Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

środa, 24 grudnia 2014

Merry Christmas everyone!

Witam. Chociaż blog nadal jest zawieszony nie mogłam dopuścić do tego, by nie wstawić życzeń świątecznych (: Przypomniałam sobie o tym w piątek przed ósmą, kiedy to o 11 wyjeżdżam. Ale lepiej późno niż wcale. Nie wyobrażam sobie nie złożyć życzeń.

Stołów pięknie ozdobionych, jadłem suto zastawionych
i prezentów z dwa tuziny, niech zazdroszczą Ci z rodziny.
Żadnych sporów, żadnych kłótni i niech nikt nie będzie smutny.
Grunt to dobre wieść pożycie, a karpiowi daruj życie.
I każdemu przyjaciela takiego, co czasami łzę ociera.
I wszystkiego co Wami trzeba, no i może gwiazdkę z nieba.

Życzę Wam, byście te święta spędziły w gronie najbliższych, w radości i spokoju. Życzę dużo weny pisarskiej, czasu i cierpliwości do realizowania swoich pasji. A także sukcesów w jeździe konnej. I do usłyszenia w przyszłym roku, niech będzie jeszcze lepszy niż ostatni.

Edit 27.12.14 godz. 11:39
Ustawiłam opcję auto-publikacji na 24 grudnia o 23:59. Aczkolwiek wcześniej tego nie próbowałam i coś nie wyszło. Dziś wchodzę i widzę, że się nie opublikowało :/ Więc niestety życzenia trafią na bloga spóźnione.

wtorek, 25 listopada 2014

100 lat to za mało...

gify urodziny... bo do setki zostało jeszcze ,,tylko" 98 :D

Witam Was, kochane, na drugich urodzinach Karoszka. Wiem, że kiepsko zaczęłyśmy, w końcu w zeszłym tygodniu odeszłam z bloggera. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałam o rocznicy. Przypomniała mi Koniowata, za co jeszcze raz dziękuję :) Chcę, korzystając z okazji, podziękować też drugiej osobie, z zupełnie innego powodu. Kiedy Koniowata powiedziała mi o rocznicy, zupełnie nie pamiętałam którego to. Wahałam się między 25 a 27 listopada. Tak więc postanowiłam sprawdzić datę opublikowania pierwszego rozdziału i przy okazji rzuciły mi się w oczy komentarze. Nikki, to do Ciebie należy pierwszy komentarz na tym blogu. Nie wiem, jak mogłam nie zwrócić na to uwagi przez dwa lata XD Teraz i Tobie dziękuję :*

gify urodziny
Wypada podziękować wszystkim innym, którzy tu ze mną są, bo potraciłam czytelników, przykra prawda. Norka, Arya, Tunguska, Areo, Spencer, Universe... wybaczcie, że nie podziękuję każdej z osobna, lecz takie podziękowania zachowam sobie na koniec drugiego sezonu. Teraz nie mam na to zbytnio miejsca.

Nie będę się dziś zbytnio rozpisywać. Lepiej Wam to pokażę.
Oto mój ulubiony wektor. Jedyne moje dzieło, które mi się podoba. Jeden obrazem z miliona, ale ważne, że jest jakiś, który lubię. Stoi u mnie na półce w szafirowej ramce. Format A4, do tworzenia wykorzystany ołówek (niewidoczny w efekcie końcowym) i czarny mazak.
Być może już Wam go pokazywałam, ale nie jestem pewna. Konik z tym kolorem i dzikim wyglądem przypomina mi trochę Dashę. Stwierdziłam więc, że pasuje. 
Dziś narysowałam tą karteczkę z nazwą bloga. Nie jest może zbyt twórcza, ciężko było coś wydumać w 20 min. Ale zrobiłam to, by jakoś uczcić te urodziny. Od dziś ten obrazek - ta a la Dasha - zostaje patronem bloga. Będzie widniał pod stronami, nad rozdziałami. W wolnej chwili ładniej go obrobię. Teraz, hm... zdjęcie robione w świetle żarówki, które przysłaniałam sobą, do tego pod kątem i widać kawał dywanu.
Jestem z Wami już dwa lata. Nie wiem, czy dotrwam do trzecich urodzin, ale Kare Serce Konia jeszcze na długo pozostanie w moim sercu.
No to ja Was już zostawiam. Nie wiem, kiedy jeszcze coś napiszę, jeśli w ogóle. 
PS gdyby ktoś jednak chciał złożyć jakieś życzenia urodzinowe, to pod tą notką spokojnie można to zrobić ;)

Rozdział 74 - edycja specjalna ;D

Rozdział dedykuję Koniowatej. Gdyby nie Ty, ten post nie pojawiłby się w przeciągu najbliższych tygodni, a o urodzinach Karusa przypomniałabym sobie długo po fakcie. Dziękuję :*

~Wika~

- Chcesz powiedzieć, że Iza nie ma w tej sprawie nic do gadania? - spytałam, a on pokiwał głową. - Życie Dashy leży w moich rękach... W takim razie jeszcze sobie pożyje. Nie zamierzam jej skrzywdzić. Nigdy. Jedno tylko mnie interesuje... Jak klacz ma złagodnieć, skoro mam bezwzględny zakaz wstępu do niej?
Robert rozłożył ręce w bezradnym geście.
-Będzie to praktycznie niemożliwe. Nie łudź się, że wpuszczę do niej Izę, po tym, co ty odstawiłaś.
Zacisnęłam zęby we frustracji. Potrzebuję cudu, pomyślałam.
- A więc życzę miłej pracy - odezwałam się z ironią w głosie - Mnie czeka dłuuugi, słodki urlop... A teraz zejdź mi z oczu. Możesz zawołać Izę.
- Oj, Wiktorio, nie przebierasz w słowach. W porządku. Przekaż Izie, że wracam do stajni, wróci autobusem. - Rob skrzyżował ręce na piersi i wyszedł z sali.
Westchnęłam, czekając na przyjaciółkę.
Iza wbiegła do sali, krzycząc, że tak jej przykro. Nie wiedziałam, co ma na myśli, więc spytałam.
- No... - odparła, jakby to było bardzo oczywiste - Nie wierzę, że już nie będziesz pracowała w Equi. Musimy coś zrobić z Dashą...
- Podsłuchiwałaś! - nie mogłam uwierzyć własnycm uszom.
Przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie.
- Może troszeczkę... - pokazała odrobinę rozchylając palec wskazujący i kciuk. -  Co z tym zrobimy? Poświęcisz Dashę, żeby wrócić do pracy?
Wyprostowałam się dumnie, nie zwracając uwagi na ból w kościach. 
- Zapomnij.

~Robert~

Był środek dnia. Jakub znajdował się teraz w szkole. Bartek, który powinien studiować, a zdecydował, że poświęci się pracy w schronisku, pojechał po dostawę paszy. O tej godzinie nie prowadziłem żadnych jazd. Krótko mówiąc- siedziałem sam z końmi. Snułem się po stajni, szukając sobie zajęcia. Właśnie zamiatałem korytarz, uciekając myślami gdzieś daleko, kiedy z zamyślenia wyrwało mnie donośne rżenie. Wyjrzałem ze stajni, żeby zobaczyć, co się dzieje. Kilka godzin wcześniej przeniosłem Dashę na okrągły wybieg obok stajni. Pastwiska znajdowały się daleko. Zdecydowanie poza moim zasięgiem. Znając Wiktorię, mogłaby się tam zakraść i próbować pracować z klaczą, co mogło się skończyć tak, jak ostatnio, a nawet gorzej. Chciałem więc mieć Karą bliżej siebie. Doprowadzenie jej tu zajęło mi niemal trzy godziny. Musiałem rozstawić zaimprowizowane ogrodzenie - wbite w ziemię kijki związane dwoma sznurkami - między bramami pastwiska i ujeżdżalni. Dopiero wtedy mogłem ją tu zagonić. Jedyną wadą lonżownika było to, że całe podłoże stanowił piach. Ani źdźbła trawy. Więc jeszcze przed jej wprowadzeniem rozsypałem tam siano , a teraz postanowiłem dostarczać jej paszę treściwą i wodę.
I tak jak myślałem - Dasha powodowała ten hałas. Galopowała dookoła swojego nowego wybiegu, rżąc wniebogłosy. Wyglądała, jakby sama ze sobą wykonywała join-up: galopowała przed siebie, potem gwałtownie zmieniała kierunek i dalej biegła niemal przytulając się do płotu.
- Ej, wariatko - zawołałem, zostawiając miotłę opartą o ścianę stajni i zmierzając w jej kierunku. - Spokojnie, nikt cię nie goni.
Stanąłem przy ogrodzeniu wybiegu, krzyżując ręce na ostatniej desce płotu. Dasha zatrzymała się jak zaklęta tam gdzie stała, po czym wycofała się kilka kroków tak, by dzieląca nas odległość była jak największa. Wbiła zad w ogrodzenie widocznie żałując, że nie może uciec dalej, niż te 20 metrów.
- Już dobrze, nic ci nie zrobię. Spokojnie. 
Dasha uniosła lekko przednie nogi, zadzierając łeb do góry. Południowe słońce odbijało się w jej zmierzwionej grzywie, pełnej kołtunów, w które wplątane były gałązki, trawa i piach.
- Jesteś taka piękna... - westchnąłem. - Mogłabyś przestać stroić fochy i dać się porządnie wyczesać. 
Poruszyłem się niespokojnie, na co klacz odskoczyła, stanęła dęba jeszcze wyżej, a jej oczy błysnęły białkami. Odszedłem kilka kroków w tył. Wystarczająco, by poczuła się swobodniej. Znów zaczęła galopować po kole.
- Tak się chcesz bawić? - do głowy przyszedł mi nowy pomysł. Poszedłem do stajni. Wziąłem z siodlarni lonżę i długi bacik.
Odetchnąłem głęboko, stając przed wejściem na lonżownik.
Raz się żyje, pomyślałem.
Otworzyłem bramkę, wsunąłem się do środka i zamknąłem ją za sobą. Zaciskając dłoń na bacie, zmierzałem w stronę środka wybiegu. Bałem się, że klacz spróbuje mnie zaatakować, więc byłem gotów się bronić, ale nie zrobiła nic podobnego. Okrążała wybieg galopem, zapewne szukając kątów, w których mogłaby się ukryć. Odkrywszy, że stając w każdym miejscu przy ogrodzeniu dzieli ją ode mnie równy dystans, jedynie galopowała szaleńczo w kółko. Zrobiłem krok w jej stronę, a ona gwałtownie zmieniła kierunek i pognała w drugą stronę. Jej kopyta wzbijały w powietrze tumany kurzu.
Nie wiem ile ją tak ganiałem. Miałem wrażenie, że minęły przynajmniej ze dwie godziny. W końcu tak jak stałem wypuściłem z ręki linę i pochyliłem się, oddychając ciężko. Myślałem, że zaraz wypluję płuca. A tym czasem Dasha nawet nie skierowała ucha w moją stronę. Plamy potu perliły się na jej ciemnej sierści, dyszała równie ciężko jak ja. Ale wiedziałem, że jest silniejsza ode mnie. Mogła wytrzymać jeszcze dużo więcej takiego biegu. Powinien popracować z nią ktoś, kto ma lepszą kondycję niż ja.
- Poddaję się - powiedziałem na głos. - Nie chcesz współpracować? To siedź tu sama i użalaj się nad sobą.
Podniosłem swoje rzeczy i bezceremonialnie wymaszerowałem z wybiegu treningowego.

~Iza~

Od co najmniej trzech godzin próbowałam namówić Wiktorię, żeby uległa. Nie chodziło mi o przyjaciółkę. Ta mogłaby wytrzymać dużo więcej czasu bez pracy w schronisku, żeby uchronić ukochaną klacz. Ale przecież widziałam Dashę! Jej już się nie da pomóc. Chce być wolna. Naprawdę wolna. Brak ludzi  w najbliższym otoczeniu nie uszczęśliwi jej, jeśli będzie miała marne... przeliczyłam w myślach, wiedząc, że Rob puścił klacz na lonżownik. 314 metrów kwadratowych przestrzeni. Co to dla niej jest...
- Wiki, ona się męczy - powiedziałam. - Jesteś egoistką, utrzymując ją przy życiu. Pomożemy wielu innym koniom...
Wiktoria zastanowiła się przez chwilę.
- Zgoda - oznajmiła głosem tak obojętnym, iż nie mogłam odgadnąć, co czuje. - Wieczorem zadzwonię do Roberta.
gify konie
Welcome, welcome. Obiecywałam notkę na grudzień, ale ktoś mi przypomniał, że przecież dziś mamy wyjątkowy dzień. Nie wypada drugich urodzin bloga obchodzić w zawiasach. Tak więc oprócz dodatkowej notki, którą chcę dodać, postanowiłam skończyć ten rozdział. Ten jeden raz zrobię wyjątek.
Zauważcie, że po raz pierwszy pojawia się narracja od Roberta.Wyszło mi to dość marnie, nastolatka raczej nie za bardzo zna myśli faceta w średnim wieku xd Ale potrzebowałam tego do opowiadania. Czasem będę robić takie wyskoki poza główne bohaterki. W zależności od potrzeb opowiadania. Nie zdziwcie się, jeśli kiedyś strzelę rozdział z perspektywy Dashy ;) Oczywiście, gdybym wróciła na bloggera... Na razie nie mam ochoty.
To chyba tyle, spróbuję teraz przygotować tą specjalną notkę. Nie wiem, jak mi to wyjdzie, gdyż już dość późno, a muszę się pouczyć fizyki. Ale... urodziny bloga są raz na rok, chrzanić pracę, moc i energię kinetyczną ;)
PS w komentarzach - jeśli ktokolwiek w ogóle miałby ochotę to skomentować - prosiłabym o odnoszenie się jedynie do treści rozdziału. Życzenia urodzinowe przyjmę w notce, którą spróbuję stworzyć do wieczora (;
PS 2 Jako, że bloga bardziej tworzą czytelnicy niż autorzy, jak myślicie - co będzie z Wiką i Dashą? Nie musicie pisać niewiadomo ile. Wystarczą pomysły. Chcę wiedzieć, czy jestem przewidywalna. Bo bezwzględna bywam }:)
PS 3 rozdział specjalnie zakończyłam w takim momencie. Teraz w każdej chwili mogę wrócić. Ale jeśli dalej będę miała taki zapał jak teraz, to cóż... Wielcy pisarze tego świata kończą w takich momentach. Taki DIY* dla czytelnika, każdy ma okazję domyślić się, co było dalej.

* Do It Yourself - (ang) zrób to sam

piątek, 21 listopada 2014

to by było na tyle...

Kończę z pisaniem. Mam dość. Jakieś 60 min temu uświadomiłam sobie, że nie będę Was zmuszać (nigdy nikogo nie zmuszałam, ale jak tam kto pisanie tego gówna odbiera) do czytania, skoro i tak nie umiem pisać. Mam dość mówienia, że piszę, a potem odbierania z polskiego ocen poniżej 4. 3+ z analizy tekstu i 2 (chyba moja pierwsza dwója z polskiego w życiu. Z matmy i fizy się trafiają, ale polski??) z kartkówki? Fajnie. Gdzieś mam taki interes. Ocena powinna motywować ucznia, a nie - tak jak w moim przypadku - zniechęcać. Nie mówię, że jak skończę z pisaniem to nagle zacznę dostawać piątki, ale przynajmniej zaoszczędzę parę cennych godzin. [Dodałabym "skoro i tak nikt tego nie czyta", ale dopiero co przerabiałam to samo z dziewczynami i prawie się obraziłam o taki tekst z ich strony, a powodem moich wywodów nie jest mała liczba czytelników.] Ten czas mogę poświęcać na coś, co umiem robić najlepiej... hm... leżenie? Spanie? W sumie nie przychodzi mi do głowy nic innego.
Do końca listopada nie piszę, i tak szkoła sprawia, że nie wiem, w co ręce włożyć. W grudniu pojawi się jedna notka, bo jest już prawie gotowa. A potem nie wiem. Na razie nie usuwam blogów.
To tyle na razie. Muszę się szykować, bo za 2h jadę na konie, a mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Życzę miłego dnia :)
PS post pisany w afekcie, pod wpływem silnego wzburzenia. Autorka zastrzega sobie prawo do powrotu na bloga/-i w czasie bliżej nieokreślonym.
Edit 12:38
Najlepiej w ogólę ulotnię się z bloggera. Nie miejcie mi więc za złe, że nie będę nie tylko pisać, ale też czytać (a nawer jeśli czaswm coś przeczytam, to nie będę się pokazywać.). Tej części też dotyczy "PS".

poniedziałek, 3 listopada 2014

Rozdział 73

~Wiki~

Otworzyłam powoli oczy, a z ust wyrwało mi się cichutkie jęknięcie. Oddychałam z trudem, chociaż nie to było najgorsze. Najbardziej zmartwił mnie ból... wszystkiego. Głowa paliła, jak gdyby ktoś ją przypalał żelazem. Reszta ciała nie mogła jej dorównać, ale widocznie próbowała. Kręgosłup był sztywny jak metalowy pręt grubości nogi od stołu; ręce i nogi, a nawet powieki zdawały się ważyć z tonę. Leżałam na plecach. Spróbowałam zmienić pozycję, co wywołało kolejną falę bólu. Próbując go złagodzić przygryzłam dolną wargę tak mocno, że poczułam w ustach cierpki smak żelaza. Próbowałam znów jęknąć, ale zaciśnięte wargi stłumiły dźwięk. W końcu zrezygnowałam z jakiejkolwiek próby poruszenia się. W zamian zaczęłam mrugać szybko, rozganiając mgiełkę przed oczami. Dalej widziałam niezbyt ostro, ale wystarczająco, by się rozejrzeć. Teoretycznie. Ostatecznie pozostawał jeszcze jeden problem - nie mogłam odwrócić głowy. Kąciki gałek ocznych miałam zamroczone, więc nic nie dawało zezowanie na boki. Tak więc pozostało mi podziwianie pięknego, białego i śmiertelnie nudnego sufitu.
Co się ze mną stało?, zaczęłam rozmyślać.
Pamiętałam, że chciałam jechać z Izą do Equilandu, a może już pojechałam... Miałam jedną czarną dziurę w głowie. Ostatnią rzeczą jaką pamiętałam było odrabianie lekcji przed wyjazdem.
Iście niebezpieczne zajęcie, zadrwiłam. Spadłam z kanapy, czy zadźgałam się długopisem?
- Wiktorio! - Moja mama podbiegła do mnie, klękając przy łóżku, pocałowała mnie w czoło i wzięła za rękę. Nie wiedziałam, skąd się tu znalazła, najpewniej właśnie weszła do pomieszczenia i zobaczyła, że mam otwarte oczy. - Kochanie, jak się czujesz?
- Bywało lepiej - wycharczałam. Byłam zdumiona siłą, a raczej jej brakiem, z jaką wypowiedziałam te słowa. Jakby mówienie było wręcz mistrzowskim wyczynem. - Co się... stało?
- Nie pamiętasz?
Chciałam pokręcić głową, ale nie mogłam jej nawet ruszyć, za to po ciele rozniosła się kolejna fala bólu. W końcu mruknęłam przecząco, nie chcąc zmuszać się do mówienia.
- Po powrocie ze szkoły wzięłaś się za odrabianie lekcji. Potem przyszła Iza i pojechałyście do stajni. Jeśli chcesz wiedzieć, co się działo dalej, zapytaj wtajemniczonych. Do mnie zadzwonił Robert Orlik i poinformował, że jesteś w szpitalu na OIOM-ie z rozległymi obrażeniami. Nie dopytywałam się o szczegóły. Zrozumiałam tylko, że tak cię poturbował ten cholerny czarny koń.
- Mamo... to nie tak... - starałam się bronić Dashę.
- Jak nie tak?! Przecież nic nie pamiętasz. Pęknięta czaszka, dziura z tyłu głowy, wstrząs mózgu i obrażenia kręgosłupa, a ty mi mówisz, że to nie tak? Pomyłką jest istnienie tego... zwierzęcia! Kiedy mają zamiar go ubić? Gdy wreszcie kogoś zabije?!
Miała rację, nic nie pamiętałam. Miałam nadzieję dowiedzieć się więcej od Izy. Ktoś musi mi wyjaśnić, co to wszystko znaczy. Mama otworzyła usta, jakby chciała jeszcze coś mówić, lecz w tej chwili na salę wszedł lekarz. Zmierzył nas wzrokiem, po czyn zwrócił się do kobiety obok mnie:
- Pani już wszystko wyjaśniłem. Teraz proszę nas zostawić samych. Chcę porozmawiać z pani córką.
Odprowadzałam mamę wzrokiem. Choć nie widziałam zbyt wiele, wydawało mi się, że w otwartych drzwiach stoi moja przyjaciółka i bacznie nas obserwuje. Szczerze mówiąc to z nią teraz wolałabym porozmawiać niż z człowiekiem, który zaraz zacznie wymieniać co mi jest i od samego słuchania wszystko zacznie mnie boleć.
- Nieźle się załatwiłaś, Wiktorio - zaczął lekarz. - Kiedy moi koledzy przywieźli cię karetką, kręcili głowami z powątpiewaniem. Widać było, że nie dają ci większych szans na przeżycie. Chirurdzy wcale nie byli innego zdania. Do dziś nie wiem, coś ty zbroiła, ale cokolwiek by to było, miało tragiczne skutki. Podobno spadłaś z konia, tak twierdził twój ojciec. Przyjechał karetką razem z tobą i twoją siostrą.
Już miałam mówić, że przecież jestem jedynaczką, kiedy przypomniało mi się, iż mój tata przecież wtedy był w pracy. Miałby przyjeżdżać do stajni tylko po to, by przejechać się karetką? Szybciej by mu było jechać samochodem prosto do szpitala z pracy. Robert, skwitowałam w myślach. Nie chciał mnie zostawiać. Postanowiłam nie demaskować swojego "pracodawcy".
- Tak więc musiałaś upaść na kamień - doktor opowiadał dalej. - Takowy wyjęliśmy z twojej głowy. Rozciął skórę, wgniótł czaszkę i utknął w ranie. Masz może zaburzenia wzroku? - chwilę walczyłam ze sobą, by w końcu wydusić krótkie "mhm". - Tak też myślałem. Kamień uciskał nerw wzrokowy. To przejdzie, ale na razie możesz widzieć podwójnie albo niewyraźnie. To chyba tyle, a propos głowy. Zaszyliśmy ranę, zabandażowaliśmy ci głowę na tej wysokości i wsadziliśmy ją w kołnierz, żeby odciążyć kark. Masz wstrząs mózgu, możesz jeszcze czasami tracić przytomność lub wymiotować, ale przeżywając pierwsze dwie doby zadecydowałaś, że jeszcze trochę pożyjesz, przynajmniej dajemy na to 90% szans - uśmiechnął się do mnie. - Jakieś pytania?
Ta lekarska gadanina całkowicie namieszała mi w głowie. Spróbowałam to sobie jakoś poukładać. Miałam kołnierz, to stąd ta sztywność karku i brak możliwości odwrócenia głowy. Zmusiłam się do maksymalnego wysiłku, by pomacać głowę. Poczułam pod palcami szorstki bandaż. Spojrzałam na dłoń i zobaczyłam spływające po niej krople krwi. Szybko wstrząsnęłam dłonią i znów była w normalnym kolorze. Jeśli skórę bladą jak pergamin można nazwać "normalną".  Przez chwilę miałam wrażenie, że leżę na trawie, nie w łóżku, oglądając zakrwawioną rękę. Ale zamrugałam i obraz zniknął.
- Wszystko w porządku? - zaniepokoił się lekarz.
- E... tak. Dlaczego nie pamiętam wypadku?
- Nie pamiętasz, naprawdę? To pewnie na skutek wstrząsu mózgu. Niewykluczone, że nigdy sobie nie przypomnisz, ale to tylko chwila przed wypadkiem. Jeszcze coś?
- Powiedział pan, że przeżyłam dwie doby? Ile byłam nieprzytomna?
- Dokładnie trzy dni i dwie noce, ale do końca pierwszego dnia zostało tylko kilka godzin, więc w sumie można liczyć dwie doby. Nie ukrywam, że nas to zszokowało. Nie dawaliśmy więcej niż 10% na to, że ockniesz się przed końcem miesiąca. Nie przyszło nam do głowy cię sztucznie uśpić, a niestety... to może być osłabiające dla organizmu.
Nie spodobało mi się to, co usłyszałam. Nie dość, że lekarz trochę mieszał w opowiadaniu o mnie, to jeszcze się dowiedziałam, iż cud, którym było moje wczesne przebudzenie, może mi zaszkodzić.
- Uśpicie mnie z powrotem? - spytałam, z zapartym tchem oczekując odpowiedzi.
- Nie - uciął. - Zaryzykujemy i zobaczymy jak dasz sobie radę.
Aaaaha, pomyślałam. Pewnie, ryzykujmy. W najgorszym razie umrę, a co tam.
- To tyle z mojej strony - oznajmił w końcu. - Siostra chce się z tobą widzieć. Poprosić ją?
Czekałam na to od samego początku, toteż od razu się zgodziłam.
- Wika! - Iza wbiegła do pomieszczenia i kucnęła przy łóżku. Miałam wrażenie, że chce mnie przytulić, ale widocznie zmieniła zdanie widząc, w jakim jestem stanie. - Jak się czujesz?
- Błagam, umiecie tylko o to pytać?
- Widziałam, jak leżałaś pod dębującą Dashą, mam prawo wiedzieć,czy wszystko w porządku.
- Wyliżę się. Możesz mi powiedzieć, co tam się stało? Ja... nie pamiętam.
Iza wzruszyła ramionami.
- Byłam zajęta karmieniem koni. Kiedy cię ostatnim razem widziałam przytomną, wskakiwałaś Dashy na grzbiet. Zrzuciła Cię, a potem poszłam po Roberta, który właśnie wrócił do stadniny. Wezwaliśmy karetkę i podaliśmy się za rodzinę, żeby pojechać z wami, a potem dostać informacje o twoim stanie. W międzyczasie Rob powiadomił twoich rodziców uprzedzając, że podał się za ojca.  W szpitalu od razu wzięli cię na stół operacyjny, doprowadzili do porządku twoją głowę. A potem czekaliśmy, aż się obudzisz. To chyba tyle.
Miałam nadzieję poznać więcej szczegółów z wypadku, ale musiało mi wystarczyć to, co usłyszałam. Dlaczego miałabym znienacka wskakiwać na grzbiet przerażonej Dashy? Przecież to by tylko zwiększyło jej traumę.
- Gdzie Robert? - spytałam.
- Nie mam pojęcia - przyznała. - Powinien tu być dziesięć minut temu. Pewnie stoi w korkach, ale niedługo dotrze. Na twoim miejscu bym się nie cieszyła - dodała, widząc mój uśmiech. - Lepiej byś na tym wyszła, gdybyś się w ogóle nie obudziła. Robert wczoraj zemścił raz za razem, rozwalił komputer, kiedy w złości strącił go z biurka. To nie będzie przyjemna rozmowa...
- Co z Dashą? - spytałam nagle. Bałam się, że wściekły Robert mógłby zrobić coś, co mi się nie spodoba. 
Koleżanka wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
- Izz? - nacisnęłam na nią.
- Żyje - mruknęła. - Nic jej nie zrobił, jeśli chcesz wiedzieć. Przynajmniej nie zrobi jej więcej niż Ty. - wzdrygnęłam się zaskoczona a Iza mówiła dalej, - Teraz Dasha nie ucieka, tylko atakuje. I ludzi, i koni. Trzeba podać jej końską dawkę środka uspokajającego, żeby pozwoliła zostawić sobie wodę na pastwisku. Robert kupił pistolet na strzałki i ją usypia, kiedy musi. Kara nie pozwala się nikomu zbliżyć, nigdy nie pozwoli. Gratuluję.
Nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Wiedziałam, że nie oswoję jej w jakiś cudowny sposób, ale żeby aż tak pogorszyć sprawę... Postanowiłam się wycofać z prób pomagania Dashy. Jej okiełznanie zostawię Izie. Chciałam to powiedzieć, kiedy na salę wszedł Robert.
- Zostawisz nas samych? - poprosił Izę. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, zwrócił się do mnie - Co ty sobie myślałaś? Sama omal nie zginęłaś, koń zdziczał do reszty, a Iza cały czas obwinia siebie za to, co się stało. Myśli, że gdyby zwróciła na ciebie więcej uwagi, nie poszłabyś do tego diabła. Jakbyś miała z pięć lat i była zależna od niej.
- Nie chciałam... - wyrwało mi się.
- Której części tej przygody nie chciałaś? Próby oswojenia dzikiego konia na własną rękę, czy może wylądowania w szpitalu? Jeśli tylko tego drugiego, to jednak chciałaś. Długo zastanawiałem się nad tym, co mam z tobą zrobić. Nie zamierzam krzyczeć ani się denerwować, bo to nic nie da. Nie zabiję też Dashy, przynajmniej nie bez twojej zgody. Chociaż powinienem zrobić to wszystko, i to na raz. Kiedyś już ktoś zginął, kiedy zostawiłem takiego konia jak Dasha.
Domyślałam się, iż Rob myśli teraz o swojej zmarłej córce.
- Pewnie Iza ci się nie przyznała, ale próbowała pracować z Dashą, kiedy ty leżałaś w śpiączce, zaraz po wypadku na zawodach. Skończyło się tym, że wylądowała na sali szpitalnej obok ciebie. Ciężko mi powiedzieć, czy ma słabszy refleks od ciebie, bo ty po takim czymś wyszłabyś bez szwanku, czy po prostu nie doceniła jej wtedy, bo nie wiedziała, jak bardzo klacz ucierpiała w wypadku. Tak więc myślałem jak sobie z tym poradzić. Postanowiłem zawiesić cię w twoich obowiązkach.
- To znaczy? - nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale byłam pewna, że to nic dobrego. 
- W największym skrócie - nie chcę cię widzieć w schronisku. Nie będziesz tam pracować ani nawet przychodzić w odwiedziny. Zawieszam cię na czas nieokreślony. Albo dopóki ktoś w cudowny sposób nie poskromi waszej karej piękności, albo dopóki nie dostanę od ciebie - tylko od ciebie i od nikogo innego - pisemnej zgody na uśpienie Dashy.
gify konie
Witam, witam :) I to by było na tyle. Przyznaję bez bicia, że nie mam pomysłu na dalsze rozdziały. Kiedy postanowiła pisać regularnie, dokładnie opracowałam tylko te dwa - ten i poprzedni.
I to nie do końca, bo w pierwszej wersji Robert miał jej zrobić wielką awanturę i jeszcze chciałam gdzieś tam wepchnąć Izę. Cóż, będę improwizować, jak zwykle zresztą. Wymyślę coś w trakcie pisania :) A tym czasem do usłyszenia.
Edit 3.11.14
Cóż, nie wiem, dlaczego ten rozdział jeszcze nienzostał opublikowany.  Data poprzedniego pokazuje 17 październikq, ten rozdziqł miał się pojawić półtora tygodnia póżniej, a minęły już ponad 2. Mój sprzęt jest beznadziejny -,- A może to ja już nie kontaktuję... Nie mam czasu na odpoczynek, po 21 zasypiam w fotelu i mam bolesną świadomość tego, że dnia mi brakuje na wszystko, co powinnam zrobić. Oprócz nauki są w końcu też przyjemności. Ostatnio kupiłam sobie 5 książek o koniach (najnowszą cz. Heartlandu, dwie najnowsze cz. Jinny z Finmory i dwie części Akademii Canterwood), gdybym mogła, siedziałabym non stop, żeby je przeczytać. Wczoraj skończyłam Heartland, teraz kończę pierwszą cz. Canterwood. Ale dalsze czytanie poczeka przynajmniej do dłuiego weekendu w przyszłym tygodniu. A z drugiej strony dalej piszę, na to też przydałoby się znaleźć czas...
Ale jeszcze tylko półtora miesiąca i weekend ^_^ urodzony optymizm xD Im więcej mam nauki, tym bardziej potrzebuję koni. Każda jazda jest dla mnie regeneracją sił po całym tygodniu. Nawet jeśli nie robię nic szczególnego. Dwa tygodnie temu jeździłam na Panamie i bardzo ją polubiłam, a ostatnio ku mojemu niezadowoleniu dostałam Klarę. Ale ostatecznie nie żałowałam. Skakałyśmy parkurek i pierwszy raz od dawna zaloczyłam okser. Powoli, ale się rozwijam ;)
To tyle, następny rozdział pokawi się za 1-2 tyg.

piątek, 17 października 2014

Rozdział 72

~Wika~

Wychodząc ze stajni zorientowałam się, że nie mam kasku. Sprzęt zostawiłam w przebieralni, miałam na sobie tylko moje czarne sztyblety i bryczesy w bordową kratę z pełnym lejem.
Powinnam po niego wrócić, podpowiadał mi zdrowy rozsądek. Dasha jest niereformowalna, może się zrobić naprawdę niebezpiecznie.
Już-już chciałam pójść po kask, kiedy w końcu pokręciłam głową do samej siebie. Szkoda czasu, pomyślałam.
- Dasha mi nie zrobi krzywdy - powiedziałam na głos. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że próbuję przekonać o tym bardziej siebie samą.
Spokojnym krokiem poprowadziłam Kantę na pastwisko. Zabezpieczyłam wyjście, żeby żaden z koni nie mógł się wydostać. Zdjęłam klaczy kantar. Na początku miałam zamiar z nim jeździć, ale pozbycie się całego sprzętu zminimalizuje ryzyko, że Dasha mnie zauważy. W końcu uchwyciłam się grzywy u nasady szyi klaczy. Odbiłam się mocno od ziemi i zręcznie wciągnęłam się na grzbiet kobyłki. Odetchnęłam po chwilowym wysiłku.
- To szukamy twojej koleżanki - szepnęłam do Kanti, każąc jej ruszyć stępem.
Nie spieszyłyśmy się jednak, chciałam ją najpierw rozgrzać.
Stępowałyśmy z dala od Dashy. Cały czas targał mną niepokój. A co, jeśli się nie uda? Takbym chciała, aby wszystko było jak dawniej...
W końcu zaczęłyśmy się zbliżać do Karej. Nie reagowała na nas. Co prawda obrzucała Kanti nieufnym spojrzeniem, ale pierwszy raz od wypadku widziałam ją z tak bliska z postawionymi uszami i spokojnym wzrokiem.
Cały czas milczałam i starałam się ukrywać za szyją siwuski. Dasha nie mogła mnie zauważyć, inaczej wszystko zaprzepaszczę. A tak naprawdę sama nie wiedziałam, co mam zamiar dalej robić. To, że nie ucieknie widząc innego konia nie znaczy, że oswoi się z ludźmi.
Pożyjemy, zobaczymy, pomyślałam, przechodząc do kłusa.
Zatrzymałam Kanti zaraz obok Karej i dałam jej więcej swobody. Mogła robić, co chciała. Oba konie pasły się spokojnie, a ja poczułam się jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze w Świecie Rumaków dosiadałyśmy koni na pastwiskach - najczęściej Broszki - i obserwowałyśmy jak światło zachodzącego słońca bawi się w końskich grzywach...
Nagle powietrze rozdarł huk. Nie był to bardzo głośny dźwięk. Mogłam zgadywać, że wydobył się z podjeżdżającego na parking samochodu Roberta. Ale dla koni było to zbyt wiele. Obie klacze wystrzeliły galopem. Chociaż udało mi się nie spaść, straciłam równowagę i przechyliłam się niebezpiecznie w prawo. Miałam szczęście, że obok biegła Dasha. A może i nieszczęście? Gdybym spadła z drugiej strony, być może nic by mi nie było. Zależy jakbym upadła. Ale wpaść pomiędzy kopyta dwóch rozpędzonych koni...?
Wyciągnęłam błyskawicznie obie ręce i uchwyciłam się grzywy Dashy. Wyczyn na miarę najlepszych kaskaderów. Lewą nogą oplotłam grzbiet Kanti, tyłek powoli zjeżdżał mi po jej boku, większość tułowia wisiała w powietrzu, zaś ręce ściskały grzywę Dashy w taki sposób, że prawy łokieć opierał się o jej kłąb. Wystarczyło, że konie by pobiegły w różnych kierunkach, żebym zrobiła sobie krzywdę.
Jeśli przyjdzie mi teraz zginąć, pomyślałam, powinni postawić mi za to pomnik. Zachwycające poczucie humoru, w stosunku do okoliczności...
Wydawało mi się, że słyszę, jak ktoś wykrzykuje moje imię. Zignorowałam to jednak. Miałam nadzieję, że nikt mnie teraz nie widzi.
Dasha poczuła się zagrożona i potrząsnęła łbem. Nie mogąc się ode mnie uwolnić wystrzeliła ze wszystkich czterech nóg do góry przez co dystans dzielący oba konie stał się zbyt duży. Reszta mojego ciała rozstała się z grzbietem Kanti. Gdybym miała chwilę na zastanowienie, w tym momencie opuściłabym się na ziemię i zostawiła rozpędzone rumaki. Jednak moje dłonie wciąż kurczowo ściskały czarną grzywę.
Wisiałam teraz przy boku Dashy. Zamachnęłam się i przerzuciłam prawą nogę nad jej grzbietem. Wreszcie mogłam bezpiecznie usiąść. Albo raczej wygodnie, bo bezpieczne to w dalszym ciągu nie było. W końcu siedziałam na Dashy - najdzikszym koniu, jakiego w życiu spotkałam.
Klacz nie zamierzała poddać się bez walki. Jeden baranek, drugi, trzeci... Następnie zaczęła obracać się wokół własnej osi. Objęłam ją za szyję, opierając się sile dośrodkowej. Nagle zatrzymała się gwałtownie, w tej samej chwili strzelając z zadu. Tego już nie wytrzymałam. Spadłam prawie pod samą Dashę. Upadłam na plecy i gwałtownie wypuściłam powietrze. Serce waliło mi jak oszalałe. Poczułam coś ciepłego i mokrego z tyłu głowy. Sięgnęłam tam ręką, by po chwili zobaczyć, jak spływają z niej czerwone krople, ba!, wręcz strumienie. Dłoń, którą przyłożyłam do tylnej części głowy była teraz cała we krwi. A nie to było najgorsze. Nade mną, w słonecznej poświacie górowała Dasha. Stała na zadnich nogach, młócąc przednimi w powietrzu. Pokrywały ją dziwne białe, lśniące łaty. Przez chwilę myślałam, że to pot, ale odwróciłam na moment wzrok i zauważyłam, że cały świat jest w takich plamach.
To ja tracę wzrok, zorientowałam się.
Widziałam, że przednie nogi Dashy szykują się, by opaść na mnie z pełnym impetem. Wtedy nasze spojrzenia spotkały się. Przypomniałam sobie, ile razy patrzyłam w te oczy - oczy pełne łagodności i miłości, choć zawsze skrywały cień dzikości. Teraz widziałam w nich tylko strach i nienawiść. Jednak na chwilę coś się w nich zmieniło. Wyglądały jak ślepia dawnej Dashy. Jej kopyta opadły trochę niżej, po czym znów wystrzeliły do góry, by zaraz opaść obok mnie, nie czyniąc mi krzywdy. Kara odwróciła się gwałtownie i pogalopowała na drugi koniec pastwiska.
Odetchnęłam głęboko, świadoma, że Dasha właśnie darowała mi życie. Moje serce gwałtownie zwolniło biegu i poczułam, że tracę przytomność.

~Iza~

- Iza? - spytała Karina.
- E... co mówiłaś? - otrząsnęłam się z zadumy.
Wracałam do nowej koleżanki myśląc o Wice i nawet teraz, stojąc przy Karinie, sens wypowiadanych przez nią słów rozpływał się gdzieś w powietrzu.
- Pytałam - odparła, starannie wypowiadając każde słowo - ile paszy trzeba dać Broszce. Tak się zastanawiałam... Ona nie pracuje, ale w końcu jest chora...
- Złamana noga to nie koniec świata - ucięłam. - Ja ją nakarmię.
Dalej pracowałyśmy już w ciszy. Cały czas zastanawiałam się nad tym, jak potraktowałam Wiktorię. Mogła poczuć się odrzucona.ale z drugiej strony ona poszła sobie z Bartkiem, zostawiając wszystko na mojej głowie.
- A ty jak myślisz? - spytałam Broszkę, gładząc ją po czole, kiedy Karina zniknęła w paszarni, poza zasięgiem słuchu. - Co mam zrobić?
Gniadoszka zamrugała spokojnie i złapała wargami za rękaw mojej bluzy.
- Nie pomagasz - skrzyżowałam ręce na piersi, odwracając się do niej tyłem.
Już miałam odejść od klaczy, by razem z Kariną przygotowywać pasze dla innych koni, kiedy poczułam mocne uderzenie w plecy. Jakąś sekundę później zorientowałam się, że leżę niemalże krzyżem w poprzek korytarza, na którym przed chwilą spokojnie stałam. Nade mną usłyszałam rżenie, zaś z naprzeciwka dobiegł mnie głośny śmiech. Broszka miała niezły ubaw ze swojego dowcipu, bo - jak łatwo się domyślić - to ona poczuła się zaniedbana i uderzyła mnie twardym łbem, żeby skupić na sobie moją uwagę. A zaraz z siodlarni wyszła Karina, którą zainteresowało rżenie klaczy. I rozbawił ją widok mnie leżącej na podłodze.
- Nie wylegujemy się - zawołała, hamując śmiech. - Do roboty.
Podała mi rękę i podniosłam się do pionu.
- Nie wiem, co oni dodają do tej wody - próbowałam drążyć temat - ale napiłam się łyka już i mam zaburzenia równowagi.
Obie na raz zaczęłyśmy się zwijać ze śmiechu. Chociaż mój żart mnie nie rozbawił i wątpie, żeby śmieszył koleżankę. Po prostu obie przypomniałyśmy sobie jak wyglądałam rozłożona na ziemi.
Wtedy po raz pierwszy tak mono zatęskniłam za Wiktorią. W końcu to my zawsze razem wybuchałyśmy śmiechem, nawet z takich głupot.
Zobaczę, co ona znowu wymyśliła, pomyślałam.
Najpierw musiałam dopilnować karmienia koni. Nie znam jeszcze zbyt dobrze Kariny, nie mogę jej do końca ufać. Sprawdziłam naszykowane przez nią paszę i kazałan Jakubowi,  który właśnie wszedł do stajni, by pomógł Karinie wsypać nasypać porcje do żłobów.
Wybiegłam ze stajni, idąc na ujeżdżalnię. Oczekiwałam, że tam znajdę moją przyjaciółkę. Myliłam się. Maneż był pusty, jeśli nie liczyć wróbla siedzącego na drągu jednej z treningowych przeszkód.
Dasha!, olśniło mnie.
Pobiegłam w stronę pastwisk. Byłam jeszcze daleko, kiedy je zobaczyłam. Wika siedziała, a wręcz wisiała u boku Kanti, która galopowała obok Dashy. Dziewczyna ściskała obydwiema rękami grzywę Karej. Hanowerka była wściekle przerażona, broniła się jak mogła. Wiedziałam, że gdyby Wika spadła pomiędzy kopyta dwóch pędzących koni, mogłaby nie mieć czasu ani okazji, by tego pożałować. Nawet nie miała kasku.
Wykrzyknęłam jej imię, ale nie zwróciła na mnie uwagi. Pobiegłam w jej kierunku. Gdybym była mądrzejsza, od razu pobiegłabym po Roberta. W końcu sama mogłabym jeszcze pogorszyć sytuację. Ale w takich chwilach działa się impulsywnie. Kto myśli logicznie patrząc, jak jego przyjaciółka próbuje pozbawić się życia?
Byłam już przy pastwisku, kiedy potknęłam się i upadłam. Gdy następnym razem spojrzałam na Wiktorię, siedziała na grzbiecie Dashy. Kara klacz wytrwale się przed nią broniła.
Dalsze rzeczy działy się szybko. Kilka baranów, upadek, stanie dęba, odwrót klaczy. Kiedy dobiegłam na miejsce, Wiktoria leżała nieprzytomna na ziemi. Była taka bezwładna, a z głowy sączyła jej się krew. Musiałam wezwać pomoc...
A może najpierw zabiorę ją zza zasięgu kopyt dwóch koni?, pomyślałam. A co z Kanti? Kij z tym, lecę po Roberta.
gify konie
Obiecuję, więc jestem xD Nie wiem, na ile utrzymam tą regularność, ale na blogu mam jeszcze jeden gotowy rozdział, a 74-ty zaczęty. I staram się poświęcać na pisanie każdą wolną chwilę, lepiej mieć kilka notek na zaś, niż marnować czas, a potem robić miesięczne przerwy. Tutaj nie będę się bardziej rozpisywać. Za półtora miesiąca kończymy dwa latka, ale to jest jeszcze troszkę czasu. Życzę miłego weekendu (:

niedziela, 5 października 2014

Rozdział 71

~Wika~

Szłam cały czas za Bartkiem, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Przeszliśmy przez całą stajnię, aż w końcu doszliśmy do biura. Roberta w środku nie było. Bartek złapał mnie za rękę, przeprowadził przez cały pokój i posadził na obrotowym fotelu przed biurkiem z komputerem. Uniosłam brew pytająco. Doczekałam się wyjaśnień. Na ekranie komputera widniała nowiutka strona internetowa naszego ośrodka. 
- Sam ją zrobiłeś? - spytałam zaskoczona. Pokiwał głową.
- Reklamujemy się - Bartek puścił do mnie oczko. - Jak ci się podoba?
Przeglądałam uważnie wszystkie podstrony, ciekawa co mogę tam znaleźć. Bartek opisał dokładnie naszą działalność, podał cenniki za świadczone usługi. Stworzył także zakładki każdego ze stacjonujących u nas koni. Nie chciało mi się ich czytać. Przeglądałam je od niechcenia, szukając Dashy. Nie znalazłam. Zrobiło mi się trochę przykro. Czyżby i on spisał Karą na straty? Może nie jest konikiem szkółkowym, co jednak nie znaczy, że można ją ot tak pomijać. 
- Jak ci się podoba? - spytał ponownie.
Zamrugałam szybko, wyrwana z letargu. Spojrzałam na niego i po chwili odwróciłam wzrok. 
- Może być - odburknęłam.
- Co jest nie tak?
- Raczej czego nie ma.
Wstałam z krzesła, szykując się do opuszczenia pomieszczenia.
- Nie wiem, czego nie ma - odparł, a ja byłam pewna, że wiedział - ale myślę, że powinnaś rzucić na to okiem.
Otworzył jakiś plik w urządzeniu. Przyjrzałam mu się od niechcenia i zamarłam. Był to zwykły program graficzny, jednak to, co w nim zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach. Na środku znajdowało się zdjęcie Dashy stojącej dęba, otoczonej dookoła zielenią. Nad nią widniały zielone litery składające się na ,,Equiland".
- Nie zrobiłem jej zakładki, bo nie wiedziałem, co w niej napisać. Podchodziłem do tego kilka razy, z każdym kolejnym kończyłem coraz bardziej zrezygnowany, gapiąc się na pusty ekran. Pomyślałem, że ty to napiszesz najlepiej.
- Bartuś! - Rzuciłam mu się na szyję.
Widziałam, że chce mi coś powiedzieć, ale przez chwilę się wahał. W końcu nachylił się nade mną.
- Jestem pewien, że dasz sobie z nią radę - szepnął mi do ucha. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
Chłopak wyprostował się spojrzał mi w oczy, jakby chciał jeszcze coś mówić, po czym najzwyczajniej w świecie opuścił gabinet.
W korytarzu usłyszałam tętent kopyt. Bartek nie zdążyłby jeszcze wyprowadzić żadnego z koni, pomyślałam. Czyżby Iza już skończyła?
Weszłam między rzędy boksów. W rzeczy samej, moja przyjaciółka prowadziła Serir, a za nimi szła Karina.
- Izz... - zaczęłam. - Przepraszam, że ci nie pomogłam. Ja...
- Daj spokój, było fajnie - przyjaciółka obdarzyła mnie lekkim uśmiechem. - Zajmiemy się końmi, ty masz wolne do następnej jazdy, czyli za... - spojrzała na zegarek - godzinę.
Przez chwilę nie wiedziałam, co mam zrobić. Iza mówiła szczerym, sympatycznym głosem, jednak nie mogłam pozbyć się uczucia, że właśnie zwolniła mnie z opieki nad końmi. A wiedziała, jak ja to kocham. Miałam zaprotestować, ale ostatecznie zmieniłam zdanie. Zauważyłam inne przeznaczenie dla mojego wolnego czasu. Pokiwałam ochoczo głową i zniknęłam im z oczu. 
Pobiegłam na pastwiska. Zręcznie kluczyłam między wieloma ogrodzonymi obszarami, szukając tego właściwego. Denerwowała mnie trochę ilość należących do Equilandu małych pojedynczych pastwisk, lecz było to konieczne. Dobro koni było dla nas najważniejsze, a czasem trzeba wypuścić na padok konia, który nie lubi się z innymi. Tak jak w przypadku Dashy. Chociaż stroniła od innych koni nie była dla nich niebezpieczna, więc czasem pozwalaliśmy jej się z nimi paść. Najczęściej jednak stała sama na przeznaczonej specjalnie dla niej łące. 
Właśnie tej łąki szukałam. Dasha stała w rogu ogrodzenia, odwrócona zadem w moją stronę. Początkowo mnie nie zauważyła. Szłam wzdłuż pastucha, starając się poruszać jak najciszej. W pewnym momencie nastąpiłam na gałązkę. Klacz wystrzeliła wgłąb pastwiska, wymachując tylnymi nogami. Odprowadziłam ją tęsknym spojrzeniem. Przypomniałam sobie jak wspaniale się czułam, kiedy gnałam na jej grzbiecie po parkurze. Teraz nie mogłam nawet do niej podejść.
- Dasha! - zawołałam półszeptem, stając tam, gdzie ona stała chwilę temu.
Klacz odwróciła łeb w moją stronę, przyciskając uszy do czaszki. Chociaż stała prawie po drugiej stronie padoku, nie dało się nie zauważyć błyskających białek oczu  na tle czarnej sierści.
- Co ja mam z tobą zrobić? - spytałam bezradnie. - Dasha... - powtórzyłam.
Kara po chwili straciła zainteresowanie mną. 
W pewnej chwili przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Pobiegłam do stajni zastanawiając się, który z naszych koni jest najspokojniejszy i tolerowany przez Dashę. Odpowiedź była prosta - Kanti. Dasha ją lubiła, a poczciwa, stara klaczka dała się prowadzić nawet bez siodła i ogłowia. Dziwiło mnie, że jeszcze nie znalazła domu. 
Szybko wyczyściłam Kantę w boksie i założyłam jej kantar. Dopięłam do niego wodze. 
- To sobie pojeździmy, misiu - Uśmiechnęłam się, klepiąc siwuskę po szyi. 
-  Co z nią robisz? - spytała Iza, zaglądając do nas do boksu. 
- Idziemy sobie pojeździć - odpowiedziałam krótko.
- W kantarze na oklep? - uniosła brew.
Nic dziwnego, że była zaskoczona. Świetnie wiedziała, że nie cierpię jeździć bez siodła i nie najlepiej kieruję koniem nie mając do dyspozycji wędzidła.
- Tak - oznajmiłam głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Mam jeszcze czterdzieści minut wolnego, nie?
Iza wzruszyła ramionami. Miałam wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale zaraz zawołała ją Karina krzycząc coś o ilości paszy, którą trzeba dawać koniom. Izabela zostawiła mnie i dołączyła do nowej koleżanki. Ja zaś ruszyłam w stronę wybiegu Dashy.
----------
Rozdział gotowy od półtora tygodnia, ale nie publikowałam go z nadzieją, że jeszcze coś dopiszę. Ostatecznie stwierdziłam, że jednak. Nic więcej nie wymyślę. Co mogę dodać jeszcze od siebie? Cóż, w szkole ciężko. Nawet mając do nauki tylko 3 przedmioty. Z angielskiego w 3 dni przerobiłam całą gramatykę , co uznaję za mały cud, bo nie mogłam się na to zdobyć od 9 lat, a teraz nawet mieszane tryby są mi niestraszne :D Ale pani nam obiecuje minimum (!) jedną kartkówkę tygodniowo z phrasali i idiomów, nie ma to jak 6 angielskich tygodmiowo :))
Z matmy jest najlżej, przynajmniej na razie. Chociaż tyle, bo matematyk też mam 6 w tygodniu.
Najciężej mam z fizyką, to moje najgorsze 4 godziny w tygodniu :/ ale jakoś dam sobie radę, muszę...
Staram się też być ten raz w tygodniu w stajni. Z jazdą idzie mi coraz lepiej,. Rzeczy, które kiedyś sprawiały mi wielkie problemy, teraz przychodzą z łatwością. Może szału nie ma, ale jestem zadowolona :) Tylko to mi zostało po tym, jak mimowolnie zaczęłam rezygnować z rysowania i pisania.
Ech... nic mi się nie chce. Ale jeszcze tylko 9 miesięcy nauki, a w międzyczasie święta jedne, drugie, ferie i masa długich weekendów xD
Ok, dość lania wody. Powiedziałam to, co chciałam. Na koniec chcę jeszcze poprosić o głosy w nowopowstałej ankiecie. Stwierdziłam, że znajdę czas na pisanie na jednym blogu. Drugiego zawieszę na czas nieokreślony. W razie nadmiaru wolnego czasu popiszę i na tym, ale wiadomo, że bardzo rzadko. Zaś na blogu, którego wybierzecie postaram się pisać regularnie; średnio raz na dwa tygodnie.
To tyle. A więc do następnego, moi drodzy :)
Edit: 6.10.14
Czy ja mam zaburzenia wzroku? Serio, nic nie piłam... ostatnio xD A jednak przy liczbie wyświetleń widzę minimum jedno zero więcej, niż na to zasługuję. 20.000! :o Jesteście cudowni, wspaniali i dzięki Wam za to :* Jak już mówiłam nie zasłużyłam sobie na to, ale postaram się zmienić (chociaż mogę brzmieć jak pozytywka powtarzająca tą samą melodię). Tacy świetni czytelnicy zdecydowanie motywują ♥

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 70

~Wika~

- Hej, szefie - zasalutowałam, wchodząc do biura. Uśmiech od ucha do ucha nie schodził mi z twarzy.
- Widzę, że jazda udana - Robert przeciągnął się na fotelu i upił łyk lemoniady.
- No... właśnie nie bardzo - przyznałam. - Nie mogłam jechać szybciej niż stępem, a Esemes rwał do przodu. Po prostu miło znów usiąść w siodle. - Podparłam ręce pod boki próbując sobie przypomnieć, po co tak w ogóle przyszłam do Roberta.
Chyba miałam do niego jakąś sprawę, pomyślałam, tylko jaką...? Ach tak!, doznałam olśnienia.
- Jakaś dziewczyna przyszła na jazdę. Mówi, że się z tobą umawiała.
- Jak ma na imię?
Uśmiechnęłam się przepraszająco uświadamiając sobie, że nie byłam wystarczająco przytomna, żeby spytać nieznajomą o imię. W ogóle nie byłam dla niej zbyt sympatyczna. Rob skinął tylko głową, domyślając się odpowiedzi.
- To pewnie Karina - powiedział - miała przyjść na jazdę. Ale mam tu tyle roboty... Całkiem o niej zapomniałem. Dasz radę się tym zająć?
Spojrzałam na niego zszokowana. Zaskoczyła mnie jego bezpośredniość, w końcu pracowałam w schronisku, a nie w szkółce. Prowadzenie jazd dalece wykraczało poza moje obowiązki. A poza tym miałam pewną świadomość, że się do tego nie nadaję. Po tym wypadku straciłam całą pewność siebie. Założę się, że gdyby nie kontuzja, która uniemożliwia mi ostrzejszą jazdę, to i tak bałabym się zagalopować albo skoczyć nawet cavaletka. A przecież jeszcze dawno mnie tu nie było. Nie wiem, czego się spodziewać po koniach, z którymi niegdyś sama pracowałam.
- Ja? - wydusiłam w końcu.
- Owszem. - Robert zaczął przerzucać kartki na biurku i pisać coś w swoich dokumentach. Minęła chwila, zanim znów zwrócił się do mnie. - Karina, z tego co mówiła, umie jeździć, ale miała długą przerwę. Poradzi sobie z koniem, ale nie będziesz się denerwować, że potrafi więcej od ciebie - puścił do mnie oczko. - Weź Izę do towarzystwa. Dajcie jej do osiodłania Serir.
Zamrugałam zaskoczona. Wcześniej Serir raczej nie chodziła pod siodłem. Tyle się zmieniło... Ale postanowiłam jeszcze dla pewności spytać Izę.
Wyszłam z biura Roberta i poszukałam wzrokiem dziewczyny, którą zostawiłam na korytarzu. Stała w boksie Broszki i głaskała ją po grzbiecie.
- Hej! - zawołałam. - Co robisz w boksie konia?
- Poznajemy się - rzuciła patrząc na mnie, po czym znów wróciła do gładzenia brązowej sierści.
Wywróciłam oczami, czego ona już nie zauważyła. Nie możecie się poznawać przez zamknięty boks?, pomyślałam opryskliwie.
- Tak nie można - powiedziałam, tym razem uprzejmie. - Na drzwiach stajni wisi regulamin. Wchodzenie do boksów jest surowo zabronione.
- Dlaczego? - Dziewczyna niechętnie wyszła z boksu i stanęła koło mnie.
- A jak myślisz? To schronisko dla koni, nie pensjonat. Połowa naszych koni zabiłaby cię gdybyś stojąc obok nich wykonała jakiś szybki gest.
A jeden z nich zrobiłby to, gdybyś tylko próbowała do niego podejść, pomyślałam smętnie.
- Źle zaczęłyśmy - zauważyłam. - Jestem Wiktoria - podałam dziewczynie rękę, uśmiechając się miło.
- Karina... - dziewczyna zawahała się, zanim w końcu uścisnęła mi dłoń.
Przyniosłam z siodlarni skrzynkę ze sprzętem do czyszczenia i podałam ją Karinie.
- Jeździsz na Serir - oznajmiłam.
- To ta gniada klacz, którą głaskałam? - spytała z nadzieją w głosie.
Poczułam, jak mięśnie mi sztywnieją. Zawsze uważałam Gniadą za swojego konia, tolerowałam na niej tylko Izę. Kiedyś chciałam Brokę kupić, ale problemy finansowe mi na to nie pozwoliły. Słabo mi się zrobiło na myśl, że ktoś mógłby teraz jej dosiąść. Ale nie może, przypomniałam sobie. Na niej już nikt nie pojeździ.
- Nie... To Broszka. Serir, stoi w boksie naprzeciwko.
Karina obejrzała się na marwari, ale nie wyglądała na zainteresowaną.
- Chyba jednak wolałabym... Broszkę.
- A ja wolałabym, żeby Broszka mogła chodzić pod siodłem - odparowałam. - Miała kości jednej z nóg w drzazgach. Trochę się zrosły, ale już nikt jej nie dosiądzie. Wyszczotkuj Serir w boksie, a ja poszukam koleżanki.
Znalezienie Izabeli wcale nie było takie proste. Przetrząsnęłam całą stajnię, zaglądając do każdego z boksów, a także do biura Roberta, siodlarni, łazienki; a Izy ani śladu. Wyszłam na zewnątrz, rozejrzeć się dookoła stajni. Ujeżdżalnie również ziały pustką. Zostało mi tylko pastwisko i skład słomy.
Szłam na padok ze ściśniętym gardłem. Wiedziałam, że wiążę się to z ponownym spotkaniem z Dashą. Klacz stała wciśnięta w kąt pastwiska znajdujący się od strony, z której nadeszłam. Miałam wrażenie, że drewno płotu aż ugina się pod naporem potężnego końskiego ciała. Wtedy ujrzałam też przyjaciółkę. Siedziała po turecku pośrodku ogrodzonej przestrzeni, plecami do Karej.
- Izz... Co ty robisz? - spytałam na tyle głośno, by przyjaciółka mnie usłyszała. Nie chciałam się zbliżać do klaczy.
- Pracuję nad nią - odparła, nie odwracając się do mnie.
Prychnęłam cicho.
- Efekt murowany - zakpiłam. - Jesteś mi potrzebna, mamy poprowadzić jazdę.
~Iza~
Niechętnie zwlekłam się z ziemi, zaś chwilę później stałyśmy już w stajni, patrząc jak Karina siodła Serir. Wika spytała mnie, czy ta klacz naprawdę może chodzić w szkółce. Potwierdziłam. Pamiętałam jak kiedyś nie pozwalaliśmy na niej nikomu jeździć. Teraz jednak uczyniliśmy duże postępy w pracy z nią. Mieliśmy zamiar niedługo oddać ją do adopcji. Nie wiedzieliśmy gdzie trafi, a tak czy inaczej musiałaby zmienić jeźdźca, więc postanowiliśmy przyzwyczajać ją do różnych osób. Wcześniej głównie Jakub się nią zajmował.
Karina najpierw założyła klaczy siodło, chociaż sugerowałam by zaczęła od ogłowia, żebyśmy mogły przytrzymać klacz podczas zakładania siodła. Siodłanie nie było zbyt proste, Serir wierciła się za każdym razem, gdy Karina chciała dopiąć popręg. Musiałyśmy jej pomóc. Jednak o wiele gorzej było z ogłowiem. Marwari zarzucała głową przy próbach włożenia jej do pyska wędzidła. Karina w nerwach wykonywała coraz gwałtowniejsze ruchy rękami, co z kolei stresowało i tak już niechętną do współpracy klacz.
- Daj mi to - wyszarpnęłam ogłowie z rąk dziewczyny.
Pogłaskałam Serir po spoconej szyi. Przemawiałam do niej spokojnie. Potem wzięłam na dłoń wędzidło i nasypałam na nie trochę paszy. Gniadoszka zajęta jedzeniem nawet nie zauważyła, kiedy przyjęła wędzidło. Wytarłam dłonie o spodnie, dopinając pozostałe paski.
- Nasze konie naprawdę wiele przeszły - odezwałam się. - Nie możesz ich traktować jak szkółkowe kucyki. Wcześniej jeździłyśmy w dużym klubie jeździeckim, bat zawsze miał każdy jeździec do każdego konia, nieraz w grę wchodziły ostrogi. Większość naszych rumaków zachowywała się jak takie pieski pałacowe. Zadbane, odżywione, z nienaganną przeszłością wolały siedzieć w boksie i się obijać. Bez bata nie chciały ruszyć, a jak się próbowało je uderzyć to nieraz stawały dęba - westchnęłam przeciągle. - Ciężko było mi się przestawić na te schroniskowe konie. Ale... po raz pierwszy na głos mogę stwierdzić, że więcej razy zostałam pogryziona i skopana w miesiąc w mojej byłej stajni niż przez cały mój pobyt tutaj.
Wiktoria patrzyła na mnie lekko zdziwiona. Sama nie wiedziałam, dlaczego mówię to wszystko dziewczynie, która, prawie uderzyła Serir i, według tego co mówiła Wika, przystawiała się do Broszki.
gify konie
Wyszłyśmy na ujeżdżalnię. Pomagałam Karinie z końcowym przygotowaniem klaczy, a potem pomogłam jej wsiąść, nie chcąc obciążać grzbietu Serir, gdyby wsiadała po strzemieniu. Marwari ruszyła stępem dookoła, kiedy nadbiegł Bartek.
- Wika! - zawołał. - Muszę ci coś pokazać. No chodź!
Podbiegł do nas, nie zważając na obecność konia i szarpnął Wiktorię za rękę.
- Prowadzę jazdę - odparła przyjaciółka.
- Iza cię przez chwilę zastąpi, prawda? - spojrzał na mnie, uśmiechając się błagalnie.
- Pewnie - rzuciłam od niechcenia.
Odprowadzałam ich wzrokiem, kiedy znikali w wejściu do stajni.
Po kilku minutach poleciłam Karinie by zakłusowała i obserwowałam z jaką wprawą unosi się nad siodło i opada na nie z powrotem. Anglezowała zawodowo, trzeba jej to było przyznać. Tułów miała idealnie wyprostowany, a ręce zginały się i prostowały z ruchem głowy konia oraz ciała dziewczyny. Stabilna łydka podtrzymywała tempo. Napatrzyłam się, postanowiłam więc dać jej kilka ćwiczeń. Robiła wężyki, ósemki, wolty, półwolty, przekątne... W końcu pozwoliłam jej zagalopować. Jechała po ścianie, trzymając wodze bardzo krótko. Wyglądała na spiętą. Po dwóch okrążeniach w jedną i drugą stronę kazałam jej przejść do stępa.
- Skaczesz coś? - spytałam.
- Mhm - przytaknęła. - Z moim koniem skakałyśmy spokojnie do klasy N włącznie.
Serir tyle nie skoczy, pomyślałam. Następnym razem damy jej Chantell, a teraz ustawię coś koło pół metra.
Postawiłam stacjonatę mającą 50 centymetrów.
- Zagalopuj na lewą rękę i najedź tą przeszkódkę - poleciłam.
Obserwując ją zaczynałam się zastanawiać, czy tylko się przechwala, czy po prostu jest zdenerwowana. Siedziała cała usztywniona, podczas skoku za późno robiła półsiad, podciągała się na wodzach...
- Spróbuj jeszcze raz i ją rozkłusujemy - oznajmiłam.
- Żartujesz sobie? - oburzyła się.
- Jeździsz już 45 minut, a z 15 minut zajmie nam, zanim będzie mogła trafić do stajni. Nie, nie żartuję.
- A nie możesz mi ustawić czegoś... wyższego? Przecież to poniżające, ja takie drążki skakałam pięć lat temu.
- Czy myślisz, że jeżdżąc tak jak dziś dam Ci coś wyższego? Słuchaj moich uwag, bo od początku galopu robisz te same błędy.
Mruknęła coś pod nosem, ruszając galopem. Już zaczęła najeżdżać na tą samą stacjonatę, kiedy w ostatniej chwili szarpnęła za zewnętrzną wodzę, kierując się na podobną przeszkodę, ale dwukrotnie wyższą.
- Nie! - krzyknęłam bezsilnie, ale nic nie mogłam zrobić. Byłam za daleko, żeby złapać konia. Za daleko, żeby w ogóle zareagować.
Nie zdążyłam nawet obwinić za to tych, którzy zwykle ustawiają parkury i nie składają przeszkód. Byliśmy to ja, Wika i chłopcy. Ustawialiśmy przeszkody dla siebie, ale korzystał z nich też Robert pracując z koniem albo  prowadząc jazdę.
Karina uwiesiła się na wodzy, półsiad zrobiła minimum dwie foulee przed wybiciem.
- Oddaj jej wodze - krzyknęłam, rozpaczliwie próbując jej... im pomóc. Zignorowała polecenie.
Wiedziałam, co się teraz stanie. Przewidziałam dokładnie dalsze wydarzenia. Serir wykonała ostatni skok galopu przed odskokiem. Przednie kopyta dotknęły ziemi przed przeszkodą i wbiły się w nią. Tylne nogi nawet nie zostały dobrze dostawione do przednich, kiedy wystrzeliły do tyłu, gwałtownie unosząc zad. Amazonka wypuściła z rąk wodze i pięknym łukiem przeleciała nad przeszkodą, lądując po drugiej stronie najpierw na głowie, a potem upadając ciężko na plecy.
Zerknęłam na Serir, czy aby nic jej nie jest, lecz ona stała grzecznie ze zwieszonym łbem, zginając tylną nogę i opierając ją na czubku kopyta. Gdyby nie plamy potu na jej ciele myślałabym, że właśnie została wyprowadzona ze stajni, co przerwało jej drzemkę, a teraz postanowiła spać dalej. Zignorowałam konia i pomknęłam do dziewczyny.
- W porządku? - spytałam. - Żyjesz?
Karina nie drgnęła. Kucnęłam przy niej, patrząc jej w twarz. Powieki były uchylone, ale oczy zalały się łzami.
- Ej - szepnęłam o wiele łagodniej. Zapomniałam jak potraktowała Serir. - Coś cię boli?
- Nie... - wyjąkała. - Tylko... boję się skakać...
Podniosła się powoli, wsiadła na Serir i na luźnej wodzy zaczęła stępować. Wtedy mi wszystko opowiedziała. Miała wypadek, taki jak dziś. Nic poważnego, ale jechała w klasycznym toczku. Uderzając z pełnego pędu głową w ziemię dorobiła się lekkiego wstrząsu mózgu. Niegroźny, ale rodzice się wystraszyli i sprzedali jej konia - sportowego wałacha szlachetnej półkrwi Carrey'a. Od tamtej pory nie jeździła. Teraz, po niemal roku, chciała do tego wrócić.
- Przepraszam, że byłam taka nie miła - powiedziała. - Normalnie da się mnie znieść. Po prostu denerwowałam się przed tą jazdą.
- Wyluzuj - obdarowałam ją promiennym uśmiechem. - Już nasza w tym głowa, żebyś wróciła do dawnej sprawności. Ale jednego nie rozumiem. Jeśli przed wypadkiem zaliczyłaś taki sam upadek jak dziś, a wtedy nie bałaś się skakać... Jak to się stało?
- Zrobiłam błąd - wzruszyła ramionami. - Czasem jeden mały błąd potrafi odmienić życie.
- Oj tak... - mruknęłam. 
Świetnie wiedziałam, co ma na myśli Karina. Odwróciłam głowę szukając wzrokiem Dashy. Stała na pastwisku ze zwieszoną głową, choć nie skubała trawy. 
- I tak ci pomożemy - odpowiedziałam optymistycznie.
gify konie
Rozdział mógł być jeszcze trochę dłuższy, ale zrezygnowałam, bo jakoś nie mogłam wybrnąć z tego, do czego doszłam :/ W następnym rozdziale pomyślę, co zrobić z Wiką. A na razie musi być tyle. Podoba mi się długość tego rozdziału, chociaż za dużo tu się nie dzieje.
~-~-~
A teraz powiem słowo o obozie :D Wróciłam już ponad dwa tygodnie temu, ale postanowiłam nie przeznaczać na opowiadanie o nim całego posta, więc daję to w dopisku.

Miła okolica, aczkolwiek zasięgu nie było prawie w ogóle, a najbliższym normalnym sklepem było Odido jakiś kilometr pod górę, drugi był bliżej, ale nie było w nim za wiele. Co bym dała na plus, bo nie korciło mnie, żeby siedzieć cały dzień i SMSy skrobać ;) A w sklepie byłam tylko 2 razy i uważałam to za fajny spacer. Niestety Wi-fi było, ale nie można... nie mieć wszystkiego XD
Instruktorka była świetna. Nie pozwalała cmokać i wypychać koni z bioder, co było wbrew temu, czego mnie uczono, ale nauczyłam się porządnie dawać łydkę, a nawet zagalopowywać ze stępa. Wracając do pani instruktor, to zrobiła na początku na nas wrażenie bardzo surowej, ale już po kilku dniach wszyscy ją pokochali. Nie zmuszała do niczego, jeśli ktoś się bał coś zrobić, to zwalniała go z wykonania ćwiczenia. Pod koniec jazd w stępie śpiewaliśmy piosenki z "Mustanga [...]" i tańczyliśmy Makarenę.
Wychowawczynie najchętniej przesiadywały w naszym pokoju. 11-tka mieściła w sobie najstarsze towarzystwo i 20-toparoletnie panie chętnie nas odwiedzały.
Ogółem atmosfera była cudowna. I nie tylko przy dorosłych, ale też między nami. Nasz turnus był wolny od "słit koniarek", czy jakichś laluń pokroju koroszkowej (tj. z KSK) Amandy.
Konie też były wspaniałe. Jadąc na trzeci turnus w dość prestiżowej (czyt. obleganej) stajni oczekiwałam koników wyszarpanych w pysku, znieczulonych na łydki itp. Tymczasem w całej stajni były może ze dwa konie, które ciężko było ruszyć, reszta pięknie chodziła.
Byłam w zaawansowanej grupie jeździeckiej. Początkowo grupa pierwsza liczyła sobie 9 osób, a pozostałe dwie po 4 i 5. Najpierw byłam w pierwszej razem z Nikki i Koniowatą, potem zrobiono dwie zaawansowane, będące prawie na identycznym poziomie i trafiłam do tej drugiej.
Spędziłam w stajni tyle czasu, ile tylko mogłam marzyć. Najczęściej wstając o 4, śniadanie jadłam koło 10, kiedy ostatnia z grup skończyła jazdę i odstawiła konie do boksów. Pomagałam komu się dało. Czasem siodłałam 3 konie na raz. Teraz mi tego brakuje, ale obóz się skończył :( Nie jestem pewna, czy za rok też pojadę do Włosani, ale ten obóz zawsze będę miło wspominać <3 A w roku 2015, jako że to mój ostatni obóz - 30 maja mi stuknie osiemnastka - planuję wypad na dwa turnusy, niezależnie gdzie pojadę (ale musi być nie drożej niż 1700 zł za dwu tyg. turnus).
Co jeszcze mogę powiedzieć? No tak, zapomniałam wspomnieć jeszcze o oklepach. Godzinę dziennie jeździliśmy bez siodła, co mnie przeraziło jeszcze przed obozem, kiedy Koniowata dowiedziała się o tym od koleżanki z drugiego turnusu. I pierwszego dnia, kiedy opisywaliśmy swoje umiejętności wszyscy mówili coś typu "Nigdy nie jeździłam na oklep" albo "Galopuję/skaczę na oklep", a instruktorka "Co wy macie z tymi oklepami? Czyżbyście dostali informacje z poprzednich turnusów?" I wszyscy w śmiech. Ale do rzeczy. Mimo początkowych obaw w końcu na oklep galopowałam i to ze stępa, bo z kłusa mi średnio wychodziło.
Zaliczyliśmy też jedną dosiadówkę (grupa średnio zaawansowana, w której była Sophie miała dodatkową dosiadówkę w bonusie, żeby poćwiczyć kłus wysiadywany przed pierwszym galopem). Przekonałam się, że mój dosiad jest tak beznadziejny jak tylko może i że galop na lonży (który był moim pierwszym takim w życiu) nie jest zbyt fajny. Ale był to mój pierwszy galop bez strzemion i być może ośmielił mnie do zagalopowania na oklep :3
Tak więc na naszych koniach jeżdżę lepiej niż przed wyjazdem. Klara na ujeżdżalni pięknie mi galopowała i skakała, a w terenie w ogóle nie mogłam jej utrzymać; a kiedy jeździłam na Licie - 20 letnim mocno zbudowanym wałachu - usłyszałam od instruktora że "Lit mi ładnie chodzi" ^_^ Warto wspomnieć, że z obydwoma końmi miałam problemy , szczególnie z zagalopowaniem.
Mogłabym opowiadać godzinami, w końcu tyle się wydarzyło... Ale najlepiej przeżyć to samemu. Ze swojej strony powiem tylko tyle, że brakuje mi przymiotnika by opisać ten obóz. Świetny, boski, genialny, cudowny... Wszystko brzmi tak pusto... A tu mam dwie fotki:
Zdjęcie z jednej z jazd. Jesteśmy na niej we trzy. Nikki jedzie druga na siwej klaczy imieniem Delecta, Koniowata jedzie trzecia na Kalandorze, a ja czwarta na Biśmie.

To konik, na którym jechałam kwalifikacje. Jeździłam na nim też na pierwszej normalnej jeździe i zaliczyłam glebę. Nie zrzucił mnie, ale trochę pomógł ;) Ma na imię Evi i jest rasy Deutsche Reitpony

~-~-~
Na koniec jeszcze przeproszę, że tyle mnie nie było. Powtarza się to co rozdział: nie mam siły do pisania, a potem mam wyrzuty sumienia, że tak olewam bloga i staram się za to przeprosić. Postaram się popisać w wakacje, póki mam czas. Bo od września idę do drugiej klasy liceum i trzeba pogodzić się z nauką, bo mogę sobie gdzieś wsadzić średnią 5.0, jeśli jedyną tróję na świadectwie mam z matmy, a wybieram się na architekturę. Więc zaczynam się uczyć. Brzmi to jak jakaś mantra powtarzana nieprzerwanie co roku, ba!, każdego dnia kiedy uświadomię sobie, że nic nie umiem, a mogą nam zrobić niezapowiedziany teścik. Ale tym razem na serio. Więc blog już w ogóle spadnie na plan dalszy :( Ale warto. Jeśli skończę architekturę i znajdę pracę to będę wreszcie mogła kupić wymarzonego konia ;)

Rozpisałam się tym razem bardzo, ale na tym kończę. Już i tak za dużo Wam powiedziałam. Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się niedługo. A teraz do napisania :)