Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział 66 [Prolog]

Od razu mówię, że jednak polecam przeczytanie tego prologu. Może on przypominać epilog sezonu 1-go, ale pozmieniam wiele w różnych miejscach, nie tylko wstawka na początku i zmiana zakończenia ;P A poza tym minął niemal rok od zakończenia sezonu nr 1. Na pewno odświeżenie pewnych faktów nie zaszkodzi ;)

~Wiki~

 - Wika, obudź się - coś mnie trąciło w ramię. Zignorowałam to. - Wiktorio, wstawaj! - krzyk był nie do zniesienia.
Gwałtownie przeturlałam się na bok i poczułam, że lecę. Chwilę potem uderzyłam w coś twardego. Jęknęłam przeciągle, otwierając oczy. Leżałam na podłodze, a nade mną rozciągała się miękka kanapa ze schroniskowej siodlarni. Przetarłam oczy. W głowie mi szumiało, widziałam podwójnie. Czułam się, jakbym dostała czymś w głowę. Pamiętałam tylko to, jak Bartek mi się oświadczył, a Iza... skoczyła z urwiska. Zamrugałam przeganiając zaćmę sprzed oczu i zachłysnęłam się. Przede mną stał... Robert! 
- Ty żyjesz - sapnęłam. - Chciałam się mu rzucić na szyję, ale zakręciło mi się w głowie i zostałam na miejscu.
Robert otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie drzwi od siodlarni otworzyły się na oścież. Zobaczyłam moją przyjaciółkę, trzymającą za wodze karą klacz.
- IZA! - krzyknęłam na cały głos. Klacz zastrzygła uszami. - DASHA!!!
Poderwałam się z miejsca nie zważając na zawroty głowy i skoczyłam klaczy na szyję. Wtuliłam twarz w aksamitną grzywę.
- Wiki, dobrze się czujesz? - spytał Robert bez cienia cynizmu. W jego głosie słyszałam łagodną troskę.
- Teraz tak - szepnęłam, kiedy miękkie, czarne chrapy łaskotały mnie po szyi. Serce biło mi tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. - Miałam... sen. Chyba. Myślałam, że wy... Wszyscy zginęliście. To znaczy Dasha zginęła na zawodach, ja uciekłam, nie jeździłam konno. Miałam dwójkę dzieci z człowiekiem, który nienawidził koni. Kiedy wróciłam Ty, Robercie nie żyłeś. Bartek prowadził schronisko, które zmienił w luksusową stajnię, a Jakub był frajerem i sukinsynem. Zdradził Izę, a potem zrobił jej dziecko. Ją zwolnili z pracy, bo pracowała w angielskiej stadninie i skoczyła z przepaści razem z ukochanym koniem, którego chcieli oddać pod nóż... - Mówiłam tak szybko, że aż brakło mi tchu. 
Kiedy skończyłam wpatrywałam się w Roberta, ciekawa jego reakcji. Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie. 
- To by wyjaśniało, czemu przez ostatnie pięć minut snu darłaś się jak opętana. Ale to tylko sen. Kazałem Izie osiodłać Dashę. Może wybierzecie się na przejażdżkę, zanim wrócisz do treningów? Niedługo mistrzostwa.
- Ale Dasha zginie! Nie wystartuję w nich.
Robert położył mi ręce na ramionach.
- To... tylko... sen... - odrzekł spokojnie. - No idź. I baw się dobrze. Wystraszyłaś nas wszystkich tym nagłym omdleniem.
Nie dałam się uspokoić, ale musiałam chociaż zachować pozory. Uśmiechnęłam się przekonywająco i poszłam za przyjaciółką.
gify konie
   Iza była równie wściekła jak ja, kiedy jej powiedziałam o Dashy. Potem pogodziłyśmy się z tą myślą. A mi było łatwiej zrozumieć, czemu omal nie zginęłam podczas pierwszego spotkania z klaczą, skoro chciałam tylko jej pomóc. Niestety nie mogłam odgonić od siebie myśli, że powinna zginąć. I to wiele tygodni wcześniej nim tu trafiła. Jednak teraz nas kochała, a to było najważniejsze.
  Wielkie zawody zbliżały się dużymi krokami. Co dzień trenowałam po trzy godziny na parkurze. Musiałyśmy być najlepsze. I byłyśmy. Iza wydawała się zła, bo nie mogła jeździć na Dashy tyle, ile by chciała. Na moje treningi składały się trzy jednogodzinne jazdy, między którymi robiłyśmy godzinną przerwę. Po ostatniej partii Dasha też musiała odpocząć. Tak więc przez 6 godzin nikt nie mógł jej dosiadać oprócz mnie, a potem zazwyczaj jechałyśmy do domu. Nawet wcześniej, bo nie musiałyśmy czekać aż odpocznie po treningu.
-Najeździsz się na niej do woli po zawodach- pocieszałam przyjaciółkę. 
Chociaż sama miałam wątpliwości. Robert nie chciał słyszeć o mojej rezygnacji z powodu snu. A ja bałam się, że obrócimy to w rzeczywistość.
-Uhm- przytaknęła.- Wiem o tym. Ćwicz spokojnie, Wiki.
Jej głos brzmiał radośnie, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że stwarzał tylko takie pozory. W końcu oprócz jazdy pozostawało coś jeszcze. W ogóle nie miałam czasu na nic związanego z pracą w Equilandzie. Izabela harowała jak jakiś parobek. Obrabiała konie, czyściła je, czasem dosiadała ich, żeby się rozruszały, te bardziej chore prowadziła w ręku. Przeprowadzała też kilka lekcji jazdy konnej dziennie. Robiła to wszystko kiedy ja, uśmiechnięta od ucha do ucha, śmigałam na parkurze na naszej ukochanej klaczy.
   Pewnego dnia Jakub zaprosił Izę na połowinki. Pamiętałam, że w śnie ucieszyła mnie ta wiadomość. Teraz jednak bałam się o nią. Wolałam, żeby zbytnio się do niego nie zbliżała. A co, jeśli faktycznie zobaczy go całującego się z inną? Nie mogłam do tego dopuścić. 
-Zamierzasz pójść?- spytałam ostrożnie.
-Chciałam, ale kto się zajmie tym wszystkim, jeśli mnie nie będzie? Może ty z nim idź?
Te słowa, pozornie wypowiedziane bez zastanowienia i nuty złośliwości, bardzo mnie zabolały. Nie wiem, czy powiedziała to specjalnie, ale zabrzmiało to dla mnie tak: ,,Nie mogę pójść z Kubą na bal, bo beze mnie sobie rady nie dadzą, za to ty już od dawna jesteś zbędna, więc z czystym sumieniem możesz pójść." Wiedziałam, że coś jej się od życia na leży.
To tylko sen..., pomyślałam. Nic jej nie będzie.
-Izz- rzekłam spokojnie.- Niczym się nie martw. Zrobimy sobie wtedy, ja oraz Dasha, dzień wolny od treningów. Ona odzyska siły, a ja zajmę się wszystkim.
Mruknęła coś bez przekonania, ale przyjęła zaproszenie przyjaciela.
gify konie
---3 miesiące później---
   Wreszcie nadszedł dzień zawodów. Rano całym sercem chciałam dosiąść Dashy, żeby jeszcze poskakać, ale rozum odrzucił tą chęć. Ćwiczyłyśmy przez ostatnie pół roku; teraz powinna jak najbardziej odpocząć. Miejsce zawodów było jakieś cztery godziny spokojnej jazdy samochodem od Equilandu. Zawody zaczynały się o piętnastej. Moi rodzice wyjechali już o dziewiątej. My postanowiłyśmy zostać z Robertem i chłopakami i wyjechać razem z nimi.
-Długo jeszcze?- spytałam zdenerwowana.- Jest za dziesięć jedenasta. Zamierzacie wyjechać o piętnastej? - wciąż miałam na uwadze, że to przez spóźnienie zginęła Dasha i nastąpiły wszystkie komplikacje.- Nie dość, że musimy tam dojechać, to jeszcze przydałoby się rozgrzać Dashę. I ją wyczyścić. Na przykład takie kopyta. Z ubłoconymi nie pojedziemy, bo jeszcze się poślizgnie i... możemy mieć wypadek.
-Dziewczyny!- Robert zacisnął ręce na ogrodzeniu, koło którego staliśmy. Spojrzał w ziemię i odetchnął głęboko.- Zdążymy. Ale błagam was, nie utrudniajcie tego. Nie możemy zostawić siedemnastu koni ot tak, na kilka albo kilkanaście godzin. Musimy tu wszystko ogarnąć oraz poczekać na pana leśniczego, który obiecał doglądać tego wszystkiego. Jeśli chcecie pomóc już teraz oporządźcie Dashę, a potem zapakujcie ją do przyczepy.
Wykonałyśmy polecenie. Było jednak już dwadzieścia po jedenastej, gdy wreszcie wyjechaliśmy. Zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam, żeby odebrali mi numerek jak dojadą.
Nasza przyczepa była doczepiana do samochodu osobowego, dzięki czemu mogliśmy jechać w jednym aucie.
gify konie
-Znowu się zaczyna- szepnął Robert. Zdawał się mówić bardziej do siebie.- Mam deja vi, ale oby nie skończyło się to tak, jak ostatnio.
-Wiozłeś kiedyś innych wolontariuszy na zawody i coś się stało?- spytałam.
Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że to słyszeliśmy.
-Nie do końca- pośpieszył z wyjaśnieniami Bartosz.
-Bartek...- rzucił Robert ostrzegawczo.
-No co? Tato, one mają prawo wiedzieć. A zbyt długo trzymaliśmy to w tajemnicy. Powiesz im, czy ja mam to zrobić?
-Mów- mruknął mężczyzna.
-Jak wiecie- zaczął Bartek- schronisko jest tu dopiero od niedawna.Wcześniej mieliśmy stadninę na mazurach. I naszego wspaniałego konia Demona...- Przez chwilę się zamyślił.- Wszyscy wołali na niego Demo. Był naprawdę przepiękny... Nawet nie rasowy, ale piękny. O ile dobrze pamiętam matka była oldenburką, a ojciec folblutem. Sierść Demo była jasnobrązowa, wręcz rudawa- jak u kasztana, a grzywa kruczoczarna.
-Bartoszu, do rzeczy- mruknął Kuba.
-Nie przerywaj mu- zaprotestowała Iza.
-Nie, on ma rację- Bartosz potrząsnął głową, przeganiając stare wspomnienia.- A więc Demon, wbrew imieniu był niezwykle spokojnym, ułożonym koniem. Tata startował na nim w tych zawodach co ty, Wiki, teraz.
-I przegrał- dokończyła Iza.
-Ależ nie.- Tym razem odezwał się Robert.- Zająłem pierwsze miejsce.-Zaniemówiłyśmy, a on kontynuował:- Myślicie, że do sukcesu jest potrzebny rodowód? Oczywiście, że nie. Nawet Dasha nie musi być stu procentowym hanowerem, a jak skacze.
-Amanda nie kupiłaby nierasowego konia- wtrąciłam.
-Amanda?
Zapomniałam, że tylko Izie powiedziałam, co usłyszałam tamtego pamiętnego dnia. Nie zwierzyłam się nawet Bartkowi, który ostatecznie widział jak mdleję, ale nie wiedział czemu. Opowiedziałam im wszystko. Robert pokręcił tylko głową smutny, wściekły, zażenowany- tego nie wiedziałam. Widział jaka była Dasha. Był też przy tym, gdy omal mnie nie zabiła. Nic dziwnego, że odjęło mu mowę.
Potem opowieść kontynuował
-Demon stał się bardzo sławnym koniem. Ludzie z całej Polski przyjeżdżali, żeby go zobaczyć, a nawet na nim pojeździć. Był tak popularnym i... dobrym koniem, że braliśmy sto złotych za godzinę jazdy na nim. I to był błąd. Na zbyt wiele pozwoliliśmy ludziom. Domo stał się rozdrażniony, niecierpliwy. Raz, gdy Bartek spróbował na nim pojeździć, ledwo uszedł z życiem. Nasz skokowy misiek stał się godny swego imienia. To, co on robił, było nie do opisania. Wyobraźcie sobie Dashę. Tyle, że od niej wszyscy trzymali się z daleka. Demon nie miał okazji siedzieć w samotności, nie niepokojony przez nikogo. Tak jak mówiłem, Bartek raz miał z nim problemy. Demuś zafundował mu rodeo, a gdy jeździec leżał na ziemi, koń stał nad nim wymachując kopytami. Nikogo nie było w pobliżu. Bartek miał nad tobą, Wiki, tą przewagę, że nie był w kącie. Leżał na środku ujeżdżalni, ze wszystkich stron miał wolną przestrzeń. Udało mu się przeturlać parę metrów i wydostać z ujeżdżalni. Po tym wypadku skończyliśmy z prowadzeniem jazd na Demonie. Ale ludzie wciąż przychodzili. Chcieli robić mu zdjęcia, czasem rzucali w niego kamieniami, żeby pokazał się z innej strony lub poszedł tam, gdzie chcieli. Nie udało nam się do końca nad tym zapanować. Pewnego dnia poszła do niego nasza młodsza siostra Asia, cztery lata młodsza ode mnie. Miała wtedy dziesięć lat.
Sekundę wcześniej kichnęłam, jednak po wzmiance o ich siostrze, o której nigdy nie słyszałam wstrzymałam oddech i odwróciłam głowę, by spojrzeć na Jakuba. On uśmiechnął się smutno.
-Mówiliśmy się, żeby do niego nie podchodziła- kontynuował- ale tak kochała konie... Chciała mu pomóc.- Pociągnął nosem.- Demon potraktował ją tak jak Bartosza, ale nie musiał jej zrzucać ze swojego grzbietu, Aśka nie zamierzała go dosiąść. Stała na ziemi, gdy on ją zaatakował... Bartku?- Jakub nalegał, by to brat skończył opowieść.
-Kuba był jeszcze w szkole- oznajmił sucho Bartosz. Ja wiedziałam, że to wyznanie przychodzi mu z trudem.- Ja wróciłem wtedy wcześniej. Aśka została w domu, bo była przeziębiona, mama była w pracy, tata pojechał po nowego konia. Bo oprócz Demona w naszej stadninie na trzydzieści koni mieliśmy ich jeszcze dwadzieścia. Ale do rzeczy. Zobaczyłem Joankę w chwili, gdy stała pod górującym nad nią ogierem.  Krzyknąłem i rzuciłem się w tamtą stronę. Aśka spojrzała na mnie, w tym momencie Demon ją kopnął w głowę. Miałem do przebiegnięcia kawałek podwórka i część padoku, plus ogrodzenie do przeskoczenia między nimi. Kiedy dobiegłem Demon opuścił już przednie nogi... na mojej siostrze. Złamał jej parę żeber, ale zginęła już od kopniaka w głowę.- Głos mu się załamał.- Spóźniłem się...
-To nie była twoja wina- odpowiedział Rob szybko.- To ja ją zostawiłem. Kamila, moja żona, była wściekła. Wydawało mi się, że nawet nie zapłakała po śmierci córki, a od razu myślała co zrobić z tym wszystkim. Oczywiście ją to dotknęło najbardziej. Już znalazła kupca na całą stajnię ze wszystkimi końmi, kiedy powiedziałem, że nie mam zamiaru tego zostawiać. Zwyzywała mnie od najgorszych, chciała wyprowadzić się razem z chłopcami. Ale oni nie chcieli. To znaczy Bartek był zbyt wstrząśnięty, by sam mógł decydować. Widział w końcu jak ukochany koń zabija jego jedyną siostrę. Chciał iść tam, gdzie brat. A Jakub nie mógł żyć bez koni. Tak więc Kamila odgrażając się odeszła sama. Jednak nam było tu żyć trudniej niż przypuszczaliśmy. Postanowiłem sprzedać stajnię, wyjechać gdzie indziej. Demonowi już nic nie mogło pomóc. Musieliśmy go uśpić. Widziałem jak ta bestia, która zabrała mi córkę i omal nie zabiła syna, zasypia spokojnie. Wtedy stwierdziłem, że w takich wypadkach uśpienie jest bardziej humanitarne niż pozostawienie konia przy życiu. To pewnie wyjaśnia wam, czemu byłem taki wściekły, kiedy zbliżyłyście się do Dashy zanim was zaakceptowała i dlaczego tak bardzo chciałem ją uśpić. To drugie jeszcze rozwinę. Niedługo przed waszym przybyciem Bartosz próbował z nią pracować. Pewny swych możliwości wpakował się jej na grzbiet. Skończył tak jak po przejażdżce na Demonie. Ale gdyby mnie tam nie było, dołączyłby do Joanny. Bez wątpienia uratowałyście Dashę, ale najbardziej ryzykownym sposobem. A jeszcze wcześniej, bo tego nie powiedziałem, po sprzedaży naszej stadniny wyjechaliśmy tutaj, niemal przez przekątną kraju i zbudowaliśmy Equiland. Pomysł na schronisko wziął się właśnie od Demona. Chcieliśmy ratować konie. Dasha była jednym z pierwszych naszych koni. Kiedy braliśmy ją z rzeźni na szprycowali ją tyloma środkami usypiającymi, że sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. U nas ,,wytrzeźwiała" i zaczęła szaleć. Resztę już znacie. Po prostu od tej pory nie startuję w zawodach. Swoje umiejętności wykorzystuję w pracy z końmi, ale nigdy publicznie. Nawet teraz, gdy Equiland przypomina bardziej szkółkę jeździecką niż schronisko, zajmuję się finansami, a to chłopcy prowadzą jazdy.
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Kto by pomyślał? Robert miał córkę, która zginęła przez konia, a mimo to miłość do koni zwyciężyła. Dziwne, że zgodził się zostać synom. Sam mógł chcieć zostać z końmi, ale Bartek już parę razy omal nie zginął, nie wiem jak z Jakubem. Miałam zamiar powiedzieć to głośno, ale mogłoby to zabrzmieć oskarżycielsko, a nie chciałam nikogo urazić. Nie musiałam się z Izą porozumiewać słowami, by obiecać sobie, że nie wrócimy nigdy do tematu.
Dalej zastanawiałam się nad moim snem. Łatwo było się domyślić, co jest fałszem. Cały ten sen, czy może raczej koszmar, był bardzo niejasny. Ja na pewno nie patrzyłabym tylko na swoje dobro. Przyjęłam zaręczyny dzień po rozstaniu z mężem, nie mając nawet rozwodu i nie pytając o zdanie moich dużych już dzieci. A Iza? Na pewno zabiłaby siebie, nienarodzone dziecko i ukochanego konia. Konia, który nie przestraszył się jadącego obok głośnego motocykla. Uśmiechnęłam się pod nosem.
To jednak nie ma sensu, pomyślałam. Musze po prostu o tym zapomnieć.
gify konie
Szybciej, szybciej, powtarzałam w myślach. Mieliśmy jeszcze pół godziny do rozpoczęcia zawodów, a do przejechania zostało nam z dziesięć kilometrów. Zdążymy, pocieszyłam się. Wtedy jak na złość usłyszeliśmy trąbienie. Spojrzałam przed siebie i jęknęłam na widok kilometrowego korka.
-Cholera- mruknęłam.
-Delikatnie powiedziane- odpowiedział Robert. Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego zirytowanego. No, może tylko wtedy, kiedy ponaglałyśmy go przed wyjazdem.
Chciałam powiedzieć, że już byśmy byli na miejscu, gdyby mnie posłuchał, wolałam jednak bardziej go nie denerwować
-Otwórz przyczepę- poleciła Iza
-Że co?- spojrzał na nią zaskoczony. Siedziała na przednim siedzeniu, więc nie było to trudne.
-Pojedziemy na Dashy. 
Iza czytała mi w myślach. Sama chciałam to zaproponować, ale trzymałam język za zębami. 
Nie mogę do tego dopuścić. O nie...
-Chcesz jechać po betonie między samochodami?
-Nie do końca. Obok drogi jest las. Pojadę z Wiką na Dashy. Tak będzie szybciej.
-Obiecałem waszym rodzicom, że przyjedziecie całe i zdrowe. Zabiją mnie, jeśli coś wam się stanie- Robert przejechał parę metrów, gdy korek się ruszył, po czym znów stanął.
-Obiecałeś też, że przywieziesz nas tam na czas- przypomniała mu, otwierając drzwi.
-A jeśli zabłądzicie?
-Trafimy- uśmiechnęła się Iza przekonująco.
-Ehh- Robert podał mi kluczyk od przyczepy.- Wejdźcie do niej i ją osiodłajcie. Nie mamy czasu ani możliwości zatrzymywać się na długo. Więc wyprowadzicie ją, jak będzie gotowa.
-Nie - mruknęłam.
-Że co? - oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Wszędzie jest pełno błota, a my naprawdę nie znamy drogi. Błądząc w lesie na pewno nie zdążymy.
Po długiej kłótni z Izą, siłą, mając wsparcie Roberta, przekonałam ją, żebyśmy zostały.
gify konie
Korek ciągnął się niemiłosiernie, a ja zagryzłam zęby. W końcu w głowie zaczęły kłębić mi się myśli, że może dobrze będzie, jeśli nie zdążymy. Na początku przecież w ogóle nie chciałam startować w zawodach. Widać w tym cały sens. Jeśli chcę zmienić przyszłość, co mi się zaczęło udawać, nie mogę wziąć w nich udziału. Pozostawała jeszcze jedna bardzo ważna kwestia- czy mój sen rzeczywiście mówił o przyszłości, czy to zwykły koszmar, który może zniszczyć moje marzenia o mistrzostwach? 
Wreszcie usłyszałyśmy dźwięki dobiegające ze stadniny, do której jechaliśmy.
-Jesteście!- krzyknęła mama.- Co tak długo?
-Późno wyjechaliśmy, a potem był korek- odpowiedziałam, wyprowadzając Dashę w przyczepy.
-Masz jedynkę, zaraz jedziesz- poinformowała mnie.
-Co?!- nawet zapomniałam poprawić ją, że nie JA jadę, lecz MY. Nie lubię, jak ktoś zapomina o koniach, których dosiadają zawodnicy.- Nie możemy! Dasha nie jest gotowa.
-Było wcześniej wyjechać- wtrącił tata.
-Chciałam- warknęłam.
= Na parkur zapraszamy Wiktorię na klaczy hanowerskiej o imieniu Dasha = oznajmił głos z głośników.
Jęknęłam cicho. Kopyta Dashy były wcale nie w lepszym stanie niż gdybyśmy jechały przez las. Rzuciłam okiem na ogłowie, by wiedzieć, że wszystko z nim w porządku. Zapięłam jeszcze popręg o jedną dziurkę więcej, wcześniej nie miałyśmy czasu go podciągnąć. Potem wskoczyłam na siodło. Kłusem wjechałyśmy na maneż. Rzuciłam na niego okiem. Ujeżdżalnia była trawiasta, odkryta. Trawa wyglądała na mokrą po deszczach, których ostatnio w okolicy nie brakowało. Wiedziałam o tym już w lesie, kiedy miejscami błoto sięgało Dashy do kolan. Co prawda obok była hala, do której byśmy się przenieśli, gdyby padało. Ale nikt teraz nie czuł takiej konieczności, w końcu świeciło słońce. Trawa wyglądała na śliską. Jeszcze z kopytami dokładnie wyrównanymi przez błoto, które zostało na nich jeszcze z poprzedniego dnia... Nie widziałam ich od spodu, ale założę się, że ,,system antypoślizgowy" Dashy właśnie uległ awarii.
Dlaczego nie wyczyściłyśmy jej przed wyjazdem, pomyślałam niepocieszona.
Zaczęłyśmy spokojnie, ale moje obawy się potwierdziły. Ledwie udawało mi się kierować klaczą. Za bardzo przyspieszała, skręcanie przychodziło nam z trudem. Czułam, że zaczyna panikować.
-Spokojnie- poklepałam gorącą czarną szyję.- Uda nam się. Zaufaj mi.
Chyba najpierw ja powinnam zaufać jej..., pomyślałam. Dasha była wspaniałą klaczą, ja jednak trzymałam ją krótko, szarpałam wodze i serce waliło mi za każdym razem, gdy minimalnie przyspieszyła bądź się potknęła. Ona wie, co robi. Nie skrzywdzi mnie
   Już prawie skończyłyśmy przejazd. Zostały tylko dwie przeszkody. Wszystkie inne pokonałyśmy bezbłędnie. Teraz dojeżdżałyśmy do oksera. Miał wysokość około półtora metra i długość jednego metra. Kazałam Dashy zagalopować.
W końcu stwierdziłam, że za bardzo się rozpędziłyśmy. Klacz z każdą sekundą bardziej wyciągała chód. W końcu przejdziemy do cwału. Ściągnęłam wodze, Kara wydała się tego nie zauważyć. Z całej siły wywarłam nacisk na jej zad. Miałam nadzieję, że to ją spowolni. Zamiast tego przysiadła na zadzie, nie dotykając nim ziemi i jadąc na kopytach jak na łyżwach. Ogarnęła mnie panika. Dystans dzielący nas od oksera niebezpiecznie malał. Powinnam zachować zimną krew, uspokoić Dashę, ale nie mogłam. Pozostawała jeszcze jedna opcja. Mogłam ewakuować się z siodła, lądując na bezpiecznej trawie. Ale nie byłabym sobą, gdybym zostawiła Dashę. Siedząc na niej w każdej chwili mogę coś zrobić... Gdyby tylko się dało... Cóż, jak będzie okazja, na pewno jej pomogę. Gdybym ją zostawiła... nie chcę myśleć, co by się stało. Kapitan idzie na dno ze statkiem, pomyślałam, a jeździec upada razem z koniem. Kolejną sekundę później już nie miałam tej możliwości. Klacz potknęła się, a noga utkwiła mi głęboko w strzemieniu. Nie miałam ani siły, ani czasu jej wydostawać. Każda normalna osoba pomyślałaby, że błaźni się przed całą Polską albo chociaż że cały kraj patrzy. Mi nawet nie przyszło to do głowy. Wiedziałam tylko, że widzą mnie rodzice, Iza, Robert, Bartek z Kubą, którzy musieli się o mnie strasznie martwić; a pod sobą mam śmiertelnie przestraszonego konia. Nie dziwiła mnie jej reakcja. Sama nie bałam się tak bardzo nawet wtedy, gdy dawno temu galopowała na mnie wściekła kara hanowerka. Od przeszkody dzieliło nas co najwyżej półtora metra, gdy Dasha skoczyła. Cóż to był za skok! Przez chwilę myślałam, że przeskoczy te trzy i pół metra, lądując po drugiej stronie oksera. Ale żaden koń nie był do tego zdolny, pomijając te najlepsze konie w historii. Jednak los chciał, żeby wylądowała w środku przeszkody. Gdyby upadła na grzbiet, zabiłaby mnie na miejscu. Zginęłabym jak nic przygnieciona z jednej strony twardymi, nierównymi drągami, a z drugiej- półtonowym koniem. Ona jednak postanowiła mnie chronić. Zdecydowała się na o wiele bardziej niebezpieczną sztuczkę. Niebezpieczną dla niej... Stanęła pionowo na przednich kopytach między zrzuconymi drągami. Zauważyłam, że jedną nogę postawiła na drągu. Widać nie trzymała ciężaru nas dwóch lub po prostu resztki oksera jej nie pozwoliły wytrwać w tej pozycji, bo przednie nogi ugięły się pod nią. Wylądowała najpierw na głowie, potem całą siłą przewróciła się na bok, by nie upaść na grzbiet. Uderzyłam głową w toczku o drąg. Z przygniecionej przez Dashę lewej nogi eksplodował koszmarny ból. Prawa ręka zacisnęła mi się na wodzach. Lewą opuściłam trochę niżej, jej palcami pogładziłam gorącą szyję przyjaciółki. Przed oczami widniała ciemność, w uszach mi dzwoniło, z całej siły zacisnęłam zęby broniąc się przed bólem z nogi. Życie ze mnie uciekało. Próbowałam uciec przed tym wszystkim. Tracąc przytomność nie mogłam pozbyć się myśli, że Dasha właśnie uratowała mi życie...
gify konie
Wiem, wybrałam najbardziej przewidywalną wersję, ale nie mogłam wymyślić nic innego xd
Wyjaśniłam też, dlaczego Epilog był taki... jaki był. Niejasny, krótki. I teraz zaczynamy od początku ;) Wycięłam stąd tą część ze szpitalem, bo... po prostu nie mam tego jeszcze dopracowanego. Stwierdziłam, że zakończenie w takim momencie będzie idealne :)
Zapraszam na nowego bloga, którego założyłam z Nikki:
http://horse-tips-for-you.blogspot.com/
Nie jest opowiadaniowy, ale mamy nadzieję, że się spodoba ;)

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozdział 65 [EPILOG]

,,Straszną jest rzeczą, kiedy dusza zmęczy się życiem szybciej niż ciało." - Marek Aureliusz

~Wiki~

Oczywiste dla mnie było, że koniem, którego kupimy będzie Highway. Bartosz zaskoczył mnie, kiedy zaoferował, że odda mi go za darmo. Nie wypadało się nie zgodzić.
Następnego dnia, kiedy Magda i Rafał czyścili Higha, Bartek odciągnął mnie na bok. Poszliśmy do siodlarni, zamknął za nami drzwi. Klęknął.
- Co ty robisz? - spytałam speszona.
- Wiktorio... czy spełnisz moje życiowe marzenie i zostaniesz moją żoną?
Wpatrywałam się w niego chwilę, ale od początku znałam odpowiedź.
- Tak! - krzyknęłam, rzucając się mu na szyję.

~Harry~

Byłem wściekły na Izę. Pojechała do Polski na pogrzeb babci. Na pogrzeb! A wróciła z dzieckiem, w dodatku nie moim. Związek powinien opierać się na zaufaniu. Jak mógłbym jej jeszcze kiedyś zaufać? Może wybaczę, ale nigdy nie zapomnę. Zastanawiałem się, co zrobić ze swoim życiem. Oczywiste było, że będziemy się spotykać niemal codziennie w pracy. Kochałem konie. Jeśli ktoś miał zrezygnować z pracy to właśnie Iza. Przede wszystkim nasza stadnina była bardziej ujeżdżeniowa. A Iza wolała skoki. Nie mieliśmy w stajni nawet dobrych koni do skoków. Więc ja się bardziej nadawałem. Z drugiej strony przychodziłem do tej stadniny od dziecka, to w niej nauczyłem się jeździć.
Wtedy przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Jeśli porozmawiam z szefostwem, może ją zwolnią. Mój tata był dobrym przyjacielem szefa. Powinien mnie posłuchać.

~Iza~

Cóż miałam zrobić? Byłam w potrzasku. Nie widziałam z niego wyjścia. Miałam zamiar pójść do narzeczonego i błagać go o wybaczenie. Ale czy się zgodzi? Wiedział też pewnie, że chciałam z premedytacją go okłamać. Musiałam zrozpaczona stwierdzić, że tak było. Gdyby Harry był w pełni zdrowy, wmówiłabym mu, że to jego dziecko. Jakub to palant. W ogóle go nie obchodziłam. Bogaty gnojek, którego kiedyś nawet lubiłam. Próbowałam sobie przypomnieć tego samego chłopca, który niegdyś pracował w schronisku dla koni. Miły, sympatyczny, pomocny, zaangażowany w pracę ze zwierzętami. Nie wiem dlaczego, ale podobał mi się bardziej niż Bartek.
Jeśli nie wiesz o co chodzi, pomyślałam, musi chodzić o pieniądze. Cały świat się teraz na nich opierał. Bartek miał w spadku dostać całą stadninę. Jakub odszedł praktycznie z niczym. Ale nie chciał... Dobrowolnie odszedł ze stadniny. Zamierzał podbić cały świat, mało go obchodziło dożywotnie zbieranie gnoju i ujeżdżanie pół dzikich koni.
Odetchnęłam głęboko, wyjeżdżając samochodem z garażu. Do jutra trwał mój urlop, ale czułam potrzebę spotkać się z końmi. Wiedziałam, że jedno spojrzenie końskich oczu da mi ulgę w problemach.
Po drodze minęłam samochód Harry'ego. Wyglądało na to, że właśnie wracał ze stadniny. Zmusiłam się, by odwrócić wzrok.
gify konie
Dojechałam do stadniny. Wysiadłam z samochodu. Na parking minęłam szefa.
- Izabelo - powitał mnie krótko. - Nie masz jeszcze dziś urlopu?
- Stęskniłam się za końmi - odparłam. - Mogę wziąć Fire'a na  przejażdżkę?
- Jak konie wrócą z jazdy, czyli za jakieś 10 minut, będziemy karmić. Fire stoi w boksie i wolę, żeby przed jedzeniem nie wychodził.
Skinęłam głową. Postanowiłam przywitać się z moim ulubieńcem, a pojeździć jak odpocznie po jedzeniu.
Weszłam do stajni, a w budynku rozeszło się szczere rżenie. Konie, z których większość znała mnie od lat, cieszyły się, że wróciłam. Jednak z drugiego końca stajni roznosiło się nie tylko powitalne rżenie, ale też niecierpliwe uderzanie kopytami w ściany boksu. Zdecydowanym krokiem podążyłam w tamtą stronę.
- Hej, maleńki - powiedziałam, stając przed boksem Fire'a. Zanurzyłam palce w czarną jak noc grzywę ogiera.
Koń spojrzał na mnie i parsknął, dmuchając powietrzem w moją twarz.
Zachichotałam. Zręcznym ruchem odsunęłam zasuwę przy drzwiczkach i wsunęłam się do boksu. Wyjrzałam na korytarz. Chciałam wiedzieć, czy ktoś idzie. Wszędzie dookoła było pusto. Większość ludzi znajdowała się albo na czworoboku, albo w paszarni, przygotowując obiad dla koni. Mogłam więc zrobić to, na co miałam ochotę od wielu godzin. Wtuliłam twarz w grzywę ogiera i dałam ujście łzom. Koń skręcił łeb w moją stronę i skubnął mnie za włosy. Zaśmiałam się przez szloch. To konie zawsze poprawiały mi humor. Kiedyś wiedziałam, że jeśli będę miała umrzeć, to w siodle. Nie wiedziałam jeszcze jak. 
Zresztą... miałam dla kogo żyć, pomyślałam, odgarniając z czoła ogiera kosmyk grzywy.
Wytarłam oczy rękawem bluzki. Musiałam teraz wyglądać okropnie. Rozmazałam się, a Fire teraz też do najczystszych nie należał. Poszłam do łazienki, unikając ludzi jak ognia.
Umyłam twarz i wróciłam do stajni. Konie właśnie były skarmiane, więc postanowiłam nie przeszkadzać. Wyszłam przed stajnię, siadając na ławce i czekając cierpliwie.
- Wiktorio, musimy porozmawiać - powiedział szef, siadając obok mnie. - Zapraszam do mojego biura.
Wstaliśmy, a ja podążyłam w ślad za pracodawcą. 
- Przywitałaś się z tym karym ogierem? - spytał.
- Owszem. Ale nie wiem, po co mnie tu pan przyprowadził.
- Widzisz - odezwał się bardzo czystą angielszczyzną z wyraźnym brytyjskim akcentem - musimy poważnie porozmawiać.
- Tyle zrozumiałam - mruknęłam niezbyt sympatycznie.
- Długo zastanawiałem się, co mam zrobić z Fire'em...
- A co niby miałby pan z nim zrobić? - zaniepokoiłam się.
- Fire się do niczego nie nadaje. Słucha tylko ciebie. Nikt inny sobie z nim nie daje rady. To bestia, nie koń.
Poruszyłam się niespokojnie pod spojrzeniem mężczyzny.
- Przecież nigdzie się nie wybieram. Będę z nim już zawsze.
- Przykro mi. Od dziś tu nie pracujesz.
Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie cegłą w brzuch. Nie mogłam wydobyć z siebie słowa, ani nawet oddychać.
Właśnie mnie zwolnił..., sapnęłam zbita z pantałyku.
Patrzyłam na mojego BYŁEGO szefa, oczekując dalszych wyjaśnień. Gdy nie nadeszły, odważyłam się spytać:
- Co to oznacza dla Fire'a?
- Postanowiłem go sprzedać. Na rzeź.
Zakręciło mi się w głowie. Marzyłam, by teraz paść na ziemię i zginąć. Właśnie zawalił się cały mój świat. Straciłam polskich przyjaciół; narzeczonego, a co za tym idzie także dom, będący własnością Harry'ego; pracę; a teraz jeszcze najlepszego przyjaciela.
- Odkupię go. - Nic innego nie przyszło mi do głowy.
- Za co? Wiem, że nie masz pieniędzy. A poza tym już go sprzedałem. Handlarz przyjedzie po niego za godzinę. Gdybym teraz się wycofał, drooogo by nas to kosztowało - uśmiechnął się porozumiewawczo.
Miałam deja vi. Dawno temu też straciłam ukochanego konia. Co prawda później okazało się, że klacz o imieniu Broszka przeżyła. Ale my przez wiele miesięcy byłyśmy przekonane, że zginęła. Z tą różnicą, że Broszka była ciężko ranna, praktycznie nie mogła chodzić. A Fire... on był jak Dasha. Piękny, młody, zdrowy, w pełni sił... po prostu temperamentny. Co nie znaczy, że powinien cierpieć. Wtedy do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
- Mogę się z nim pożegnać? - zapytałam nieśmiało.
- Masz kwadrans - odpowiedział szybko, gestem nakazując mi opuszczenie gabinetu.
Mój ex szef został w gabinecie, jego żony nie było tego dnia w stajni, a nikt inny nie wiedział, że właśnie straciłam pracę. Żadna z krzątających się po stajni osób nie zwróciła na mnie uwagi. Zignorowali to, że wzięłam siodło i ogłowie Fire'a, a następnie poszłam go siodłać.
Właśnie wyprowadzałam ogiera z boksu za przerzucone nad szyją wodze, kiedy na korytarzu stajni pojawił się ten sam człowiek, który piętnaście minut temu mnie zwolnił. Spojrzał na mnie osłupiały. Wskoczyłam na konia, nie zaprzątając sobie głowy strzemionami. Naprędce dałam łydkę do galopu, łapiąc przy tym wodze w obie ręce. Wszyscy uskakiwali przed rozpędzonym koniem. Wyjechaliśmy ze stajni. Przy okazji włożyłam nogi w zwisające po bokach konia strzemiona. Zrobiłam duży półsiad, cały czas poganiając konia. Po drodze minęłam mojego narzeczonego stojącego z motocyklem przed stajnią. Widocznie odstawił samochód i przyjechał swoim ścigaczem. Widząc mnie cwałującą przed siebie, wsiadł na pojazd i pojechał za nami. Wiedziałam, gdzie jedziemy. Wszystko miałam zaplanowane. Niestety nie wchodziło w grę zgubienie Harry'ego. Dotrzymywał nam tempa nawet w zaroślach, ciasnych przejazdach, czy kiedy trzeba było nad czymś przeskoczyć. Nic nie mówił, nawet gdy się zrównaliśmy. Tylko jechał koło nas. Może czekał, aż każę się zatrzymać koniowi?
Zatrzymałam go nad klifowym wybrzeżem. Klif był ogrodzony przez niewielkie, około metrowe ogrodzenie. Przeskoczylibyśmy je bez problemu. Wiedziałam, że teraz nie ma dla nas ratunku.
- Nie zbliżaj się - warknęłam, kiedy Harry zsiadł z pojazdu i postąpił krok ku nam. - Jeden ruch i oboje wpadniemy na skały.
- Nie rób tego, Iza - powiedział ostrożnie, cofając się o krok. - Przez swoją paranoję chcesz zabić też jego?
Prychnęłam rozbawiona. 
- Wyrzucili mnie z pracy a JEGO, chcą przerobić na kiełbasę. Harry... przepraszam - spuściłam wzrok, szykując się na nieuniknione. - Jaaa! - krzyknęłam, dając łydkę do galopu.
Modliłam się w myślach, żeby Fire tylko zechciał przeskoczyć. Zaufał mi bezgranicznie i wybił się nad ogrodzeniem.
gify konie
Tak oto skończyłam sezon :D Musiałam to teraz napisać. Miałam nagły przypływ weny. Najpewniej przyniosło mi ją myślenie o prologu 3-go sezonu, która mam obmyślany w najdrobniejszym calu :3
ŻYCZĘ OSTATNIM ROCZNIKOM GIMBAZY POWODZENIA NA EGZAMINACH! :D

niedziela, 20 kwietnia 2014

Happy Easter!

Aby był to czas uroczy,
Życzę miłej Wielkanocy.
Aby zdrowie dopisało
I jajeczko smakowało,
Aby szynka nie tuczyła,
Atmosfera była miła.
Niech tradycja wodę leje,
A zajączek niech się śmieje!

Życzę Wam, aby te święta były miłe, spędzone w gronie rodziny i przyjaciół. Żeby na stole nie brakowało placków i w ogóle jedzenia ;) No i mokrego dyngusa, kochani! 
Cóż, nie będę się dłużej rozpisywać. Ostatnio mi to nie wychodzi. 
Na zakończenie dam mój rysunek, stworzony wczoraj. Taki trochę nijaki, ale podoba mi się ;)


Rozdział 64

~Iza~

Wpatrywałam się w Harry'ego. A on we mnie. Długi czas żadne z nas nawet nie drgnęło. Wstrzymałam oddech w nadziei, że to wstrzyma czas, a może nawet go cofnie. Może, gdybym się poruszyła, cały urok by prysł i Harry wybiegłby z domu, zrywając zaręczyny i na zawsze znikając z mojego życia... Jednak nic nie trwa wiecznie. Harry wyprostował się, odchrząknął. Myślałam, że coś powie, ale się rozmyślił. Albo mnie tylko się wydawało. Ostatecznie spojrzał na mnie szklistymi oczami, odwrócił się na pięcie i wybiegł z domu, trzaskając drzwiami.
Ale ja byłam głupia, pomyślałam. Jedna, nic nieznacząca noc może mi zniszczyć życie...
Zupełnie pozbawiona sił ległam na łóżku.
Zastanawiałam się, co powinnam zrobić. A może najlepiej będzie, jeśli wrócę do Polski? Bez Harry'ego nie wiem, co tu zrobię.
Tak, stwierdziłam. Powiem Jakubowi, że będzie ojcem. Od niego zależy, co zrobi z tą wiedzą.
Znalazłam telefon i wybrałam numer Jakuba, który podał mi przed moim wyjazdem.
- Jakub Orlik, słucham?- odpowiedział mi ten sam sztuczny głos biznesmena, który wcześniej słyszałam wiele razy. - Halo? - powtórzył, gdy milczałam.
- Cześć - mruknęłam, zbierając w sobie wszystkie siły. - Tu Iza.
- Iza? Jaka znowu Iza?
- Izabela Swift.
- Aa, ta Iza. Tak, kotku, już się stęskniłaś? - Wręcz widziałam jego szelmowski uśmieszek. - Może zadzwonisz później, bo jestem... zajęty. - W tle usłyszałam kobiecy śmiech.
- Jestem w ciąży - wyrzuciłam z siebie.
Po drugiej stronie zapanowała niezręczna cisza. Sekundy ciągnęły się jak całe godziny. Kiedy w końcu Jakub odchrząknął i zmienionym, lecz tak samo nonszalanckim głosem powiedział:
- No i co? Gratuluję serdecznie, a teraz może idź poinformować ojca dziecka?
- TY jesteś ojcem.
Po drugiej stronie rozbrzmiał rubaszny śmiech. Kiedy umilkł, odezwał się po raz ostatni:
- Zabezpieczyłem się, nie, kotku? Skąd mam wiedzieć, czy się z innym nie puściłaś, a teraz chcesz tylko wyciągnąć ode mnie kasę?
Poczułam, jak mi zapłonęły policzki. Gdybyśmy rozmawiali w cztery oczy, uderzyłabym go pięścią w twarz. Brakło mi słów, nie wiedziałam, co powiedzieć. Ale otworzyłam usta, żeby się bronić. Wtedy w słuchawce rozbrzmiało tępe pikanie. Rozłączył się.
W złości rzuciłam telefonem o ścianę patrząc, jak rozbija się i w częściach opada na podłogę.

~Wiki~

Pojechałam na wskazany komisariat odebrać moje dziecko. Cieszyłam się, że tylko tak się to skończyło. Mogło być o wiele gorzej. Gdyby wyjechali za granicę... Magda nie zdołała by mu uciec i do mnie wrócić, a sam Dariusz... rozpłynąłby się bez śladu. Zastanawiałam się, z jakim ja człowiekiem żyłam przez ostatnie czternaście lat. Znałam go tak długo, a jednak... nie znałam w ogóle.
Nienawidzę go, pomyślałam. Zaczęło się od śmierci Dashy, a skończyło na zniszczonym życiu. Przynajmniej moje dzieci muszą mieć lepiej.
- Dzień dobry - powiedziałam, wchodząc na komisariat policji. - Miałam przyjechać... Zatrzymano mojego męża próbującego wywieźć córkę za granicę.
- Tak, pamiętam - powiedział policjant. - Męża aresztowaliśmy. A córka jest tutaj - obejrzał się za siebie.
Podążyłam za jego spojrzeniem i zobaczyłam Magdę biegnącą w moim kierunku. Wpadła mi w ramiona i przytulałyśmy się chwilę.
- Oczywiście chce pani męża oskarżyć o próbę porwania dziecka bez pani zgody? - spytał po chwili policjant.
- Oczywiście - odparłam przez zaciśnięte zęby. - Chcę, żeby zgnił w więzieniu.
Dziesięć minut później siedziałyśmy w samochodzie. Rozmawiałyśmy o tym, co się ostatnio zdarzyło.
- Mamo - szepnęła Magda - jeśli nie chcesz, nie muszę jeździć konno. Nie chcę ci sprawiać przykrości...
- Daj spokój - zaśmiałam się. - Oczywiście, że chcę. Wręcz będziesz jeździć, nawet jeśli nie będziesz chciała. Kupuję nam konia. A twój tata już nam nie przeszkodzi.


gify konie
Wybaczcie, że piszę tak rzadko :( Ale... po prostu nie mam czasu. Liceum mnie dobija. Praktycznie co dzień praktycznie mamy jakiś test, kartkówkę... Jeśli trafi się jakiś luźny dzień, po szkole idę spać i nie wstaję do wieczora. O ile wreszcie wstawałam wypoczęta, po tej zmianie czasu jestem nieprzytomna :'( Ale powoli już liczę czas do wakacji. Zostało tylko 69 dni! :D W tym około z 50 do wystawienia ocen. A my mamy jeszcze matury w maju, więc pełno lekcji przepadnie. Uczymy się głównie do końca kwietnia, potem jakieś kartkóweczki w maju, a w czerwcu ostatnie poprawy.
A teraz do konkretów. DZIĘKI WAM ZA PONAD 16,5 TYS WEJŚĆ!!! :*
Aten sezon już się kończy. Jak dobrze pójdzie, następny rozdział będzie epilogiem. I liczę na to, że z nowym sezonem zacznę pisać z nową werwą i pomysłami ;)