~~Wiki~~
Musimy częściej jeździć do schroniska, pomyślałam po powrocie do domu. Raz w tygodniu to śmiesznie rzadko. Robert pewnie nie miałby nic przeciwko. Na razie oprócz nas w schronisku nie ma innych wolontariuszy. Spytałam Roberta dlaczego. ,,Tak naprawdę zupełnie bezinteresowne osoby praktycznie nie istnieją- odparł mi ze smutkiem.- Ci, którzy chcieli pracować tu bez wynagrodzenia pieniężnego liczyli na godziny spędzone w siodle. A praca w schronisku to zaledwie 10 % jazdy konnej na dodatek w celu ujeżdżania koni, a nie rekreacyjnie. Potrzebowaliśmy kogoś, kto będzie czerpał przyjemność ze spędzania czasu z końmi. Kogoś takiego jak wy. Zachwycające jak udało wam się porozumieć z tą hanowerką... Dashą."
Robert i chłopaki często nas podziwiali. Podobało im się, jak pracujemy. Żaden z nich nie mógł się zbliżyć do klaczy. Dasha dopuszczała do siebie tylko nas dwie. Było w tym coś... niezwykłego. Mogłyśmy poczuć się naprawdę wyjątkowe. Co prawda wcześniej ledwo uszłyśmy z życiem, ale to już przeszłość. Teraz Kara nas kochała. Jeśli mogę to tak nazwać... Miłość tak samo jak przyjaźń wymaga czasu. My znamy się dopiero od 3-ech tygodni. Ale wiedziałam już teraz, że ta klacz będzie wspaniałym wierzchowcem.
<<<Nazajutrz>>>
Siedziałam z Izą na szkolnym korytarzu. Po przerwie mamy ostatnią lekcję. Wreszcie wrócimy do domu. Ten dzień strasznie się dłużył. Rozmawiałyśmy o wydarzeniach z ostatnich kilku tygodni. Już zastanawiałyśmy się, co zrobimy przy następnym spotkaniu z Dashą.
-Może wreszcie spróbujemy jej dosiąść?- spytałam.
-Niee- Iza pokręciła głową, bez przekonania.- Może jest już gotowa, ale wolę nie ryzykować. Obie jesteśmy przyzwyczajone do spokojnych koni. A co jeśli coś, co zawsze robimy, będzie błędem? Jeden taki błąd, a Dasha może już nigdy nie pozwolić nam do siebie podejść, nie mówiąc o jeżdżeniu na niej. Lepiej zaczekajmy, aż będzie gotowa nam zaufać.
-Już jest gotowa... Dasha pozwoliła nam do siebie podejść, a teraz jest skłonna do współpracy, podczas lonżowania. To powinno wystarczyć. Chociaż... Może jednak jest zupełnie odwrotnie. To my nie jesteśmy w stanie zupełnie jej zaufać. Wciąż traktujemy ją z rezerwą, tak jakby była wściekłym wilkiem gotowym w każdej chwili rzucić się nam do gardeł.
Izz nic mi na to nie odpowiedziała. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Obok nas siadła nasza nowa koleżanka Ania. Doszła do naszej klasy po feriach zimowych. Była trochę dziwna. Zawsze cicha, z nikim nie rozmawiała, siedziała tylko na ławce spoglądając w ziemię. Jednak lubiłyśmy ją. W niczym nie przypominała tamtych rozpieszczonych, bogatych i niezmiernie nieuprzejmych dziewczyn. Naprzeciwko niej siadły właśnie dwie takie. Wysokie, zielonookie blondynki. Jedna z nich miała na imię Amanda, druga Dagmara. Chodziłyśmy z nimi do szkoły już od podstawówki, one również jeździły konno w Świecie Rumaków. Jednak z Broszką nie miały nic wspólnego. Posiadały własne konie ,,czystej krwi", araby, do tego z Janowa. Ale co z tego, skoro i tak się nimi nie zajmowały? My spędzałyśmy czas na sprzątaniu boksów i czyszczeniu koni, kiedy one płaciły za oporządzenie wierzchowców, wsiadały na już osiodłane konie po czym po prostu jechały na parkur. Dodatkowo korzystały z każdej okazji, żeby komuś dokuczyć. Nie raz przekonałyśmy się o tym na własnej skórze. Nie cierpiałam ich.
-Aniu!- Amanda zaczepiła biedną dziewczynę- Co tam u ciebie?
Anka ją zignorowała. Ostatnio została ich kozłem ofiarnym, a przecież sama nic im nie zrobiła! Najchętniej na każdym kroku schodziłaby z drogi tym... złośnicom.
-Daj spokój, Am- wtrąciła się Dagmara.- Przecież ona jest głucho-niema. A może jesteś na nas obrażona?- zwróciła się do Ani.- Nie odzywasz się do nas?
Obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a potem Amanda podeszła do Ani i chciała wyrwać jej plecak. Anka jednak go przytrzymała.
-Puść to!- krzyknęła Ania bliska łez.
Wtedy po prostu nie wytrzymałam. Wstałam, podeszłam do nich.
-Zostaw ją!!!- krzyknęłam, wyrywając plecak z rąk Amandy.
-Kto mi zabroni?- spytała dziewczyna z szyderczym uśmiechem.- Ty?
-My dwie na ciebie jedną- dodała Dagmara.
Iza chyba też miała ich już dość, bo podeszła do mnie, krzyżując ręce na piersi.
-Jestem z nią- oznajmiła.
Obrzuciły nas nieprzychylnym spojrzeniem. Chyba chciały coś powiedzieć, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek. Nauczycielka od razu wpuściła nas do klasy, a żadna osoba o zdrowych zmysłach nie spóźniłaby się na chemię. Należała ona do jednej z tych lekcji, na których siedzi się cicho, powtarzając w myślach: ,,oby mnie nie zapytała". Mijając nas, Amanda mruknęła mi za uchem:
-Jeszcze się policzymy.
Po szkole postanowiłam pojechać do schroniska. Jutro mamy w miarę luźny dzień, bo jedziemy na wycieczkę szkolną, więc nie będziemy musiały się uczyć ani odrabiać lekcji. Moi rodzice przyjechali po nas do szkoły. Ponieważ miałyśmy do szkoły z godzinę drogi piechotą, zawozili i odbierali nas nasi rodzice na zmianę. Raz moi, raz Izy.
W stajni postanowiłyśmy porozmawiać trochę o katastrofalnej lekcji chemii. To znaczy ja postanowiłam... Musiałam się wygadać.
-Izz...- zaczęłam.- Jeśli pójdzie tak dalej, będę zagrożona z chemii! Kolejna pała! Co to są właściwie alkiny nasycone?
-Nie ma takich... Alkiny, to węglowodory nienasycone. Nasyconymi są alkany. Nie martw się, poprawisz to.
-Czy ty naprawdę tego nie rozumiesz?- przejechałam ręką po grzbiecie Wesuvia (obie go czyściłyśmy), sprawdzając, czy nie ma na nim pozostałości piachu i słomy.- Ona się na mnie uwzięła! Specjalnie zadaje takie pytania, na które nie mogę odpowiedzieć. A poza tym nie mam wglądu do testów, nie mogę ich też poprawiać! Nawet jeśli jakimś cudem uda mi się zdać do liceum, dwója z chemii świetnie będzie wyglądała na świadectwie z paskiem... A idę do klasy o profilu bio-chem!
Iza położyła mi rękę na ramieniu.
-Dasz radę. A jeśli nie, pójdziemy do dyrektora albo jej się postawimy... razem.
Uśmiechnęłam się lekko. Dobrze było mieć obok obok taką przyjaciółkę.
Po wykonaniu wszystkich naszych obowiązków w schronisku, mogłyśmy wreszcie wziąć się za trening Dashy. Tym razem postanowiłyśmy postawić wszystko na jedną kartę. Bez kantara, bez lonży. Iza stanęła przy otwartych drzwiach stajni gotowa je zamknąć, gdyby Dasha od razu zaczęła wariować. Cały czas nie byłam zbyt przekonana do tego pomysłu. Czy nie lepiej by było spróbować tego po join-up-ie? Ale musiałyśmy pokazać Karej, że jej ufamy. Wyszłam z boksu Dashy, zostawiając otwarte drzwi, by klacz mogła spokojnie pójść za mną. Zawahała się. Stanęła za krawędzią boksu, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Nie wiedziała chyba, czego od niej oczekuję. Musiałam jej trochę pomóc.
-Chodź, malutka- ośmieliłam ją.- No, dalej.
Zrobiła krok w moją stronę, jeszcze jeden i kolejny. Szłam coraz dalej w stronę drzwi, a klacz podążała za mną. Starałam się być bardzo wolna, każdy ruch wykonywałam spokojnie, żeby jej nie spłoszyć. Początkowo szłam twarzą do Dashy, ale w końcu odwróciłam się. Idąc tyłem mogłam się potknąć, wtedy na pewno wystraszyłabym Karą. A poza tym Iza wszystko obserwowała.
Wolnym krokiem (dla Dashy stępem) obeszłam całą stajnię, łącznie z doczepionym do niej wybiegiem. Pod stajnią pogłaskałam Dashę zadowolona i dałam jej całą marchewkę.
-Mogę spróbować?- spytała Izz. Moja przyjaciółka chodziła za nami gotowa interweniować, gdyby klacz zrobiła coś, czego ja, stojąc tyłem, nie mogłabym od razu zauważyć.
-Jasne. Odsuń się trochę i ją zawołaj- poprosiłam. Iza tak zrobiła. Kara postąpiła krok w jej stronę, po czym obejrzała się na mnie- No idź- zachęciłam ją.
Wtedy ruszyła słodkim kłusikiem do swojej drugiej pani.
Jest bardzo mądra, pomyślałam. Chociaż chętnie poszłaby do Izy, najpierw chciała ,,zapytać" mnie o zdanie, bo w końcu to ze mną była.
Iza tylko kilka kroków przeszła, potem biegła już truchtem, a za nią kłusowała Dasha. Nie odbiegały zbyt daleko. Nie musiałam ruszyć się z miejsca, by widzieć je obie. Wika przebiegła kilka metrów szybciej- sprintem- w towarzystwie klaczy, ale zbyt długo nie wytrzymała. Zatrzymała się. Oparła ręce na kolanach, dysząc ciężko.
-Dasha!- zawołałam.- Chodź tu!
-Tym razem klacz ją ,,spytała o zgodę", a po jej otrzymaniu zaczęła galopować w moją stronę (dzieliła nas trochę większa odległość niż wcześniej).
Niestety w połowie drogi wystąpiły pewne... komplikacje. Na dziedziniec wbiegł duży pies, przypominał mi wyglądem owczarka niemieckiego, ale jego sierść była cała czarna (zazwyczaj jest brązowa z czarną łatą na grzbiecie). Zwierzak zaczął ujadać, a nieszczęsna klacz całkowicie zwariowała. Nawet nie miała ochoty stawać dęba. Cwałem pobiegła w sobie tylko znane miejsce. Spojrzałyśmy z Izką po sobie, ale nie mogłyśmy nic zrobić. Na szczęście cała posesja jest ogrodzona tak samo jak ujeżdżalnia (pies najprawdopodobniej przecisnął się między deskami ogrodzenia), a brama była zamknięta.
Kara obiegła kilka razy stajnię, stratowała (choć w tym przypadku można też powiedzieć: staranowała) kawałek ogrodzenia ujeżdżalni i padoku. Kiedy ją zauważyłyśmy, pasła się w odległym końcu pastwiska. Miałyśmy po nią pójść, kiedy usłyszałyśmy głos Roberta dochodzący sprzed stajni:
-Wiki! Izz! Chodźcie tu na chwilę!
-Och... To nam się oberwie- powiedziałam do Izy.- Ale ja mam czasami głupie pomysły!
-Wyluzuj, Wik- Iza się zaśmiała.- To moja wina. Gdybym częściej ćwiczyła na w-f-ie może nie odpadłabym po chwili biegu, a klacz stojąc przy mnie byłaby pod moim wpływem.
-Taa, jasne!- popchnęłam ją żartobliwie i pobiegłam w stronę stajni.
Ona mnie dogoniła, zaczęłyśmy się przepychać. Tak dobiegłyśmy do stajni. Potem szłyśmy już poważnie, mając nadzieję, że Robertowi już trochę przeszła złość. Pod stajnią minęłyśmy chłopaków.
-Widzę, że Dasha wciąż jest zupełnie nieprzewidywalna- zauważył Bartek.
-Następnym razem trzymajcie ją z dala od... wszystkiego- dodał Kuba.- Tata czeka na was w swoim biurze.
-Jest bardzo zły?- spytałam.
-Niee... Nigdy nie był bardzo zły. Ale coś czuję, że zanim następnym razem wsiądziecie na konia albo zaczniecie ćwiczyć z Karą najpierw będziecie musiały naprawić to, co wasza furia zniszczyła.
Puścił do mnie oko.
-Powodzenia- Bartek się uśmiechnął i oboje nas minęli, idąc do boksów dwóch koni.
Weszłyśmy do biura Roberta.
-Dobrze was widzieć, dziewczęta- powiedział Robert wypuszczając głośno powietrze.- Widzę, że Dasha wymknęła się wam spod kontroli. Nic by się nie stało, gdyby wszystko było w porządku, ale chyba wam nie umknęły fragmenty ogrodzenia w drzazgach?- pokręciłyśmy głowami.- Tak też myślałem. Mniejsza o koszty, bo taki płot nie jest drogi, ale teraz konie nie będą mogły wychodzić z boksów, ani na ujeżdżalnię, ani na padok. A poza tym potrzebujemy kogoś, kto to naprawi...
-Zajmiemy się tym- zapewniłam, wpatrując się w podłogę.
-Doskonale! A teraz weźcie Karą z powrotem do stajni. Pracę możecie zacząć od następnego razu, bo dziś już jest dość późno. Najlepiej przyjdźcie jutro. Ujeżdżalnia powinna być jak najszybciej gotowa. Nie z każdym koniem można pracować na otwartym terenie. Chyba już się o tym przekonałyście.
-Jutro nie możemy- powiedziała Izz.- Jedziemy z klasą na wycieczkę. Ale obiecujemy, że od pojutrze to zrobimy. Zdążymy w jeden dzień.
Hej wszystkim! (: Dzisiaj postanowiłam dodać trochę realiów szkolnych, z których [wbrew pozorom] powstanie kilka nowych wątków. Takie rzeczy naprawdę się zdarzają. :-/ Macie jakąś taką (anty)relaksacyjną lekcję? U mnie jest to właśnie chemia. xD Na chemii wszyscy siedzą cicho jak trusie, a przed nią każdy (bez wyjątków) wyciąga zeszyt i zakuwa. ;) Na szczęście nasza chemiczka jest na tyle... konsekwentna, że nie wstawia nieuzasadnionych ocen i na nikogo się nie uwzięła, ale za to nie można liczyć na lepszą ocenę ;) Dziś mieliśmy zastępstwo z bardzo fajnym w-f-istą, ale w sali chemicznej. Na początku nie przyszła cała klasa, było nas z pół. Inni nie wiedzieli, gdzie mamy zastępstwo. Ktoś po nich wyszedł i przyprowadził ich pod salę chemiczną. Mina chłopaków, którzy (nieuświadomieni) wchodzili do klasy była bezcenna, a dziewczyny wydarły się na cały korytarz: ,,Chemia?!". xD Ale mniejsza z tym. Pod koniec dałam fragment z końmi, żeby Was nie zanudzać całkowicie tą szkołą. Sama mam jej dość po całym tygodniu. :-/
Notkę tę dedykuję Aryi Drotting za komentarz pod każdym postem, Szałwii i Zaczarowanej Valerii. Dzięki Wam i prosimy o więcej. Miło wiedzieć, że ktoś czyta te nasze bazgrołki... wróć, moje bazgrołki, bo Natiszka pisze świetnie. :*
-Może wreszcie spróbujemy jej dosiąść?- spytałam.
-Niee- Iza pokręciła głową, bez przekonania.- Może jest już gotowa, ale wolę nie ryzykować. Obie jesteśmy przyzwyczajone do spokojnych koni. A co jeśli coś, co zawsze robimy, będzie błędem? Jeden taki błąd, a Dasha może już nigdy nie pozwolić nam do siebie podejść, nie mówiąc o jeżdżeniu na niej. Lepiej zaczekajmy, aż będzie gotowa nam zaufać.
-Już jest gotowa... Dasha pozwoliła nam do siebie podejść, a teraz jest skłonna do współpracy, podczas lonżowania. To powinno wystarczyć. Chociaż... Może jednak jest zupełnie odwrotnie. To my nie jesteśmy w stanie zupełnie jej zaufać. Wciąż traktujemy ją z rezerwą, tak jakby była wściekłym wilkiem gotowym w każdej chwili rzucić się nam do gardeł.
Izz nic mi na to nie odpowiedziała. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Obok nas siadła nasza nowa koleżanka Ania. Doszła do naszej klasy po feriach zimowych. Była trochę dziwna. Zawsze cicha, z nikim nie rozmawiała, siedziała tylko na ławce spoglądając w ziemię. Jednak lubiłyśmy ją. W niczym nie przypominała tamtych rozpieszczonych, bogatych i niezmiernie nieuprzejmych dziewczyn. Naprzeciwko niej siadły właśnie dwie takie. Wysokie, zielonookie blondynki. Jedna z nich miała na imię Amanda, druga Dagmara. Chodziłyśmy z nimi do szkoły już od podstawówki, one również jeździły konno w Świecie Rumaków. Jednak z Broszką nie miały nic wspólnego. Posiadały własne konie ,,czystej krwi", araby, do tego z Janowa. Ale co z tego, skoro i tak się nimi nie zajmowały? My spędzałyśmy czas na sprzątaniu boksów i czyszczeniu koni, kiedy one płaciły za oporządzenie wierzchowców, wsiadały na już osiodłane konie po czym po prostu jechały na parkur. Dodatkowo korzystały z każdej okazji, żeby komuś dokuczyć. Nie raz przekonałyśmy się o tym na własnej skórze. Nie cierpiałam ich.
-Aniu!- Amanda zaczepiła biedną dziewczynę- Co tam u ciebie?
Anka ją zignorowała. Ostatnio została ich kozłem ofiarnym, a przecież sama nic im nie zrobiła! Najchętniej na każdym kroku schodziłaby z drogi tym... złośnicom.
-Daj spokój, Am- wtrąciła się Dagmara.- Przecież ona jest głucho-niema. A może jesteś na nas obrażona?- zwróciła się do Ani.- Nie odzywasz się do nas?
Obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a potem Amanda podeszła do Ani i chciała wyrwać jej plecak. Anka jednak go przytrzymała.
-Puść to!- krzyknęła Ania bliska łez.
Wtedy po prostu nie wytrzymałam. Wstałam, podeszłam do nich.
-Zostaw ją!!!- krzyknęłam, wyrywając plecak z rąk Amandy.
-Kto mi zabroni?- spytała dziewczyna z szyderczym uśmiechem.- Ty?
-My dwie na ciebie jedną- dodała Dagmara.
Iza chyba też miała ich już dość, bo podeszła do mnie, krzyżując ręce na piersi.
-Jestem z nią- oznajmiła.
Obrzuciły nas nieprzychylnym spojrzeniem. Chyba chciały coś powiedzieć, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek. Nauczycielka od razu wpuściła nas do klasy, a żadna osoba o zdrowych zmysłach nie spóźniłaby się na chemię. Należała ona do jednej z tych lekcji, na których siedzi się cicho, powtarzając w myślach: ,,oby mnie nie zapytała". Mijając nas, Amanda mruknęła mi za uchem:
-Jeszcze się policzymy.
Po szkole postanowiłam pojechać do schroniska. Jutro mamy w miarę luźny dzień, bo jedziemy na wycieczkę szkolną, więc nie będziemy musiały się uczyć ani odrabiać lekcji. Moi rodzice przyjechali po nas do szkoły. Ponieważ miałyśmy do szkoły z godzinę drogi piechotą, zawozili i odbierali nas nasi rodzice na zmianę. Raz moi, raz Izy.
W stajni postanowiłyśmy porozmawiać trochę o katastrofalnej lekcji chemii. To znaczy ja postanowiłam... Musiałam się wygadać.
-Izz...- zaczęłam.- Jeśli pójdzie tak dalej, będę zagrożona z chemii! Kolejna pała! Co to są właściwie alkiny nasycone?
-Nie ma takich... Alkiny, to węglowodory nienasycone. Nasyconymi są alkany. Nie martw się, poprawisz to.
-Czy ty naprawdę tego nie rozumiesz?- przejechałam ręką po grzbiecie Wesuvia (obie go czyściłyśmy), sprawdzając, czy nie ma na nim pozostałości piachu i słomy.- Ona się na mnie uwzięła! Specjalnie zadaje takie pytania, na które nie mogę odpowiedzieć. A poza tym nie mam wglądu do testów, nie mogę ich też poprawiać! Nawet jeśli jakimś cudem uda mi się zdać do liceum, dwója z chemii świetnie będzie wyglądała na świadectwie z paskiem... A idę do klasy o profilu bio-chem!
Iza położyła mi rękę na ramieniu.
-Dasz radę. A jeśli nie, pójdziemy do dyrektora albo jej się postawimy... razem.
Uśmiechnęłam się lekko. Dobrze było mieć obok obok taką przyjaciółkę.
Po wykonaniu wszystkich naszych obowiązków w schronisku, mogłyśmy wreszcie wziąć się za trening Dashy. Tym razem postanowiłyśmy postawić wszystko na jedną kartę. Bez kantara, bez lonży. Iza stanęła przy otwartych drzwiach stajni gotowa je zamknąć, gdyby Dasha od razu zaczęła wariować. Cały czas nie byłam zbyt przekonana do tego pomysłu. Czy nie lepiej by było spróbować tego po join-up-ie? Ale musiałyśmy pokazać Karej, że jej ufamy. Wyszłam z boksu Dashy, zostawiając otwarte drzwi, by klacz mogła spokojnie pójść za mną. Zawahała się. Stanęła za krawędzią boksu, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Nie wiedziała chyba, czego od niej oczekuję. Musiałam jej trochę pomóc.
-Chodź, malutka- ośmieliłam ją.- No, dalej.
Zrobiła krok w moją stronę, jeszcze jeden i kolejny. Szłam coraz dalej w stronę drzwi, a klacz podążała za mną. Starałam się być bardzo wolna, każdy ruch wykonywałam spokojnie, żeby jej nie spłoszyć. Początkowo szłam twarzą do Dashy, ale w końcu odwróciłam się. Idąc tyłem mogłam się potknąć, wtedy na pewno wystraszyłabym Karą. A poza tym Iza wszystko obserwowała.
Wolnym krokiem (dla Dashy stępem) obeszłam całą stajnię, łącznie z doczepionym do niej wybiegiem. Pod stajnią pogłaskałam Dashę zadowolona i dałam jej całą marchewkę.
-Mogę spróbować?- spytała Izz. Moja przyjaciółka chodziła za nami gotowa interweniować, gdyby klacz zrobiła coś, czego ja, stojąc tyłem, nie mogłabym od razu zauważyć.
-Jasne. Odsuń się trochę i ją zawołaj- poprosiłam. Iza tak zrobiła. Kara postąpiła krok w jej stronę, po czym obejrzała się na mnie- No idź- zachęciłam ją.
Wtedy ruszyła słodkim kłusikiem do swojej drugiej pani.
Jest bardzo mądra, pomyślałam. Chociaż chętnie poszłaby do Izy, najpierw chciała ,,zapytać" mnie o zdanie, bo w końcu to ze mną była.
Iza tylko kilka kroków przeszła, potem biegła już truchtem, a za nią kłusowała Dasha. Nie odbiegały zbyt daleko. Nie musiałam ruszyć się z miejsca, by widzieć je obie. Wika przebiegła kilka metrów szybciej- sprintem- w towarzystwie klaczy, ale zbyt długo nie wytrzymała. Zatrzymała się. Oparła ręce na kolanach, dysząc ciężko.
-Dasha!- zawołałam.- Chodź tu!
-Tym razem klacz ją ,,spytała o zgodę", a po jej otrzymaniu zaczęła galopować w moją stronę (dzieliła nas trochę większa odległość niż wcześniej).
Niestety w połowie drogi wystąpiły pewne... komplikacje. Na dziedziniec wbiegł duży pies, przypominał mi wyglądem owczarka niemieckiego, ale jego sierść była cała czarna (zazwyczaj jest brązowa z czarną łatą na grzbiecie). Zwierzak zaczął ujadać, a nieszczęsna klacz całkowicie zwariowała. Nawet nie miała ochoty stawać dęba. Cwałem pobiegła w sobie tylko znane miejsce. Spojrzałyśmy z Izką po sobie, ale nie mogłyśmy nic zrobić. Na szczęście cała posesja jest ogrodzona tak samo jak ujeżdżalnia (pies najprawdopodobniej przecisnął się między deskami ogrodzenia), a brama była zamknięta.
Kara obiegła kilka razy stajnię, stratowała (choć w tym przypadku można też powiedzieć: staranowała) kawałek ogrodzenia ujeżdżalni i padoku. Kiedy ją zauważyłyśmy, pasła się w odległym końcu pastwiska. Miałyśmy po nią pójść, kiedy usłyszałyśmy głos Roberta dochodzący sprzed stajni:
-Wiki! Izz! Chodźcie tu na chwilę!
-Och... To nam się oberwie- powiedziałam do Izy.- Ale ja mam czasami głupie pomysły!
-Wyluzuj, Wik- Iza się zaśmiała.- To moja wina. Gdybym częściej ćwiczyła na w-f-ie może nie odpadłabym po chwili biegu, a klacz stojąc przy mnie byłaby pod moim wpływem.
-Taa, jasne!- popchnęłam ją żartobliwie i pobiegłam w stronę stajni.
Ona mnie dogoniła, zaczęłyśmy się przepychać. Tak dobiegłyśmy do stajni. Potem szłyśmy już poważnie, mając nadzieję, że Robertowi już trochę przeszła złość. Pod stajnią minęłyśmy chłopaków.
-Widzę, że Dasha wciąż jest zupełnie nieprzewidywalna- zauważył Bartek.
-Następnym razem trzymajcie ją z dala od... wszystkiego- dodał Kuba.- Tata czeka na was w swoim biurze.
-Jest bardzo zły?- spytałam.
-Niee... Nigdy nie był bardzo zły. Ale coś czuję, że zanim następnym razem wsiądziecie na konia albo zaczniecie ćwiczyć z Karą najpierw będziecie musiały naprawić to, co wasza furia zniszczyła.
Puścił do mnie oko.
-Powodzenia- Bartek się uśmiechnął i oboje nas minęli, idąc do boksów dwóch koni.
Weszłyśmy do biura Roberta.
-Dobrze was widzieć, dziewczęta- powiedział Robert wypuszczając głośno powietrze.- Widzę, że Dasha wymknęła się wam spod kontroli. Nic by się nie stało, gdyby wszystko było w porządku, ale chyba wam nie umknęły fragmenty ogrodzenia w drzazgach?- pokręciłyśmy głowami.- Tak też myślałem. Mniejsza o koszty, bo taki płot nie jest drogi, ale teraz konie nie będą mogły wychodzić z boksów, ani na ujeżdżalnię, ani na padok. A poza tym potrzebujemy kogoś, kto to naprawi...
-Zajmiemy się tym- zapewniłam, wpatrując się w podłogę.
-Doskonale! A teraz weźcie Karą z powrotem do stajni. Pracę możecie zacząć od następnego razu, bo dziś już jest dość późno. Najlepiej przyjdźcie jutro. Ujeżdżalnia powinna być jak najszybciej gotowa. Nie z każdym koniem można pracować na otwartym terenie. Chyba już się o tym przekonałyście.
-Jutro nie możemy- powiedziała Izz.- Jedziemy z klasą na wycieczkę. Ale obiecujemy, że od pojutrze to zrobimy. Zdążymy w jeden dzień.
Hej wszystkim! (: Dzisiaj postanowiłam dodać trochę realiów szkolnych, z których [wbrew pozorom] powstanie kilka nowych wątków. Takie rzeczy naprawdę się zdarzają. :-/ Macie jakąś taką (anty)relaksacyjną lekcję? U mnie jest to właśnie chemia. xD Na chemii wszyscy siedzą cicho jak trusie, a przed nią każdy (bez wyjątków) wyciąga zeszyt i zakuwa. ;) Na szczęście nasza chemiczka jest na tyle... konsekwentna, że nie wstawia nieuzasadnionych ocen i na nikogo się nie uwzięła, ale za to nie można liczyć na lepszą ocenę ;) Dziś mieliśmy zastępstwo z bardzo fajnym w-f-istą, ale w sali chemicznej. Na początku nie przyszła cała klasa, było nas z pół. Inni nie wiedzieli, gdzie mamy zastępstwo. Ktoś po nich wyszedł i przyprowadził ich pod salę chemiczną. Mina chłopaków, którzy (nieuświadomieni) wchodzili do klasy była bezcenna, a dziewczyny wydarły się na cały korytarz: ,,Chemia?!". xD Ale mniejsza z tym. Pod koniec dałam fragment z końmi, żeby Was nie zanudzać całkowicie tą szkołą. Sama mam jej dość po całym tygodniu. :-/
Notkę tę dedykuję Aryi Drotting za komentarz pod każdym postem, Szałwii i Zaczarowanej Valerii. Dzięki Wam i prosimy o więcej. Miło wiedzieć, że ktoś czyta te nasze bazgrołki... wróć, moje bazgrołki, bo Natiszka pisze świetnie. :*
Nie piszę lepiej od Ciebie, bo piszesz aż za dobrze :D
OdpowiedzUsuńDzięki za dedykacje :)
OdpowiedzUsuńZ tym wątkiem szkolnym całkiem dobry pomysł ;) Jest bardziej realnie :D Jak zwykle czekam na dalsze notki :*
Ja to sie chyba, normalnie obrażę. A ja?! xD
OdpowiedzUsuńU nas taką antyrelaksacyjną lekcją jest fizyka. Nauczycielka to taka stara kwoka, masakra. Świetny rozdział, podoba mi się, fakt że są jakieś problemy z tą Karą a nie tylko o join-up i już wszystko słodko, idzie jak chcą ;) Powodzenia
Wybacz... Myślałam, że wszyscy byli wymienieni :< Już poprawiłam ;)
UsuńPrzepraszam... Taki mały problem techniczny. ;)Natiszka na szczęście to naprawiła. :*
UsuńCzytałam wszystkie Twoje notki, ale robiłam to na tablecie i nie mogłam ich skomentować. Zaraz to zrobię w ramach zadośćuczynienia. xD
No dobra zaczynam komentować :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny jak każdy z reszta ;) W podstawówce antyrelaksacyjną lekcją jest przyroda... Kiedy tylko "kochana pani" wchodzi do klasy, z kątów wydobywa się żałosny lament :/ Szóstoklasiści w taki sposób okazują u nas zniechęcenie oraz obrzydzenie ;D