~Wiki~
Siedziałam po turecku na podłodze z zeszytem od matematyki, usilnie próbując obliczyć deltę z prostej funkcji kwadratowej. Coś, co przerabialiśmy od ponad roku teraz sprawiało mi nie lada problemy. W końcu zaczęłam skubać kartkę rysikiem od długopisu. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyłonił się spod niego koński łeb. Zamazałam rysunek, chcąc uniknąć wrednych komentarzy ze strony nauczycielki. Jednak teraz to wyglądało jeszcze gorzej. Nie przypominało ani konia, ani skreślonego rysunku, lecz brudną plamę. Wywróciłam oczami korektorując dzieło.
Jak ja mam zdać maturę, pomyślałam zirytowana, kiedy nie mogę się na niczym skupić? Wtedy nowa myśl niespodziewanie mnie nawiedziła: Nie zdam. Po wypadku opuściłam dużo lekcji, większości zaległości nie nadrobiłam do dziś, a odkąd Dasha zdziczała praktycznie w ogóle przestałam się uczyć. NIE ZDAM. A skoro nie zdam, to po co się uczyć...? Będę na to miała cały kolejny rok.
Zamknęłam zeszyt, a oczy mi się zaświeciły kombinatorsko. Może więc odłożyć te głupoty i zrobić coś szalonego?
Uśmiechnęłam się pod nosem.
~Iza~
Siedziałam na łóżku uparcie wykonując zadania z fizyki z bryły sztywnej. Wszystko mi wychodziło idealnie i po każdym kolejnym zadaniu mruczałam z zadowolenia. Nawet nie zwracałam uwagi na to, że cały czas muszę podglądać wzory z zeszytu. Zrobiłam już z milion zadań - przynajmniej tak mi się wydawało - kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam szybko, szczęśliwa że mogę się oderwać od nauki.
~ Siemka ~ usłyszałam w telefonie głos Bartka. ~ Tata prosił, żeby ci przekazać, czy nie mogłabyś wpaść do stajni.
- Nie da rady - westchnęłam.
~ A to czemu?
- Bo ciągle nie mogę zapamiętać jaki jest wzór na moment bezwładności w ruchu obrotowym pręta obracającego się wokół swojego środka.
~ Ee... Co?
Zaśmiałam się do słuchawki. Świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że Bartosz chodził do klasy biologiczno-chemicznej - fizyki na oczy nie widział od pierwszej klasy liceum. Dlatego czasem z Wiką lubiłyśmy się z nim drażnić i rzucać teksty, których nie rozumiał. A potem się wspólnie z tego śmialiśmy. Teraz towarzystwo nam się posypało, a i życie było trudniejsze niż ten rok temu...
- To jest mat-fiz, tego nie ogarniesz - zaśmiałam się i bardziej poważnie dodałam: -To znaczy, że nie dam rady. Może jutro.
~ Jutro ojca może nie być przez prawie cały dzień. Ma parę spraw do załatwienia. Jadę z nim. Ale jeśli uda ci się wpaść, to dobrze. Zajęłabyś się końmi.
Zaaprobowałam ten pomysł krótkim mruknięciem i w słuchawce zapadła niezręczna cisza. Oglądałam swoje paznokcie - długie, błyszczące, idealnie spiłowane, pomalowane malachitowym lakierem pękającym nałożonym na cytrynowy zwykły lakier i wzmocnione bezbarwnym. Ograniczony kontakt z końmi zaczął zmieniać nie tylko mój charakter, lecz także wygląd. Moje długie, lśniące włosy zawsze były rozpuszczone, bez śladu piachu lub słomy, a niegdyś połamane paznokcie z postrzępionymi śladami po lakierze, obecnie wyglądały jakbym codziennie chodziła do manicurzystki. Koleżanki z klasy zauważyły tą zmianę i zaczęły mnie komplementować i szukać ze mną kontaktu, ja jednak się izolowałam od tego rodzaju towarzystwa. Owszem, byłam ładna, ale za jaką cenę? Cholernie brakowało mi koni. Zapach słodkich, damskich perfum wydawał się okropny, gdy nie mogłam co dzień wdychać zapachu koni.
Zdając sobie sprawę z narastającego milczenia zastanawiałam się, co teraz robi Bartek. Jest w gabinecie i ogląda czubki swoich butów? A może przechadza się korytarzem stajni, przystając przy jednym z boksów i głaszcząc jego mieszkańca, przy okazji bawiąc się kosmykiem jego grzywy? Musiał rozmawiać ze mną przez słuchawki, gdyż dźwięki z otoczenia były idealnie wyciszone.
Przełknęłam ślinę i postanowiłam się odezwać.
- A co słychać u twojej dziewczyny? - wymyśliłam na poczekaniu.
~ Wika... ~ Wypowiedział to imię jednocześnie smutno, łagodnie oraz z nutką melancholii. W końcu otrząsnął się z zamyślenia i przybrał agresywną postawę. ~ Po pierwsze, nie jest moją dziewczyną. A po drugie czy to ja mam wiedzieć co u niej? Przypominam - Ciebie od niej dzieli płot, a mnie jakieś 10 km; ty widzisz się z nią co dzień w szkole, a ja ostatnio widziałem ją przed wczoraj przez kilka minut, zamieniliśmy parę słów, po czym pojechała z moim ojcem wypuścić waszego oszalałego konia.
Westchnęłam. To faktycznie nie było zbyt mądre pytanie. Ale on też był nie w porządku. Od czasu wypadku Wika mnie odpychała. Nie odbierała telefonów, nie wpuszczała mnie do domu, kilka razy z pomocą jej rodziców udało mi się wprosić na siłę, ale już dawno zaprzestałam takich praktyk. A w szkole... Zupełnie mnie ignoruje. Siedzi w kącie z książką, udając że się pilnie uczy, ale wiem, że w rzeczywistości myśli o koniach. Odpycha mnie, kiedy chcę porozmawiać. Straciłam ją, to jasne.
~ W porządku ~ Bartek przemawiał już łagodniej. ~ Muszę kończyć, mam dużo pracy. Do zobaczenia jutro.
Tępe pikanie po drugiej stronie słuchawki wyprowadziło mnie z zamyślenia i sprawiło, że zaczęłam myśleć racjonalnie.
Spojrzałam na walające się po podłodze podręczniki i zeszyty.
Jutro będę w stajni, pomyślałam, ale pierw czekają mnie całe godziny męczarni.
~Wiki~
Od razu zaczęłam wszystko dokładnie planować. Wiedziałam, że Robert z Bartkiem jutro wyjeżdżają na cały dzień. Izy nie było w stajni od kilku tygodni. Ostro wkuwa. Jeśli ktoś ma zdać maturę z każdego z wybranych przedmiotów na ponad 90%, to będzie to właśnie ona. Szczerze ją podziwiałam. Zawsze miałam dobre oceny, ale tak po najniższej linii oporu, nie lubiłam się wysilać.
Mój misterny plan był gotowy. Szczerze mówiąc tym planem był... brak planu. Miałam zamiar pojechać konno na Mazury i odnaleźć Dashę. Nie wiem jak tam dotrę, ile czasu mi to zajmie, ani co potem. Nie miałam nawet pojęcia czy w ogóle odnajdę kopytną przyjaciółkę. Po prostu nie mogłam siedzieć bezczynnie.
Skończyłam zadanie z matmy i doszłam do wniosku, że najwyższy czas iść spać. Jutro mnie czeka wielki dzień.
Rano spakowałam do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy - szczególnie wszystkie moje oszczędności i trochę jedzenia o przedłużonej przydatności do spożycia - a następnie jakby nigdy nic wyruszyłam do szkoły. Rodzice nie przeczuwali, że nie zobaczą mnie przez następne kilka tygodni. Poszłam na autobus mając nadzieję, że gdy dotrę do schroniska, Roberta już tam nie będzie.
~Iza~
Wychodząc do szkoły dostrzegłam Wikę. Miałam ochotę do niej podejść, ale postanowiłam zachować dystans. Szłam w takiej odległości od niej by mieć pewność, że mnie nie zauważy. W połowie drogi do szkoły skręciła w boczną ulicę. Bez zastanowienia skierowałam się za nią. Wsiadła do autobusu nr 3 - zawsze nim dojeżdżałyśmy do stajni.
Stanęłam przed ciężkim wyborem. Mogłam albo jak przykładna uczennica trzeciej klasy liceum pójść do szkoły, albo jak dobra przyjaciółka wyruszyć śladem Wiktorii i dopilnować, żeby nie narobiła sobie kłopotów. Wybrałam tą drugą opcję. Wiedziałam, że za dziesięć minut podjedzie na przystanek autobus, który zatrzymuje się co prawda trochę dalej od stadniny niż nasz 3, ale ten zanim dojedzie do końcowego przystanku, wróci po mnie i zawiezie mnie pod schronisko... W grę wchodziła jakaś godzina, a ja nie miałam tyle czasu. Wolałam przejść kawałek więcej. Zrezygnowałam z najprostszej opcji - wejścia do tego autobusu, którym teraz jechała Wika. Nie mogła mnie zobaczyć. Im dłużej będzie myślała, że jest sama, tym dłużej będę mogła obserwować, co zamierza zrobić i wybić jej to coś z głowy.
Wsiadając do autobusu nr 6 dziesięć minut później, nawiedziły mnie pewne wątpliwości. A co, jeśli Wika w ogóle nie jedzie do schroniska? Autobus, do którego wsiadła najpierw zwiedza pół miasta, potem kieruje się pod Equiland, a na koniec mija go i dojeżdża pod stadninę Amandy...
~Wiki~
Wyskoczyłam z autobusu na przystanku przy schronisku. Powoli skierowałam się w stronę stajni. Szłam ostrożnie przez miejsca pełne drzew, unikając łąk i wygolonych obszarów. Nie mogłam zostać zauważona, inaczej cały plan ległby mi w gruzach. Odprężyłam się kiedy tylko dotarłam na dziedziniec stadniny. Samochodu Roberta nie było na parkingu, a stajnia pozostawała zamknięta - na zasuwę tak jak boksy, lecz nie na klucz. Bez problemu mogłam się tam dostać. Otworzyłam drzwi i od progu powitało mnie rżenie kilkunastu koni. Uśmiechnęłam się. Ten dźwięk, ten zapach... Cała aura tego miejsca sprawiała, że od razu chciało się żyć. Stanęłam jednak przed ciężkim wyborem - którego konia wybrać?
Wzięłam z gabinetu Roberta kartkę i długopis, i postanowiłam napisać list, a dopiero potem martwić się koniem.
"Cześć - zaczęłam. - Wybacz, ale..." Nie, to nie tak. Brzmi jakbym odmawiała koledze pójścia z nim na imprezę. Mam! Lepiej będzie "Proszę o wybaczenie w związku z..."
Napisanie listu zajęło mi dosłownie kilka minut. W końcu ukontentowana spojrzałam na niego. Całokształt brzmiał tak:
"Witam. Zwracam się z uprzejmą prośbą o wybaczenie w związku z uprowadzeniem jednego z Pańskich koni. Jest mi on niezmiernie potrzebny w związku z moimi planami na najbliższą przyszłość. Proszę o niezawiadamianie policji, zobowiązuję się do zwrotu wierzchowca w czasie bliżej nieokreślonym. Proszę także o powiadomienie mojej najbliższej rodziny, iż nic mi nie jest, zaś jestem zmuszona do opuszczenia domu rodzinnego przynajmniej na kilka tygodni. Z poważaniem, Wiktoria Maj."
Położyłam list na biurku w gabinecie. Wszystko było gotowe, więc pozostało mi jedynie wybrać i przygotować konia. Zastanawiałam się między Serir a Vancouverem. Marwari była koniem rajdowym, potrafiącym przemierzać długie dystanse. Jednak nie znam jej zbyt długo. Nie wykluczone także, że nie wróciła do dawnej formy. Vancouver bywał porywczy, ale świetnie go znałam. Jeśli jakikolwiek koń ma mi pomóc, to właśnie on.
Wyczyściłam wałacha w boksie, założyłam mu ogłowie. W siodlarni znalazłam porządne siodło rajdowe. Mieliśmy takie jedno, Robert kupił je kiedyś za bezcen na targu. Doszłam do wniosku, że może się przydać.
Położyłam siodło na grzbiecie wałacha i zamarłam, kiedy zaskrzypiała podłoga przy gabinecie. Wolnym krokiem ruszyłam w tamtą stronę. Aż pisnęłam, kiedy między nogami przebiegł mi nasz stajenny czarno-biały kotek. Głupia, zaśmiałam się w duchu. Nikogo tu nie ma. Jesteś sam na sam ze zwierzakami.
Wróciłam do konia i zaczęłam podciągać popręg.
- Wybierasz się gdzieś?
Te słowa zawisły w powietrzu. Wstrzymałam oddech odwracając głowę i patrząc wprost na najlepszą przyjaciółkę.
- Ja... - zająknęłam się, niezdolna powiedzieć nic więcej. Serce waliło mi jak oszalałe.
- Taaak? -Iza nie miała zamiaru ustąpić. Zamiast tego dodatkowo stanęła między mną a wałachem i złapała go za wodze.
Otworzyłam usta, by wcisnąć jej stek kłamstw, żeby tylko się odczepiła, ale gdy jednak wprawiłam w ruch struny głosowe, z ust wyrwało się jedynie:
- Jadę odnaleźć Dashę.
- I co potem? - zadała pytanie, które nurtowało mnie od samego początku. - Co chcesz zrobić, gdy już ją znajdziesz?
- Nie wiem... Ale nie zrezygnuję. Zejdź mi z drogi.
Chciałam ją odepchnąć, ale nie pozwoliła mi, a gdy już się odezwała, jej słowa zawisły w powietrzu:
- Jadę z tobą.
No to by było na tyle. Po tym jakże długim czasie zebrałam się w sobie i oto jest nowy rozdział. Nie będę się bardziej rozpisywać. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu wpada i nie namęczyłam się przy tym rozdziale na marne. Do następnego, kochani (:
PS komentarze mile widziane, ale to tak na marginesie ;D
Czekałam na prolog i się go doczekałam. A gdy zobaczyłam jaki jest długi to aż mi się uśmieszek pojawił na kilka sekund.
OdpowiedzUsuńWiesz, że nie tylko ty przestałaś pisać bloga na czas nie określony? Ja też. Nauka, nauka, nauka. Zero przyjemności, dlatego Cię rozumiem :-P
No to takie "wowowow!"
OdpowiedzUsuńSerio no, super mi się czytało i się wciągnęłam.
ŁOMYGY, co one wyprawiają, coś się stanie, bo jakżeby inaczej...
No czekam na dalej i plz, nie każ mi czekać zbyt długo xD
WRESZCIE c:
OdpowiedzUsuńWika wut r u doin, Wika stahp xD
A teraz serio: czekam na nn :P
Jejku mam nadzieje , że dzięki temu dziewczyny znów się zzyja...
OdpowiedzUsuń/inu
Wrócę, pod inną nazwą xD
OdpowiedzUsuńJak nie czytam za bardzo blogów tego typu, to ten jest genialny :D !!
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziały i zapraszam do siebie:
http://horse-riding-club.blogspot.com/