~Wiki~
Otworzyłam oczy. Leżałam na czymś, w czym rozpoznałam kanapę w gabinecie Roberta. Przy mnie siedział każdy, kto mógł: Robert, Iza, Bartek, Kuba...
-Nic mi nie jest- uprzedziłam ich pytanie.
Robert pokręcił głową.
-Myślałem, że próba ujarzmienia Dashy była niebezpieczna, ale dziś przeszłaś już samą siebie.
-Przeżyję- uśmiechnęłam się. Spróbowałam wstać, opierając się na prawej ręce- Aaałaaaj!!!- krzyknęłam, nie spadając z kanapy tylko dzięki refleksowi Bartka, który mnie złapał.
Robert uniósł brew. Wiedziałam, co to znaczyło: ,,Właśnie widzę, że wszystko w porządku".
-Nikt z was nigdy ręki nie złamał?- wymruczałam przez zęby. Miało zabrzmieć to bardziej ,,na luzie", niemal jak najzwyczajniejszą rzecz na świecie, ale umierałam z bólu.
Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bo powietrze rozdarł jęk syreny z karetki.
-Zadzwoniłam po nich, jak byłaś nieprzytomna- powiedziała Iza, a Robert poszedł przyprowadzić do mnie ratowników medycznych.
Podszedł do mnie jeden z tych ratowników. Drugi zapewne został w karetce.
-Jak się czujesz?- spytał, klękając obok mnie.- Boli cię coś?
-Ręka...- jęknęłam.
Chciałam dodać jeszcze która, ale on od razu wziął moją prawą rękę, delikatnie ją prostując. Dopiero teraz zauważyłam, że jest cała czerwona (jak palec, który obwiążę się nitką, hamując przepływ krwi. Moja ręka była jak ta część palca, do której nie tylko dopływała krew, ale nawet się w niej kumulowała) i bardzo spuchnięta.
Oczy lekarza się rozszerzyły. Odetchnął głośno.
-Umieram?- spytałam żartobliwie starając się rozluźnić sytuację. Ale w tej chwili zacisnęłam zęby, bo lekarz nacisnął moją kość promieniową.
Potem przejechał palcem po mojej całej ręce od łokcia do nadgarstka. Następnie wyjął ze swojej torby z ekwipunkiem pustą strzykawkę, na którą nałożył wielką igłę. Serce zabiło mi mocniej i po prostu musiałam odwrócić wzrok. Spojrzałam na Izę. Uśmiechnęła się do mnie, chociaż widziałam w jej oczach, że cała ta sprawa bardzo ją poruszyła.
Poczułam ukłucie płytko pod skórą, tam, gdzie nie mogło być żadnych żył. Odwróciłam głowę i zobaczyła strzykawkę niemal pełną mojej krwi.
-Tak myślałem- odezwał się smutno mężczyzna.- To jest złamanie z przemieszczeniem... Chociaż kość nie przebiła skóry, to jest to dla ciebie jeszcze bardziej niebezpieczne, bo zerwała kilka naczyń krwionośnych- spojrzałam na niego pytająco. Jeśli czegoś nauczyła mnie szkoła to na pewno tego, że zerwane naczynia krwionośne to nic dobrego.- Ktoś musi cię poskładać. Trzeba będzie operować.
-Operować?- szepnęłam. Przed oczami zrobiło mi się czarno. Musiałam zrobić się teraz blada jak ściana.
-Musimy się pospieszyć, jeśli chcemy uratować tę rękę- powiedział lekarz, przenosząc mnie na nosze. Po czym pod nosem, bardziej do siebie dodał:- o ile wcześniej się nie wykrwawi.
Iza wsiadła ze mną do karetki, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Chociaż i tak czułam się samotna, przyjemnie było mieć ją obok. Robert miał zawiadomić moich rodziców (zabrał ze sobą chłopców, bo nie zmieściliby się już do ambulansu). Rodzice musieli być gdzieś po drodze, gdy Rob do nich zadzwonił (próbował się do nich dodzwonić w drodze do naszego domu), bo byli w szpitalu, kiedy ja tam dojechałam.
-Wikuś!-mama podbiegła do noszy, na których jechałam.
Obdarzyłam ją bladym uśmiechem. Przecież jeśli ona się dowie, że koń mi to zrobił, pomyślałam zrozpaczona, to bye konie i jazdo konna.
Lekarze nie zwrócili na nią uwagi, ale kiedy nie chciała mnie zostawić jeden z nich odciągnął ją na bok i zaczął mówić, że wszystko będzie dobrze.
Jechaliśmy na blok operacyjny. Zmrużyłam oczy, zawężając mój świat jedynie do maleńkiej szparki. Czas zdawał się w ogóle nie płynąć. Poczułam dziwne uczucie obojętności. Niech się dzieje, co powinno, a mnie to nie obchodzi. Nie zmienię przyszłości skoro nawet nie mam wpływu na teraźniejszość.
Sapnęłam, gdy coś gwałtownie dotknęło mojej twarzy. To pielęgniarka nałożyła mi na nią coś w rodzaju maski tlenowej.
-Spokojnie- powiedziała widząc moją reakcję i uśmiechnęła się sympatycznie, głaszcząc mnie krzepiąco po zdrowej ręce.- Wszystko będzie dobrze. A teraz licz od dziesięciu w dół.
W myślach, czy na głos?, zastanawiałam się. Nie miałam jednak siły zapytać, więc postanowiłam mówić na głos.
-Dziesięć, dziew...
Otworzyłam oczy. Leżałam na łóżku w ,,pooperacyjnej". Prawa ręka była na miejscu, chociaż spoczywała w bielutkim gipsie. Na salę wbiegli moi rodzice i wszyscy znajomi. Uśmiechnęłam się. Jak miło było ich widzieć.
-Musisz zacząć patrzeć pod nogi- uśmiechnął się tata.
Uniosłam brew.
-O czym ty mówisz?
-O tym- wskazał moją rękę.- Nie wiem jakim trzeba być zdolnym, żeby samemu spaść ze schodów.
Zmrużyłam oczy. O czym on mówi.
Bartek pośpieszył z tajemniczym wyjaśnieniem:
-No bo spadłaś ze schodów, prawda?- położył nacisk na ostatnie słowo i dyskretnie puścił do mnie oczko.
Wtedy wszystko zrozumiałam. Bartek właśnie ratował moją karierę jeździecką. Widziałam w twarzy Roberta dezaprobatę, co do takiego kłamstwa, ale nie próbował mnie pogrążyć. To samo Jakub i Iza.
-Aaa, te schody- z trudem powstrzymałam śmiech.- Każdy może się potknąć.
Gdy wszyscy już wyszli, Bartosz został.
-Bartuś!- rzuciłam mu się na szyję.
Przy rodzicach starałam się hamować emocje, ale teraz musiałam dać im upust.
-Hej- roześmiał się, delikatnie rzucając mnie na łóżko.- Uważaj, młoda.
-Wiki jestem- mruknęłam udając naburmuszoną, po czym, widząc jego zaskoczoną minę, wybuchnęłam śmiechem.- Dziękuję- dodałam.
-Po prostu nie mogłem pozwolić, żebyś miała szlaban na konie. Bez was stadnina byłaby taka cicha i spokojna... mmm... marzenie- kopnęłam go w łydkę.- No co, nie znasz się na żartach?
-Nie! Chwila... bez nas? Jakich nas?
-Jak byś ty więcej nie mogła przyjeżdżać do koni, Iza też by tego nie robiła.
-Racja- pogładziłam lewą ręką powierzchnię gipsu.- Hmm... Tak myślę i myślę, ale chyba nic nie wymyślę. Pomożesz mi?
-A o czym tak myślisz?
-No bo... zastanawiam się... gdzie są w stajni schody!
Bartek wybuchnął śmiechem.
-Oj tam, taki szczególik, Wiki.
-No tak, kogo obchodzi, że spadłam ze schodów, które nie istnieją.
-Chciałem oszukać twoich rodziców, tak? A nie ciebie, więc się nie czepiaj.
Milczeliśmy chwilę, aż w końcu ja przerwałam tą ciszę:
-A co tam u koni?
Bartek posmutniał. Pobawił się szpitalną, foliową nakładką na buta, trącając czubkiem buta o podłogę. Ale nie odpowiedział.
-Co się stało? Coś z Dashą?- zaczęłam się niepokoić
-Nie, Da jest cała i zdrowa...
-Ale?
-Chodzi o Furię. Ojciec chce ją uśpić... i ma rację. Dobrze, że wzięłyście się za oswajanie Dashy, uratowałyście jej życie, ale w przypadku tamtej klaczy to nie wypali.
-Możemy spróbować jeszcze raz...
-Nie rozumiesz? Ona teraz omal cię nie zabiła! Jeśli myślisz, że ktokolwiek pozwoli wam się do niej zbliżyć, to się grubo mylisz!
Wyszedł z sali, a nie byłam na niego zła za takie zachowanie. Miał rację, Furia była śmiertelnie niebezpieczna, ale przecież to jest schronisko dla koni! Mamy im tu pomagać, a nie zabijać każdego konia, który sprawia jakiekolwiek problemy. Cóż... Jutro wychodzę ze szpitala (jeśli oni myślą, że przez te kilka tygodni dopóki nie zdejmą mi gipsu nie pojadę do Equilandu to są w błędzie, poza tym za miesiąc jedziemy z Izz na obóz jeździecki, więc być może dłużej nie widziałabym Dashy i innych naszych koni), a potem coś się wymyśli...
Hey, hi, hello! (:
Notka napisana wczoraj, ale jak obiecałam wstawiona dzisiaj. Miałam napisać ją do drugich czarnych koników, a resztę w następnej notce, ale tak się postaraliście z tymi komciami (aż 5 pod tamtą notką), że postanowiłam i ja się postarać.
A ja dziś zaczęłam dzień już po 8.00. Miałam dziś konkurs ortograficzny. Od 10.00 byłam już na miejscu konkursu (tj. w naszym kochanym kinie ;) ). Potem prezentacja o komunikacji pozawerbalnej, dyktando i projekcja filmu ,,Boisko bezdomnych". A na koniec rozstrzygnięcie konkursu. Pisało 20 osób. Było jedno 1. miejsce, trzy 2. i dwa 3. A ja zajęłam DRUGIE! :DD To chyba dzięki tym blogom. m.in. tyle razy pisałam ,,co najmniej" razem i tyle razy e-słownik mi podkreślał, że nauczyłam się pisać to oddzielnie. I takie tam, zresztą, co będę wam przynudzać? Ale chyba pierwszy raz w życiu się cieszę, że w poniedziałek idę do szkoły (na konkursie byliśmy z panią, która mnie nie uczy, ale obiecała zadzwonić do mojej polonistki). :)
To tyle ode mnie. Następna notka pojawi się... no właśnie- na pewno się pojawi xD Ze względu na to, że nadchodzi wielki tydzień i do szkoły chodzimy tylko do środy, notkę może napiszę na czwartek, ale nic nie obiecuję. ;) W najgorszym wypadku będzie na sobotę. :)
Papa
Czyli teraz muszą budować schody ^^
OdpowiedzUsuńNotka jak zwykle świetna, jest kilka literówek, ale skoro jesteś mistrzynią ortografii to pewnie mój ciemny umysł się myli ;)
Taak. Schody do nieba ;)
UsuńO kurcze... Zapomniałam przeczytać notkę przed publikacją ): To się więcej nie powtórzy ;)
Z Furią będzie tak samo jak z Dashą prawda? Pociąguski są fajne :) Dzisiaj jak jechałam do stajni to po drodze widziałam ogiera (też pociągusa) który atakował śnieg, pewnie też ma już go dość :P
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział.
Nie powiem :@
UsuńFurcia jest wierzchowcem ;) Pociąguskami są tylko Black i Dirty. (:
Rozwaliła mnie ta rozmowa o schodach :>
OdpowiedzUsuńOby Furia nie została uśpiona, bo by było szkoda takiej klaczy.
A tak ogólnie to notka jest super i czekam na następną.
Dzisiaj w południe zaczęłam czytać tego bloga i dopiero skończyłam : o
OdpowiedzUsuńZ małymi przerwami, ale cii :D
Cudowne opowiadanie i czekam na następny rozdział :33
Super,rozdział jak zawsze . ;) Myślę,że Furia nie zostanie uśpiona bo dziewczyny do tego nie doprowadzą.Nie pozowlą.Wiki pewnie będzie chciała ją oswoić jak to ona.No ale ja nic nie wiem - ty piszesz. Tylko pisz szybko !! ;) ;** ♥
OdpowiedzUsuńDobra, dobra jeszcze żyję. Chyba koniec z komputerem na dzisiaj, głowa mi pęka, gorączka rośnie, a to wszystko po to, żeby napisać nowy rozdział i skomentować Twoje notki :D Uff, czyli skończyłam :P Rozdział świetny, wyimaginowane schody najlepsze xD A ja mówię do zobaczenia...^^
OdpowiedzUsuń