Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział 1 [PROLOG]

~~Iza~~

Byłam w drodze do stajni. Nie wiem, ile czasu upłynęło od tej rozmowy telefonicznej. Nie mogłam uwierzyć słowom mojej instruktorki. Po drodze poprosiłam mamę, aby zatrzymała się przy Wiktorii. Pewnie też chciałaby pojechać. Pośpiesznie napisałam jej SMS-a, że jadę w ważnej sprawie do stajni, a wszystko wyjaśnię jej po drodze, jeśli będzie chciała pojechać. A powinna chcieć. Przecież zawsze jeździmy razem do koni. Gdy dojechałyśmy pod dom Wiktorii, ona stała już przy płocie.
-Hej, Iza. Co się stało?
-Cześć. Pani Agnieszka dzwoniła... Broszka złamała nogę.
-Nasza ukochana Broszka? Dlaczego?
-Ktoś źle ją poprowadził na przeszkodę. Za wcześnie wybiła się i wpadła pomiędzy drągi 90-centymetrowego oksera. Poplątały jej się nogi i przewróciła się razem z jeźdźcem, który jest teraz w szpitalu. Nie wiem kto to był - odpowiedziałam.
-O masakra... Nasza ulubiona klacz... Co z nią teraz zrobią?
-Jedziemy, żeby się tego dowiedzieć.
Później jechałyśmy już w ciszy. Moje wilgotne oczy skierowałam w stronę okna samochodu, aby nikt nie widział, że płaczę. Z resztą pewnie nie tylko mi było tak przykro. Wiktoria też była odwrócona.
Moja mama zostawiła nas kilkaset metrów od stajni. Gdy szybkim krokiem weszłyśmy do środka, konie, jakby wiedziały co się stało, nie zarżały pociesznie na powitanie, ani nie wystawiały głów z boksów w poszukiwaniu marchewek w naszych kieszeniach. Widząc weterynarza rozmawiającego z naszą instruktorką, panią Agnieszką, zatrzymałyśmy się parę metrów przed nimi. Usłyszałyśmy tylko strzępki rozmów:
-...więc co pani chce zrobić?
-Jak pan mówił, leczenie Broki będzie kosztowne i już nigdy nie będzie taka, jak kiedyś. Myślę, że wyślę ją do rzeźni, bo z uśpienia nie będę mieć żadnej korzyści.
-Do rzeźni?- zdziwiłyśmy się. Dopiero teraz zwrócono na nas uwagę.
-Dziewczyny, idźcie na razie - wygoniła nas pani Agnieszka.- Jestem w trakcie poważnej rozmowy. Później podyskutujemy.
-Ale nie może pani wysłać jej do rzeźni! Ona wyzdrowieje!- zbuntowała się Wika.
-Prosiłam was o coś! Możecie iść do waszej ulubienicy. Na razie jest w przyczepie weterynarza.
Posłuchałyśmy instruktorki.
Broszka była w fatalnym stanie. Leżała na lewym boku w szerokiej przyczepie wyłożonej trocinami. Miała przymknięte oczy. Weterynarz musiał dać jej coś na uspokojenie, bo ledwo reagowała na nasz widok. Nie wiem, czy nas w ogóle poznała. Nie zarżała, jak przy każdym powitaniu. Nie podniosła łba. Cała była mokra od potu. Miała kilka drobnych ran na bokach, ale najgorszy był zakrwawiony bandaż na prawej przedniej nodze.
-Pójść po gąbki albo jakieś ręczniki? Przetarłybyśmy jej sierść, może by jej ulżyło -zaproponowałam.
-Czemu nie? Weź też jakieś wiaderko z chłodną wodą.
Popędziłam do siodlarni, gdzie był trzymany sprzęt do czyszczenia koni. Przerzucając pudełka, szukałam tego, z niebieskim napisem "Broszka" wykonanym przeze mnie i Wiktorię. Gdy je w końcu znalazłam, wyjęłam dwie, dotąd nieużywane błękitne gąbki. Wyciągnęłam też z szafy dwa końskie ręczniki używane tylko po zawodach. Napełniłam wiaderko wodą i skierowałam się ku wyjściu z siodlarni. Idąc w stronę przyczepy, zauważyłam instruktorkę, która szła w moim kierunku.
-Wyczyścicie Brokę? Dobrze jej to zrobi - powiedziała.
-Nie odda jej pani do rzeźni, prawda? - zapytałam. Nadal miałam nadzieję. Nadzieja umiera ostatnia.
-Niestety mylisz się. Proszę, nie przekonuj mnie już, bo i tak nic nie zdołasz zrobić. Przyjadą po nią za godzinę. Macie tylko tyle czasu, żeby się z nią pożegnać.
-W takim razie dzisiaj ostatni raz jestem w tej stajni. Nie chcę tu już nigdy wrócić.
Ze łzami w oczach poszłam do ulubionej klaczy. Dałam jedną gąbkę Wiktorii, drugą zostawiłam dla siebie. Zwilżałyśmy gąbki i wycierałyśmy sierść Broszki. Ona jakby z podziękowaniem uniosła lekko łeb i cichutko zarżała.
-Nie spodziewałam się, że instruktorka może wysłać Gniadą do rzeźni- rozpoczęłam rozmowę.
-Ja też. Ona była taka dobra dla koni. Nie sądziłam nawet, że pozwoliłaby uśpić konia, już nie mówiąc o wysłaniu do "koniobójni". Nie rozumiem jej decyzji - odpowiedziała przyjaciółka.
Reszta rozmowy wypełniła się wspomnieniami z naszych jazd na Broce, o jej wybrykach, o jej ambicji. Być może ta ambicja była przyczyną wypadku. Gniada zawsze nakręcała się przed przeszkodą, zawsze chciała oddać jak najlepszy skok. Może myślała, że skoczy jednocześnie i wysoko, i daleko? Czy to był błąd jeźdźca? Tego się pewnie nigdy nie dowiemy. Wspominałyśmy też nasze pierwsze i jedznocześnie ostatnie zawody na niej. Na takim niesamowitym koniu można zajmować tylko pierwsze miejsca. I takie miejsca obie zajęłyśmy.
Minęło sporo czasu zanim weterynarz odjechał. Zmienił jeszcze Gniadej bandaż, dał środki znieczulające i przeniesiono ją do najbliższego boksu. Chwilę po tych męczących dla Broki przenosinach, przyjechał samochód z bardzo dużą przyczepą. Otworzyły się drzwiczki i wyszli dwaj mężczyźni.
-Który to koń? - spytał szorstko jeden z nich.
Pani Agnieszka wskazała ręką na boks, w którym leżała klacz. Inny mężczyzna, który został w samochodzie, podjechał bliżej i zaparkował przy samym wejściu do stajni. Otworzył przyczepę. Nie było z niej ani trocin, ani słomy. Wspólnymi siłami przenieśli tam konia. Jeden z panów został przy klaczy. Głaskał ją. Inna osoba poszła z naszą instruktorką do jej pokoju, prawdopodobnie w celu uregulowania płatności.
-Idziemy pożegnać się ostatni raz z Broszką? - zaproponowałam koleżance.
-Jasne.
Zdziwiło nas, że ktoś z tych osób był przy klaczy. Nie odzywając się, dołączyłyśmy do niego. Niestety, nie na długo.
-Dziewczyny, wyłazić! Państwo chcą już jechać- usłyszałyśmy za sobą rozgniewany głos instruktorki.
Ostatni raz rzuciłyśmy okiem na Gniadą przed zamknięciem przyczepy. Bez żadnego słowa, mężczyźni wsiedli do samochodu i odjechali. Pani Agnieszka oglądała się za odjeżdżającym pojazdem. Dopiero teraz dostrzegłam, że też ma łzy w oczach.
-Chyba już się tutaj nigdy nie zobaczymy - powiedziałam do instruktorki.
-Trudno - urwała rozmowę.
Ostatni raz pożegnałyśmy się z panią Agnieszką i wyruszyłyśmy pieszo w drogę powrotną.
Zastanawiałyśmy się, czy ci mężczyźni faktycznie zawiozą Brokę do rzeźni, bo nie wyglądali na takich złych ludzi, a szczególnie ten, który głaskał Gniadą. Nadzieja zawsze umiera ostatnia.

5 komentarzy:

  1. Nie, no super rozdział, mimo że pierwszy. Muszę przyznać, że sama miałam w oczach łzy, gdy czytałam o tej rzeźni... Świetnie to opisałaś ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie się zaczyna... Smutno mi się zrobiło, jak czytałam o Broszce...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja płakałam czytając ten rozdział, a musicie wiedzieć, że mnie trudno zasmucić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam łzy w oczach ;) Smutne.
    zapowiada się ciekawie ;D
    Zapraszam. Dodaję <3

    OdpowiedzUsuń