Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 9

~~Iza~~

Wczesnym popołudniem siedziałam razem z Wiką i Anią na szkolnym korytarzu. Gdy przypominałam sobie regułki z chemii, zajrzałam do zeszytu Anki. Miała otwartą inną stronę niż ja.
-Ten temat też ma być na kartkówce?- spytałam z przerażeniem.- Przecież na ostatnim sprawdzianie pisaliśmy już o alkinach!
-Ale kartkówka ma być z trzech ostatnich tematów...- wtrąciła Wika.
-O nie! No to już mogę się pożegnać z piątką na koniec roku. Nie dam rady tego poprawić. Chyba to będzie jedyna moja czwórka- narzekałam koleżankom.
-Daj spokój. Nic się nie stanie przez jedną czwórkę. U chemiczki bardzo trudno dostać dobre stopnie- uspokajała mnie Ania.- Ja ledwo dostanę czwórkę z chemii oraz z fizyki i nadal żyję.
-Dobra, spróbuję zapamiętać ten temat. Może mi się uda. W końcu pisałam z tego sprawdzian...
Naszą rozmowę przerwał dzwonek. Chemiczka otworzyła salę lekcyjną i usiedliśmy w ławkach pousadzani według pierwszych liter nazwisk. Spojrzałam na jej ponurą twarz. Rozejrzała się po klasie i usiadła z jeszcze bardziej ponurą twarzą.
-Wasza wychowawczyni prosiła mnie, żebym nie robiła wam dzisiaj kartkówki z okazji Światowego Dnia Nierobienia Kartkówek- nauczycielka zrobiła kolejną nieprzyjemną minę.- Nie wiem kto wymyślił taką uroczystość, ale wątpię w jej prawdziwość. Cóż... jeśli chcecie, mogę wam dzisiaj odpuścić, ale przyjdziecie to napisać za tydzień na godzinę siódmą rano. Jak wolicie?
Za to uwielbiałam naszą wychowawczynię. Pewnie wymyśliła to, widząc oceny z chemii. Wszyscy zgodnie odpowiedzieliśmy, że chcemy przyjść za tydzień godzinę wcześniej. Widocznie i tym razem mało osób nauczyło się na dzisiaj. Nauczycielka zaczęła prowadzić kolejną, bardzo nieprzyjemną lekcję. Pomimo tego, że po czterdziestu minutach dzwonek obwieścił koniec lekcji, chemiczka nadal dyktowała nam regułki do zeszytu. Z sali wyszliśmy pięć minut po dzwonku i poszliśmy prosto do szatni. Razem z Wiką poszłyśmy do domów zostawić plecaki i pojechałyśmy rowerami do schroniska. Zostawiłyśmy rowery i weszłyśmy do stajni. Konie przywitały nas rżeniem.
-To jeszcze nie jest pora karmienia- Wika zaczęła rozmawiać ze zwierzakami, a jedno z nich "odpowiedziało" jej kolejnym rżeniem.
-Chcesz wyjść na pastwisko, powiadasz?
Wypuściłyśmy zdrowsze konie na łąki. Idąc w stronę boksu Karej spytałam się Wiki:
-To kto teraz wsiada? Znowu rzucamy monetą?
-Oj, nie ma mowy- zaprzeczyła.- Ja ostatnio się poświęciłam, więc teraz twoja kolej.
-Mus to mus...
 Patrzyłyśmy na Karą. Usłyszawszy wielki huk, zamknęłam oczy i upuściłam pojemnik na szczotki. Dasha musiała walnąć kopytami w ścianę bosku.
-Tak nas witasz?- Wika znowu zaczęła gadać z koniem.
Kara, jakby odpowiadając Wiktorii, potrząsnęła kilka razy głową.
-Chyba mnie tak przywitała. Widzę, że mamy końsko-języcznego osobnika w naszej stajni?- zza naszych pleców odezwał się Bartek.- Znowu będziecie ujeżdżać hanowerkę?
-O ile można to tak nazwać- uśmiechnęłam się do chłopaka.
-A kiedy oswoicie ją z innymi ludźmi?
-Gdy dowiemy się, jak to zrobić... Może ona po prostu nie lubi chłopców? Taka tam zwykła feministka.
-Jak kiedyś mógłbym się przydać w oswajaniu, to wołajcie mnie. Chętnie wam pomogę. A teraz idę zająć się chorymi końmi. Później popatrzę, jak sobie radzicie- Bartek odszedł do innego boksu.
Wzięłyśmy Karą na dwór, gdzie zaczęłyśmy ją czyścić. Stała spokojnie przy siodłaniu, bo widocznie przyzwyczaiła się do tego.
-Co myślisz o tym, żebyśmy nauczyły ją posłuszeństwa najpierw na lonży? Miałybyśmy podwójną kontrolę nad nią- ja z siodła, a ty z ziemi- podzieliłam się pomysłem z Wiką.
Koleżanka zgodziła się. Przypięłyśmy lonżę i przeszłyśmy na czworobok. Wzięłam na wszelki wypadek bacik i wsiadłam na hanowerkę. Stępowałyśmy jakiś czas. Zrobiłam z nią żucie z ręki. Ćwiczyłam zatrzymywania i ruszania. Gdy już obie byłyśmy rozluźnione, pogoniłam ją delikatnie do kłusa. Wystrzeliła jak z armaty, ale dzięki pomocy Wiki, szybko wyrównała tempo. Powtórzyłam te same ćwiczenia co w stępie, robiłam przejścia kłus-stęp-kłus i kłus-stój-kłus. Klacz bardzo szybko reagowała na pomoce jeździeckie.
-To może galop?- zaproponowała Wika po kilku minutach.
-Najpierw zmieńmy kierunek.
Spowolniłam konia i podjechałam do Wiki, która przepięła karabińczyk lonży. Ruszyłam kłusem, zebrałam wodze i użyłam pomocy koniecznych do zagalopowania. Dasha zaczęła okropnie brykać, więc przeszłyśmy z powrotem do kłusa. Jak tak dalej będziesz brykać, to sobie nie pogalopujesz. A wiem, że lubisz galopować -pomyślałam.
-Rób przejścia dotąd, aż zagalopuje bez brykania- poradziła mi przyjaciółka.
Nie wiem ile razy próbowałyśmy przyspieszać. Ciągle brykała, a ja ją karałam bacikiem. Raz udało jej się bez żadnych wybryków, tylko że galopowała na złą nogę. Poklepałam ją i pozwoliłam chwilkę galopować.
-Ale będzie mnie kręgosłup boleć!- zaczęłam narzekać.
-Zmieńmy jeszcze raz kierunek.
Po zmianie strony, wreszcie udało się bezbłędnie przejść do najwyższego chodu. Znowu ją poklepałam i zrobiłyśmy jeszcze około pięciu kółek w tym chodzie. Później przeszłam z galopu do stępa, a Wika dała jej smakołyk. Spróbowałyśmy jeszcze raz i znów nam się udało!
-Dobrze!- powiedziałam do klaczy.- Na lewą nogę wychodzi ci o wiele lepiej.
Nagle klacz zaczęła wariować. Strzelając barany, zaczęła skręcać na zewnątrz koła i wyrwała Wiktorii lonżę. Próbowałam zatrzymać klacz, ale udało się to dopiero na drugim końcu ujeżdżalni. Dopiero wtedy zobaczyłam, że Jakub stał przy bramce czworoboku i mówił coś do Wiktorii. Gdy odszedł, Wika powiedziała mi, że przyjedzie ktoś, kto być może zaadoptuje La Mange lub jakiegoś innego konia.
-To stępować już?- spytałam koleżankę.
-Tak, a ja wyczyszczę La Mange.
Schodząc z Dashy zauważyłam nadjeżdżający samochód. Szybko weszłam z nią do boksu i rozsiodłałam ją.
-Dzień dobry- przywitała nas młoda rodzina z około dziesięcioletnią córką.- My się umówiliśmy na obejrzenie klaczy wielkopolskiej. Dobrze trafiliśmy?
-Tak. Właściciel schroniska jest dosyć zajęty i poprosił nas, żebyśmy pokazali państwu konia- wytłumaczyła Wika.
Podeszliśmy do boksu La Mange. Założyłam jej uwiąz oraz kantar i wyszłam z nią na zewnątrz boksu.
-To jest La Mange. Trafiła do nas jakieś dwa tygodnie temu, bo jej poprzedni właściciel okropnie ją wychudził i nie odkaził rany na jej nodze, więc teraz ma tam bliznę.
-A córka może spróbować na niej pojeździć?
-Na razie klacz jest za chuda, aby można ją wziąć na jazdę. Jeszcze do końca nie wiemy, jak jest ujeżdżona, bo my też jej nie widzieliśmy pod siodłem.
-Możemy jeszcze zobaczyć inne konie?- spytała dziewczynka.
-Oczywiście. Ile lat już jeździsz?- zagadnęłam.
-Trzy lata. Mamo!- krzyknęła wskazując ręką na boks Dashy.- Ten konik mi się podoba! Kupisz mi ją?
-Ale ona nie jest na sprzedaż- zaprzeczyłam.- Nie jest ani oswojona, ani ujeżdżona. Jeszcze proponuję Wesuvia. On jest w miarę niski i bardzo spokojny- skierowałam swój wzrok na boks konia.
-Wolę La Mange- powiedziała dziewczynka.
-To rozważymy jeszcze adopcję La Mange. Możemy przyjechać tu za dwa tygodnie, jak będzie można już spróbować na niej pojeździć?
-Nie widzę przeszkód. A jeszcze mam jedno pytanie, bo chcemy znaleźć koniom dobry dom otoczony miłością. Jakie mają państwo warunki na trzymanie konia i jak często będzie się nią ktoś opiekował, zabierał na przejażdżki?
-Ola ma ambicje jeździć codziennie. Klacz będziemy karmić jedzeniem najlepszej jakości, ściółka też będzie bardzo dobra i często wymieniana. Będzie mieszkać w boksie w garażu, który ostatnio wyremontowaliśmy- powiedział ojciec Oli.
-Ale będzie tam sama mieszkała? Bez żadnego innego konia?- zapytała Wika.
-Tak, a może za kilka lat kupimy Oli drugiego konika.
-Przepraszam, ale koń nie jest zabawką. Jest zwierzęciem stadnym i kontakt z drugim koniem zapewnia mu prawidłowy rozwój psychiczny. Przykro mi, ale nie możemy pozwolić, by nasz koń żył w takich warunkach- lekko zdenerwowałam się.
-Ale mamo! Ja chcę tego konika!- błagała dziewczynka.
-Olu, kupimy Ci innego, lepszego konika- państwo pożegnali się z nami i odjechali.
-Przykro mi, La Mange, ale nie oddałyśmy cię dla twojego dobra- tym razem ja zaczęłam rozmawiać z koniem.
-I znajdziemy ci lepszą, bardziej kochającą cię rodzinę- dokończyła moja koleżanka.
Odprowadziłyśmy klacz do boksu i dałyśmy jej ogromną marchewkę.


Jak minął Wam weekend? Ja na razie mam przerwę zimową i przez parę miesięcy nie będę jeździć na koniach :/ A jak tam przygotowania do "końca świata"?
A tak w ogóle, to dziękujemy, że tak licznie wchodzicie i czytacie naszego bloga. Niedługo pojawią się nowe rozdziały! Chyba, że koniec świata przeszkodzi nam w pisaniu kolejnych notek ;)

4 komentarze:

  1. Szkoda, że u was nie ma jazd zimą :c U nas na szczęście organizują, bo jest hala ;)
    Co do końca świata, to chyba musicie skończyć bloga do tego czasu, więc pisać, pisać! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety u nas nie ma hali... ale są jazdy.
      Ja będę jeździć :) , niestety dopiero po nowym roku (na polecenie mojej mamy). :/
      A Natalia zawsze ma przerwę zimową. ;)
      Będziemy się streszczać. :D Ale bloga na pewno nie skończymy, więc uroczyście przekładam koniec świata do 21 grudnia 2013 r. xD

      Usuń
  2. Super notka, sytuacja z tą dziewczynką- bardzo przekonująca, sama miałam w stajni podobną. Szkoda, że nie możesz jeździć w zime, by jeździmy nawet że nie ma hali :o (oczywiście nie przy super wielkich mrozach). Mam nadzieję, że koniec świata nie nastąpi, a jeżeli już to po świętach, bo ja chce święta! (niczym dziecko xD)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna notka! Nie wiedzieć czemu mam wrażenie, że ostatnio czytałam w książce o dziewczynce, która chciała mieć kucyka. Rodzice obiecali jej kupić na urodziny ale jak się okazało, że mają trzymać go w garażu to pewna kobieta stanowczo tego odradziła, mówiąc, iż koń potrzebuje towarzystwa np. w postaci innego konia/kuca bądź kozy XD Tytuł książki to chyba "Czemu koń rusza jak woźnica cmoka - czyli 101 pytań o konie" hmmm... czy tylko mi się wydaje czy to rzeczywiście jest dość długi nagłówek...^^

    OdpowiedzUsuń