Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

środa, 20 kwietnia 2016

Przyjaźń podwaja radość a o połowę zmniejsza przykrości - info

,,Przyjaciel to ktoś, kto zna twoje możliwości i pomaga ci rozwinąć je w najwyższym stopniu. Zna on także twoje ograniczenia i ostrzega cię przed różnymi przedsięwzięciami"~ John Ching - Hsiung Wu

Na początku chciałam Was przeprosić za to, że informacje na tym blogu zaczynają pojawiać się częściej niż rozdziały opowiadania ,,KSK". To jest efekt zupełnie niezamierzony, a; jak to powtarza mój nauczyciel od historii; ,,Life is brutal and full metal zasadzkas, and sometimes kopas w dupas" xD Więc jak trwoga to na bloga. :D Zawsze mogę na Was liczyć, nawet jeśli nic nie możecie zrobić, a najczęściej tak właśnie jest, to przynajmniej jak się wyżalę, mogę liczyć na miłe słowo ;)
A więc, od czego by tu zacząć... Może od początku. Sophie ma ostatnio kryzys twórczy. Zwątpiła w swoje siły i nie wierzy mi, kiedy mówię, co myślę o jej talentach. Nie uważam, żeby kłamstwo w dobrej wierze, w celu poprawienia komuś humoru i dodania mu pewności siebie, było czymś złym. Ale już dawno obiecałam sobie, że nie będę jej okłamywać. W końcu się przyjaźnimy, a w przyjaźni najdalej zajdzie się na szczerości. Więc tak właśnie robiłam. Mówiłam co myślałam. Jej styl jest diametralnie różny od mojego, co nie znaczy, że gorszy. Wręcz przeciwnie. Śledzę jej postępy pisarskie (tak jak Ona moje) od pamiętnych wakacji 3,5 roku temu, kiedy to napisałyśmy nasze pierwsze "książki". Do dziś pamiętam jak parę razy spadłyśmy z kanapy czytając wzajemnie te ,,książeczki" i wytykając sobie błędy (tak, Gabi, "znalazła pod łóżkiem śniadanie, zalazła marchewkom za skórkę, a w łóżku znalazła konia w babcinym czepku" - już Ty wiesz, o co mi chodzi XD)
Od tamtej pory styl jej się zmienił. Bez wątpienia na lepsze. Wiem w pełni, na co ją stać. Dlatego też spodobał mi się ten aforyzm. 

Przykro mi więc, że jej blog ma tak mało czytelników, bo zasługuje na więcej. W tej chwili na stałe czytają go chyba tylko ze 3 osoby. Gabi postawiła pewien warunek, od którego zależy to, czy będzie dalej pisała bloga. Próbowałam go trochę... nagiąć, ale sypnęłam się przed nią i wymogła na mnie obietnicę, że więcej tego nie zrobię, a nawet nie spróbuję. Nie powiem co to było, bo obie uznałybyśmy to za złamanie obietnicy. A ponieważ bardzo zależy mi na jej przyjaźni, nie zamierzam złamać danego słowa.
 Za to dała mi wolną rękę jeśli chodzi o znalezienie jej czytelników };) Dlatego postanowiłam się zwrócić do Was.


Wiem, wielu osobom może nie odpowiadać tematyka. Ale nawet jeśli ktoś nie lubi One Direction to zachęcam do zerknięcia. A nóż się spodoba ;) Jej opowiadanie jest inne od większości blogów tego typu. Skupia się raczej na głównej bohaterce, a sam zespół pojawia się dopiero po kilku rozdziałach i występuje bardziej jako zwykli bohaterowie.
Oczywiście nikogo nie zmuszam, wręcz przeciwnie. Chcę, żeby zainteresowanie jej blogiem było jak najbardziej dobrowolne, a moim zadaniem jest po prostu go rozreklamować. Więc zdecydowałam się zrobić to na moim ukochanym Karusie <3
To tyle ode mnie i dzięki, jeśli ktokolwiek dobrnął do tego momentu  Lanie wody to zdecydowanie moja mocna strona xD Za to w przemowach jestem bez wątpienia beznadziejna :/

Edit 20.04.16 posta tego napisałam 3 lutego 2014 roku. Naprawdę nie mam pojęcia, czemu jeszcze nie został opublikowany. W tym momencie post nie uległ ŻADNEJ zmianie, stąd np ten staż pisarski 3,5 roku, skoro w lipcu minie już 6 lat odkąd piszemy. Nie pamiętam też dokładnie całej sytuacji. Nie mam pojęcia dlaczego go nie opublikowałam, albo czy opublikowałam, a potem z powrotem przywróciłam go jako wersję roboczą. W roboczych mam wiele tekstów, które być może nigdy nie ujrzą światła dziennego, nieraz traktuję go jak pamiętnik i nie usuwam ani nie publikuję napisanych tekstów, a po latach często miło do nich wrócić. Ale jestem pewna, że ten nie powinien być zamknięty w "skrzyni".
PS nie myślcie też, że Was olewam. Od 4 maja piszę matury i nie mam czasu na blogi, ale jeszcze tu wrócę. Tym bardziej, że mam pomysł na opowiadanie. Nie ukrywam, było mi trochę przykro z powodu małego (bardzo małego) zainteresowania moim ostatnim rozdziałem, ale nie piszę dla tłumu i miliona komentarzy. Dopóki znajdzie się chociaż jedna osoba, która będzie to czytać, doprowadzę tę historię do końca. Dziękuję tym, którzy są.
PS 2 od października już nie jeźdżę konno, powiedzmy, że nie mam gdzie ani na kim. Mam do wyboru znarowionego kucyka albo kobyłę, z którą się nienawidzimy i po prostu już mi się odechciało. Ale po wakacjach (a zakończenie roku mam 29 kwietnia) powrócę ze zdwojoną siłą :D

niedziela, 24 stycznia 2016

http://citizengo.org/pl/32490-szanowna?m=5&tcid=19187885
Podpisujemy, kochani :) Kieda ja podpisywalam, liczba podpisow wynosila 5044. Ale jak widac ciagle rosnie ;)

piątek, 16 października 2015

Rozdział 79

Z góry przepraszam za brak polskich znaków w niektórych słowach. Mojemu komputerowi odbija i chociaż mam wszystkie dobre ustawienia, polskich znaków nie wpisuje. Dałam je tylko w tych miejscach, gdzie pomogła mi autokorekta.
gify konie

~Wiki~

Poruszyłam się i pierwsze co poczułam, to przejmujące zimno oraz ból zdrętwiałych pleców. Otworzyłam oczy, zobaczyłam nad swoja głową ciemne niebo poprzecinane potężnymi gałęziami. Usiadłam starając się zignorować ostre zawroty głowy. Kilka metrów dalej nad strumieniem spały, z opuszczonymi łbami i podkulonym jednym tylnym kopytem, dwa konie, a obok mnie leżała Iza. Dookoła panował jeszcze mrok, ale niebo na horyzoncie lekko się zaróżowiło. Trąciłam Izę lekko w bok. Jęknęła i przewróciła się na drugi bok. Złapałam ja za ramie i mocno potrząsnęłam.
- He? - otworzyła oczy patrząc na mnie zdezorientowana.
- Zaczyna świtać, jedziemy - oznajmiłam beznamiętnie.
Usiadła, rozejrzała się dookoła i machnęła ręką w stronę koni.
- Jeszcze śpią- wymruczała. - Czeka nas cały dzień ciężkiej podróży, daj chociaż nam wypocząć.
Wstałam, gwałtownie złapałam za kantar Vancouvera, nagle obudzony walach odskoczył gwałtownie, prawie wyrywając mi rękę. Chciał stanąć dęba, ale szarpnęłam kantarem w dol, zaburzając mu równowagę, potem się uspokoił.
- Co ty wyprawiasz? - Iza pogłaskała po szyi Serir, która w całym tym zamieszaniu zaczęła napierać niespokojnie na uwiąz. - Mamy czas.
- Nie mamy.
- Wszyscy jesteśmy zmęczeni...
- Chciałabym do końca dnia dotrzeć do Dashy.
- Dzisiaj? - Iza otworzyła szeroko oczy. - Przecież to ze 400 km!
- Musimy spróbować. Najwyżej narzucimy szybsze tempo.
- Chcesz zajeździć konie?!
Wyprostowałam się, puszczając kantar, zacisnęłam wargi. Po czym bez słowa sięgnęłam po powieszone na sąsiednim drzewie ogłowia. Jedno z nich podałam Izie, ale nie wyjęła reki, wiec rzuciłam je na ziemie. Z drugim ustawiłam się po lewej stronie łba Vancouvera.
- Ruszamy - oznajmiłam twardym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Iza jeszcze chwile tkwiła w miejscu, ale kiedy kończyłam zakładać siodło, chyba przemyślała sobie, ze pojadę z nią lub bez niej i tez zaczęła szykować konia. Nie powieliła mojego błędu, zakładając najpierw siodło, umiejętnie omijając leżące na ziemi ogłowię, przez co nie musiała się martwic trzymaniem konia. Uwinęła się dosyć szybko, skończyła zaledwie chwile po mnie.
gify konie
- Kiedy to się wreszcie skończy... - jęknęła przechodząc w kłus.
- Nie musiałaś ze mną jechać, świetnie o tym wiesz.
Skinęła głowa.
- Ale jesteś moja przyjaciółka, nie mogłabym cie samej puścić. Wiem jak bardzo związana jesteś z tym koniem. Kocham Dashe, ale Was łączy szczególna więź... Postaram się przynajmniej nie dać Ci zajeździć innych koni, żeby do niej dotrzeć.
- Heh... - uśmiechnęłam się zalotnie, dając łydkę do galopu i krzycząc z podniecenia, gdy wiatr pogłaskał mnie po czole, spłynął na kark i rozwiał mi włosy.
Jednak ten galop nie trwał długo. Szybko zdałam sobie sprawę z tego, ze to, czego oczekuje jest niemożliwe do spełnienia i musimy zwolnic, bo naprawdę zajeździmy konie.
gify konie
Podróż była strasznie monotonna. Przez tydzień tylko jechałyśmy przed siebie, bodaj po kilka kilometrów. Z czasem zaczęłam się zastanawiać, czy bardziej padnięte są konie, czy my. Odpoczynek trwał więcej niż podróż, konie często pasły się na trawie przy jakimś strumyku, a ja tak marzyłam o ciepłym prysznicu i miękkiej pościeli. Iza często gdzieś znikała, w końcu nauczyłam się ja ignorować. Nawet do głowy mi nie przyszło, żeby kiedyś ja śledzić. Czekałam tylko aż zapasy się skończą, ale ich końca nie było widać. Nie wątpiłam, ze moja towarzyszka na coś się przydała. Nie wiedziałam ile jeszcze tego jedzenia ma, nigdy nie pokazywała mi plecaka, ale jedno było pewne - gdyby nie ona, już od kilku dni bym głodowała.
- Daleko jeszcze? - rzuciłam  od niechcenia tydzień później, wstając z twardej ziemi po kolejnej długiej, nieprzespanej nocy. Ponad dwa tygodnie w drodze, chciałam, żeby to się wreszcie skończyło. A jeszcze musimy wrócić...
- Nie - Iza odpowiedziała niemal natychmiast. - Jeszcze kilka kilometrów i będziemy na miejscu. Tylko... jeszcze musimy znaleźć stado...
Pokiwałam głową, ale nic nie powiedziałam. Ale jestem głupia, pomyślałam. Nie daje już rady...
gify konie

~Iza~

- Nie uważasz, ze tu jest dziwnie pusto? - spytałam, rozglądając się wokół. Pamiętałam to miejsce, niegdyś wszędzie biegały konie i sarny, a z drzew wzlatywały gromady ptaków. Teraz bez problemu słyszałam oddech swój i Serir, każde ziarenko piasku przesypujące się spod kopyt.
- Podejrzanie cicho - zgodziła się Wika. - Konie tez są niespokojne. 
Vancouver zarżał, a z oddali odpowiedziało końskie pól rżenie, pól kwik, przepełniony bólem i strachem.
- Jedziemy! - krzyknęłyśmy obie na raz, bezpardonowo kopiąc konie nogami i strzelając wodzami; bardziej jak kowboje z westerny niż polskie miłośniczki koni negujące nawet użycie bacika. 
Widok pojawiający się przed naszymi oczami zmroził nam krew w żyłach. Teraz naprawdę czułam się jak w amerykańskim filmie. Dotarłyśmy na dużą polane. Na jej środku zbita z desek została zaimprowizowana zagroda. Ściskało się w niej kilkanaście dzikich koników. Kilka z nich leżało na ziemi, reszta po nich deptała. Obok przy drzewie leżała kara klacz. Jej łeb wisiał w gorze, przywiązany krotko na zarzuconej na szyje linie, nogi zaplatane w siec nie były w stanie utrzymać ciężaru ciała. Kruczoczarne boki były oblane potem i cale brązowe od przyklejającego się do nich kurzu. Przez chwile myślałam, ze koń nie żyje, ale wtedy całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz - dowód na to, ze jeszcze walczy. Otarłam zapłakane oczy brudna dłonią, na skutek czego zaczęły jeszcze bardziej łzawic. Wtedy dostrzegłam, ze przed koniem, którego przecież tak świetnie znałam, stało trzech mężczyzn z wiatrówkami, lądując pistolet. W końcu skończyli i wymierzyli w Dashe. Zanim zdążyłam zareagować, Wiktoria dala tak mocna łydkę, ze Vancouver prawie stanął dęba. Przynajmniej miał taki zamiar, ale ona z szybkością zawodowca przeniosła ciężar ciała do przodu i skopała go po bokach, zanim w ogóle zdążył podnieść przednie nogi na choćby centymetr. Koń ruszył przed siebie cwałem. Do pokonania miał kilkadziesiąt metrów, które przebył w ułamku sekundy. Wiktoria niemal wyrwała mu żuchwę robiąc sliding stop przed w połowie wiszącym, w połowie lezącym calem klaczy. I w tym samym momencie rozległy się wystrzały. Wszystko działo się tak szybko... Wierzgniecie Dashy, wystrzały, Wiktoria spadająca z siodła, Vancouver upadający na moja przyjaciółkę, mężczyźni rzucający bron, gdy zdali sobie sprawę, ze strzelili do człowieka... 

Ciąg dalszy nastąpi...


gify konie
Tu powinnam walnąć wyczerpujący dopisek o tym jak mi się wiedzie, ale plany się posypały i nie mam ochoty na nic. Zamiast tego rezygnuje z koni. Ale na blogu będę pisać. Mniej więcej z taka częstotliwością jak obecnie.

niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 78

~Wika~

Stałam zszokowana propozycją przyjaciółki. W końcu z ust wydobyło mi się pytanie, które było najmądrzejszym na co mogłam wpaść:
-Po co?
Na ustach Izy zatańczył figlarny uśmieszek.
-Muszę dopilnować, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy. A poza tym we dwie będzie nam przyjemniej. No i ja też chcę spotkać się z Dashą.
- Nie ma siodła dla ciebie - mruknęłam. Bez porównania lepiej podróżowało by mi się z przyjaciółką, ale nie chciałam jej zniszczyć życia. Ma szansę zdać maturę i pójść na studia, a po studiach albo nawet podczas nich mogłaby się na poważnie zająć końmi. Jeśli teraz zawalimy kilka tygodni roku szkolnego, to będzie niemal niemożliwe.
- Biorę wszechstronne, jadę na Serir. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Muszę tylko zabrać z domu kilka rzeczy. Robert niedługo wraca. Weź konie i czekaj na mnie w lesie niedaleko przystanku. Obiecaj, że na mnie zaczekasz. Jeśli pojedziesz beze mnie, wezmę konia i pojadę cię szukać na własną rękę, a dla jednej osoby to może być niebezpieczne. Obiecaj.
Wymruczałam obietnicę i Iza poszła na autobus, a ja osiodłałam Serir i zabrałam konie do lasu. Wcześniej na liście podpisałam też Izabelę. Nawet sobie nie wyobrażałam jak wściekły będzie Robert. Mogłam mieć tylko nadzieję, że zanim zauważy nasze zniknięcie, będziemy już daleko. Minęły chyba dwie godziny, gdy wreszcie ujrzałam Izę. Szła z dwoma plecakami, po jednym na każde ramię, uginając się pod ich ciężarem. Ubrana była w ciemne bryczesy, porządne oficerki i przeciwdeszczową kurtkę, a w dłoni niosła kask. Obrzuciłam ją zażenowanym spojrzeniem.
- Jedziemy z tajną misją na drugi koniec kraju, a nie na pokaz mody jeździeckiej. Kask sama wzięłam, ale nie żal Ci tych oficerek za tysiaka albo twoich ulubionych bryczesów?
- Jeśli mamy jechać kilka tygodni, musi mi być wygodnie - mruknęła przywiązując plecaki do Serir, zakładając kask i sięgając po wodze klaczki. - Zależy ci na czasie? Forsujemy konie dużą ilością galopu, czy niech idą stępa?
- Teraz to galop. Robert pewnie już nas szuka. Musimy się szybko oddalić. A potem pojedziemy spacerowym tempem. Konie, w takim stanie jak są teraz, mają dojechać na Mazury i jeszcze wrócić.
gify konie
Galopowałyśmy dobre dziesięć minut, kiedy doszłam do wniosku, że wystarczy.
- Prr... - powiedziałam, starając się wyhamować rozgalopowanego konia.
Wałach niechętnie przeszedł do kłusa, a po dwóch krokach zwolnił do stępa. Do samo zrobiła biegnąca u jego boku klacz.
- Jeeej! - roześmiała się Iza. Rzuciłam jej karcące spojrzenie, ale ona zdawała się tego nie zauważyć. - Tak dawno nie jeździłam, niemal zapomniałam jakie to cudowne! Co ty na to, żeby zrobić sobie przerwę.
- Nie ma mowy. Jesteśmy za blisko domu. Teraz pojedziemy stępa, konie odpoczną.
- Wiesz w ogóle, czy w dobrym kierunku jedziemy?
- Hmm... - zastanowiłam się. - My mieszkamy na połodniu, więc musimy jechać na północ. Mech porasta drzewa od północy, a do tego jest... - spojrzałam na zegarek - jedenasta, więc słońce powinno być prawie dokładnie za nami. Więc... dobrze jedziemy.
Iza się zaśmiała.
- Skoro tak mówisz, to pewnie... tak jest. Teraz wybacz, ale muszę się pouczyć - Wyjęła z kieszeni wiszącego przy koniu plecaka notes ze słówkami angielskimi i zaczęła dokładnie je wertować. Zaoferowałam, że poprowadzę jej konia, żeby mogła się skupić na nauce.
A ja myślałam, że oleje maturę!
gify konie
Po siedmiu godzinach wędrówki zaczęłyśmy szukać miejsca na nocleg. Miałam ochotę zawrócić. Plecy mnie bolały, ręce miałam całe zdrętwiałe od trzymania wodzy dwóch koni, a nóg już w ogóle nie czułam. Do tego burczało mi w brzuchu. Ostatnim posiłkiem jaki jadłam było śniadanie przed wyjściem do "szkoły".
- Mam dosyć - mruknęłam, wskazując rozłożysty dąb i płynący pod nim strumyk. - Tutaj staniemy. Dziś już nie ma sensu jechać dalej.
Rozsiodłałyśmy konie, a ogłowia zamieniłyśmy na kantary z uwiązami i przywiązałyśmy konie przy strumyku. Dorwały się łapczywie do wody, a potem zaczęły skubać drobną trawkę.
Iza nerwowo zerknęła na swój telefon. Potrząsnęła nim i wywróciła oczami. Obserwowałam ją z zainteresowaniem.
- Idę siku - oznajmiła, wkładając urządzenie do kieszeni.
- Śmiało, odwrócę się.
- Nie... Potrzebuję więcej prywatności. Pójdę w las, zaraz wrócę. W żółtym plecaku mam trochę prowiantu, częstuj się - po tych słowach odeszła w gąszcz.
- Nie zgub się! - krzyknęłam za nią.
Głód kazał mi sprawdzić, co wzięła koleżanka. Cały plecak był napełniony jedzeniem, oprócz niego było tylko kilka szkolnych zeszytów. Cała torba bułek i sucharów, dwa chleby, kiełbasa, szynka, ser, miód, sałata, kilka jogurtów, trzy dwulitrowe butle wody mineralnej... Całą lodówkę tu spakowała? Doszłam do wniosku, że najpierw trzeba zjeść to, co się najszybciej psuje. Wzięłam więc kiełbasę i jeden jogurt. Świetne połączenie, pomyślałam. Ale byłam tak głodna, że byłabym w stanie zjeść ogórki kiszone i popić je skisłym mlekiem.
Iza długo nie wracała, ale nawet za bardzo nie miałam czasu się o nią martwić. Zdążyłam zjeść, napić się wody ze strumienia, żeby butelkowaną zostawić na czarną godzinę, a potem nie wiem kiedy zasnęłam.
gify konie
Witajcie, kochane. Wersja bardzo robocza, bo piszę z tableta. Nie ma kursywy, wyjustowania, ani grafiki zamiast trzech gwiazdek i oddzielającej rozdział od dopisku. Ale nie chce mi się włączać kompa, a chciałam szybko dodać, bo zdaję sobie sprawę z tego, że trochę mnie tu nie było. Ogólnie ostatnio oszczędzam na pisaniu na rzecz dwóch innych pasji - jeździectwa i rysowania. Chociaż z tym jeździectwem bym nie przesadzał. Po prostu koni. Jeżdżę raz w tygodniu i szału wielkiego nie ma. Za to w stajni jestem przynajmniej 3 razy w tyg po 6h. Ale z dojazdem słabo. Jak wychodzę z domu o 7.10 (pociąg mam o 7.40), tak wracam o 17. Z domu na peron mam 20 min drogi, a z peronu do stajni jakieś 40-50 min (niecałe 4 km).
A jak siedzę w domu to rysuję. Zakochałam się w tym, chcę umieć rysować. A że chcieć to móc, staram się pracować na swoje marzenia. Wychodzi mi coraz lepiej :3 To moje najnowsze "dzieło". Kompletnie nieskończone. Szyja prawie, ale łeb ledwie zaczęłam cieniować, a ogłowie (te krzywe kreski jakby mi się ciągle ręka trzęsła, mnie dołują, ale popracuję nad tym) tylko narysowane, trzeba jeszcze wycieniować.
Teraz jest już skończony, słaba jakość zdjęcia, na żywo wygląda lepiej ;)

Warto wspomnieć, że za dokładnie 9 dni jadę na obóz jeździecki razem z Nikki i Koniowatą ♥ To będzie wspaniały czas c: Wy się gdzieś wybieracie? Chwalcie się ;)
No to tyle z mojej strony, do następnego ^_^
Edit 13.07.15
Wszystko poprawione. Notka zostaje juz na zawsze w takim wydaniu, w jakim jest teraz. Dziękuję za dobrniecie aż do tego momentu (:

wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 77 [PROLOG]

~Wiki~

    Siedziałam po turecku na podłodze z zeszytem od matematyki, usilnie próbując obliczyć deltę z prostej funkcji kwadratowej. Coś, co przerabialiśmy od ponad roku teraz sprawiało mi nie lada problemy. W końcu zaczęłam skubać kartkę rysikiem od długopisu. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyłonił się spod niego koński łeb. Zamazałam rysunek, chcąc uniknąć wrednych komentarzy ze strony nauczycielki. Jednak teraz to wyglądało jeszcze gorzej. Nie przypominało ani konia, ani skreślonego rysunku, lecz brudną plamę. Wywróciłam oczami korektorując dzieło.
Jak ja mam zdać maturę, pomyślałam zirytowana, kiedy nie mogę się na niczym skupić? Wtedy nowa myśl niespodziewanie mnie nawiedziła: Nie zdam. Po wypadku opuściłam dużo lekcji, większości zaległości nie nadrobiłam do dziś, a odkąd Dasha zdziczała praktycznie w ogóle przestałam się uczyć. NIE ZDAM. A skoro nie zdam, to po co się uczyć...? Będę na to miała cały kolejny rok.
Zamknęłam zeszyt, a oczy mi się zaświeciły kombinatorsko. Może więc odłożyć te głupoty i zrobić coś szalonego?
Uśmiechnęłam się pod nosem.

~Iza~

Siedziałam na łóżku uparcie wykonując zadania z fizyki z bryły sztywnej. Wszystko mi wychodziło idealnie i po każdym kolejnym zadaniu mruczałam z zadowolenia. Nawet nie zwracałam uwagi na to, że cały czas muszę podglądać wzory z zeszytu. Zrobiłam już z milion zadań - przynajmniej tak mi się wydawało - kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam szybko, szczęśliwa że mogę się oderwać od nauki.
~ Siemka ~ usłyszałam w telefonie głos Bartka. ~ Tata prosił, żeby ci przekazać, czy nie mogłabyś wpaść do stajni.
- Nie da rady - westchnęłam.
~ A to czemu?
- Bo ciągle nie mogę zapamiętać jaki jest wzór na moment bezwładności w ruchu obrotowym pręta obracającego się wokół swojego środka.
~ Ee... Co?
Zaśmiałam się do słuchawki. Świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że Bartosz chodził do klasy biologiczno-chemicznej - fizyki na oczy nie widział od pierwszej klasy liceum. Dlatego czasem z Wiką lubiłyśmy się z nim drażnić i rzucać teksty, których nie rozumiał. A potem się wspólnie z tego śmialiśmy. Teraz towarzystwo nam się posypało, a i życie było trudniejsze niż ten rok temu...
- To jest mat-fiz, tego nie ogarniesz - zaśmiałam się i bardziej poważnie dodałam: -To znaczy, że nie dam rady. Może jutro.
~ Jutro ojca może nie być przez prawie cały dzień. Ma parę spraw do załatwienia. Jadę z nim. Ale jeśli uda ci się wpaść, to dobrze. Zajęłabyś się końmi.
Zaaprobowałam ten pomysł krótkim mruknięciem i w słuchawce zapadła niezręczna cisza. Oglądałam swoje paznokcie - długie, błyszczące, idealnie spiłowane, pomalowane malachitowym lakierem pękającym nałożonym na cytrynowy zwykły lakier i wzmocnione bezbarwnym. Ograniczony kontakt z końmi zaczął zmieniać nie tylko mój charakter, lecz także wygląd. Moje długie, lśniące włosy zawsze były rozpuszczone, bez śladu piachu lub słomy, a niegdyś połamane paznokcie z postrzępionymi śladami po lakierze, obecnie wyglądały jakbym codziennie chodziła do manicurzystki. Koleżanki z klasy zauważyły tą zmianę i zaczęły mnie komplementować i szukać ze mną kontaktu, ja jednak się izolowałam od tego rodzaju towarzystwa. Owszem, byłam ładna, ale za jaką cenę? Cholernie brakowało mi koni. Zapach słodkich, damskich perfum wydawał się okropny, gdy nie mogłam co dzień wdychać zapachu koni.
Zdając sobie sprawę z narastającego milczenia zastanawiałam się, co teraz robi Bartek. Jest w gabinecie i ogląda czubki swoich butów? A może przechadza się korytarzem stajni, przystając przy jednym z boksów i głaszcząc jego mieszkańca, przy okazji bawiąc się kosmykiem jego grzywy? Musiał rozmawiać ze mną przez słuchawki, gdyż dźwięki z otoczenia były idealnie wyciszone.
Przełknęłam ślinę i postanowiłam się odezwać.
- A co słychać u twojej dziewczyny? - wymyśliłam na poczekaniu.
~ Wika... ~ Wypowiedział to imię jednocześnie smutno, łagodnie oraz z nutką melancholii. W końcu otrząsnął się z zamyślenia i przybrał agresywną postawę. ~ Po pierwsze, nie jest moją dziewczyną. A po drugie czy to ja mam wiedzieć co u niej? Przypominam - Ciebie od niej dzieli płot, a mnie jakieś 10 km; ty widzisz się z nią co dzień w szkole, a ja ostatnio widziałem ją przed wczoraj przez kilka minut, zamieniliśmy parę słów, po czym pojechała z moim ojcem wypuścić waszego oszalałego konia.
Westchnęłam. To faktycznie nie było zbyt mądre pytanie. Ale on też był nie w porządku. Od czasu wypadku Wika mnie odpychała. Nie odbierała telefonów, nie wpuszczała mnie do domu, kilka razy z pomocą jej rodziców udało mi się wprosić na siłę, ale już dawno zaprzestałam takich praktyk. A w szkole... Zupełnie mnie ignoruje. Siedzi w kącie z książką, udając że się pilnie uczy, ale wiem, że w rzeczywistości myśli o koniach. Odpycha mnie, kiedy chcę porozmawiać. Straciłam ją, to jasne.
~ W porządku ~ Bartek przemawiał już łagodniej. ~ Muszę kończyć, mam dużo pracy. Do zobaczenia jutro.
Tępe pikanie po drugiej stronie słuchawki wyprowadziło mnie z zamyślenia i sprawiło, że zaczęłam myśleć racjonalnie.
Spojrzałam na walające się po podłodze podręczniki i zeszyty.
Jutro będę w stajni, pomyślałam, ale pierw czekają mnie całe godziny męczarni.

~Wiki~

Od razu zaczęłam wszystko dokładnie planować. Wiedziałam, że Robert z Bartkiem jutro wyjeżdżają na cały dzień. Izy nie było w stajni od kilku tygodni. Ostro wkuwa. Jeśli ktoś ma zdać maturę z każdego z wybranych przedmiotów na ponad 90%, to będzie to właśnie ona. Szczerze ją podziwiałam. Zawsze miałam dobre oceny, ale tak po najniższej linii oporu, nie lubiłam się wysilać.
Mój misterny plan był gotowy. Szczerze mówiąc tym planem był... brak planu. Miałam zamiar pojechać konno na Mazury i odnaleźć Dashę. Nie wiem jak tam dotrę, ile czasu mi to zajmie, ani co potem. Nie miałam nawet pojęcia czy w ogóle odnajdę kopytną przyjaciółkę. Po prostu nie mogłam siedzieć bezczynnie.
Skończyłam zadanie z matmy i doszłam do wniosku, że najwyższy czas iść spać. Jutro mnie czeka wielki dzień.
gify konie
Rano spakowałam do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy - szczególnie wszystkie moje oszczędności i trochę jedzenia o przedłużonej przydatności do spożycia - a następnie jakby nigdy nic wyruszyłam do szkoły. Rodzice nie przeczuwali, że nie zobaczą mnie przez następne kilka tygodni. Poszłam na autobus mając nadzieję, że gdy dotrę do schroniska, Roberta już tam nie będzie.

~Iza~

Wychodząc do szkoły dostrzegłam Wikę. Miałam ochotę do niej podejść, ale postanowiłam zachować dystans. Szłam w takiej odległości od niej by mieć pewność, że mnie nie zauważy. W połowie drogi do szkoły skręciła w boczną ulicę. Bez zastanowienia skierowałam się za nią. Wsiadła do autobusu nr 3 - zawsze nim dojeżdżałyśmy do stajni.
Stanęłam przed ciężkim wyborem. Mogłam albo jak przykładna uczennica trzeciej klasy liceum pójść do szkoły, albo jak dobra przyjaciółka wyruszyć śladem Wiktorii i dopilnować, żeby nie narobiła sobie kłopotów. Wybrałam tą drugą opcję. Wiedziałam, że za dziesięć minut podjedzie na przystanek autobus, który zatrzymuje się co prawda trochę dalej od stadniny niż nasz 3, ale ten zanim dojedzie do końcowego przystanku, wróci po mnie i zawiezie mnie pod schronisko... W grę wchodziła jakaś godzina, a ja nie miałam tyle czasu. Wolałam przejść kawałek więcej. Zrezygnowałam z najprostszej opcji - wejścia do tego autobusu, którym teraz jechała Wika. Nie mogła mnie zobaczyć. Im dłużej będzie myślała, że jest sama, tym dłużej będę mogła obserwować, co zamierza zrobić i wybić jej to coś z głowy.
Wsiadając do autobusu nr 6 dziesięć minut później, nawiedziły mnie pewne wątpliwości. A co, jeśli Wika w ogóle nie jedzie do schroniska? Autobus, do którego wsiadła najpierw zwiedza pół miasta, potem kieruje się pod Equiland, a na koniec mija go i dojeżdża pod stadninę Amandy...

~Wiki~

Wyskoczyłam z autobusu na przystanku przy schronisku. Powoli skierowałam się w stronę stajni. Szłam ostrożnie przez miejsca pełne drzew, unikając łąk i wygolonych obszarów. Nie mogłam zostać zauważona, inaczej cały plan ległby mi w gruzach. Odprężyłam się kiedy tylko dotarłam na dziedziniec stadniny. Samochodu Roberta nie było na parkingu, a stajnia pozostawała zamknięta - na zasuwę tak jak boksy, lecz nie na klucz. Bez problemu mogłam się tam dostać. Otworzyłam drzwi i od progu powitało mnie rżenie kilkunastu koni. Uśmiechnęłam się. Ten dźwięk, ten zapach... Cała aura tego miejsca sprawiała, że od razu chciało się żyć. Stanęłam jednak przed ciężkim wyborem - którego konia wybrać?
Wzięłam z gabinetu Roberta kartkę i długopis, i postanowiłam napisać list, a dopiero potem martwić się koniem.
"Cześć - zaczęłam. - Wybacz, ale..." Nie, to nie tak. Brzmi jakbym odmawiała koledze pójścia z nim na imprezę. Mam! Lepiej będzie "Proszę o wybaczenie w związku z..."
Napisanie listu zajęło mi dosłownie kilka minut. W końcu ukontentowana spojrzałam na niego. Całokształt brzmiał tak:
"Witam. Zwracam się z uprzejmą prośbą o wybaczenie w związku z uprowadzeniem jednego z Pańskich koni. Jest mi on niezmiernie potrzebny w związku z moimi planami na najbliższą przyszłość. Proszę o niezawiadamianie policji, zobowiązuję się do zwrotu wierzchowca w czasie bliżej nieokreślonym. Proszę także o powiadomienie mojej najbliższej rodziny, iż nic mi nie jest, zaś jestem zmuszona do opuszczenia domu rodzinnego przynajmniej na kilka tygodni. Z poważaniem, Wiktoria Maj."
Położyłam list na biurku w gabinecie. Wszystko było gotowe, więc pozostało mi jedynie wybrać i przygotować konia. Zastanawiałam się między Serir a Vancouverem. Marwari była koniem rajdowym, potrafiącym przemierzać długie dystanse. Jednak nie znam jej zbyt długo. Nie wykluczone także, że nie wróciła do dawnej formy. Vancouver bywał porywczy, ale świetnie go znałam. Jeśli jakikolwiek koń ma mi pomóc, to właśnie on.
Wyczyściłam wałacha w boksie,  założyłam mu ogłowie. W siodlarni znalazłam porządne siodło rajdowe. Mieliśmy takie jedno, Robert kupił je kiedyś za bezcen na targu. Doszłam do wniosku, że może się przydać.
Położyłam siodło na grzbiecie wałacha i zamarłam, kiedy zaskrzypiała podłoga przy gabinecie. Wolnym krokiem ruszyłam w tamtą stronę. Aż pisnęłam, kiedy między nogami przebiegł mi nasz stajenny czarno-biały kotek. Głupia, zaśmiałam się w duchu. Nikogo tu nie ma. Jesteś sam na sam ze zwierzakami.
Wróciłam do konia i zaczęłam podciągać popręg.
- Wybierasz się gdzieś?
Te słowa zawisły w powietrzu. Wstrzymałam oddech odwracając głowę i patrząc wprost na najlepszą przyjaciółkę.
- Ja... - zająknęłam się, niezdolna powiedzieć nic więcej. Serce waliło mi jak oszalałe.
- Taaak? -Iza nie miała zamiaru ustąpić. Zamiast tego dodatkowo stanęła między mną a wałachem i złapała go za wodze.
Otworzyłam usta, by wcisnąć jej stek kłamstw, żeby tylko się odczepiła, ale gdy jednak wprawiłam w ruch struny głosowe, z ust wyrwało się jedynie:
- Jadę odnaleźć Dashę.
- I co potem? - zadała pytanie, które nurtowało mnie od samego początku.  - Co chcesz zrobić, gdy już ją znajdziesz?
- Nie wiem... Ale nie zrezygnuję. Zejdź mi z drogi.
Chciałam ją odepchnąć, ale nie pozwoliła mi, a gdy już się odezwała, jej słowa zawisły w powietrzu:
- Jadę z tobą.
gify konie
No to by było na tyle. Po tym jakże długim czasie zebrałam się w sobie i oto jest nowy rozdział. Nie będę się bardziej rozpisywać. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu wpada i nie namęczyłam się przy tym rozdziale na marne. Do następnego, kochani (: 
PS komentarze mile widziane, ale to tak na marginesie ;D

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 76 [EPILOG]

~Robert~
- Co z nią zrobisz? - głos Bartosza wyrwał mnie z letargu. Od dłuższego czasu stałem przy pastwisku z głową opartą na skrzyżowanych na ogrodzeniu rękach i obserwowałem Dashę.
- A żebym to ja wiedział... - westchnąłem.
-  Może porozmawiam z Wiką?
- Po co?
- Przekonam ją, że nie ma sensu utrzymywać Dashy przy życiu...
- Bartuś, kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że naprawdę nie potrzebuję czyjejkolwiek zgody w sprawach związanych z losem moich koni?
Uśmiechnąłem się na widok jego zmieszania. Nie potrzebowałem zgody Wiktorii, by uśpić Dashę. Po prostu nie chciałem tego robić, dlatego podjęcie decyzji zostawiłem Wice - osobie, której najbardziej na świecie zależało na utrzymaniu klaczy przy życiu. Podzieliłem się tym z synem. Najpierw myślał, że żartuję, a potem mruknął coś o obowiązkach i zniknął w stajni.
- Dasha. - Cmoknąłem. - Chodź, księżniczko.
Klacz zastrzygła uszami i odwróciła się do mnie zadem.
Wpadłem na pewien pomysł, postanowiłem zadzwonić do Wiki.
~Wiki~
- Tato - powiedziałam, wchodząc do salonu. - Podwieziesz mnie do Equilandu? - Widząc zszokowanie na twarzy rodziców dodałam szybko: - Wiem, że się ostatnio głupio zachowuję, ale tęaknię za końmi. A teraz nie mam zamiaru jeździć, naprawdę. Po prostu Robert chce ze mną porozmawiać. Miało być jutro po szkole, ale skoro dziś mam czas...
- Zjedz obiad, to pojedziemy - oznajmił ojciec.
Siadłam i wzięłam do ust pierwszy kęs.
- To jest zimne - mruknęłam.
- Godzinę temu nie było - zakończył temat ojciec.
***
- Przyjadę po Ciebie za godzinę - powiedział tata parkując na terenie schroniska. I lepiej, żebym cię nie zobaczył na koniu, bo dostaniesz szlaban na wszystko. Będziemy cię wypuszczać z domu tylko do szkoły, a i wtedy któreś z nas będzie cię odprowadzać, czekać pod szkoła, żebyś aby nie uciekła i wracać razem z tobą do domu.
Wywróciłam oczami zażenowana.
Miałam serdecznie dość tych ich zakazów. Byli zupełnie przeciwni moim jazdom konnym, wiedziałam to. Ale ta propozycja z jeżdżeniem u Amandy... Przegięcie. Skierowałam się w stronę stajni. Już miałam tam wejść, kiedy zobaczyłam Roberta stojącego przy pastwisku i omal nie wpadłam na Bartka.
- Wiki! - uśmiechnął się do mnie.  - Kope lat, kochanie. - Rozłożył ramiona jakby chciał mnie objąć.
- Daruj sobie - ostudziłam jego zapał. - Umówimy się na spotkanie kiedy indziej. Mam godzinę, a muszę oorozmawiać z twoim ojcem.
-Coś... wspominał. Jest...
- Wiem - rzuciłam i pobiegłam na łąkę.
- Wiktorio, szybko przyjechałaś - zaczął Rob.
- Starałam się - ucięłam. - O co chodzi?
- Zastanawiałem się, co zrobić z Dashą. Minęło dużo czasu, co dzień próbowałem z nią pracować. Ten koń nigdy więcej nie zaufa człowiekowi. Widzę to w jej oczach. Ale nie mogę jej za to zabić. Nie zrozum mnie źle, ale to z rąk ludzkich odniosła szkodę. Wiem, że nie chciałaś, to był wypadek. Ale ciebie obwinia. Warto wspomnieć, że już raz człowiek ją zawiódł, ona jednak zgodziła się Wam zaufać.
- Chcesz powiedzieć - przerwałam - że zaufała nam, a my ją zawiodłyśmy i na tym koniec, tak? Nie ma szans?
- Tak...  Iza mnie prosiła, żebym pozwolił jej odejść, bo cieepi zamknięta na wybiegu, przerażona. Ale ja tego nie zrobię. To znaczy pozwolę jej odejść, ale nie umrzeć. Chcę ją wypuścić, tak jak kiedyś Furię.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Takiej propozycji najmniej się spodziewałam. Zresztą padła już kiedyś, odrzuciliśmy ją.
- Nie przeżyje na wolności - skwitowałam.
- Skąd wiesz?
- Może udaje niezależną, ale obecnie ma pod nosem trawę, siano i wodę. Jak ty to sobie wyobrażasz? Gdzie znajdzie pożywienie?
- Wypuścimy ją przy dzikim stadzie, będzie się trzymała razem z nim, da radę.
- A co, jeśli ją odrzucą?
- Wika! Zostawmy to naturze. Wolisz, , żeby zginęła na wolności, czy została dobita przez człowieka, bo boi się ludzi? Zawsze istnieje ryzyko, my je podejmijmy.
-Kiedy chcesz ją wypuścić?
- Dzisiaj. A ty jedziesz ze mną. Dzwoniłem do Izy i jej to proponowałem, ale nie chciała. Z tobą wolałem porozmawiać w cztery oczy, żebyś nie mogła się tak łatwo wycofać.
Wbiłam wzrok w ziemię, myśląc intensywnie o tym, co usłyszałam. Może faktycznie nie da się jej pomóc. Usłyszałam, jak w mojej głowie ktoś mówi "Jeśli ją kochasz, to pozwól jej odejść".
- W porządku - zgodziłam się. - Daleko jedziemy? Na Mazury, to jakieś 5 godzin drogi. Zadzwoniłem do twojego taty jak tylko wysiadłaś z samochodu. Wyraził zgodę.
***
Musieliśmy uśpić Dashę, by w ogóle pozwoliła do siebie podejść, nie mówiąc o zapakowaniu do przeczepy. Na początku mieliśmy ją tylko odurzyć, jednak nawet na wpół przytomna z uginającymi się pod nią nogami była na tyle silna, by boleśnie ukąsić mnie w ramię. Pomagał nam weterynarz. Najpierw ją uśpił, a potem pomógł zapakować nieprzyromnego konia do przyczepy.
Kiedy wyruszyliśmy oboje siedzieliśmy w ciszy. Wspominałam te najlepsze momenty spędzone z klaczą. Przed oczami wciąż miałam obraz zwycięskich zawodów i roześmianych twarzy dwóch nastolatek. Albo nasze pierwsze spotkanie... Kiedy to po raz pierwszy zachwycił mnie widok karej klaczy, tak brudnej i zabiedzonej, a jednak wspaniałej. Chwile, które spędzałam na oswojeniu jej, a potem treningu.
Po policzku spłynęła mi samotna łza, odwróciłam twarz ku oknu, by Robert tego nie zobaczył. Przez chwilę miałam wrażenie, że znowu jestem piętnastolatką, która wraca ze stajni z przyjaciółką po informacji o odesłaniu na rzeź jej ukochanej klaczy. Kiedy to z Izą udawałyśmy, że wyglądamy przez okna z dwóch różnych stron auta, by ukryć wzbierające w oczach łzy. Tymczasem byłam osiemnastolatką, która za dwa miesiące zdaje maturę, a potem powinna wyjechać na studia. Kogo w takich okolicznościach obchodziłby koń, którego i tak długo bym nie widziała...
Potrząsnęłam głową, by uspokoić myśli.
-wszystko w porządku? - spytał Robert.
- Tak, zmęczona jestem.
Ha, zmęczenie to najlepsza wymówka. Można pod nim ukryć łzy w oczach, smutek, osowiałość, rozkojarzenie, senność... Teraz jednak nie chciałam kłamać. Marzyłam, by znaleźć się już w domu, w łóżku.
***
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Robert.
Zamrugałam gwałtownie. Musiałam się zdrzemnąć, nawet nie wiedziałam, kiedy tu trafiliśmy. Dopiero teraz zauważyłam, że z tyłu samochodu dobiega dziwne stukanie. Dopiero po chwili sobie zdałam sprawę, że to Dasha się obudziła.
- Kara szaleje - zauważyłam.
- Od godziny. Tłucze się coraz mocniej, bałem się, że rozwali przyczepę zanim dojedziemy. Nie jest niczym przywiązana. Szybko opuścimy trap i pozwolimy jej wyskoczyć. Nie powinna chcieć nas zaatakować,  więc jak położymy trap na ziemi odskakujemy do tyłu i się nie ruszamy. Jasne?
Skinęłam głową.
Tak eż zrobiliśmy. Dasha stała łbem przy wyjściu, spocono, spięta na ugiętych nogach. Wyglądała na gotową do oddania skoku w stronę wolności, jednak tkwiła w bezruchu.
- Co jest? - spytałam. - Nie wyjdzie?
- Cierpliwości.
W dali zamajaczyło stado dzikusów. Podjechaliśmy najbliżej jak się dało bez niepokojenia ich.
W tym momencie Dasha odbiła się i pogalopowała w stronę koni, nawet się nie oglądając wstecz.
- Żegnaj, koniku - powiedział Robert.
- Żegnaj - powiedziałam na głos. A w myślach dodałam: do zobaczenia wkrótce, piękna.

KONIEC TOMU TRZECIEGO

-----
Rozdział zawdzięczacie Koniowatej xD Szczerze mówiąc nie chciało mi się pisać i nabazgrałabym coś pewnie dopiero po feriach. Ale jak się ma taką motywatorkę to i rozdział w 2 dni się napisze. Jest krótki, przykro mi. Nie mogłam bardziej polać wody. Na początku miałam nie opisywać wypuszczenia Dashy, ale jak zobaczyłam ile wyszło, postanowiłam to dodać. Wybaczcie też brak korekty rozdziału. Piszę z tableta, kompa nie miałam w rękach. Czcionkę, gify, wyjustowanie... zrobię jak będę na kompie.
A co o mnie? Wypadałoby coś napisać, w końcu długo się nie odzywałam. A więc niestety tych złych wiadomości jest więcej niż dobrych. Mamy czarny tydzień w stajni. Bagatelka, kobyłka na której jeździłam trochę na początku grudnia, była w ciąży. Rodziła w poniedziałek. Co się potem okazało ciąża bliźniacza. Jedno źrebię urodziło się martwe, drugie zmarło w środę :'( I dziś dowiedziałam się, że Bagatelka się źle czuje. Całkiem możliwe, że nie urodziła łożyska, a w takim wypadku już po niej. Nie znam jej zbyt długo, jeździłam na niej ze 4 razy. Ale już ją zdążyłam pokochać i nie wyobrażam sobie jej stracić. A jeszcze przed tym wszystkim, w zeszły piątek, trzeba było uśpić jedną klacz. Nie znałam jej zbyt dobrze, to był konik fundacji (mają u nas kilka koni). Dosyć stary, nie miała siły się już podnieść... Tak więc jestem ostatnio w podłym humorze. Jeśli Baggie umrze.. Sama nie wiem, co zrobię :(
A z dobrych rzeczy... Jestem trzecia w klasie pod względem średniej. 4.75. Nie wiem, jakim cudem, wcześniej ledwo się doliczyłam 4.5. No ale nie narzekam. Chociaż gdzieś to mam, skoro i tak nic mi nie wychodzi, a to tylko papierek. Bo i nawet stypendium nie dają na semestr.
A tak poza tym to ferie spędzę w stadninie hucułów na podkarpaciu. Umówiłam się z właścicielką na wolontariat typu praca za jazdę. A tymczasem odliczam dni do ferii, bo nie mam już siły na nic. Czuję się wykończona fizycznie i psychicznie. Jeszcze 2 tygodnie, byleby to przeżyć.
Wybaczcie mi te wywody, ale musiałam się wyżalić. Ale już kończę, bo znowu dopisek będzie dłuższy niż rozdział xd
PS to rozdział pisany w 100% na spontana. Na pomysł wypuszczenia klaczy a także to, co będzie działo się później wpadłam wczoraj podczas pisania.
Ps 2 coraz krótsze robię te sezony XD Ten ma tylko 11 rozdziałów. No, miałam zamiar ciągnąç go dalej, ale doszłam do wniosku, że to najlepszy moment do zakończenia, bo teraz akcja ulegnie małej zmianie ;)

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 75

~Wiki~

Już chyba po raz dziesiąty wzięłam telefon do ręki. I tak tym razem posunęłam się dalej, niż przez wcześniejsze 9 razy - udało mi się nawet wykręcić numer do Roberta, ale brakło mi odwagi, by wcisnąć zieloną słuchawkę. Zacisnęłam palce na urządzeniu, tym samym wciskając klawisz blokady, przymrużyłam oczy.
- Kogo ja oszukuję... - mruknęłam do siebie, rzucając telefon na biurko na tyle delikatnie, by go nie uszkodzić, ale i tak z taką siłą, że wypadła bateria.
- Wiktorio - mama niespodziewanie wtargnęła do mojego pokoju. - Będziesz łaskawa wreszcie zejść na kolację? Wołam Cię od pół godziny.
- Jestem... zajęta.
Mama obrzuciła nerwowym spojrzeniem mój pokój. Łóżko, które dwie godziny temu ładnie posłałam teraz wyglądało, jakby stoczono na nim wojnę. Prześcieradło- jedyne, co na nim leżało - było pogniecione i ściągnięte z połowy łóżka. Kołdra zsunęła się na podłogę, a poduszki zalegały na drugim końcu pokoju. A od chwili na biurku leżały nie tylko porozrzucane papiery - zeszyty szkolne, szkice koni, zwinięte w kulkę nieudane rysunki - lecz także telefon, z klapką i baterią w innych miejscach. Sama nie wiem, kiedy to wszystko zrobiłam. Od godziny ostro ze sobą walczyłam, nie zauważyłam nawet, kiedy mój pokój zaczął wyglądać jak pobojowisko.
- Właśnie widzę... - Mama odetchnęła głęboko. - Posprzątasz tu po kolacji, zapraszam - otworzyła na oścież drzwi, wykonując zapraszający gest ręką w moim kierunku.
Warknęłam, ale zeszłam na dół. Podczas kolacji też uciekałam myślami.
- Ziemia do Wiki - usłyszałam za uchem głos taty.
- Co? - potrząsnęłam głową odganiając myśli.
- Pytałem, czy nie wybierasz się na konie.
Wzruszyłam ramionami. Od kiedy go obchodzi moje życie jeździeckie?
- Mam zakaz wstępu do schroniska - oznajmiłam starając się, by mój głos brzmiał obojętnie. Udało się. Chociaż wystarczy jeden telefon, by to zmienić, dodałam w myślach.
- Kto mówi o schronisku? Zmarnowałaś tam tyle czasu... Szkoda, że tam jeździłaś i pracowałaś. Omal nie zginęłaś, te konie są niebezpieczne.
Co on chrzani? To nie brzmi jak zwykłe kazanie, jakich zresztą było wiele.
- Widziałem się dzisiaj z panią Leszczyńską. Powiedziałem jej, co się stało. Zapraszała Cię do siebie. Jeśli już musisz jeździć, to lepiej na jej idealnych koniach, a nie jakichś bestiach wyciągniętych spod noża.
No way! Mój tatuś zwariował.
Podniosłam się gwałtownie. Miałam nadzieję stworzyć efekt filmowy, przewracając krzesło podczas wstawania. To jednak jedynie lekko się odsunęło, niwecząc moje plany.
- Amanda uprzykrza mi życie odkąd pierwszy raz wsiadłam na konia. Jak niby wyobrażasz sobie naszą współpracę?
Wyobraziłam sobie siebie w Green Trees. Siedzącą na koniu pokroju Dayrei, z Amandą stojącą na środku ujeżdżalni i wykrzykującą: "No ruszże tego konia. Batem go i jedź. Masz to przeskoczyć. Co to znaczy, że za wysoko? Przykop jej to i dwumetrowy mur przeskoczy. Nie wiem, jak ty żeś wcześniej jeździła. Masz szczęście, że od teraz ja cię będę uczyć."
Otrząsnęłam się z odrazą na tą myśl.
- Jesteś nienormalny - rzuciłam i odeszłam do swojego pokoju, zostawiając nietkniętą kolację. Pół godziny dłubania widelcem w parówce, a mój żołądek pozostał pusty. Niemal czułam, jak rodzice za moimi plecami wymieniają zdziwione spojrzenia.
Jeden telefon, pomyślałam, rzucając się na łóżko, i pozbędę się wszystkich swoich problemów. Nikt mi nie każe jej ubić osobiście! Nawet bym nie widziała, jak umiera... A co by się zmieniło? I tak teraz nie mogę nawet jej zobaczyć, pogłaskać... Ukryłam twarz w poduszce. Więc dlaczego to takie trudne?
Zadzwonił telefon. Wzdrygnęłam się gwałtownie. Wystraszył mnie nagły dźwięk mojego dzwonka, ale większą trwogę wywołał u mnie brak świadomości, kto dzwoni. Może Iza przekazała Robertowi, że chcę z nim porozmawiać o uśpieniu Dashy i ten sam postanowił się ze mną skontaktować? Sięgnęłam po komórkę i zerknęłam na wyświetlacz: Iza S. Odebrałam.
- Cześć... - rzuciłam niepewnie.
~ Byłam w stajni, widziałam Dashę - oznajmiła głosem tak obojętnym, że nie mogłam odczytać z niego żadnych uczuć.
- I jak? Pracowałaś z nią?
Miałam głęboką nadzieję, że nie mówi mi tego przypadkowo. Czyżby nastąpił jakiś przełom w pracy z nią?
~ I nic. - Drugie pytanie zignorowała.
- Jak to...?
~ Nie toleruje mnie równie bardzo jak ciebie. O ile wcześniej może bym z nią do czegoś doszła, teraz mnie nienawidzi. Nie potrzebnie czegokolwiek próbowałaś. ~ Zdziwiły mnie pretensje w jej głosie. Zawsze starała się hamować emocje mówiąc albo głosem zupełnie neutralnym, albo z lekkim uśmiechem nawet wówczas, gdy siedmioletnia córka sąsiadów zalała herbatą jej nowiutkiego iphone'a.
Zawahałam się przez chwilę. Gdy wreszcie chciałam powiedzieć coś w swojej obronie, w słuchawce usłyszałam przerywany sygnał. Rozłączyła się.
Miałam odłożyć telefon, kiedy znów zaczął dzwonić. Robert... Przełknęłam ślinę i postanowiłam odebrać.
- Tak...?
~ Wiktorio... przyjedź jutro po szkole do Equilandu. Musimy porozmawiać.
gify konie
Strasznie krótko, strasznie beznadziejnie, wybaczcie, że musiałyście to czytać... W sumie nie musiałyście... xd Dalej jestem zakompleksiona, ale pomyślałam, że coś tam nabazgrzę. Więc dzięki, jeśli ktoś dobrnął do tego momentu. Następnym razem będę zamieszczać ostrzeżenia o beznadziejności rozdziału przed jego rozpoczęciem ;) To chyba tyle, chociaż raz postaram się wstawić dopisek krótszy od rozdziału xd

środa, 24 grudnia 2014

Merry Christmas everyone!

Witam. Chociaż blog nadal jest zawieszony nie mogłam dopuścić do tego, by nie wstawić życzeń świątecznych (: Przypomniałam sobie o tym w piątek przed ósmą, kiedy to o 11 wyjeżdżam. Ale lepiej późno niż wcale. Nie wyobrażam sobie nie złożyć życzeń.

Stołów pięknie ozdobionych, jadłem suto zastawionych
i prezentów z dwa tuziny, niech zazdroszczą Ci z rodziny.
Żadnych sporów, żadnych kłótni i niech nikt nie będzie smutny.
Grunt to dobre wieść pożycie, a karpiowi daruj życie.
I każdemu przyjaciela takiego, co czasami łzę ociera.
I wszystkiego co Wami trzeba, no i może gwiazdkę z nieba.

Życzę Wam, byście te święta spędziły w gronie najbliższych, w radości i spokoju. Życzę dużo weny pisarskiej, czasu i cierpliwości do realizowania swoich pasji. A także sukcesów w jeździe konnej. I do usłyszenia w przyszłym roku, niech będzie jeszcze lepszy niż ostatni.

Edit 27.12.14 godz. 11:39
Ustawiłam opcję auto-publikacji na 24 grudnia o 23:59. Aczkolwiek wcześniej tego nie próbowałam i coś nie wyszło. Dziś wchodzę i widzę, że się nie opublikowało :/ Więc niestety życzenia trafią na bloga spóźnione.

wtorek, 25 listopada 2014

100 lat to za mało...

gify urodziny... bo do setki zostało jeszcze ,,tylko" 98 :D

Witam Was, kochane, na drugich urodzinach Karoszka. Wiem, że kiepsko zaczęłyśmy, w końcu w zeszłym tygodniu odeszłam z bloggera. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam o rocznicy. Przypomniała mi Koniowata, za co jeszcze raz dziękuję :) Chcę, korzystając z okazji, podziękować też drugiej osobie, z zupełnie innego powodu. Kiedy Koniowata powiedziała mi o rocznicy, zupełnie nie pamiętałam którego to. Wahałam się między 25 a 27 listopada. Tak więc postanowiłam sprawdzić datę opublikowania pierwszego rozdziału i przy okazji rzuciły mi się w oczy komentarze. Nikki, to do Ciebie należy pierwszy komentarz na tym blogu. Nie wiem, jak mogłam nie zwrócić na to uwagi przez dwa lata XD Teraz i Tobie dziękuję :*

gify urodziny
Wypada podziękować wszystkim innym, którzy tu ze mną są, bo potraciłam czytelników, przykra prawda. Norka, Arya, Tunguska, Areo, Spencer, Universe... wybaczcie, że nie podziękuję każdej z osobna, lecz takie podziękowania zachowam sobie na koniec drugiego sezonu. Teraz nie mam na to zbytnio miejsca.

Nie będę się dziś zbytnio rozpisywać. Lepiej Wam to pokażę.
Oto mój ulubiony wektor. Jedyne moje dzieło, które mi się podoba. Jeden obrazem z miliona, ale ważne, że jest jakiś, który lubię. Stoi u mnie na półce w szafirowej ramce. Format A4, do tworzenia wykorzystany ołówek (niewidoczny w efekcie końcowym) i czarny mazak.
Być może już Wam go pokazywałam, ale nie jestem pewna. Konik z tym kolorem i dzikim wyglądem przypomina mi trochę Dashę. Stwierdziłam więc, że pasuje. 
Dziś narysowałam tą karteczkę z nazwą bloga. Nie jest może zbyt twórcza, ciężko było coś wydumać w 20 min. Ale zrobiłam to, by jakoś uczcić te urodziny. Od dziś ten obrazek - ta a la Dasha - zostaje patronem bloga. Będzie widniał pod stronami, nad rozdziałami. W wolnej chwili ładniej go obrobię. Teraz, hm... zdjęcie robione w świetle żarówki, które przysłaniałam sobą, do tego pod kątem i widać kawał dywanu.
Jestem z Wami już dwa lata. Nie wiem, czy dotrwam do trzecich urodzin, ale Kare Serce Konia jeszcze na długo pozostanie w moim sercu.
No to ja Was już zostawiam. Nie wiem, kiedy jeszcze coś napiszę, jeśli w ogóle. 
PS gdyby ktoś jednak chciał złożyć jakieś życzenia urodzinowe, to pod tą notką spokojnie można to zrobić ;)

Rozdział 74 - edycja specjalna ;D

Rozdział dedykuję Koniowatej. Gdyby nie Ty, ten post nie pojawiłby się w przeciągu najbliższych tygodni, a o urodzinach Karusa przypomniałabym sobie długo po fakcie. Dziękuję :*

~Wika~

- Chcesz powiedzieć, że Iza nie ma w tej sprawie nic do gadania? - spytałam, a on pokiwał głową. - Życie Dashy leży w moich rękach... W takim razie jeszcze sobie pożyje. Nie zamierzam jej skrzywdzić. Nigdy. Jedno tylko mnie interesuje... Jak klacz ma złagodnieć, skoro mam bezwzględny zakaz wstępu do niej?
Robert rozłożył ręce w bezradnym geście.
-Będzie to praktycznie niemożliwe. Nie łudź się, że wpuszczę do niej Izę, po tym, co ty odstawiłaś.
Zacisnęłam zęby we frustracji. Potrzebuję cudu, pomyślałam.
- A więc życzę miłej pracy - odezwałam się z ironią w głosie - Mnie czeka dłuuugi, słodki urlop... A teraz zejdź mi z oczu. Możesz zawołać Izę.
- Oj, Wiktorio, nie przebierasz w słowach. W porządku. Przekaż Izie, że wracam do stajni, wróci autobusem. - Rob skrzyżował ręce na piersi i wyszedł z sali.
Westchnęłam, czekając na przyjaciółkę.
Iza wbiegła do sali, krzycząc, że tak jej przykro. Nie wiedziałam, co ma na myśli, więc spytałam.
- No... - odparła, jakby to było bardzo oczywiste - Nie wierzę, że już nie będziesz pracowała w Equi. Musimy coś zrobić z Dashą...
- Podsłuchiwałaś! - nie mogłam uwierzyć własnycm uszom.
Przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie.
- Może troszeczkę... - pokazała odrobinę rozchylając palec wskazujący i kciuk. -  Co z tym zrobimy? Poświęcisz Dashę, żeby wrócić do pracy?
Wyprostowałam się dumnie, nie zwracając uwagi na ból w kościach. 
- Zapomnij.

~Robert~

Był środek dnia. Jakub znajdował się teraz w szkole. Bartek, który powinien studiować, a zdecydował, że poświęci się pracy w schronisku, pojechał po dostawę paszy. O tej godzinie nie prowadziłem żadnych jazd. Krótko mówiąc- siedziałem sam z końmi. Snułem się po stajni, szukając sobie zajęcia. Właśnie zamiatałem korytarz, uciekając myślami gdzieś daleko, kiedy z zamyślenia wyrwało mnie donośne rżenie. Wyjrzałem ze stajni, żeby zobaczyć, co się dzieje. Kilka godzin wcześniej przeniosłem Dashę na okrągły wybieg obok stajni. Pastwiska znajdowały się daleko. Zdecydowanie poza moim zasięgiem. Znając Wiktorię, mogłaby się tam zakraść i próbować pracować z klaczą, co mogło się skończyć tak, jak ostatnio, a nawet gorzej. Chciałem więc mieć Karą bliżej siebie. Doprowadzenie jej tu zajęło mi niemal trzy godziny. Musiałem rozstawić zaimprowizowane ogrodzenie - wbite w ziemię kijki związane dwoma sznurkami - między bramami pastwiska i ujeżdżalni. Dopiero wtedy mogłem ją tu zagonić. Jedyną wadą lonżownika było to, że całe podłoże stanowił piach. Ani źdźbła trawy. Więc jeszcze przed jej wprowadzeniem rozsypałem tam siano , a teraz postanowiłem dostarczać jej paszę treściwą i wodę.
I tak jak myślałem - Dasha powodowała ten hałas. Galopowała dookoła swojego nowego wybiegu, rżąc wniebogłosy. Wyglądała, jakby sama ze sobą wykonywała join-up: galopowała przed siebie, potem gwałtownie zmieniała kierunek i dalej biegła niemal przytulając się do płotu.
- Ej, wariatko - zawołałem, zostawiając miotłę opartą o ścianę stajni i zmierzając w jej kierunku. - Spokojnie, nikt cię nie goni.
Stanąłem przy ogrodzeniu wybiegu, krzyżując ręce na ostatniej desce płotu. Dasha zatrzymała się jak zaklęta tam gdzie stała, po czym wycofała się kilka kroków tak, by dzieląca nas odległość była jak największa. Wbiła zad w ogrodzenie widocznie żałując, że nie może uciec dalej, niż te 20 metrów.
- Już dobrze, nic ci nie zrobię. Spokojnie. 
Dasha uniosła lekko przednie nogi, zadzierając łeb do góry. Południowe słońce odbijało się w jej zmierzwionej grzywie, pełnej kołtunów, w które wplątane były gałązki, trawa i piach.
- Jesteś taka piękna... - westchnąłem. - Mogłabyś przestać stroić fochy i dać się porządnie wyczesać. 
Poruszyłem się niespokojnie, na co klacz odskoczyła, stanęła dęba jeszcze wyżej, a jej oczy błysnęły białkami. Odszedłem kilka kroków w tył. Wystarczająco, by poczuła się swobodniej. Znów zaczęła galopować po kole.
- Tak się chcesz bawić? - do głowy przyszedł mi nowy pomysł. Poszedłem do stajni. Wziąłem z siodlarni lonżę i długi bacik.
Odetchnąłem głęboko, stając przed wejściem na lonżownik.
Raz się żyje, pomyślałem.
Otworzyłem bramkę, wsunąłem się do środka i zamknąłem ją za sobą. Zaciskając dłoń na bacie, zmierzałem w stronę środka wybiegu. Bałem się, że klacz spróbuje mnie zaatakować, więc byłem gotów się bronić, ale nie zrobiła nic podobnego. Okrążała wybieg galopem, zapewne szukając kątów, w których mogłaby się ukryć. Odkrywszy, że stając w każdym miejscu przy ogrodzeniu dzieli ją ode mnie równy dystans, jedynie galopowała szaleńczo w kółko. Zrobiłem krok w jej stronę, a ona gwałtownie zmieniła kierunek i pognała w drugą stronę. Jej kopyta wzbijały w powietrze tumany kurzu.
Nie wiem ile ją tak ganiałem. Miałem wrażenie, że minęły przynajmniej ze dwie godziny. W końcu tak jak stałem wypuściłem z ręki linę i pochyliłem się, oddychając ciężko. Myślałem, że zaraz wypluję płuca. A tym czasem Dasha nawet nie skierowała ucha w moją stronę. Plamy potu perliły się na jej ciemnej sierści, dyszała równie ciężko jak ja. Ale wiedziałem, że jest silniejsza ode mnie. Mogła wytrzymać jeszcze dużo więcej takiego biegu. Powinien popracować z nią ktoś, kto ma lepszą kondycję niż ja.
- Poddaję się - powiedziałem na głos. - Nie chcesz współpracować? To siedź tu sama i użalaj się nad sobą.
Podniosłem swoje rzeczy i bezceremonialnie wymaszerowałem z wybiegu treningowego.

~Iza~

Od co najmniej trzech godzin próbowałam namówić Wiktorię, żeby uległa. Nie chodziło mi o przyjaciółkę. Ta mogłaby wytrzymać dużo więcej czasu bez pracy w schronisku, żeby uchronić ukochaną klacz. Ale przecież widziałam Dashę! Jej już się nie da pomóc. Chce być wolna. Naprawdę wolna. Brak ludzi  w najbliższym otoczeniu nie uszczęśliwi jej, jeśli będzie miała marne... przeliczyłam w myślach, wiedząc, że Rob puścił klacz na lonżownik. 314 metrów kwadratowych przestrzeni. Co to dla niej jest...
- Wiki, ona się męczy - powiedziałam. - Jesteś egoistką, utrzymując ją przy życiu. Pomożemy wielu innym koniom...
Wiktoria zastanowiła się przez chwilę.
- Zgoda - oznajmiła głosem tak obojętnym, iż nie mogłam odgadnąć, co czuje. - Wieczorem zadzwonię do Roberta.
gify konie
Welcome, welcome. Obiecywałam notkę na grudzień, ale ktoś mi przypomniał, że przecież dziś mamy wyjątkowy dzień. Nie wypada drugich urodzin bloga obchodzić w zawiasach. Tak więc oprócz dodatkowej notki, którą chcę dodać, postanowiłam skończyć ten rozdział. Ten jeden raz zrobię wyjątek.
Zauważcie, że po raz pierwszy pojawia się narracja od Roberta.Wyszło mi to dość marnie, nastolatka raczej nie za bardzo zna myśli faceta w średnim wieku xd Ale potrzebowałam tego do opowiadania. Czasem będę robić takie wyskoki poza główne bohaterki. W zależności od potrzeb opowiadania. Nie zdziwcie się, jeśli kiedyś strzelę rozdział z perspektywy Dashy ;) Oczywiście, gdybym wróciła na bloggera... Na razie nie mam ochoty.
To chyba tyle, spróbuję teraz przygotować tą specjalną notkę. Nie wiem, jak mi to wyjdzie, gdyż już dość późno, a muszę się pouczyć fizyki. Ale... urodziny bloga są raz na rok, chrzanić pracę, moc i energię kinetyczną ;)
PS w komentarzach - jeśli ktokolwiek w ogóle miałby ochotę to skomentować - prosiłabym o odnoszenie się jedynie do treści rozdziału. Życzenia urodzinowe przyjmę w notce, którą spróbuję stworzyć do wieczora (;
PS 2 Jako, że bloga bardziej tworzą czytelnicy niż autorzy, jak myślicie - co będzie z Wiką i Dashą? Nie musicie pisać niewiadomo ile. Wystarczą pomysły. Chcę wiedzieć, czy jestem przewidywalna. Bo bezwzględna bywam }:)
PS 3 rozdział specjalnie zakończyłam w takim momencie. Teraz w każdej chwili mogę wrócić. Ale jeśli dalej będę miała taki zapał jak teraz, to cóż... Wielcy pisarze tego świata kończą w takich momentach. Taki DIY* dla czytelnika, każdy ma okazję domyślić się, co było dalej.

* Do It Yourself - (ang) zrób to sam