Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

piątek, 30 listopada 2012

Rozdział 4


~~Wiki~~
  -Myślisz, że ją bili?- spytała Iza.
-Co?- spytałam wyrwana z zamyślenia.
-No... tą karą klacz. Przecież koń nie może być sam z siebie tak... niebezpieczny.
Pokręciłam głową, chociaż nie wiem, czy moja przyjaciółka to zauważyła, bo na mnie nie patrzyła. Szłyśmy teraz prowadząc rowery, ponieważ chciałyśmy pogadać.
-Nie może być- odparłam.- Izz, ja jej patrzyłam w oczy! Nie ma w nich szaleństwa, tylko ból. Wygląda jakby chciała, żeby ją zabić.
-Podejmiemy jeszcze jedną próbę okiełznania jej zanim... zanim zostanie uśpiona?
-Oczywiście!- uśmiechnęłam się.
Wsiadłyśmy na rowery i jechałyśmy już w ciszy. Ciągle zastanawiało mnie, co mogło się stać. Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Ale jeśli już ją ujeździmy, ta wiedza będzie potrzebna jedynie do zaspokojenia naszej ciekawości, czyli zbędna. Teraz jednak chciałabym wiedzieć, żebym mogła odpowiednio do niej podejść.
gify konie
Gdy dojechałyśmy do domu było już niemal całkiem ciemno. Zjadłam kolację z rodzicami i postanowiłam natychmiast pójść spać. Jutro czeka nas ciężki dzień. Zależy od niego tak wiele... Klacz może nas skrzywdzić, a nawet zabić, ale jeśli nie spróbujemy do niej dotrzeć, ona zginie. A ja nigdy nie stawiałam życia ludzkiego nad końskie.
Tej nocy moje sny galopowały mi w głowie. Dosłownie galopowały. Zobaczyłam Karą stojącą przy ogrodzeniu. Wspięłam się na szczyt płotu i skoczyłam jej na grzbiet. Klacz oszalała. Ruszyła galopem, a ja spadłam. Czułam pękające kości, słyszałam swój krzyk. Ten sen nagle zniknął. W drugim ja i Iza siedziałyśmy na Karej. Biegła pełnym galopem po łące. Śmiałyśmy się, żartowałyśmy. Na naszej drodze pojawiła się rzeka. Prąd był mocny, nie mogłyśmy jej przepłynąć i wtedy Kara skoczyła. Był to tak wspaniały, długi skok. Nie skok- uświadomiłam sobie. Ona leciała. Nagle Iza zniknęła. Sierść klaczy zaczęła coraz bardziej jasna, aż w końcu stała się zupełnie biała, jak czysty śnieg. Siedziałam teraz nie na dzikiej klaczy z Equilandu a na dumnej Dashy (czyt. Daszy). Klacz wierzgała, ale się utrzymałam. W końcu jednak spadłam. Ona chwilę pogalopowała dalej. W końcu zawróciła, pędząc prosto na mnie...
Obudziłam się z krzykiem. Oddychałam szybko. Dasha była jednym z koni ze Świata Rumaków- stadniny, z którą ja i Izz rozstałyśmy się na dobre kilka dni temu (po śmierci Broszki). Miała piękną, lśniącą, białą sierść (jak na lipicana przystało) i ok. 160 cm wzrostu. Nie była taka jak inne konie. To chyba był jedyny koń na świecie zły z natury, przynajmniej tak twierdziła pani Agnieszka. Klaczy nigdy nie spotkało nic złego, ale nienawidziła ludzi. Dosiadło jej tylko kilka osób. Dostąpiłam tego zaszczytu, Iza też. Miałyśmy wiele szczęścia, bo nie każdy przeżył taką przejażdżkę. Weronika, nasza koleżanka, bez pytania osiodłała i dosiadła Dashę. Klacz zrzuciła ją. Pobiegła kilka kroków dalej, po czym zawróciła, przebiegając nad dziewczyną. Jedno z kopyt Dashy stanęło na głowie, miażdżąc czaszkę. Wera nie przeżyła tego. Pani Agnieszka od razu podjęła decyzję o pozbyciu się klaczy. Zastrzelili ją z wiatrówki. Tak po prostu. Potraktowali klacz jak wściekłego wilka. Przypomniał mi się znany cytat: ,,Gdy człowiek chce zabić tygrysa nazywa to sportem, ale gdy tygrys zabije człowieka nazywamy to okrucieństwem". Nigdy nie potrafiłam zapomnieć o Dashy, ale potem w stadninie pojawiła się Broszka i mój żal osłabł.
gify konie
Dojechałyśmy do schroniska. Po drodze opowiadałam Izie o moich koszmarach.
-Nie rozumiem jak ludzie mogą tak traktować konie- zakończyłam.- Konie, dumne konie... czasem są traktowane jak niepotrzebne rzeczy.
-Nie myśl o tym, co było- odpowiedziała mi przyjaciółka.- Rozpamiętywanie tego nic ci nie da. Pomyśl lepiej o przyszłości. Ile koniom możemy oszczędzić takiego losu, pracując w schronisku...
Miała rację. Całkowitą. Tylko, że zawsze ja powtarzałam, by nie wracać myślami do przeszłości, nie zaczynać rozmyślania od słów: ,,Co by było gdyby...".
Uśmiechnęłam się do niej. Zostawiłam rower przy stajni. Spojrzałyśmy po sobie i ruszyłyśmy do budynku. Wiele koni wystawiło łby na nasze powitanie. Wyjęłam z kieszeni kostki cukru, dając każdemu koniowi po jednej. Jedynie Kara nie była zainteresowana. Znów stanęła w najdalszym kącie swojego boksu, a kiedy przechodziłam obok przycisnęła uszy do tyłu głowy, po czym wywróciła oczami. Iza, wcześniej zajęta witaniem z innymi końmi, dołączyła do mnie. Obie stałyśmy teraz przed boksem klaczy, podziwiając ją w ciszy.
-Hej, dziewczyny- przywitał nas Robert.- Chcecie zaczekać z nią na weterynarza?
-Nie rozumiem...- Iza spojrzała na niego wystraszona.
Wiedziała, co ma na myśli Robert- widziałam to po niej-potrzebowała tylko potwierdzenia.
-Nie wiedzę sensu dalszych cierpień tej klaczy. Dziś zostanie uśpiona. Muszę pojechać na chwilę do miasta, a chłopcy dziś nie przyjdą, bo muszą się uczyć. Zostaniecie tutaj?
Pokiwałyśmy głowami.
Kiedy wyszedł moja przyjaciółka kucnęła, ukrywając twarz w dłoniach. 
-Daj spokój, Izz- szepnęłam. Nawet nie próbowałam ocierać mojej wilgotnej od łez twarzy.- Zostałyśmy same, możemy zrobić, co chcemy. Działamy?
-Tak!
Mój pierwszy sen nauczył mnie, że nie możemy zacząć od ujeżdżania klaczy. Miałam inny pomysł.
Przygotowanie do tego momentu trwało dłuższą chwilę.  Wzięłyśmy bat i upewniłyśmy się, że furtka na okrągły wybieg jest otwarta. Zamknęłam drzwi wyjściowe ze stajni, żeby w razie komplikacji klacz nie uciekła na otwarty teren. Izka otworzyła boks klaczy i uciekła w drugi koniec stajni. Kara początkowo niechętnie wychyliła głowę. Potem nagle wyskoczyła z boksu i, jakby mając ściśle określony plan, pobiegła na ujeżdżalnię. Zamknęłyśmy drzwi między okrągłym wybiegiem (kiedy klacz się na nim znalazła) a przedsionkiem. Dzięki temu nie mogłaby wrócić. Kara biegała w kółko galopem, a my poszłyśmy naokoło. Stanęłyśmy przy wybiegu, wpatrując się w nią. Wtedy zrobiłam najgłupszą rzecz w moim życiu (zaraz po wejściu do jej boksu). Po prostu przeszłam nad ogrodzeniem, pozostając na łasce konia. Izz do mnie dołączyła. Kara stanęła jak wryta w najdalszym miejscu od nas. Chyba stwierdziła, że czas przejść do ataku, bo ruszyła z kopyta, biegnąc wprost na nas. Stałyśmy tak w miejscu. Czułam się jak sparaliżowana. To Iza wtedy uratowała mi życie. Pociągnęła mnie z całej siły, co wystarczyło, bym się rozruszała. Potem obie wspięłyśmy się na ogrodzenie, lądując po drugiej stronie w chwili, gdy klacz stanęła tam, gdzie przed chwilą my stałyśmy.
-To koniec- Izka spuściła głowę.- Ona nie da sobie pomóc.
-Chcesz się poddać?
Nie czekając na odpowiedź mocniej zacisnęłam palce na bacie i znów weszłam na wybieg. Moja przyjaciółka nie wyglądała na zachwyconą, ale postanowiła mi towarzyszyć. Klacz znów  ruszyła wprost na nas, ale tym razem uderzyłam batem w powietrze. Kara się tego nie spodziewała. Odbiegła do nas, ale znów wróciła. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy, a za każdym razem ruszałyśmy krok do przodu. Teraz znalazłyśmy się idealnie po środku wybiegu. Klacz zrezygnowała z dalszych prób ataku. Po prostu biegała dookoła nas. Wtedy położyłam bat na ziemi i wyjęłam z kieszeni kostkę cukru. Klacz, widząc, że bat już jej nie zagraża, pobiegła w naszą stronę. Wyciągnęłam przed siebie rękę z przysmakiem. Kara stanęła z 6 metrów przed nami i zrobiła kilka kroków w miejscu. Wyglądała jakby stała przed nią ściana ognia, którą bała się przekroczyć. Rzuciłam jej kostkę cukru. Wzięła ją. Rzuciłam jeszcze prawie wszystkie kostki, które miałam. Przedostatnią dałam jej z ręki. Niepewnie ją wzięła, niestety zrobiła to szybko, a potem odskoczyła i uciekła. Dałam jej ostatnią. Tym razem była spokojna. Najwolniej jak umiałam uniosłam lewą rękę (przysmaki kładłam na prawej) i pogładziłam aksamitną szyję. Izz poszła w moje ślady. Po chwili jednak klacz się znudziła i uciekła.
-Teraz join-up?- spytała Iza.
Podałam jej bat.
-Twoja kolej.
-Jak nazwiemy klacz?- Izz kazała klaczy biec dookoła.
-Pamiętasz Dashę? To imię chcę dać klaczy na jej cześć.
-Wiesz, jak skończyła Dasha.
-Owszem- pokiwałam głową.- Ale była dumna i wspaniała. A samo imię też mi się podoba. Chyba, że chcesz wciąż mówić na nią Kara?
-Nie... Niech będzie.
Po półgodzinnych ćwiczeniach (Robert jeszcze nie wrócił) postanowiłyśmy skończyć. Dasha bez najmniejszego problemu dała się odprowadzić do stajni. Zanim jednak wprowadziłyśmy ją do boksu, wymieniłyśmy ściółkę i wyczyściłyśmy jej sierść.
-Chciałabym zobaczyć minę Roberta i chłopaków, jak ją zobaczą- Iza się zaśmiała.
-Taa, ja też. Czyli wkrótce zaczynamy ją ujeżdżać.
-Jasne! Pojechać na takim koniu to mój cel życiowy.
-Od kiedy?
-Od wczoraj.
Obie wybuchnęłyśmy szczerym śmiechem, a ja dałam Dashy jeszcze kawałek marchwi, znaleziony w kieszeni.

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Nie umiem doczekać się następnego, zwłaszcza wiedząc, że już akcja z konikiem się rozwija. Pozdrowienia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to się rozkręcacie :)
    Oby tak dalej, czekam na następne notki :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Rozkręcajcie dalej swoje opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń