Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 74 - edycja specjalna ;D

Rozdział dedykuję Koniowatej. Gdyby nie Ty, ten post nie pojawiłby się w przeciągu najbliższych tygodni, a o urodzinach Karusa przypomniałabym sobie długo po fakcie. Dziękuję :*

~Wika~

- Chcesz powiedzieć, że Iza nie ma w tej sprawie nic do gadania? - spytałam, a on pokiwał głową. - Życie Dashy leży w moich rękach... W takim razie jeszcze sobie pożyje. Nie zamierzam jej skrzywdzić. Nigdy. Jedno tylko mnie interesuje... Jak klacz ma złagodnieć, skoro mam bezwzględny zakaz wstępu do niej?
Robert rozłożył ręce w bezradnym geście.
-Będzie to praktycznie niemożliwe. Nie łudź się, że wpuszczę do niej Izę, po tym, co ty odstawiłaś.
Zacisnęłam zęby we frustracji. Potrzebuję cudu, pomyślałam.
- A więc życzę miłej pracy - odezwałam się z ironią w głosie - Mnie czeka dłuuugi, słodki urlop... A teraz zejdź mi z oczu. Możesz zawołać Izę.
- Oj, Wiktorio, nie przebierasz w słowach. W porządku. Przekaż Izie, że wracam do stajni, wróci autobusem. - Rob skrzyżował ręce na piersi i wyszedł z sali.
Westchnęłam, czekając na przyjaciółkę.
Iza wbiegła do sali, krzycząc, że tak jej przykro. Nie wiedziałam, co ma na myśli, więc spytałam.
- No... - odparła, jakby to było bardzo oczywiste - Nie wierzę, że już nie będziesz pracowała w Equi. Musimy coś zrobić z Dashą...
- Podsłuchiwałaś! - nie mogłam uwierzyć własnycm uszom.
Przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie.
- Może troszeczkę... - pokazała odrobinę rozchylając palec wskazujący i kciuk. -  Co z tym zrobimy? Poświęcisz Dashę, żeby wrócić do pracy?
Wyprostowałam się dumnie, nie zwracając uwagi na ból w kościach. 
- Zapomnij.

~Robert~

Był środek dnia. Jakub znajdował się teraz w szkole. Bartek, który powinien studiować, a zdecydował, że poświęci się pracy w schronisku, pojechał po dostawę paszy. O tej godzinie nie prowadziłem żadnych jazd. Krótko mówiąc- siedziałem sam z końmi. Snułem się po stajni, szukając sobie zajęcia. Właśnie zamiatałem korytarz, uciekając myślami gdzieś daleko, kiedy z zamyślenia wyrwało mnie donośne rżenie. Wyjrzałem ze stajni, żeby zobaczyć, co się dzieje. Kilka godzin wcześniej przeniosłem Dashę na okrągły wybieg obok stajni. Pastwiska znajdowały się daleko. Zdecydowanie poza moim zasięgiem. Znając Wiktorię, mogłaby się tam zakraść i próbować pracować z klaczą, co mogło się skończyć tak, jak ostatnio, a nawet gorzej. Chciałem więc mieć Karą bliżej siebie. Doprowadzenie jej tu zajęło mi niemal trzy godziny. Musiałem rozstawić zaimprowizowane ogrodzenie - wbite w ziemię kijki związane dwoma sznurkami - między bramami pastwiska i ujeżdżalni. Dopiero wtedy mogłem ją tu zagonić. Jedyną wadą lonżownika było to, że całe podłoże stanowił piach. Ani źdźbła trawy. Więc jeszcze przed jej wprowadzeniem rozsypałem tam siano , a teraz postanowiłem dostarczać jej paszę treściwą i wodę.
I tak jak myślałem - Dasha powodowała ten hałas. Galopowała dookoła swojego nowego wybiegu, rżąc wniebogłosy. Wyglądała, jakby sama ze sobą wykonywała join-up: galopowała przed siebie, potem gwałtownie zmieniała kierunek i dalej biegła niemal przytulając się do płotu.
- Ej, wariatko - zawołałem, zostawiając miotłę opartą o ścianę stajni i zmierzając w jej kierunku. - Spokojnie, nikt cię nie goni.
Stanąłem przy ogrodzeniu wybiegu, krzyżując ręce na ostatniej desce płotu. Dasha zatrzymała się jak zaklęta tam gdzie stała, po czym wycofała się kilka kroków tak, by dzieląca nas odległość była jak największa. Wbiła zad w ogrodzenie widocznie żałując, że nie może uciec dalej, niż te 20 metrów.
- Już dobrze, nic ci nie zrobię. Spokojnie. 
Dasha uniosła lekko przednie nogi, zadzierając łeb do góry. Południowe słońce odbijało się w jej zmierzwionej grzywie, pełnej kołtunów, w które wplątane były gałązki, trawa i piach.
- Jesteś taka piękna... - westchnąłem. - Mogłabyś przestać stroić fochy i dać się porządnie wyczesać. 
Poruszyłem się niespokojnie, na co klacz odskoczyła, stanęła dęba jeszcze wyżej, a jej oczy błysnęły białkami. Odszedłem kilka kroków w tył. Wystarczająco, by poczuła się swobodniej. Znów zaczęła galopować po kole.
- Tak się chcesz bawić? - do głowy przyszedł mi nowy pomysł. Poszedłem do stajni. Wziąłem z siodlarni lonżę i długi bacik.
Odetchnąłem głęboko, stając przed wejściem na lonżownik.
Raz się żyje, pomyślałem.
Otworzyłem bramkę, wsunąłem się do środka i zamknąłem ją za sobą. Zaciskając dłoń na bacie, zmierzałem w stronę środka wybiegu. Bałem się, że klacz spróbuje mnie zaatakować, więc byłem gotów się bronić, ale nie zrobiła nic podobnego. Okrążała wybieg galopem, zapewne szukając kątów, w których mogłaby się ukryć. Odkrywszy, że stając w każdym miejscu przy ogrodzeniu dzieli ją ode mnie równy dystans, jedynie galopowała szaleńczo w kółko. Zrobiłem krok w jej stronę, a ona gwałtownie zmieniła kierunek i pognała w drugą stronę. Jej kopyta wzbijały w powietrze tumany kurzu.
Nie wiem ile ją tak ganiałem. Miałem wrażenie, że minęły przynajmniej ze dwie godziny. W końcu tak jak stałem wypuściłem z ręki linę i pochyliłem się, oddychając ciężko. Myślałem, że zaraz wypluję płuca. A tym czasem Dasha nawet nie skierowała ucha w moją stronę. Plamy potu perliły się na jej ciemnej sierści, dyszała równie ciężko jak ja. Ale wiedziałem, że jest silniejsza ode mnie. Mogła wytrzymać jeszcze dużo więcej takiego biegu. Powinien popracować z nią ktoś, kto ma lepszą kondycję niż ja.
- Poddaję się - powiedziałem na głos. - Nie chcesz współpracować? To siedź tu sama i użalaj się nad sobą.
Podniosłem swoje rzeczy i bezceremonialnie wymaszerowałem z wybiegu treningowego.

~Iza~

Od co najmniej trzech godzin próbowałam namówić Wiktorię, żeby uległa. Nie chodziło mi o przyjaciółkę. Ta mogłaby wytrzymać dużo więcej czasu bez pracy w schronisku, żeby uchronić ukochaną klacz. Ale przecież widziałam Dashę! Jej już się nie da pomóc. Chce być wolna. Naprawdę wolna. Brak ludzi  w najbliższym otoczeniu nie uszczęśliwi jej, jeśli będzie miała marne... przeliczyłam w myślach, wiedząc, że Rob puścił klacz na lonżownik. 314 metrów kwadratowych przestrzeni. Co to dla niej jest...
- Wiki, ona się męczy - powiedziałam. - Jesteś egoistką, utrzymując ją przy życiu. Pomożemy wielu innym koniom...
Wiktoria zastanowiła się przez chwilę.
- Zgoda - oznajmiła głosem tak obojętnym, iż nie mogłam odgadnąć, co czuje. - Wieczorem zadzwonię do Roberta.
gify konie
Welcome, welcome. Obiecywałam notkę na grudzień, ale ktoś mi przypomniał, że przecież dziś mamy wyjątkowy dzień. Nie wypada drugich urodzin bloga obchodzić w zawiasach. Tak więc oprócz dodatkowej notki, którą chcę dodać, postanowiłam skończyć ten rozdział. Ten jeden raz zrobię wyjątek.
Zauważcie, że po raz pierwszy pojawia się narracja od Roberta.Wyszło mi to dość marnie, nastolatka raczej nie za bardzo zna myśli faceta w średnim wieku xd Ale potrzebowałam tego do opowiadania. Czasem będę robić takie wyskoki poza główne bohaterki. W zależności od potrzeb opowiadania. Nie zdziwcie się, jeśli kiedyś strzelę rozdział z perspektywy Dashy ;) Oczywiście, gdybym wróciła na bloggera... Na razie nie mam ochoty.
To chyba tyle, spróbuję teraz przygotować tą specjalną notkę. Nie wiem, jak mi to wyjdzie, gdyż już dość późno, a muszę się pouczyć fizyki. Ale... urodziny bloga są raz na rok, chrzanić pracę, moc i energię kinetyczną ;)
PS w komentarzach - jeśli ktokolwiek w ogóle miałby ochotę to skomentować - prosiłabym o odnoszenie się jedynie do treści rozdziału. Życzenia urodzinowe przyjmę w notce, którą spróbuję stworzyć do wieczora (;
PS 2 Jako, że bloga bardziej tworzą czytelnicy niż autorzy, jak myślicie - co będzie z Wiką i Dashą? Nie musicie pisać niewiadomo ile. Wystarczą pomysły. Chcę wiedzieć, czy jestem przewidywalna. Bo bezwzględna bywam }:)
PS 3 rozdział specjalnie zakończyłam w takim momencie. Teraz w każdej chwili mogę wrócić. Ale jeśli dalej będę miała taki zapał jak teraz, to cóż... Wielcy pisarze tego świata kończą w takich momentach. Taki DIY* dla czytelnika, każdy ma okazję domyślić się, co było dalej.

* Do It Yourself - (ang) zrób to sam

1 komentarz:

  1. No więc zachowanie Roberta wywołało u mnie "What?". Nie chciał, aby dziewczyny z Dashą pracowały, a sam się do niej wciska, i, co dla mnie dziwne, Dasha nic nie robi xD
    Tyle.
    A co do pomysłów, to ja bym chyba zrobiła tak, iż Wika będzie się do klaczy zakradała w nocy (jakoś) i po prostu przy niej siedziała. Tak miną dni, miesiące, co tam lepsze, i w końcu Dasha powolutku zaczęłaby ponownie ufać Wiktorii. A potem Wika sobie przychodzi w dzień i wszyscy paczą, a ona se idzie do Dashy, która jest juz zaufała i takie "WOW!".
    Takie moje wymysły :P

    OdpowiedzUsuń