Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

niedziela, 25 listopada 2012

Rozdzial 2

~~Wiki~~
  Leżałam na łóżku. Ukryłam wilgotną twarz w poduszce. Miałam ochotę krzyczeć. Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe! Zawsze po powrocie ze stajni ja i Iza spotykałyśmy się w domu jednej z nas i mogłyśmy gadać godzinami. Dziś żadna z nas nie spróbowała tego zaproponować. Jedno wiedziałam na pewno: nigdy nie wrócę do tej stajni. Nawet jeśli będzie się to wiązało z całkowitym zaprzestaniem jeżdżenia. W całym domu rozległo się szczekanie mojej czekoladowej labradorki Egri.
-Mamo, wypuść psa na podwórko!- krzyknęłam.
Przypomniałam sobie, że przecież jestem sama w domu. Zwlekłam się z łóżka w fatalnym nastroju. Od niechcenia otworzyłam drzwi wyjściowe i sunia pognała przed siebie, ale zauważyłam, że furtka jest otwarta. Musiałam zapomnieć jej zamknąć.
-Eg, czekaj!- zawołałam.
Labradorka już nie raz uciekła, więc wolałam uważać. Zamknęłam furtkę, ale wtedy mój wzrok skupił się na  drzewie rosnącym przy ulicy. Wisiało na nim ogłoszenie. Wydawało mi się, że zobaczyłam na nim konie. Podeszłam bliżej. Nie myliłam się. Na zdjęciu była długa stajnia, a obok piaszczysta ujeżdżalnia i parkur. Przeczytałam napis na ogłoszeniu:
Schronisko dla koni Equiland zaprasza!
Poszukujemy wolontariuszy do pracy z końmi.
Chętnych prosimy o zgłoszenie się do biura
 w schronisku w Sudowie (8 km od centrum miasta).
TY też możesz pomóc!

Natychmiast zapomniałam o Broszce i niezamkniętej furtce. Szybkim ruchem zerwałam ogłoszenie i pobiegłam do domku obok, w którym mieszkała Iza.
Zapukałam do drzwi. Otworzyła mi przyjaciółka.
-Będziemy pracować z końmi! - zaczęłam podniecona.- Zapomnij o instruktorce... Chodźmy tam!
-O czym ty mówisz?- spytała Izka.
Wetknęłam jej ogłoszenie. Zerknęła na nie i aż podskoczyła z radości. Chociaż zaraz posmutniała.
-Żaden koń nie zastąpi mi Broki, ale chętnie pójdę do tego schroniska.
Sama skarciłam się w duchu, że zapomniałam o Gniadej.
-Broszka zawsze będzie miała w moim sercu szczególne miejsce- powiedziałam spokojnie- ale muszę czymś się zająć, bo zwariuję. Twoi rodzice mogą nas tam zawieść?
-Niestety gdzieś pojechali. Jeszcze ich nie ma. Weźmy rowery i spotkajmy się tu za 5 minut.
Pobiegłam z powrotem do mojego domu. Wzięłam mój srebrny rower górski, na głowę założyłam kask i pojechałam na umówione miejsce. Iza już tam na mnie czekała. Ruszyłyśmy bez słowa. Ponieważ moja przyjaciółka lepiej znała drogę, jechała przodem, ale i tak kilka razy musiałyśmy pytać o drogę. Okazało się, że Sudowo jest równo w połowie drogi do naszej BYŁEJ stadniny, czyli dwa razy bliżej. Jeśli się uda, będziemy mogły podjeżdżać tam rowerami. 
Dojechałyśmy na miejsce. Zawiesiłam kask na kierownicy, a rower przypięłam do ogrodzenia jednego z padoków. Iza zrobiła tak samo.
Weszłyśmy do stajni. Kilka koni na nasz widok wystawiło łby z boksów, wpatrując się w nas z nadzieją na przysmak. Znałam dobrze ten widok. Pogładziłam policzek pięknego srokacza. On prychnął zirytowany i cofnął głowę.
-Daj marchewkę- powiedziała Izabela, udając głos konia- Chcę marchewkę. Głaskaniem się nie najem.
Obie zaczęłyśmy się śmiać.
-W czym mogę wam pomóc, dziewczęta?- usłyszałyśmy za sobą męski głos.
Aż podskoczyłyśmy zaskoczone. Odwróciłyśmy się. Za nami stał wysoki mężczyzna po czterdziestce. Izka spojrzała na mnie, a ja wyciągnęłam z kieszeni ogłoszenie i mu podałam.
- Możemy tu pracować jako wolontariuszki?- spytałam.
-Oczywiście- odparł.- Rozpoczęliśmy działalność zaledwie miesiąc temu i nie mamy zbyt dużo osób do pomocy, a konie trzeba wyczyścić, nakarmić, wyprowadzić na wybieg, przyzwyczaić do ludzi... Zobaczymy co potraficie- zniknął na chwilę w jakimś pomieszczeniu, po czym wrócił z dwoma pudełkami ze sprzętem do czyszczenia i wskazał dwa konie w boksach obok nas.- Działajcie.
Popatrzyłyśmy po sobie zdziwione. Gdzie ankieta do wypełnienia przez rodziców i reszta papierów z ubezpieczeniem włącznie? Kiedy pierwsze zaskoczenie minęło wzięłyśmy się za czyszczenie koni. Iza miała tego samego srokacza, który na mnie prychnął, a ja siwą klacz. Oba były strasznie brudne. Doprowadzenie ich do normalnego porządku zajęło nam niemal półgodziny.
-Ależ one były brudne- rzuciłam od niechcenia.
-Jest nas tu tylko trójka, a koni dziesięć- powiedział mężczyzna.- Nie możemy porządnie zająć się każdym z osobna.
-Nie miałam nic złego na myśli!- dodałam szybko.- Nie chciałam pana urazić...
-Jakiego znowu pana?- uśmiechnął się.- Jestem Robert- odwrócił głowę i zawołał po imieniu dwóch chłopaków.- A to moi synowie 17-letni Bartek i 16-letni Kuba. A wy dziewczęta? Jak macie na imię i ile macie lat?
-15- odpowiedziała moja przyjaciółka.- Jestem Izabela, a to jest Wiktoria.
-Witamy w zespole.
Uśmiechnęłyśmy się w odpowiedzi. 
***
Spacerowałyśmy po stajni, oglądając konie. Szłyśmy prawą stroną stajni. Nasz widok przykuł ostatni boks po lewej. Jego drzwiczki były z grubej metalowej blachy. Sąsiedni boks był pusty, a w tym ,,opancerzonym" boksie stała kara klacz rasy, którą dobrze znałam. Gdyby nie kolor sierści pomyślałabym, że widzę Broszkę. Kochany koń hanowerski... Ale zaraz przyjrzałam się jej uważniej. Klacz była straszliwie brudna. Jej boki pokrywała gruba warstwa błota wymieszanego z sianem, a podłoga boksu była jednym wielkim łajnem. Moje oczy zaszły łzami. Jak można tak traktować konia?!, pomyślałam. Podeszłam bliżej. Na mój widok Kara odskoczyła do tyłu, śmiertelnie przerażona. Po jej bokach spływały strużki potu. Zarżała żałośnie jakby prosząc, żeby zakończyć jej cierpienie.
-Temu koniowi nie da się już pomóc- usłyszałam obok siebie głos Roberta. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, ale on widać tego nie zauważył.- Przywieźliśmy ją tu dwa tygodnie temu. Była tak na szprycowana środkami uspokajającymi, że ledwo stała na nogach. Kiedy przestały działać, zaczęła szaleć. Po pierwszych 3 dniach już 4 razy wymieniałem drzwi od boksu, aż w końcu założyłem metalowe. Potem próbowaliśmy ją przyzwyczaić do ludzi, ale nawet nie dawała do siebie podejść. Kilka razy omal mnie nie zabiła. Poidła są automatyczne, jedzenie rzucamy jej szybko do boksu, to jedyne, co możemy zrobić, ale z niej nic nie będzie.
Zostawił nas same i wyszedł ze stajni. Kontynuowałyśmy zwiedzanie stajni. Jedno wejście, którym weszłyśmy wychodziło na podwórko, drugie zaś- na ciekawy wybieg. Od razu od stajni prowadziło ogrodzenie. Był to tak jakby przedsionek szeroki na trzy metry, długi na 6. Kończył się on okrągłym wybiegiem o promieniu może ze 20 metrów, od którego był odgrodzony potężnymi drzwiczkami zamykanymi na taką zasuwę, jak przy boksach. Stwierdziłam, że to może jest dla bardziej narowistych koni. Bez dotykania konia można wygonić go na okrągłą ujeżdżalnię i rozpocząć trening. Gdzie byśmy nie poszły, przed oczami stawał mi obraz karej klaczy, której samo patrzenie na nią zdawało się zadawać jej ból. Późnym popołudniem postanowiłam odwiedzić ją jeszcze raz. Właściciel stadniny- bo nim najpewniej był Robert- pojechał w teren z koniem, którego trenował. Bartek naprawiał ogrodzenie padoku. Kuba zajmował się jednym z koni na drugim końcu stajni (patrząc od boksu Karej). Iza miała posprzątać w siodlarni. Zaczęło mi się nudzić. Oczywiście pracy nie brakowało. Mogłabym wyczyścić jakiegoś konia, ale nie miałam ochoty. Podeszłam do boksu karej klaczy. Odsunęła się jak najdalej. Zad wbiła w tylną ścianę. Chyba robiła już tak nie raz, bo ona też była z metalu.
Skrzyżowałam ręce na górnej krawędzi drzwi i położyłam na nich (rękach) głowę. Lubiłam w ten sposób przyglądać się koniom. Klacz wydawała się ucieleśnieniem moich uczuć; tego, co czułam, kiedy zabierali Brokę. Widziałam w niej coś więcej niż oni. Zebrałam się na nagłą odwagę. Odsunęłam zasuwę i weszłam do boksu. Oparłam się o boczną ścianę. Nawet nie zauważyłam, kiedy rozstałam się z wyjściem. Postąpiłam krok do przodu, jeszcze jeden. Klacz poczuła się osaczona i skoczyła w moją stronę. Pisnęłam, upadając do tyłu. Utkwiłam w kącie boksu. Postanowiłam się podczołgać do drzwiczek. Ale w tym momencie dwa potężne kopyta uderzyły o ziemię na drodze mojej ucieczki, omal nie miażdżąc mi dłoni. Po czym stanęła dęba i zaczęła wymachiwać nade mną nogami. Skuliłam się zakrywając głowę rękami. Zrobiło mi się czarno przed oczami. Co ja sobie myślałam?! Przecież ona zaraz mnie zabije!
Poczułam, że coś mnie ściska za ramiona i ciągnie. Kiedy otworzyłam oczy nie kucałam już brudnej słomie a tkwiłam w objęciach Jakuba. Zdziwił mnie ten gest, ale długo się nim nie nacieszyłam, bo zaraz Iza go odepchnęła i objęła mnie przyjacielsko. Gdy mnie wypuściła, Kuba rzucił mi wściekłe spojrzenie.
-Zwariowałaś?!- krzyknął, a kilka przestraszonych koni wzdrygnęło się.- Ona mogła cię zabić! To bestia, a nie koń! Już się o  postaram o to, żeby została uśpiona!- Wybiegł ze stajni.
Nie mogłam pozbyć się uczucia, że miał rację. Spojrzałam na klacz. Stała teraz w miejscu, w którym ja stałam przed chwilą. Przyjrzałam się jej dokładniej. Była taka piękna... Na czole miała małą gwiazdkę, a na nosie chyba chrapkę. Już wtedy się w niej zakochałam. Wiedziałam, że muszę ją oswoić, nawet narażając swoje życie...

1 komentarz:

  1. No to wymyśliłaś :D
    Uwielbiam hanowery, więc liczę, że coś zrobią z tą klaczą :)

    OdpowiedzUsuń