwa łuku, któremu wystarczy jeden ruch, by wypuścić strzałę. Zrobiłam krok w jej kierunku, ale Izka powstrzymała mnie ruchem ręki.
- Możesz sobie popatrzeć z tej odległości, a jak ci się znudzi to wracamy - mruknęła.
- Nie bądź głupia. - Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
Zrobiłam krok, potem kolejny... i jeszcze jeden. Sierść klaczy przyozdobiły plamy świeżego potu. Stanęła dęba wysoko, kłąb znalazł się niemal w jednej linii z drżącymi nogami. Myślałam, że zaraz przewróci się na grzbiet. Ale ona jedynie wywróciła oczami ukazując białka. Kiedy straciła równowagę wylądowała na czterech nogach tylko po to, by zaraz znowu się unieść. Stałam w miejscu jak zaczarowana. Byłam jeszcze tak daleko... A ona całkiem oszalała.

~Iza~

Widziałam Dashę zaraz po wypadku. Była poharatana, miała złamaną przednią nogę. Dobrze się zrastała. Robert stwierdził nawet, że jeszcze kilka tygodni i klacz będzie mogła wrócić do skoków. Ale jedno nam umknęło - rany psychiczne. Rany, których nie da się zasklepić wszystkimi lekami świata. Kiedy widziałam Dashę po raz pierwszy bez wahania weszłam do jej boksu. Zaatakowała mnie i oberwałam kopniaka w plecy. Przewróciłam się, a kopyta Karej znów zaatakowały. O włos ominęły moją głowę. Robert przyszedł w ostatniej chwili przed kolejnym, pewnie celnym, kopniakiem w głowę. Odwrócił jej uwagę i pomógł mi się wydostać. Dla mnie skończyło się to jedynie siniakami na plecach. Ale Robert już wtedy chciał uśpić klacz. Nie zgodziłam się. Dasha należała tak samo do mnie, jak również do Wiki. Nie mogłabym zabić klaczy, dopóki moja przyjaciółka jej nie zobaczy. Teraz, kiedy patrzyłam na Wiktorię wpatrzoną zrozpaczonym wzrokiem na rozszalałego konia, do którego tyle razy się przytulałyśmy, kiedy było nam smutno... żałowałam, że nie pozwoliłam uśpić Dashy. Było jeszcze coś. Coś, czego nie mogłam powiedzieć Wice. Kara jest agresywna, owszem. Ale nie aż tak. Wszystkich atakowała tylko z bliska, a nawet wtedy nie tak ostro. Zaledwie dzień wcześniej oglądałam klacz opierając się o ogrodzenie , na co ona jedynie się pociła i wywracała oczami. Byłam pewna, że Wiktorię kojarzy z wypadkiem. Straciła zaufanie do mojej przyjaciółki gdyż ta, siedząc na jej grzbiecie, nie zrobiła niczego, żeby ją ratować... by oszczędzić jej bólu. Wszyscy wiedzieliśmy, że dziewczyna nie mogła zrobić zupełnie nic. Ale jak to wytłumaczyć koniowi?
Dołączyłam do Wiki energicznym krokiem. Machnęłam ręką szybko. Dasha na to postawiła wszystkie nogi na ziemi, zawróciła szybko i odgalopowała od nas, wyraźnie kulejąc, nie stawając na chorej nodze.
- Tym razem nie można jej już pomóc - usłyszałam głos obok siebie. Bartek położył rękę na ramieniu Wiktorii i patrzył z troską za odbiegającą klaczą. - Czasem koniom po prostu nie można pomóc. A wtedy trzeba pozwolić im odejść...
- Nie - rzekła Wiktoria twardym, nieznoszącym sprzeciwu, ale też zdławionym głosem. - Teraz nie mogę, mam złamaną nogę. Ale jak wrócę do formy zajmę się nią. Czy wam się to podoba, czy nie.
gify konie
Oto mój (nie)wielki powrót! :D Rozdział jest krótki i niezbyt mi się podoba. Wyszłam z formy (jeśli kiedykolwiek takową miałam). Ale dałam dużo opisów, mało dialogów (większość na początku) i udało mi się nawet co nieco dać od Izy :3
--przerwa na reklamę--
Zapraszam na poradnikowego bloga HTFY prowadzonego przeze mnie, Nikki i Koniowatą. Nigdy więcej nie założę opowiadania na spółę z kimś, ale w poradniku nie wchodzimy sobie w drogę, każda pisze co i kiedy chce, więc to czysta zabawa :D
--po reklamie--
Oczywiście odwieszam blogi, na CR może też coś napiszę. Ale nieregularność pozostanie :c
A teraz lecę , bo za jakieś 45 min jadę do stajni [o ile nam ujeżdżalni nie zalało, bo od wczoraj strasznie leje - wiwat południowy-wchód Polski (y)], a muszę jeszcze zjeść obiad i się przebrać. Zachęcam do komentowania a może napiszę jeszcze coś, najpewniej na CR, ale dobre i tyle, do końca tygodnia.
PS dziękuję Nikki za zmotywowanie mnie do roboty :*
PS2 kochane (zakładam, że w naszym gronie nie ma panów xD), nie wiem, czy to do Was dociera, ale, jeśli nie jesteście w 6 klasie podstawówki i 3 gim to od jutra zaczynamy WAKACJE <33 Wstawiam z tej okazji zdjęcie z zeszłorocznego obozu. Galop mój drugi w życiu, więc zdjęcia proszę nie komentować xD
PS3 za potencjalne błędy bardzo przepraszam. Muszę już lecieć, a chcę, żebyście przez te 3 godziny mojej nieobecności mogły już przeczytać rozdział. Nie miałam czasu go przeczytać :<
Edit 14:45 (30 min po opublikowaniu)
Jednak na konie nie jadę, bo cały czas leje, ujeżdżalnię nam zalało :/ Więc poprawiłam błędy w rozdziale.