Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

wtorek, 25 listopada 2014

100 lat to za mało...

gify urodziny... bo do setki zostało jeszcze ,,tylko" 98 :D

Witam Was, kochane, na drugich urodzinach Karoszka. Wiem, że kiepsko zaczęłyśmy, w końcu w zeszłym tygodniu odeszłam z bloggera. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam o rocznicy. Przypomniała mi Koniowata, za co jeszcze raz dziękuję :) Chcę, korzystając z okazji, podziękować też drugiej osobie, z zupełnie innego powodu. Kiedy Koniowata powiedziała mi o rocznicy, zupełnie nie pamiętałam którego to. Wahałam się między 25 a 27 listopada. Tak więc postanowiłam sprawdzić datę opublikowania pierwszego rozdziału i przy okazji rzuciły mi się w oczy komentarze. Nikki, to do Ciebie należy pierwszy komentarz na tym blogu. Nie wiem, jak mogłam nie zwrócić na to uwagi przez dwa lata XD Teraz i Tobie dziękuję :*

gify urodziny
Wypada podziękować wszystkim innym, którzy tu ze mną są, bo potraciłam czytelników, przykra prawda. Norka, Arya, Tunguska, Areo, Spencer, Universe... wybaczcie, że nie podziękuję każdej z osobna, lecz takie podziękowania zachowam sobie na koniec drugiego sezonu. Teraz nie mam na to zbytnio miejsca.

Nie będę się dziś zbytnio rozpisywać. Lepiej Wam to pokażę.
Oto mój ulubiony wektor. Jedyne moje dzieło, które mi się podoba. Jeden obrazem z miliona, ale ważne, że jest jakiś, który lubię. Stoi u mnie na półce w szafirowej ramce. Format A4, do tworzenia wykorzystany ołówek (niewidoczny w efekcie końcowym) i czarny mazak.
Być może już Wam go pokazywałam, ale nie jestem pewna. Konik z tym kolorem i dzikim wyglądem przypomina mi trochę Dashę. Stwierdziłam więc, że pasuje. 
Dziś narysowałam tą karteczkę z nazwą bloga. Nie jest może zbyt twórcza, ciężko było coś wydumać w 20 min. Ale zrobiłam to, by jakoś uczcić te urodziny. Od dziś ten obrazek - ta a la Dasha - zostaje patronem bloga. Będzie widniał pod stronami, nad rozdziałami. W wolnej chwili ładniej go obrobię. Teraz, hm... zdjęcie robione w świetle żarówki, które przysłaniałam sobą, do tego pod kątem i widać kawał dywanu.
Jestem z Wami już dwa lata. Nie wiem, czy dotrwam do trzecich urodzin, ale Kare Serce Konia jeszcze na długo pozostanie w moim sercu.
No to ja Was już zostawiam. Nie wiem, kiedy jeszcze coś napiszę, jeśli w ogóle. 
PS gdyby ktoś jednak chciał złożyć jakieś życzenia urodzinowe, to pod tą notką spokojnie można to zrobić ;)

Rozdział 74 - edycja specjalna ;D

Rozdział dedykuję Koniowatej. Gdyby nie Ty, ten post nie pojawiłby się w przeciągu najbliższych tygodni, a o urodzinach Karusa przypomniałabym sobie długo po fakcie. Dziękuję :*

~Wika~

- Chcesz powiedzieć, że Iza nie ma w tej sprawie nic do gadania? - spytałam, a on pokiwał głową. - Życie Dashy leży w moich rękach... W takim razie jeszcze sobie pożyje. Nie zamierzam jej skrzywdzić. Nigdy. Jedno tylko mnie interesuje... Jak klacz ma złagodnieć, skoro mam bezwzględny zakaz wstępu do niej?
Robert rozłożył ręce w bezradnym geście.
-Będzie to praktycznie niemożliwe. Nie łudź się, że wpuszczę do niej Izę, po tym, co ty odstawiłaś.
Zacisnęłam zęby we frustracji. Potrzebuję cudu, pomyślałam.
- A więc życzę miłej pracy - odezwałam się z ironią w głosie - Mnie czeka dłuuugi, słodki urlop... A teraz zejdź mi z oczu. Możesz zawołać Izę.
- Oj, Wiktorio, nie przebierasz w słowach. W porządku. Przekaż Izie, że wracam do stajni, wróci autobusem. - Rob skrzyżował ręce na piersi i wyszedł z sali.
Westchnęłam, czekając na przyjaciółkę.
Iza wbiegła do sali, krzycząc, że tak jej przykro. Nie wiedziałam, co ma na myśli, więc spytałam.
- No... - odparła, jakby to było bardzo oczywiste - Nie wierzę, że już nie będziesz pracowała w Equi. Musimy coś zrobić z Dashą...
- Podsłuchiwałaś! - nie mogłam uwierzyć własnycm uszom.
Przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie.
- Może troszeczkę... - pokazała odrobinę rozchylając palec wskazujący i kciuk. -  Co z tym zrobimy? Poświęcisz Dashę, żeby wrócić do pracy?
Wyprostowałam się dumnie, nie zwracając uwagi na ból w kościach. 
- Zapomnij.

~Robert~

Był środek dnia. Jakub znajdował się teraz w szkole. Bartek, który powinien studiować, a zdecydował, że poświęci się pracy w schronisku, pojechał po dostawę paszy. O tej godzinie nie prowadziłem żadnych jazd. Krótko mówiąc- siedziałem sam z końmi. Snułem się po stajni, szukając sobie zajęcia. Właśnie zamiatałem korytarz, uciekając myślami gdzieś daleko, kiedy z zamyślenia wyrwało mnie donośne rżenie. Wyjrzałem ze stajni, żeby zobaczyć, co się dzieje. Kilka godzin wcześniej przeniosłem Dashę na okrągły wybieg obok stajni. Pastwiska znajdowały się daleko. Zdecydowanie poza moim zasięgiem. Znając Wiktorię, mogłaby się tam zakraść i próbować pracować z klaczą, co mogło się skończyć tak, jak ostatnio, a nawet gorzej. Chciałem więc mieć Karą bliżej siebie. Doprowadzenie jej tu zajęło mi niemal trzy godziny. Musiałem rozstawić zaimprowizowane ogrodzenie - wbite w ziemię kijki związane dwoma sznurkami - między bramami pastwiska i ujeżdżalni. Dopiero wtedy mogłem ją tu zagonić. Jedyną wadą lonżownika było to, że całe podłoże stanowił piach. Ani źdźbła trawy. Więc jeszcze przed jej wprowadzeniem rozsypałem tam siano , a teraz postanowiłem dostarczać jej paszę treściwą i wodę.
I tak jak myślałem - Dasha powodowała ten hałas. Galopowała dookoła swojego nowego wybiegu, rżąc wniebogłosy. Wyglądała, jakby sama ze sobą wykonywała join-up: galopowała przed siebie, potem gwałtownie zmieniała kierunek i dalej biegła niemal przytulając się do płotu.
- Ej, wariatko - zawołałem, zostawiając miotłę opartą o ścianę stajni i zmierzając w jej kierunku. - Spokojnie, nikt cię nie goni.
Stanąłem przy ogrodzeniu wybiegu, krzyżując ręce na ostatniej desce płotu. Dasha zatrzymała się jak zaklęta tam gdzie stała, po czym wycofała się kilka kroków tak, by dzieląca nas odległość była jak największa. Wbiła zad w ogrodzenie widocznie żałując, że nie może uciec dalej, niż te 20 metrów.
- Już dobrze, nic ci nie zrobię. Spokojnie. 
Dasha uniosła lekko przednie nogi, zadzierając łeb do góry. Południowe słońce odbijało się w jej zmierzwionej grzywie, pełnej kołtunów, w które wplątane były gałązki, trawa i piach.
- Jesteś taka piękna... - westchnąłem. - Mogłabyś przestać stroić fochy i dać się porządnie wyczesać. 
Poruszyłem się niespokojnie, na co klacz odskoczyła, stanęła dęba jeszcze wyżej, a jej oczy błysnęły białkami. Odszedłem kilka kroków w tył. Wystarczająco, by poczuła się swobodniej. Znów zaczęła galopować po kole.
- Tak się chcesz bawić? - do głowy przyszedł mi nowy pomysł. Poszedłem do stajni. Wziąłem z siodlarni lonżę i długi bacik.
Odetchnąłem głęboko, stając przed wejściem na lonżownik.
Raz się żyje, pomyślałem.
Otworzyłem bramkę, wsunąłem się do środka i zamknąłem ją za sobą. Zaciskając dłoń na bacie, zmierzałem w stronę środka wybiegu. Bałem się, że klacz spróbuje mnie zaatakować, więc byłem gotów się bronić, ale nie zrobiła nic podobnego. Okrążała wybieg galopem, zapewne szukając kątów, w których mogłaby się ukryć. Odkrywszy, że stając w każdym miejscu przy ogrodzeniu dzieli ją ode mnie równy dystans, jedynie galopowała szaleńczo w kółko. Zrobiłem krok w jej stronę, a ona gwałtownie zmieniła kierunek i pognała w drugą stronę. Jej kopyta wzbijały w powietrze tumany kurzu.
Nie wiem ile ją tak ganiałem. Miałem wrażenie, że minęły przynajmniej ze dwie godziny. W końcu tak jak stałem wypuściłem z ręki linę i pochyliłem się, oddychając ciężko. Myślałem, że zaraz wypluję płuca. A tym czasem Dasha nawet nie skierowała ucha w moją stronę. Plamy potu perliły się na jej ciemnej sierści, dyszała równie ciężko jak ja. Ale wiedziałem, że jest silniejsza ode mnie. Mogła wytrzymać jeszcze dużo więcej takiego biegu. Powinien popracować z nią ktoś, kto ma lepszą kondycję niż ja.
- Poddaję się - powiedziałem na głos. - Nie chcesz współpracować? To siedź tu sama i użalaj się nad sobą.
Podniosłem swoje rzeczy i bezceremonialnie wymaszerowałem z wybiegu treningowego.

~Iza~

Od co najmniej trzech godzin próbowałam namówić Wiktorię, żeby uległa. Nie chodziło mi o przyjaciółkę. Ta mogłaby wytrzymać dużo więcej czasu bez pracy w schronisku, żeby uchronić ukochaną klacz. Ale przecież widziałam Dashę! Jej już się nie da pomóc. Chce być wolna. Naprawdę wolna. Brak ludzi  w najbliższym otoczeniu nie uszczęśliwi jej, jeśli będzie miała marne... przeliczyłam w myślach, wiedząc, że Rob puścił klacz na lonżownik. 314 metrów kwadratowych przestrzeni. Co to dla niej jest...
- Wiki, ona się męczy - powiedziałam. - Jesteś egoistką, utrzymując ją przy życiu. Pomożemy wielu innym koniom...
Wiktoria zastanowiła się przez chwilę.
- Zgoda - oznajmiła głosem tak obojętnym, iż nie mogłam odgadnąć, co czuje. - Wieczorem zadzwonię do Roberta.
gify konie
Welcome, welcome. Obiecywałam notkę na grudzień, ale ktoś mi przypomniał, że przecież dziś mamy wyjątkowy dzień. Nie wypada drugich urodzin bloga obchodzić w zawiasach. Tak więc oprócz dodatkowej notki, którą chcę dodać, postanowiłam skończyć ten rozdział. Ten jeden raz zrobię wyjątek.
Zauważcie, że po raz pierwszy pojawia się narracja od Roberta.Wyszło mi to dość marnie, nastolatka raczej nie za bardzo zna myśli faceta w średnim wieku xd Ale potrzebowałam tego do opowiadania. Czasem będę robić takie wyskoki poza główne bohaterki. W zależności od potrzeb opowiadania. Nie zdziwcie się, jeśli kiedyś strzelę rozdział z perspektywy Dashy ;) Oczywiście, gdybym wróciła na bloggera... Na razie nie mam ochoty.
To chyba tyle, spróbuję teraz przygotować tą specjalną notkę. Nie wiem, jak mi to wyjdzie, gdyż już dość późno, a muszę się pouczyć fizyki. Ale... urodziny bloga są raz na rok, chrzanić pracę, moc i energię kinetyczną ;)
PS w komentarzach - jeśli ktokolwiek w ogóle miałby ochotę to skomentować - prosiłabym o odnoszenie się jedynie do treści rozdziału. Życzenia urodzinowe przyjmę w notce, którą spróbuję stworzyć do wieczora (;
PS 2 Jako, że bloga bardziej tworzą czytelnicy niż autorzy, jak myślicie - co będzie z Wiką i Dashą? Nie musicie pisać niewiadomo ile. Wystarczą pomysły. Chcę wiedzieć, czy jestem przewidywalna. Bo bezwzględna bywam }:)
PS 3 rozdział specjalnie zakończyłam w takim momencie. Teraz w każdej chwili mogę wrócić. Ale jeśli dalej będę miała taki zapał jak teraz, to cóż... Wielcy pisarze tego świata kończą w takich momentach. Taki DIY* dla czytelnika, każdy ma okazję domyślić się, co było dalej.

* Do It Yourself - (ang) zrób to sam

piątek, 21 listopada 2014

to by było na tyle...

Kończę z pisaniem. Mam dość. Jakieś 60 min temu uświadomiłam sobie, że nie będę Was zmuszać (nigdy nikogo nie zmuszałam, ale jak tam kto pisanie tego gówna odbiera) do czytania, skoro i tak nie umiem pisać. Mam dość mówienia, że piszę, a potem odbierania z polskiego ocen poniżej 4. 3+ z analizy tekstu i 2 (chyba moja pierwsza dwója z polskiego w życiu. Z matmy i fizy się trafiają, ale polski??) z kartkówki? Fajnie. Gdzieś mam taki interes. Ocena powinna motywować ucznia, a nie - tak jak w moim przypadku - zniechęcać. Nie mówię, że jak skończę z pisaniem to nagle zacznę dostawać piątki, ale przynajmniej zaoszczędzę parę cennych godzin. [Dodałabym "skoro i tak nikt tego nie czyta", ale dopiero co przerabiałam to samo z dziewczynami i prawie się obraziłam o taki tekst z ich strony, a powodem moich wywodów nie jest mała liczba czytelników.] Ten czas mogę poświęcać na coś, co umiem robić najlepiej... hm... leżenie? Spanie? W sumie nie przychodzi mi do głowy nic innego.
Do końca listopada nie piszę, i tak szkoła sprawia, że nie wiem, w co ręce włożyć. W grudniu pojawi się jedna notka, bo jest już prawie gotowa. A potem nie wiem. Na razie nie usuwam blogów.
To tyle na razie. Muszę się szykować, bo za 2h jadę na konie, a mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Życzę miłego dnia :)
PS post pisany w afekcie, pod wpływem silnego wzburzenia. Autorka zastrzega sobie prawo do powrotu na bloga/-i w czasie bliżej nieokreślonym.
Edit 12:38
Najlepiej w ogólę ulotnię się z bloggera. Nie miejcie mi więc za złe, że nie będę nie tylko pisać, ale też czytać (a nawer jeśli czaswm coś przeczytam, to nie będę się pokazywać.). Tej części też dotyczy "PS".

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 73

~Wiki~

Otworzyłam powoli oczy, a z ust wyrwało mi się cichutkie jęknięcie. Oddychałam z trudem, chociaż nie to było najgorsze. Najbardziej zmartwił mnie ból... wszystkiego. Głowa paliła, jak gdyby ktoś ją przypalał żelazem. Reszta ciała nie mogła jej dorównać, ale widocznie próbowała. Kręgosłup był sztywny jak metalowy pręt grubości nogi od stołu; ręce i nogi, a nawet powieki zdawały się ważyć z tonę. Leżałam na plecach. Spróbowałam zmienić pozycję, co wywołało kolejną falę bólu. Próbując go złagodzić przygryzłam dolną wargę tak mocno, że poczułam w ustach cierpki smak żelaza. Próbowałam znów jęknąć, ale zaciśnięte wargi stłumiły dźwięk. W końcu zrezygnowałam z jakiejkolwiek próby poruszenia się. W zamian zaczęłam mrugać szybko, rozganiając mgiełkę przed oczami. Dalej widziałam niezbyt ostro, ale wystarczająco, by się rozejrzeć. Teoretycznie. Ostatecznie pozostawał jeszcze jeden problem - nie mogłam odwrócić głowy. Kąciki gałek ocznych miałam zamroczone, więc nic nie dawało zezowanie na boki. Tak więc pozostało mi podziwianie pięknego, białego i śmiertelnie nudnego sufitu.
Co się ze mną stało?, zaczęłam rozmyślać.
Pamiętałam, że chciałam jechać z Izą do Equilandu, a może już pojechałam... Miałam jedną czarną dziurę w głowie. Ostatnią rzeczą jaką pamiętałam było odrabianie lekcji przed wyjazdem.
Iście niebezpieczne zajęcie, zadrwiłam. Spadłam z kanapy, czy zadźgałam się długopisem?
- Wiktorio! - Moja mama podbiegła do mnie, klękając przy łóżku, pocałowała mnie w czoło i wzięła za rękę. Nie wiedziałam, skąd się tu znalazła, najpewniej właśnie weszła do pomieszczenia i zobaczyła, że mam otwarte oczy. - Kochanie, jak się czujesz?
- Bywało lepiej - wycharczałam. Byłam zdumiona siłą, a raczej jej brakiem, z jaką wypowiedziałam te słowa. Jakby mówienie było wręcz mistrzowskim wyczynem. - Co się... stało?
- Nie pamiętasz?
Chciałam pokręcić głową, ale nie mogłam jej nawet ruszyć, za to po ciele rozniosła się kolejna fala bólu. W końcu mruknęłam przecząco, nie chcąc zmuszać się do mówienia.
- Po powrocie ze szkoły wzięłaś się za odrabianie lekcji. Potem przyszła Iza i pojechałyście do stajni. Jeśli chcesz wiedzieć, co się działo dalej, zapytaj wtajemniczonych. Do mnie zadzwonił Robert Orlik i poinformował, że jesteś w szpitalu na OIOM-ie z rozległymi obrażeniami. Nie dopytywałam się o szczegóły. Zrozumiałam tylko, że tak cię poturbował ten cholerny czarny koń.
- Mamo... to nie tak... - starałam się bronić Dashę.
- Jak nie tak?! Przecież nic nie pamiętasz. Pęknięta czaszka, dziura z tyłu głowy, wstrząs mózgu i obrażenia kręgosłupa, a ty mi mówisz, że to nie tak? Pomyłką jest istnienie tego... zwierzęcia! Kiedy mają zamiar go ubić? Gdy wreszcie kogoś zabije?!
Miała rację, nic nie pamiętałam. Miałam nadzieję dowiedzieć się więcej od Izy. Ktoś musi mi wyjaśnić, co to wszystko znaczy. Mama otworzyła usta, jakby chciała jeszcze coś mówić, lecz w tej chwili na salę wszedł lekarz. Zmierzył nas wzrokiem, po czyn zwrócił się do kobiety obok mnie:
- Pani już wszystko wyjaśniłem. Teraz proszę nas zostawić samych. Chcę porozmawiać z pani córką.
Odprowadzałam mamę wzrokiem. Choć nie widziałam zbyt wiele, wydawało mi się, że w otwartych drzwiach stoi moja przyjaciółka i bacznie nas obserwuje. Szczerze mówiąc to z nią teraz wolałabym porozmawiać niż z człowiekiem, który zaraz zacznie wymieniać co mi jest i od samego słuchania wszystko zacznie mnie boleć.
- Nieźle się załatwiłaś, Wiktorio - zaczął lekarz. - Kiedy moi koledzy przywieźli cię karetką, kręcili głowami z powątpiewaniem. Widać było, że nie dają ci większych szans na przeżycie. Chirurdzy wcale nie byli innego zdania. Do dziś nie wiem, coś ty zbroiła, ale cokolwiek by to było, miało tragiczne skutki. Podobno spadłaś z konia, tak twierdził twój ojciec. Przyjechał karetką razem z tobą i twoją siostrą.
Już miałam mówić, że przecież jestem jedynaczką, kiedy przypomniało mi się, iż mój tata przecież wtedy był w pracy. Miałby przyjeżdżać do stajni tylko po to, by przejechać się karetką? Szybciej by mu było jechać samochodem prosto do szpitala z pracy. Robert, skwitowałam w myślach. Nie chciał mnie zostawiać. Postanowiłam nie demaskować swojego "pracodawcy".
- Tak więc musiałaś upaść na kamień - doktor opowiadał dalej. - Takowy wyjęliśmy z twojej głowy. Rozciął skórę, wgniótł czaszkę i utknął w ranie. Masz może zaburzenia wzroku? - chwilę walczyłam ze sobą, by w końcu wydusić krótkie "mhm". - Tak też myślałem. Kamień uciskał nerw wzrokowy. To przejdzie, ale na razie możesz widzieć podwójnie albo niewyraźnie. To chyba tyle, a propos głowy. Zaszyliśmy ranę, zabandażowaliśmy ci głowę na tej wysokości i wsadziliśmy ją w kołnierz, żeby odciążyć kark. Masz wstrząs mózgu, możesz jeszcze czasami tracić przytomność lub wymiotować, ale przeżywając pierwsze dwie doby zadecydowałaś, że jeszcze trochę pożyjesz, przynajmniej dajemy na to 90% szans - uśmiechnął się do mnie. - Jakieś pytania?
Ta lekarska gadanina całkowicie namieszała mi w głowie. Spróbowałam to sobie jakoś poukładać. Miałam kołnierz, to stąd ta sztywność karku i brak możliwości odwrócenia głowy. Zmusiłam się do maksymalnego wysiłku, by pomacać głowę. Poczułam pod palcami szorstki bandaż. Spojrzałam na dłoń i zobaczyłam spływające po niej krople krwi. Szybko wstrząsnęłam dłonią i znów była w normalnym kolorze. Jeśli skórę bladą jak pergamin można nazwać "normalną".  Przez chwilę miałam wrażenie, że leżę na trawie, nie w łóżku, oglądając zakrwawioną rękę. Ale zamrugałam i obraz zniknął.
- Wszystko w porządku? - zaniepokoił się lekarz.
- E... tak. Dlaczego nie pamiętam wypadku?
- Nie pamiętasz, naprawdę? To pewnie na skutek wstrząsu mózgu. Niewykluczone, że nigdy sobie nie przypomnisz, ale to tylko chwila przed wypadkiem. Jeszcze coś?
- Powiedział pan, że przeżyłam dwie doby? Ile byłam nieprzytomna?
- Dokładnie trzy dni i dwie noce, ale do końca pierwszego dnia zostało tylko kilka godzin, więc w sumie można liczyć dwie doby. Nie ukrywam, że nas to zszokowało. Nie dawaliśmy więcej niż 10% na to, że ockniesz się przed końcem miesiąca. Nie przyszło nam do głowy cię sztucznie uśpić, a niestety... to może być osłabiające dla organizmu.
Nie spodobało mi się to, co usłyszałam. Nie dość, że lekarz trochę mieszał w opowiadaniu o mnie, to jeszcze się dowiedziałam, iż cud, którym było moje wczesne przebudzenie, może mi zaszkodzić.
- Uśpicie mnie z powrotem? - spytałam, z zapartym tchem oczekując odpowiedzi.
- Nie - uciął. - Zaryzykujemy i zobaczymy jak dasz sobie radę.
Aaaaha, pomyślałam. Pewnie, ryzykujmy. W najgorszym razie umrę, a co tam.
- To tyle z mojej strony - oznajmił w końcu. - Siostra chce się z tobą widzieć. Poprosić ją?
Czekałam na to od samego początku, toteż od razu się zgodziłam.
- Wika! - Iza wbiegła do pomieszczenia i kucnęła przy łóżku. Miałam wrażenie, że chce mnie przytulić, ale widocznie zmieniła zdanie widząc, w jakim jestem stanie. - Jak się czujesz?
- Błagam, umiecie tylko o to pytać?
- Widziałam, jak leżałaś pod dębującą Dashą, mam prawo wiedzieć,czy wszystko w porządku.
- Wyliżę się. Możesz mi powiedzieć, co tam się stało? Ja... nie pamiętam.
Iza wzruszyła ramionami.
- Byłam zajęta karmieniem koni. Kiedy cię ostatnim razem widziałam przytomną, wskakiwałaś Dashy na grzbiet. Zrzuciła Cię, a potem poszłam po Roberta, który właśnie wrócił do stadniny. Wezwaliśmy karetkę i podaliśmy się za rodzinę, żeby pojechać z wami, a potem dostać informacje o twoim stanie. W międzyczasie Rob powiadomił twoich rodziców uprzedzając, że podał się za ojca.  W szpitalu od razu wzięli cię na stół operacyjny, doprowadzili do porządku twoją głowę. A potem czekaliśmy, aż się obudzisz. To chyba tyle.
Miałam nadzieję poznać więcej szczegółów z wypadku, ale musiało mi wystarczyć to, co usłyszałam. Dlaczego miałabym znienacka wskakiwać na grzbiet przerażonej Dashy? Przecież to by tylko zwiększyło jej traumę.
- Gdzie Robert? - spytałam.
- Nie mam pojęcia - przyznała. - Powinien tu być dziesięć minut temu. Pewnie stoi w korkach, ale niedługo dotrze. Na twoim miejscu bym się nie cieszyła - dodała, widząc mój uśmiech. - Lepiej byś na tym wyszła, gdybyś się w ogóle nie obudziła. Robert wczoraj zemścił raz za razem, rozwalił komputer, kiedy w złości strącił go z biurka. To nie będzie przyjemna rozmowa...
- Co z Dashą? - spytałam nagle. Bałam się, że wściekły Robert mógłby zrobić coś, co mi się nie spodoba. 
Koleżanka wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
- Izz? - nacisnęłam na nią.
- Żyje - mruknęła. - Nic jej nie zrobił, jeśli chcesz wiedzieć. Przynajmniej nie zrobi jej więcej niż Ty. - wzdrygnęłam się zaskoczona a Iza mówiła dalej, - Teraz Dasha nie ucieka, tylko atakuje. I ludzi, i koni. Trzeba podać jej końską dawkę środka uspokajającego, żeby pozwoliła zostawić sobie wodę na pastwisku. Robert kupił pistolet na strzałki i ją usypia, kiedy musi. Kara nie pozwala się nikomu zbliżyć, nigdy nie pozwoli. Gratuluję.
Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Wiedziałam, że nie oswoję jej w jakiś cudowny sposób, ale żeby aż tak pogorszyć sprawę... Postanowiłam się wycofać z prób pomagania Dashy. Jej okiełznanie zostawię Izie. Chciałam to powiedzieć, kiedy na salę wszedł Robert.
- Zostawisz nas samych? - poprosił Izę. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, zwrócił się do mnie - Co ty sobie myślałaś? Sama omal nie zginęłaś, koń zdziczał do reszty, a Iza cały czas obwinia siebie za to, co się stało. Myśli, że gdyby zwróciła na ciebie więcej uwagi, nie poszłabyś do tego diabła. Jakbyś miała z pięć lat i była zależna od niej.
- Nie chciałam... - wyrwało mi się.
- Której części tej przygody nie chciałaś? Próby oswojenia dzikiego konia na własną rękę, czy może wylądowania w szpitalu? Jeśli tylko tego drugiego, to jednak chciałaś. Długo zastanawiałem się nad tym, co mam z tobą zrobić. Nie zamierzam krzyczeć ani się denerwować, bo to nic nie da. Nie zabiję też Dashy, przynajmniej nie bez twojej zgody. Chociaż powinienem zrobić to wszystko, i to na raz. Kiedyś już ktoś zginął, kiedy zostawiłem takiego konia jak Dasha.
Domyślałam się, iż Rob myśli teraz o swojej zmarłej córce.
- Pewnie Iza ci się nie przyznała, ale próbowała pracować z Dashą, kiedy ty leżałaś w śpiączce, zaraz po wypadku na zawodach. Skończyło się tym, że wylądowała na sali szpitalnej obok ciebie. Ciężko mi powiedzieć, czy ma słabszy refleks od ciebie, bo ty po takim czymś wyszłabyś bez szwanku, czy po prostu nie doceniła jej wtedy, bo nie wiedziała, jak bardzo klacz ucierpiała w wypadku. Tak więc myślałem jak sobie z tym poradzić. Postanowiłem zawiesić cię w twoich obowiązkach.
- To znaczy? - nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale byłam pewna, że to nic dobrego. 
- W największym skrócie - nie chcę cię widzieć w schronisku. Nie będziesz tam pracować ani nawet przychodzić w odwiedziny. Zawieszam cię na czas nieokreślony. Albo dopóki ktoś w cudowny sposób nie poskromi waszej karej piękności, albo dopóki nie dostanę od ciebie - tylko od ciebie i od nikogo innego - pisemnej zgody na uśpienie Dashy.
gify konie
Witam, witam :) I to by było na tyle. Przyznaję bez bicia, że nie mam pomysłu na dalsze rozdziały. Kiedy postanowiła pisać regularnie, dokładnie opracowałam tylko te dwa - ten i poprzedni.
I to nie do końca, bo w pierwszej wersji Robert miał jej zrobić wielką awanturę i jeszcze chciałam gdzieś tam wepchnąć Izę. Cóż, będę improwizować, jak zwykle zresztą. Wymyślę coś w trakcie pisania :) A tym czasem do usłyszenia.
Edit 3.11.14
Cóż, nie wiem, dlaczego ten rozdział jeszcze nienzostał opublikowany.  Data poprzedniego pokazuje 17 październikq, ten rozdziqł miał się pojawić półtora tygodnia póżniej, a minęły już ponad 2. Mój sprzęt jest beznadziejny -,- A może to ja już nie kontaktuję... Nie mam czasu na odpoczynek, po 21 zasypiam w fotelu i mam bolesną świadomość tego, że dnia mi brakuje na wszystko, co powinnam zrobić. Oprócz nauki są w końcu też przyjemności. Ostatnio kupiłam sobie 5 książek o koniach (najnowszą cz. Heartlandu, dwie najnowsze cz. Jinny z Finmory i dwie części Akademii Canterwood), gdybym mogła, siedziałabym non stop, żeby je przeczytać. Wczoraj skończyłam Heartland, teraz kończę pierwszą cz. Canterwood. Ale dalsze czytanie poczeka przynajmniej do dłuiego weekendu w przyszłym tygodniu. A z drugiej strony dalej piszę, na to też przydałoby się znaleźć czas...
Ale jeszcze tylko półtora miesiąca i weekend ^_^ urodzony optymizm xD Im więcej mam nauki, tym bardziej potrzebuję koni. Każda jazda jest dla mnie regeneracją sił po całym tygodniu. Nawet jeśli nie robię nic szczególnego. Dwa tygodnie temu jeździłam na Panamie i bardzo ją polubiłam, a ostatnio ku mojemu niezadowoleniu dostałam Klarę. Ale ostatecznie nie żałowałam. Skakałyśmy parkurek i pierwszy raz od dawna zaloczyłam okser. Powoli, ale się rozwijam ;)
To tyle, następny rozdział pokawi się za 1-2 tyg.