Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 75

~Wiki~

Już chyba po raz dziesiąty wzięłam telefon do ręki. I tak tym razem posunęłam się dalej, niż przez wcześniejsze 9 razy - udało mi się nawet wykręcić numer do Roberta, ale brakło mi odwagi, by wcisnąć zieloną słuchawkę. Zacisnęłam palce na urządzeniu, tym samym wciskając klawisz blokady, przymrużyłam oczy.
- Kogo ja oszukuję... - mruknęłam do siebie, rzucając telefon na biurko na tyle delikatnie, by go nie uszkodzić, ale i tak z taką siłą, że wypadła bateria.
- Wiktorio - mama niespodziewanie wtargnęła do mojego pokoju. - Będziesz łaskawa wreszcie zejść na kolację? Wołam Cię od pół godziny.
- Jestem... zajęta.
Mama obrzuciła nerwowym spojrzeniem mój pokój. Łóżko, które dwie godziny temu ładnie posłałam teraz wyglądało, jakby stoczono na nim wojnę. Prześcieradło- jedyne, co na nim leżało - było pogniecione i ściągnięte z połowy łóżka. Kołdra zsunęła się na podłogę, a poduszki zalegały na drugim końcu pokoju. A od chwili na biurku leżały nie tylko porozrzucane papiery - zeszyty szkolne, szkice koni, zwinięte w kulkę nieudane rysunki - lecz także telefon, z klapką i baterią w innych miejscach. Sama nie wiem, kiedy to wszystko zrobiłam. Od godziny ostro ze sobą walczyłam, nie zauważyłam nawet, kiedy mój pokój zaczął wyglądać jak pobojowisko.
- Właśnie widzę... - Mama odetchnęła głęboko. - Posprzątasz tu po kolacji, zapraszam - otworzyła na oścież drzwi, wykonując zapraszający gest ręką w moim kierunku.
Warknęłam, ale zeszłam na dół. Podczas kolacji też uciekałam myślami.
- Ziemia do Wiki - usłyszałam za uchem głos taty.
- Co? - potrząsnęłam głową odganiając myśli.
- Pytałem, czy nie wybierasz się na konie.
Wzruszyłam ramionami. Od kiedy go obchodzi moje życie jeździeckie?
- Mam zakaz wstępu do schroniska - oznajmiłam starając się, by mój głos brzmiał obojętnie. Udało się. Chociaż wystarczy jeden telefon, by to zmienić, dodałam w myślach.
- Kto mówi o schronisku? Zmarnowałaś tam tyle czasu... Szkoda, że tam jeździłaś i pracowałaś. Omal nie zginęłaś, te konie są niebezpieczne.
Co on chrzani? To nie brzmi jak zwykłe kazanie, jakich zresztą było wiele.
- Widziałem się dzisiaj z panią Leszczyńską. Powiedziałem jej, co się stało. Zapraszała Cię do siebie. Jeśli już musisz jeździć, to lepiej na jej idealnych koniach, a nie jakichś bestiach wyciągniętych spod noża.
No way! Mój tatuś zwariował.
Podniosłam się gwałtownie. Miałam nadzieję stworzyć efekt filmowy, przewracając krzesło podczas wstawania. To jednak jedynie lekko się odsunęło, niwecząc moje plany.
- Amanda uprzykrza mi życie odkąd pierwszy raz wsiadłam na konia. Jak niby wyobrażasz sobie naszą współpracę?
Wyobraziłam sobie siebie w Green Trees. Siedzącą na koniu pokroju Dayrei, z Amandą stojącą na środku ujeżdżalni i wykrzykującą: "No ruszże tego konia. Batem go i jedź. Masz to przeskoczyć. Co to znaczy, że za wysoko? Przykop jej to i dwumetrowy mur przeskoczy. Nie wiem, jak ty żeś wcześniej jeździła. Masz szczęście, że od teraz ja cię będę uczyć."
Otrząsnęłam się z odrazą na tą myśl.
- Jesteś nienormalny - rzuciłam i odeszłam do swojego pokoju, zostawiając nietkniętą kolację. Pół godziny dłubania widelcem w parówce, a mój żołądek pozostał pusty. Niemal czułam, jak rodzice za moimi plecami wymieniają zdziwione spojrzenia.
Jeden telefon, pomyślałam, rzucając się na łóżko, i pozbędę się wszystkich swoich problemów. Nikt mi nie każe jej ubić osobiście! Nawet bym nie widziała, jak umiera... A co by się zmieniło? I tak teraz nie mogę nawet jej zobaczyć, pogłaskać... Ukryłam twarz w poduszce. Więc dlaczego to takie trudne?
Zadzwonił telefon. Wzdrygnęłam się gwałtownie. Wystraszył mnie nagły dźwięk mojego dzwonka, ale większą trwogę wywołał u mnie brak świadomości, kto dzwoni. Może Iza przekazała Robertowi, że chcę z nim porozmawiać o uśpieniu Dashy i ten sam postanowił się ze mną skontaktować? Sięgnęłam po komórkę i zerknęłam na wyświetlacz: Iza S. Odebrałam.
- Cześć... - rzuciłam niepewnie.
~ Byłam w stajni, widziałam Dashę - oznajmiła głosem tak obojętnym, że nie mogłam odczytać z niego żadnych uczuć.
- I jak? Pracowałaś z nią?
Miałam głęboką nadzieję, że nie mówi mi tego przypadkowo. Czyżby nastąpił jakiś przełom w pracy z nią?
~ I nic. - Drugie pytanie zignorowała.
- Jak to...?
~ Nie toleruje mnie równie bardzo jak ciebie. O ile wcześniej może bym z nią do czegoś doszła, teraz mnie nienawidzi. Nie potrzebnie czegokolwiek próbowałaś. ~ Zdziwiły mnie pretensje w jej głosie. Zawsze starała się hamować emocje mówiąc albo głosem zupełnie neutralnym, albo z lekkim uśmiechem nawet wówczas, gdy siedmioletnia córka sąsiadów zalała herbatą jej nowiutkiego iphone'a.
Zawahałam się przez chwilę. Gdy wreszcie chciałam powiedzieć coś w swojej obronie, w słuchawce usłyszałam przerywany sygnał. Rozłączyła się.
Miałam odłożyć telefon, kiedy znów zaczął dzwonić. Robert... Przełknęłam ślinę i postanowiłam odebrać.
- Tak...?
~ Wiktorio... przyjedź jutro po szkole do Equilandu. Musimy porozmawiać.
gify konie
Strasznie krótko, strasznie beznadziejnie, wybaczcie, że musiałyście to czytać... W sumie nie musiałyście... xd Dalej jestem zakompleksiona, ale pomyślałam, że coś tam nabazgrzę. Więc dzięki, jeśli ktoś dobrnął do tego momentu. Następnym razem będę zamieszczać ostrzeżenia o beznadziejności rozdziału przed jego rozpoczęciem ;) To chyba tyle, chociaż raz postaram się wstawić dopisek krótszy od rozdziału xd