~Wiki~
Wyskoczyłam z wielkiej ciężarówki do przewozu koni. Sami nie mieliśmy takiej dużej, więc tą musieliśmy wypożyczyć.
-To ja wyprowadzę konie- krzyknęłam, biegnąc w stronę stodoły.
-Wiki, czekaj!- zawołał ostro Robert, zaciągając hamulec ręczny. Spojrzałam na niego pytająco.- Z tego, co mi opowiadałyście wynika, że ci ludzie mogą być naprawdę niebezpieczni. Wolałbym cię nie puszczać tam samej.
Skinęłam głową, chociaż nie chciałam zostawać tu dłużej, niż to konieczne. Byliśmy tylko we dwójkę. Iza z chłopakami zostali w stajni. Przed niespełna trzema godzinami przywieźliśmy tam Broszkę (jej ostatni właściciele nie robili najmniejszego problemu, a wręcz ucieszyli się, że uwolnią się od klaczy i będą mieć świadomość, że Gniada jest w dobrych rękach). Moi przyjaciele zaoferowali pomoc przy niej, a ja obiecałam Robertowi, że pomogę mu się zająć sprawą pozostałych trzech koni. Jedna z nas musiała pokazać mu drogę do tego domu, więc ustąpiłam Izie, która miała zostać w schronisku. Tym bardziej, że sama chciałam pomóc w uratowaniu koni. Gdy tylko ,,wysadziliśmy" Broszkę w Equilandzie, pojechaliśmy na policję, by zdobyć nakaz odebrania im tych zwierząt. Wystarczyło pokazać im nagranie Izy, a od razu wzięli się za sporządzanie nakazu.
Tak więc teraz staliśmy na podwórku i czekaliśmy, aż ktoś się pokarze. Nie musieliśmy długo czekać. Nie minęła nawet minuta, gdy z domku wyszedł ten sam mężczyzna, który omal nie zastrzelił Vancouvera. Ale tym razem był nadzwyczaj trzeźwy.
-Słucham państwa?- powiedział, zbliżając się do nas, a ja bezwiednie zrobiłam krok w stronę Roberta.
-Doszły mnie słuchy, że okropnie traktuje pan konie. Mamy nakaz ich odebrania- Robert uniósł kartkę, którą na wszelki wypadek wcześniej skopiowaliśmy.
-Ja? Panie, ja w życiu konia nie uderzyłem, jak Boga kocham. Moje koniki mają co dzień pełne żłoby i świeżą słomę.
-Zaraz zobaczymy. Wiki- wskazał szopę głową.
Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam i poszłam w stronę budynku, w którym trzymano konie. Wtedy mężczyzna przyjrzał mi się i chyba mnie poznał.
-To ty!- krzyknął, biegnąc w moją stronę.- Już ja ci pokażę.
Zamurowało mnie. Stałam w miejscu patrząc na niego zaskoczona tą reakcją. Wtedy Robert pośpieszył mi z pomocą.
-Stój, pan!- zawołał, łapiąc go za ramiona i przytrzymując mocno.- Niech idzie. Zobaczymy, w jakim stanie są konie.
Weszłam do stodoły. Od razu zaleciał mnie wielki smród, jak w szambie. Początkowo nic nie widziałam, bo w pomieszczeniu panował całkowity mrok. Dopiero gdy otworzyłam drzwi na oścież, do środka wpadło trochę słońca (nie dużo, bo od wejścia już zaczynał się las i rosły przy nim dwa rozłożyste drzewa). Po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Postąpiłam dwa kroki do przodu i powitało mnie ciche rżenie.
-Spokojnie- szepnęłam. Miałam na celu uspokoić konie, ale chyba bardziej siebie uspakajałam.- Wszystko w porządku...
Zobaczyłam jednego z koni i aż się zachłysnęłam. Miał on co najmniej 2 metry w kłębie i był tak potężny... Mógłby mnie zmiażdżyć nawet niechcący. Dużo wiedziałam o szajrach, ale pierwszy raz widziałam takiego na żywo. Był on zupełnie czarny poza latarnią na pysku i białymi pończoszkami na każdej z nóg.
Z wrażenia nie zauważyłam, w jakim rzeczywistym stanie jest konik. Stał po kolana w łajnie, jego naturalnie długie grzywa i ogon teraz były splątane, sprawiając wrażenie co najmniej dwa razy krótszych. Czarna barwa sierści jedynie podkreślała wystające spod skóry żebra, chociaż przyklejone do nich błoto niemalże wypełniało ubytki masy mięśniowej.
-Witaj, śliczny- szepnęłam, nieśmiało wyciągając dłoń w jego stronę. On nie próbował uciec, czy mnie zaatakować. Wręcz przeciwnie. Trącił pyskiem dłoń zawisłą w połowie drogi do jego łopatki.- Grzeczny konik. Chodź, zbieramy się stąd- sięgnęłam do przełożonego przez ramię kantara (zawiesiłam go tam, gdy wyjeżdżaliśmy ze schroniska).
Przez moment miałam wątpliwości, czy uda mi się go założyć olbrzymowi, ale on, jakby wiedział, że chcę dla niego dobrze, opuścił łeb na wysokość mojej głowy. Bez problemu założyłam kantarek. Lekko pociągnęłam za uwiąz, żeby zachęcić ogiera do postąpienia kilku kroków w stronę wyjścia. Szedł on bardzo powoli, kroczek za kroczkiem, lekko utykając i zaczęłam się zastanawiać, kiedy ostatnio ktoś wyprowadzał go ze stajni. Jednak po chwili szedł już pewnie. Poprowadziłam go ze stodoły przed dom, a tam przeszliśmy dookoła Roberta. Gdy przyśpieszyłam do żwawego marszu, szajer się potknął, a ja stanęłam wystraszona, klepiąc go krzepiąco po łopatce.
Robert tylko pokręcił głową, zdruzgotany widokiem zwierzęcia.
-Wprowadź go do przyczepy- polecił.
-Łapy precz! To moje zwierzę! -krzyknął właściciel konia.- Ono ma swoją cenę!
-Zamilcz- mruknął Rob.- Mam dla ciebie wystarczający układ: nie sprawiaj nam problemów, a my nie wniesiemy sprawy do sądu. A sąd przyznałby panu na pewno większą grzywnę niż warte są wszystkie te trzy konie razem wzięte.
Wprowadziłam ogiera do przyczepy, a potem zajęłam się klaczą tej samej rasy, ale gniadej maści bez odmian (jedynie szczotki pęcinowe były białe). Nie sprawiała problemu. Najgorzej było z klaczą, którą ostatnio widziałam, gdy byłyśmy tu z Izą. Na mój widok spróbowała stanąć dęba, ale uniemożliwiła jej to pętla od sznura na szyi, za którą była przywiązana do ściany. Uniosła się więc lekko i wierzgnęła przednimi nogami. Przed oczami stanęła mi Dasha, ale ona po prostu bała się ludzi i pomogłyśmy jej ten strach (przynajmniej częściowo) przezwyciężyć. Ta klacz wyglądała jakby ich po prostu nienawidziła. Próbowałam jeszcze kilka razy do niej podejść, ale w końcu musiałam użyć dość drastycznych metod. Z plecaka, który wzięłam z samochodu po wprowadzeniu do przyczepy pierwszego z koni, wyjęłam niewielką strzykawkę i nabrałam do niej trochę środka uspokajającego. Wolałabym tego nie używać, bo ten środek zupełnie ogłupia zwierzę i (jeśli chodzi o działanie) mógłby być odpowiednikiem pigułki gwałtu, ale wolałam to, niż zostawiać ją tu samą.
Jednak zrobienie jej zastrzyku nie było takie proste. W końcu podeszłam do niej z boku najbliżej jak mi pozwoliła i szybkim ruchem podałam jej zawartość strzykawki. Po minucie mogłam ją wprowadzić do przyczepy. Ustawiłam ją przodem do wejścia, żeby nie ofiarowała komuś kopniaka, kiedy otworzy się przyczepę, gdy ,,pigułka gwałtu" przestanie działać.
-Możemy jechać- zakomunikowałam.
Robert puścił właściciela... byłego właściciela koni i wsiadł na miejsce kierowcy, i pojechaliśmy do Equilandu.
Właśnie skończyliśmy wyprowadzać z przyczepy ostatniego z koni. Wcześniej chłopaki przygotowali im boksy odpowiedniej wielkości, żeby zmieściły się w nich nawet olbrzymy. (Stajnia była zupełnie pusta, bo moi przyjaciele wyprowadzili na padok wszystkie konie.) Obie klacze (klaczka z charakterem cały czas była pod wpływem środków uspokajających, chociaż powoli przestawały już działać). Ogiera postanowiłyśmy doprowadzić do porządku. We czwórkę zajmowaliśmy się jego czyszczeniem. Ja starałam się rozplątać, wyczyścić i wyczesać ogon, a Izz grzywę. Bartek szczotkował całą sierść, a Kuba czyścił kopyta. Gdy skończyłyśmy z naszą pracą, wzięłyśmy szczotki i zabrałyśmy się do pomagania Bartkowi przy szczotkowaniu konika. Robert zaś wziął się za załatwianie wizyty weterynarza- nasze nowe nabytki (z Broszką włącznie) trzeba było przebadać, zaszczepić, odrobaczyć, a ogiera szajra wykastrować.
-Witam wszystkich!- usłyszałyśmy zza drzwi stajni głos... Amandy.
Odwróciłam się i zobaczyłam, jak dziewczyna, siedząc na szlachetnym selle françaisie maści gniadej zagląda przez drzwi, przyglądając nam się uważnie.
-Cześć- mruknęłam pod nosem.
-Zaraz z wami porozmawiam, tylko puszczę mojego ślicznego Kamisa na jeden z tych waszych tak zwanych padoków- położyła nacisk na to słowo. Nie zwróciłam uwagi na to, o czym ona mówiła. Cieszyłam się, że jeszcze przez chwilę będę miała spokój. Właśnie skończyłyśmy czyścić szajra, kiedy wróciła Amanda. Ignorując ją wyprowadziłyśmy z boksu klacz tej samej rasy i wzięłyśmy się za jej pielęgnację.
-Wiecie jak wspaniały jest Kamis?- zadała pytanie, które ja uznałam za retoryczne.- Nie ma drugiego takiego konia. Skacze jak Huaso*, biega jak Secretariat. Muszę wystartować na nim w biegu myśliwskim albo...
-Jeśli jest taki wspaniały- nie wytrzymała Iza- to idź do niego, a nam daj święty spokój.
-Aale jaa jeeszcze niee skończyyłam...- odparła spokojnie, przedłużając niektóre samogłoski, co tylko mnie wkurzyło.
-Wypadałoby ją umyć- Bartek spróbował rozładować sytuację.- Mógłby ktoś przynieść z siodlarni koński szampon?
-Ja pójdę- odparłam szybko.
Szybkim marszem dotarłam do siodlarni. Otworzyłam szafkę z różnymi rzeczami do pielęgnacji i wyjęłam z niej szampon. Już miałam wrócić do przyjaciół, kiedy nagle wyjrzałam przez okno. W oczy rzuciła mi się Dasha... na którą wskoczył Kamis (!). Gniadosz był rozsiodłany, jego rząd wisiał na ogrodzeniu. Klacz stała spokojnie, podczas gdy ogier ,,robił swoje". Rzuciłam szampon i z krzykiem wybiegłam ze stajni:
-Dasha!!!
Wszyscy odprowadzili mnie zdziwionymi wzrokami.
W ciągu kilku sekund dobiegłam do padoku, przeskoczyłam przez ogrodzenie i stanęłam koło Karej. Ogier na widok mnie biegnącej w jego stronę zwątpił- zeskoczył z Dashy i odgalopował od nas. Zobaczyłam Amandę stojącą opartą o ścianę stajni z założonymi rękami, patrzącą na nas beznamiętnie.
-Czy ci całkiem kosmici mózg wykradli?!!!- wydarłam się na całe gardło.- Jak mogłaś puścić ogiera na wybieg z płodnymi klaczami?!!! Jesteś nienormalna!!!
Pożałowałam, że nie zwróciłam uwagi na jej wcześniejsze słowa. W końcu mamy tylko jeden duży padok. Powinnam zainteresować się tym, ale to nie była moja wina! To Amanda powinna płacić za swoją głupotę. (Wątpiłam, że zrobiła to specjalnie.)
Zaczęłam głaskać Dashę po szyi. Amandy w ogóle nie ruszyły moje słowa. Kątem oka dostrzegłam, że Bartek jej coś mówi, a następnie ona szybko zabrała się za siodłanie Kamisa i dosiadła go, szykując się do odjazdu.
-Jeśli wyjdzie z tego źrebię, to na alimenty nie wyrobisz!!!- krzyknęła za nią Iza.
Mimo sytuacji nie udało mi się powstrzymać lekkiego uśmiechu. Groźba z alimentami na konia zabrzmiała nieco zabawnie. Ale co jeśli Izz ma rację i Dasha faktycznie jest w ciąży?, pomyślałam. Wystarczy mi, że nie możemy znaleźć domów dla tych koni, które już mamy. Nie potrzebujemy jeszcze rozmnażać tych kopytnych nieszczęść...
*Huaso- koń, do którego należy rekord w skokach przez przeszkody. Ustanowił ten rekord w 1949 r., a wyniósł on 2,47m.
____________________________________
Co tam u Was?
U mnie szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. W środę 3 kartkówki (na trzech pierwszych lekcjach tj. niemiec, chemia [spoko, nasza stara nauczycielka ciut się połamała i ją operowali i mamy zastępstwo]) i matma, wtorek historia, czwartek anglik, dziś względne luzy i nawet zaliczyłam 5. z fizy z odpowiedzi czyli za rysunek ,,obrazu w zwierciadle wklęsłym".
A za oknem zamiecie i zawieje (chociaż na razie tylko zawiewa, bo zamieść nie ma kto xD [i dziś niemal czołgałam się do szkoły]).
Ja chcę wiosnę! Kiedyś na Dzień Kobiet kobiety chodziły w krótkich spódniczkach, a teraz? 15 marca i (przynajmniej u nas) -7°C, śnieg po łydki i wiatr (czasami) z 80km/h -,-
A tutaj wierszyk dla koniarzy: :D
"Koń jest bogiem,Galop nałogiem,Kłus podstawą,Skoki zabawą,Upadek zwątpieniem,Jazda pocieszeniem,Palcat pomocą,Łydki całą mocą,Ostrogi zbytkiem,Siodło nabytkiem,Grzywa uchwytem,Kask jeźdźca bytem."
Z tymi alimentami to chyba najlepsza część :P Rozwalił mnie ten tekst.
OdpowiedzUsuńTa Amanda mnie tak denerwuje że chyba bym przybiła jej piątkę, w twarz, krzesłem :D
Oby Dasha nie była w ciąży. Bardzo dobrze, że konie od tego pijaka wreszcie zostały odebrane.
Innymi słowy, czekam na następny :)
Oj znam to uczucie. Codziennie kartkówki, sprawdziany a na przerwach i w domu tylko się uczymy -.-
OdpowiedzUsuńAle rozbroił mnie ten tekst "Jeśli wyjdzie z tego źrebię, to na alimenty nie wyrobisz!!!". Powinnam to zabrać na poważnie a cały czas się z tego śmieje :3 Szablonik bardzo przyjemny ale mega dużo zieleni- na pierwszy raz mega razi po oczach.
Notka świetna, czekam na kolejną i zapraszam do mnie :)
Padłam xd Alimenty najlepsze.
OdpowiedzUsuńU mnie sytuacja pogodowa podobna. Zimnooo jak w duuupie.
Rozdział fantastyczny. Ty to potrafisz zaskoczyć człowieka. Ja tam nie mam weny. :c
Nie mogę się doczekać kolejnego kawałka.
Alimenty xD
OdpowiedzUsuńNowy szablon b. mi się podoba ^^
Podoba mi się rozwinięcie tego wiersza ;D
Nam teraz zmienili nauczycielkę od anglika. Koszmar...
Alimenty? Nie no masakra xD Świetna notka i... jaka długa! Znowu mnie przez Ciebie oczy bolą! Pół metra śniegu już dawno było! Teraz chyba ponad metr! Po prostu potęgę skoku można by z tego zrobić xD Czekam na następną notkę, a na temat szkoły się nie wypowiem, bo jestem chora...^^
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetna notka. Ale najlepsze było, z tymi alimentami XD. Ta Amanda mnie wnerwia. Oby Dasha nie była w ciąży. Ludzi odpycha, a ogiery przyciąga. Myślałam, że Kamis jest wałachem.
OdpowiedzUsuńPS: Jak patrze na nowy szablon, to mi się zdaje jakby była już wiosna :))