Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

piątek, 29 marca 2013

Wielkanoc!

Drodzy czytelnicy!
Życzę Wam wesołych, zdrowych Świąt Wielkanocnych {Nawet jeśli są tak białe jak u nas. Może po prostu warto przerzucić się z Lanego Poniedziałku na Sypany/Rzucany Poniedziałek xD}, spędzonych w gronie rodziny [lub w siodle  :) ], smacznego jajka, mokrego lejka, słońca za oknami i wszystkiego naj! :D Nie zapominajmy też o pachnącej choince... a nie, przecież mamy kwiecień, to ten śnieg mnie zmylił ;) 
Życzy Sid 



...........@..@..@........@...@..@
........@............@....@..............@
........@.......((......@...../)/)........@
..........@.....(=':')..........(':'=).....@
............@...(..(")(")....(")(")..).@
................@........................@
....................@...............@
........................@......@
.............................@

Z dala słychać trzask gałęzi,
to zajączek przez las pędzi.
Chociaż Wielka jest sobota,
ciężka czeka go robota.

Z hukiem wpada do kurnika,
bierze jajka, szybko znika,
w drodze wszystkie je maluje,
z trudem tempo utrzymuje.

Z pisankami zdążyć musi
zanim z Rezurekcji wrócisz.
Potem trochę coś odpoczniesz,
w ciepłym gniazdku sobie spoczniesz.

Miejsca długo nie zagrzejesz,
coś Ci się na głowę leje.
Głośno śmieje się baranek:
To już Lany Poniedziałek!

Wesołych Świąt :-)


czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 28

~Wiki~

-Nie- uciął sprawę Robert.
-Ale nie możesz jej tak po prostu zamordować!- od godziny negocjowaliśmy z Robem o wielką stawkę- życie Furii.
-Ona ciebie mogła.
-Czyżby? Czuję się aż nazbyt żywa.
-Wiesz o co mi chodzi! Rozumiesz, czemu tak zdecydowałem...
-Ale ty nie rozumiesz, przez co ona przeszła! Twoim zdaniem najlepiej ją zabić?!
Iza stanęła między nami. Odetchnęła cicho, szukając odpowiednich słów.
-Myślę, że...-zaczęła- och! Z jednej strony nie uważam uśpienia Furii za najlepsze wyjście, ale z drugiej...
-Głosujmy- zarządziłam.-  Kto jest za pozostawieniem Furii przy życiu?
Podniosłam rękę. Iza bez wahania zrobiła to samo. Chłopaki popatrzyli na nas. Spojrzałam z wyrzutem na Bartka, chociaż dobrze pamiętałam jego wczorajsze słowa i nie zdziwiłoby mnie, gdyby nas nie poparł. Jednak oni wzruszyli ramionami i podnieśli ręce.
-Dobrze- skwitował Robert.- Ale pod jednym... no, dwoma warunkami- uniosłam brew pytająco.-  Po pierwsze nie robicie niczego bez mojej wiedzy i zgody. Albo pracuję z Furią sam, albo wy pod moim okiem. Jeśli zrobicie coś takiego jak w przypadku Dashy, uważam to za złamanie umowy z waszej strony, więc mogę zrobić z Furią co zechcę, a jeśli przy tym komuś z was stałaby się krzywda, oczywiste, jak klacz by skończyła.
-Tak jest, szefie- zasalutowałam zadowolona z warunku łatwego do spełnienia.- A po drugie?
-Po drugie ty nie zbliżasz się do Furii bliżej niż na dziesięć metrów, po prostu też nie wchodzisz z nią na jedną ujeżdżalnię.
Skinęłam głową. Z tą ręką i tak nie mogłabym dużo zrobić, a moi przyjaciele na pewno odpowiednio się nią zajmą.
gify konie
-Cieszę się, kochanie, że cię mam- pocałowałam aksamitne czarne chrapy.
Dasha zarżała cicho.
-Ja też cię kocham- powiedziałam, zdrową ręką sięgając w stronę czoła klaczy. Podrapałam po gwiazdce, po czym chwilkę pobawiłam się jej grzywką.- Co kryjesz w sercu, malutka? Czemu nam uległaś, chociaż byłaś taka krnąbrna?
-Wiki- obróciłam się gwałtownie i zobaczyłam Izę- idziesz na lonżownik? Możesz popatrzeć...
-Pewnie- uśmiechnęłam się do niej.
I zaczęło się widowisko... Chłopaki puścili Furię na lonżownik przez tzw. przedsionek, który pozwolił  ,,dostarczyć" tam klacz bez dotykania jej. Klacz galopowała przerażona po okręgu. Chłopcy nie popełnili mojego błędu i nie wpakowali się z nią na jedną ujeżdżalnię. Stali za ogrodzeniem i obserwowali ją uważnie. Pozwolili jej się wyładować.
-Długo tak będzie?- spytałam, gdy po jakichś 10 minutach wciąż galopowała w kółko.
-Dopóki nie zdecyduje się poddać- westchnęła Iza.
Minęło jeszcze 5 minut, gdy klacz wreszcie przeszła do stępa, po czym się zatrzymała. Jakub spokojnie przeszedł pod ogrodzeniem i w tym momencie Furia rzuciła się (to zdecydowanie odpowiednie słowo) w jego stronę.
-Kuba!- krzyknęłam. Oczami wyobraźni zobaczyłam siebie zaatakowaną przez tego konia.
Chłopak zręcznie odskoczył i stanął obok. Klacz jeszcze kilka razy spróbowała go zaatakować, ale on za każdym razem odskakiwał.
-Daj spokój- polecił Robert, który, według umowy, przyglądał się wszystkiemu.- Niech odpocznie.
W jego twarzy widziałam coś, czego nie mógł powiedzieć na głos: ,,Ona jest nieujarzmiona", ,,Nie da się jej pomóc''. Ale milczał, bo nam obiecał, że będziemy mogli z nią pracować.
-Jeszcze chwilę- poprosił Bartek.- Teraz ja spróbuję.
-Och. Nie brak wam determinacji- uśmiechnął się Rob.- Powodzenia.
-Mogę pojeździć na Dashy?- spytałam.
-Ze złamaną ręką?
-Ręką, nie nogą. Dam radę.
-Skoro tak to proszę bardzo.
-Dzięki- rzuciłam i pobiegłam do stajni.- Dasha, koniku, co powiesz na małą przejażdżkę?-Klacz stanęła dęba i zarzuciła łbem.- Wiedziałam. Chodź.
Otworzyłam drzwi od boksu i ją z niego wyprowadziłam. Nie chciało mi się jej siodłać, z resztą nie byłoby to takie łatwe, mając jedną rękę do dyspozycji. Postanowiłam więc pojeździć dziś bez niczego. Z trudem wdrapałam się na jej grzbiet i ruszyłyśmy w stronę lasu. Galopowałam przed siebie, bez celu, po prostu żeby jechać. W końcu znudziła mi się taka bezcelowa jazda i zastanawiałam się, gdzie mogłabym pojechać. Wtedy przypomniałam sobie o Joyu. Powinnyśmy sprawdzić jak koń czuje się w nowym domu, a nie widziałyśmy go ani razu odkąd trafił do nowego domu. Skierowałam Dashę w kierunku leśniczówki. Pan Zbigniew pomachał mi już z daleka. Zatrzymałam Dashę obok niego.
-Witaj, Wiki- uśmiechnął się do mnie.- Joy jest tam- wskazał w bok.
Przyjrzałam się ogierowi. Był bardzo zadbany. Ślady po jego poprzednim właścicielu zniknęły całkowicie. A sierść konia lśniła bielą.
-Jest przepiękny- podsumowałam.- A pan się nim dobrze opiekuje. Widzę, że Ramek też jest w świetnej kondycji.
-Tak- odparł leśniczy.- Staram się jak mogę. Co się stało z twoją ręką?-Opowiedziałam mu o Furii, o tym, jaka jest niezwyciężona, jak mnie zaatakowała.- Nie chcesz skrzywdzić Furii, ale robieniem z nią czegokolwiek może się dla was źle skończyć?- spytał, a ja pokiwałam głową.- A myśleliście o puszczeniu ją wolno?
-Jak to wolno?- nie zrozumiałam.
-Furia ma duszę mustanga i nie pozwoli się okiełznać. A mustangi powinny być wolne. Poza tym po tym, co z nią robiono, nigdy więcej nie zaufa człowiekowi. Nie daleko na wschodzie jest dużo parków narodowych i rezerwatów. Można by ją puścić razem z konikami polskimi, może w Roztoczańskim Parku Narodowym?
-Świetny pomysł!- krzyknęłam radośnie.- Dziękuję!
Dałam łydkę i ruszyłam galopem do schroniska.
Powiedziałam wszystko Robertowi.
-Świetnie!- widziałam, że się ucieszył.- Tylko będziemy musieli ją wysterylizować, bo ludzie dbają o zachowanie rasy i nie byliby zachwyceni, gdyby Furia skrzyżowała się z jednym z tych współczesnych tarpanów.
-Nie ma sprawy.
-To jutro się tym zajmiemy.
gify konie
Pod stajnię podjechało czarne kombi. Spojrzałam na nie zaskoczona. Właśnie Czyściłam Vancouvera i teraz wyszłam ze stajni. Z samochodu wyszła ta sama siedmiolatka, którą widziałam już wcześniej u Amandy i którą zaprosiłam do nas na jazdę.
-Cześć!- zawołała na mój widok, biegnąc w stronę stajni.
-Cześć, Kasiu. Miło cię znów widzieć.
-Jakiego konika dostanę?- spytała podekscytowana.
-Idź do stajni i wybierz sobie jakiegoś- postanowiłam spławić ją, by porozmawiać z jej rodzicami.- Zaraz do ciebie dojdę.
-Super!- pobiegła do stajni.
-To my zostawimy Kasię, dobrze?- spytała mama dziewczynki.- Wrócę po nią po jeździe. A właśnie, za ile mam przyjechać?
-Za godzinę- odpowiedziałam.
-Aż godzinę?-zdziwiła się mama Kasi.- W Green Trees było pół.
-A tu jest godzina- uśmiechnęłam się.- Do widzenia- poszłam do stajni.
Dziewczynka czyle głaskała Wesuvia po nosie, a wałach starał się jej to jak najbardziej umożliwić, opuszczając łeb.
-Jego chcę- oznajmiła dziewczynka.- On jest taki słodziutki.
-Wes? To świetny wybór- ucieszyłam się, że Kasia wybrała najspokojniejszego konia w schronisku, a nie na przykład Vancouvera czy Dashę.- Pójdę po siodło. Zaraz wracam.
W siodlarni poinformowałam chłopaków, co chcę zrobić. Nie mieli nic przeciwko. A Robert pojechał z Furią do weterynarza, więc to oni tutaj rządzili.
-Ale bądź ostrożna- polecił Bartek.- Wesuvio jest spokojny, ale to tylko koń, a nie chcemy tu problemów. W końcu żadne z nas nie ma certyfikatu instruktora, a stajnia jest schroniskiem, nie szkółką jeździecką.
-Tak, wiem- mruknęłam, biorąc siodło srokacza.
Osiodłałam konia, dokładnie wszystko pokazując i tłumacząc Kasi, i wyprowadziłyśmy go na ujeżdżalnię. Wzięłam lonżę i pomogłam dziewczynce wsiąść na Wesuvia. Ruszyła stępem, dałam jej kilka ćwiczeń na rozluźnienie, zmieniliśmy kierunek i Wesuvio ruszył kłusem. Kasia nawet nieźle anglezowała, ale była strasznie spięta. Wynikało to chyba z tego, że aż nazbyt starała się siedzieć prosto. Wymuszała na sobie taką pozycję, usztywniając przy tym wszystkie mięśnie.
-Rozumiem, że chcesz ładnie wyglądać- powiedziałam- i to ci się sławi, ale nie usztywniaj pleców. Masz jechać wyprostowana, ale bez przesady.
-A Amanda mówiła, że nic jej nie obchodzi, bylebym jechała prosto.
-Co ona tam wie?- uśmiechnęłam się.- To jedziemy dalej.
Dziewczyna miała talent do jazdy. Wszystko wychodziło jej bardzo łatwo. Wciąż była trochę spięta, ale to minie z czasem. Po godzinie kazałam jej zsiąść z wałacha i razem go rozsiodłałyśmy.
-Tu jest wspaniale!- powiedziała do rodziców, którzy już po nią wrócili. Po czym zwróciła się do mnie:-To kiedy następna jazda?
-Najlepiej za tydzień. Ja mogłabym twoje jazdy prowadzić nawet co dzień, ale musisz mieć między jazdami przerwę, bo mogłoby się to odbić na twoim zdrowiu.
-Pewnie. To do zobaczenia za tydzień.
-Pa...
Samochód Kasi dopiero zdążył odjechać, kiedy na dziedziniec wjechał drugi.  Był to piękny czerwony mercedes. Drzwi otworzyły się do góry, a z auta wysiadła... Olga! Jak zwykle umalowana, wyperfumowana, w stroju o wartości co najmniej kilku tysięcy.
-Oo, cześć Wiki- uśmiechnęła się pokazując rzędy idealnie białych i prostych zębów. Musiała zauważyć, że moje oczy wielkie jak 5 zł wpatrują się w jej brykę, bo położyła dłoń na masce i powiedziała:- Cudowny, prawda? Niestety nie stać nas było na lepszy i ten kupiony tylko z przeceny kosztował ledwie 150 tysięcy.
Bagatelka, pomyślałam. Trzy takie samochody kosztują tyle co mój dom.
-Słuchaj- powiedziałam stanowczo.- Jeśli chcesz zwrócić na siebie uwagę Bartka to jedź do Janowa i kup Pianissimę albo innego wspaniałego konia, bo takie autko nie zrobi na nim większego wrażenia.
-Co? Nie- roześmiała się.- Mam gdzieś tego palanta. Po nim miałam już pięciu innych chłopaków, wszyscy siebie równi. Ale z tym, z którym chodzę teraz świetnie się rozumiemy. Nie, nie przychodzę do Bartosza, lecz do ciebie...
gify konie
Hahaha. Tą końcówkę z Olgą wymyśliłam jakieś 5 min. temu i jeszcze nie wiem czego ona chce od Wiki, ale mniejsza z tym :P Do następnej notki coś wymyślę. (:

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 27

~Wiki~

Otworzyłam oczy. Leżałam na czymś, w czym rozpoznałam kanapę w gabinecie Roberta. Przy mnie siedział każdy, kto mógł: Robert, Iza, Bartek, Kuba...
-Nic mi nie jest- uprzedziłam ich pytanie.
Robert pokręcił głową.
-Myślałem, że próba ujarzmienia Dashy była niebezpieczna, ale dziś przeszłaś już samą siebie.
-Przeżyję- uśmiechnęłam się. Spróbowałam wstać, opierając się na prawej ręce- Aaałaaaj!!!- krzyknęłam, nie spadając z kanapy tylko dzięki refleksowi Bartka, który mnie złapał.
Robert uniósł brew. Wiedziałam, co to znaczyło: ,,Właśnie widzę, że wszystko w porządku".
-Nikt z was nigdy ręki nie złamał?- wymruczałam przez zęby. Miało zabrzmieć to bardziej ,,na luzie", niemal jak najzwyczajniejszą rzecz na świecie, ale umierałam z bólu.
Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bo powietrze rozdarł jęk syreny z karetki.
-Zadzwoniłam po nich, jak byłaś nieprzytomna- powiedziała Iza, a Robert poszedł przyprowadzić do mnie ratowników medycznych.
Podszedł do mnie jeden z tych ratowników. Drugi zapewne został w karetce.
-Jak się czujesz?- spytał, klękając obok mnie.- Boli cię coś?
-Ręka...- jęknęłam.
Chciałam dodać jeszcze która, ale on od razu wziął moją prawą rękę, delikatnie ją prostując. Dopiero teraz zauważyłam, że jest cała czerwona (jak palec, który obwiążę się nitką, hamując przepływ krwi. Moja ręka była jak ta część palca, do której nie tylko dopływała krew, ale nawet się w niej kumulowała) i bardzo spuchnięta.
Oczy lekarza się rozszerzyły. Odetchnął głośno.
-Umieram?- spytałam żartobliwie starając się rozluźnić sytuację. Ale w tej chwili zacisnęłam zęby, bo lekarz nacisnął moją kość promieniową.
Potem przejechał palcem po mojej całej ręce od łokcia do nadgarstka. Następnie wyjął ze swojej torby z ekwipunkiem pustą strzykawkę, na którą nałożył wielką igłę. Serce zabiło mi mocniej i po prostu musiałam odwrócić wzrok. Spojrzałam na Izę. Uśmiechnęła się do mnie, chociaż widziałam w jej oczach, że cała ta sprawa bardzo ją poruszyła.
Poczułam ukłucie płytko pod skórą, tam, gdzie nie mogło być żadnych żył. Odwróciłam głowę i zobaczyła strzykawkę niemal pełną mojej krwi.
-Tak myślałem- odezwał się smutno mężczyzna.- To jest złamanie z przemieszczeniem... Chociaż kość nie przebiła skóry, to jest to dla ciebie jeszcze bardziej niebezpieczne, bo zerwała kilka naczyń krwionośnych- spojrzałam na niego pytająco. Jeśli czegoś nauczyła mnie szkoła to na pewno tego, że zerwane naczynia krwionośne to nic dobrego.- Ktoś musi cię poskładać. Trzeba będzie operować.
-Operować?- szepnęłam. Przed oczami zrobiło mi się czarno. Musiałam zrobić się teraz blada jak ściana.
-Musimy się pospieszyć, jeśli chcemy uratować tę rękę- powiedział lekarz, przenosząc mnie na nosze. Po czym pod nosem, bardziej do siebie dodał:- o ile wcześniej się nie wykrwawi.
gify konie
Iza wsiadła ze mną do karetki, za co byłam jej bardzo wdzięczna. Chociaż i tak czułam się samotna, przyjemnie było mieć ją obok. Robert miał zawiadomić moich rodziców (zabrał ze sobą chłopców, bo nie zmieściliby się już do ambulansu). Rodzice musieli być gdzieś po drodze, gdy Rob do nich zadzwonił (próbował się do nich dodzwonić w drodze do naszego domu), bo byli w szpitalu, kiedy ja tam dojechałam.
-Wikuś!-mama podbiegła do noszy, na których jechałam.
Obdarzyłam ją bladym uśmiechem. Przecież jeśli ona się dowie, że koń mi to zrobił, pomyślałam zrozpaczona, to bye konie i jazdo konna.
Lekarze nie zwrócili na nią uwagi, ale kiedy nie chciała mnie zostawić jeden z nich odciągnął ją na bok i zaczął mówić, że wszystko będzie dobrze.
Jechaliśmy na blok operacyjny. Zmrużyłam oczy, zawężając mój świat jedynie do maleńkiej szparki. Czas zdawał się w ogóle nie płynąć. Poczułam dziwne uczucie obojętności. Niech się dzieje, co powinno, a mnie to nie obchodzi.  Nie zmienię przyszłości skoro nawet nie mam wpływu na teraźniejszość.
Sapnęłam, gdy coś gwałtownie dotknęło mojej twarzy. To pielęgniarka nałożyła mi na nią coś w rodzaju maski tlenowej.
-Spokojnie- powiedziała widząc moją reakcję i uśmiechnęła się sympatycznie, głaszcząc mnie krzepiąco po zdrowej ręce.- Wszystko będzie dobrze. A teraz licz od dziesięciu w dół.
W myślach, czy na głos?, zastanawiałam się. Nie miałam jednak siły zapytać, więc postanowiłam mówić na głos.
-Dziesięć, dziew...
gify konie
Otworzyłam oczy. Leżałam na łóżku w ,,pooperacyjnej". Prawa ręka była na miejscu, chociaż spoczywała w bielutkim gipsie. Na salę wbiegli moi rodzice i wszyscy znajomi. Uśmiechnęłam się. Jak miło było ich widzieć.
-Musisz zacząć patrzeć pod nogi- uśmiechnął się tata.
Uniosłam brew.
-O czym ty mówisz?
-O tym- wskazał moją rękę.- Nie wiem jakim trzeba być zdolnym, żeby samemu spaść ze schodów.
Zmrużyłam oczy. O czym on mówi.
Bartek pośpieszył z tajemniczym wyjaśnieniem:
-No bo spadłaś ze schodów, prawda?- położył nacisk na ostatnie słowo i dyskretnie puścił do mnie oczko.
Wtedy wszystko zrozumiałam. Bartek właśnie ratował moją karierę jeździecką. Widziałam w twarzy Roberta dezaprobatę, co do takiego kłamstwa, ale nie próbował mnie pogrążyć. To samo Jakub i Iza.
-Aaa, te schody- z trudem powstrzymałam śmiech.- Każdy może się potknąć.
Gdy wszyscy już wyszli, Bartosz został.
-Bartuś!- rzuciłam mu się na szyję.
Przy rodzicach starałam się hamować emocje, ale teraz musiałam dać im upust.
-Hej- roześmiał się, delikatnie rzucając mnie na łóżko.- Uważaj, młoda.
-Wiki jestem- mruknęłam udając naburmuszoną, po czym, widząc jego zaskoczoną minę, wybuchnęłam śmiechem.- Dziękuję- dodałam.
-Po prostu nie mogłem pozwolić, żebyś miała szlaban na konie. Bez was stadnina byłaby taka cicha i spokojna... mmm... marzenie- kopnęłam go w łydkę.- No co, nie znasz się na żartach?
-Nie! Chwila... bez nas? Jakich nas?
-Jak byś ty więcej nie mogła przyjeżdżać do koni, Iza też by tego nie robiła.
-Racja- pogładziłam lewą ręką powierzchnię gipsu.- Hmm... Tak myślę i myślę, ale chyba nic nie wymyślę. Pomożesz mi?
-A o czym tak myślisz?
-No bo... zastanawiam się... gdzie są w stajni schody!
Bartek wybuchnął śmiechem.
-Oj tam, taki szczególik, Wiki.
-No tak, kogo obchodzi, że spadłam ze schodów, które nie istnieją.
-Chciałem oszukać twoich rodziców, tak? A nie ciebie, więc się nie czepiaj.
Milczeliśmy chwilę, aż w końcu ja przerwałam tą ciszę:
-A co tam u koni?
Bartek posmutniał. Pobawił się szpitalną, foliową nakładką na buta, trącając czubkiem buta o podłogę. Ale nie odpowiedział.
-Co się stało? Coś z Dashą?- zaczęłam się niepokoić
-Nie, Da jest cała i zdrowa...
-Ale?
-Chodzi o Furię. Ojciec chce ją uśpić... i ma rację. Dobrze, że wzięłyście się za oswajanie Dashy, uratowałyście jej życie, ale w przypadku tamtej klaczy to nie wypali.
-Możemy spróbować jeszcze raz...
-Nie rozumiesz? Ona teraz omal cię nie zabiła! Jeśli myślisz, że ktokolwiek pozwoli wam się do niej zbliżyć, to się grubo mylisz!
Wyszedł z sali, a nie byłam na niego zła za takie zachowanie.  Miał rację, Furia była śmiertelnie niebezpieczna, ale przecież to jest schronisko dla koni! Mamy im tu pomagać, a nie zabijać każdego konia, który sprawia jakiekolwiek problemy. Cóż... Jutro wychodzę ze szpitala (jeśli oni myślą, że przez te kilka tygodni dopóki nie zdejmą mi gipsu nie pojadę do Equilandu to są w błędzie, poza tym za miesiąc jedziemy z Izz na obóz jeździecki, więc być może dłużej nie widziałabym Dashy i innych naszych koni), a potem coś się wymyśli...
gify konie
Hey, hi, hello! (:
Notka napisana wczoraj, ale jak obiecałam wstawiona dzisiaj. Miałam napisać ją do drugich czarnych koników, a resztę w następnej notce, ale tak się postaraliście z tymi komciami (aż 5 pod tamtą notką), że postanowiłam i ja się postarać.
A ja dziś zaczęłam dzień już po 8.00. Miałam dziś konkurs ortograficzny. Od 10.00 byłam już na miejscu konkursu (tj. w naszym kochanym kinie ;) ). Potem prezentacja o komunikacji pozawerbalnej, dyktando i projekcja filmu ,,Boisko bezdomnych". A na koniec rozstrzygnięcie konkursu. Pisało 20 osób. Było jedno 1. miejsce, trzy 2. i dwa 3.  A ja zajęłam DRUGIE! :DD To chyba dzięki tym blogom. m.in. tyle razy pisałam ,,co najmniej" razem i tyle razy e-słownik mi podkreślał, że nauczyłam się pisać to oddzielnie. I takie tam, zresztą, co będę wam przynudzać? Ale chyba pierwszy raz w życiu się cieszę, że w poniedziałek idę do szkoły (na konkursie byliśmy z panią, która mnie nie uczy, ale obiecała zadzwonić do mojej polonistki). :)

To tyle ode mnie. Następna notka pojawi się... no właśnie- na pewno się pojawi xD Ze względu na to, że nadchodzi wielki tydzień i do szkoły chodzimy tylko do środy, notkę może napiszę na czwartek, ale nic nie obiecuję. ;) W najgorszym wypadku będzie na sobotę. :)
Papa emotikony na gg najlepsze

czwartek, 21 marca 2013

Rozdział 26

~Wiki~

Niestety nie mogliśmy od razu dowiedzieć się, czy Dasha jest w ciąży. Miało to okazać się dopiero za miesiąc. A tymczasem mieliśmy nadać imiona nowym mieszkańcom naszej stajni i zacząć pracę z nimi.
- Dirty Dun*- powiedziała Iza.
-Co?- Nie zrozumiałam jej w pierwszej chwili.
-Imię dla klaczy- wyjaśniła.- Tej szajerki. Jest maści gniadej, a jej sierść przez kilka godzin doprowadzałyśmy do porządku.
-A więc chcesz, żeby miała na imię ,,brudna". Cóż, po angielsku brzmi ładnie.
-Wiem- Izz się uśmiechnęła.- A ogier?
-Black Stallion**?- spytałam idąc jej tokiem myślenia.
-Jutro już nie stallion tylko gelding.
Zaśmiałam się.
-To niech będzie Black Gelding***.
-Błagam was- powiedział Bartek, który właśnie wraz z bratem skończył pielęgnacje rozszalałej ciepłokrwistej klaczy- nie upośledzajcie tych koni. Właśnie w stajni znalazły się ,,Brudna Gniada" i ,,Kary Wałach". Lepiej jeśli my nazwiemy tą ostatnią.
-To może Furia?- zaproponował Jakub.
-W jej przypadku to bardzo pieszczotliwa nazwa, ale niech będzie.
-Jest aż tak źle?- spytałam.
-Przez kilka okropnie długich dni obserwowaliśmy Dashę, gdy została tu przywieziona- odpowiedział Kuba.- Sama zresztą kilka razy miałaś okazję ją lepiej poznać. I wierzcie mi lub nie, ale wasza Kara była jak baranek. Furia jest szalona.
Przed oczami stanął mi obraz zabiedzonej klaczy, okładanej batem, a na koniec przywiązanej krótko do drzewa bez jedzenia i picia. Nie mogłam zapomnieć, jak (z pewnością przez wiele godzin) wiła się przy tym drzewie, próbując się uwolnić. Pociągnęłam nosem.
Mimo stwierdzenia chłopaków postanowiłyśmy z nią trochę popracować. Otworzyłyśmy drzwi od boksu klaczy i pogoniłyśmy ją w stronę łącznika, zamykając go, gdy tylko Furia znalazła się na lonżowniku.
-Popracuj z Dashą- poleciłam Izie.- Ja zajmę się Furią.
Wzruszyła ramionami, biorąc się za zakładanie Dashy kantarka.
-W razie komplikacji krzycz- powiedziała.
-Na pewno mnie usłyszysz- zaśmiałam się.
Wzięłam lonżę jako linę, bo postanowiłam zacząć od join-up-u. Przeszłam pod ogrodzeniem by znaleźć się twarzą w... pysk z rozwścieczonym koniem. Przez chwilę Furia stała w miejscu po drugiej stronie lonżownika, wpatrując się we mnie. Zdawała się być zdziwiona, że ktokolwiek ośmielił się tak zbliżyć. Uśmiechnęłam się, napawając tą chwilą. Człowiek kontra koń. W takich chwilach zawsze miałam świadomość, że wystarczyłyby złe zamiary konia i mógłby mnie z łatwością skrzywdzić. Niektórzy lubią skakać na banji, a inni wolą stawać oko w oko z dzikim lub zdziczałym zwierzęciem. Ja należałam do tych drugich. Po dłuższej chwili rzuciłam koniec lonży w stronę klaczy. Ona wydawała się wybudzić z jakiegoś transu. Podskoczyła do góry, w powietrzu wierzgnęła tylnymi nogami, po czym zaczęła galopować... prosto na mnie. Rzuciłam lonżę jeszcze raz, ale to zdawało się tylko jeszcze bardziej ją rozjuszyć. Zaczynała mi się ta zabawa nie podobać. Postanowiłam jednak ustać na nogach. Przypomniałam sobie jak to było w przypadku Dashy. W 90% to nasza odwaga ją ujarzmiła. Koń, przed którym każdy uciekał, nie mógł zrozumieć, jak ktoś mógł stanąć przed nim niewzruszony. Jednak Furia zdawała się myśleć inaczej. Upuściłam lonżę, pokazując, że nic jej nie zrobię, ale to jej nie przekonało. Była tylko jedno foule galopu ode mnie i nawet nie próbowała zwolnić. Jeszcze jeden krok... skoczyłam w bok, upadając na piasek ujeżdżalni. Kątem oka dostrzegłam, że klacz stoi teraz tam, gdzie ja przed sekundą. Wbiła kopyta w ziemię dając upust wściekłości. Ale nie wystarczyło jej, że teraz leżę na ziemi bez niczego do obrony. Zobaczyłam jej kopyta nad sobą. Przed oczami stanęły mi słowa z książkowego ,,Zaklinacza koni": ,,Grace już nieraz widziała jak Tom w ostatniej chwili uskakuje sprzed końskich kopyt. Tym razem jednak tego nie zrobił. Ogier kopnął go w głowę i Tom padł na ziemię. Koń stanął dęba jeszcze raz, tym razem by znaleźć stabilniejszy grunt niż ludzkie ciało, po czym pogalopował w dal"****. Zakryłam rękami głowę, z ust wyrwał mi się krótki pisk, jednak oczami wyobraźni widziałam siebie jako tytułowego zaklinacza. Klacz kopnęła mnie w rękę (którą się osłaniałam). Usłyszałam trzask i poczułam wielki ból emanujący z prawej ręki. W końcu straciłam przytomność. Zanim całkiem ,,odpłynęłam" usłyszałam jeszcze jak ktoś woła moje imię.


*dirty dun(ang.)- (dosł.) brudny gniadosz, (tu:) brudna gniada.
** Black Stallion- (ang.) Kary Ogier
***Black Gelding- (ang.) Kary Wałach
**** te słowa pisałam z pamięci, więc mogą nieco się nie zgadzać z treścią książki
_________________________________________
Miałam w tym miejscu strzelić moje sławne dwa koniki (odpowiednik trzech gwiazdek) i dopisać wszystko po wypadku , ale postanowiłam zagrać Wam na nerwach ( xD ), więc... [werble] kończę w takim momencie. (; A co do sobotniej notki: będzie w sobotę jeśli pod tą notką zobaczę 4 komcie. Jeśli nie, to ja sobie mogę poczekać }:)
A dziś moja ,,kochana" klasa, która przez nauczycieli jest bardzo lubiana, zamiast iść do szkoły w ten jakże piękny dzień wagarowicza, została wytypowana do pójścia na festyn na Rynku, jako jedyna klasa w szkole :D Tak więc 20 min stania na Rynku, w tym trochę tańczenia Gangnam style (w moim przypadku to raczej oglądania go) i już od dwóch godzin jestem w domu :D

piątek, 15 marca 2013

Rozdział 25

~Wiki~
Wyskoczyłam z wielkiej ciężarówki do przewozu koni. Sami nie mieliśmy takiej dużej, więc tą musieliśmy wypożyczyć.
-To ja wyprowadzę konie- krzyknęłam, biegnąc w stronę stodoły.
-Wiki, czekaj!- zawołał ostro Robert, zaciągając hamulec ręczny. Spojrzałam na niego pytająco.- Z tego, co mi opowiadałyście wynika, że ci ludzie mogą być naprawdę niebezpieczni. Wolałbym cię nie puszczać tam samej.
Skinęłam głową, chociaż nie chciałam zostawać tu dłużej, niż to konieczne. Byliśmy tylko we dwójkę. Iza z chłopakami zostali w stajni. Przed niespełna trzema godzinami przywieźliśmy tam Broszkę (jej ostatni właściciele nie robili najmniejszego problemu, a wręcz ucieszyli się, że uwolnią się od klaczy i będą mieć świadomość, że Gniada jest w dobrych rękach). Moi przyjaciele zaoferowali pomoc przy niej, a ja obiecałam  Robertowi, że pomogę mu się zająć sprawą pozostałych trzech koni. Jedna z nas musiała pokazać mu drogę do tego domu, więc ustąpiłam Izie, która miała zostać w schronisku. Tym bardziej, że sama chciałam pomóc w uratowaniu koni. Gdy tylko ,,wysadziliśmy" Broszkę w Equilandzie, pojechaliśmy na policję, by zdobyć nakaz odebrania im tych zwierząt. Wystarczyło pokazać im nagranie Izy, a od razu wzięli się za sporządzanie nakazu.
Tak więc teraz staliśmy na podwórku i czekaliśmy, aż ktoś się pokarze. Nie musieliśmy długo czekać. Nie minęła nawet minuta, gdy z domku wyszedł ten sam mężczyzna, który omal nie zastrzelił Vancouvera. Ale tym razem był nadzwyczaj trzeźwy.
-Słucham państwa?- powiedział, zbliżając się do nas, a ja bezwiednie zrobiłam krok w stronę Roberta.
-Doszły mnie słuchy, że okropnie traktuje pan konie. Mamy nakaz ich odebrania- Robert uniósł kartkę, którą na wszelki wypadek wcześniej skopiowaliśmy.
-Ja? Panie, ja w życiu konia nie uderzyłem, jak Boga kocham. Moje koniki mają co dzień pełne żłoby i świeżą słomę.
-Zaraz zobaczymy. Wiki- wskazał szopę głową.
Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam i poszłam w stronę budynku, w którym trzymano konie. Wtedy mężczyzna przyjrzał mi się i chyba mnie poznał.
-To ty!- krzyknął, biegnąc w moją stronę.- Już ja ci pokażę.
Zamurowało mnie. Stałam w miejscu patrząc na niego zaskoczona tą reakcją. Wtedy Robert pośpieszył mi z pomocą.
-Stój, pan!- zawołał, łapiąc go za ramiona i przytrzymując mocno.- Niech idzie. Zobaczymy, w jakim stanie są konie.
Weszłam do stodoły. Od razu zaleciał mnie wielki smród, jak w szambie. Początkowo nic nie widziałam, bo w pomieszczeniu panował całkowity mrok. Dopiero gdy otworzyłam drzwi na oścież, do środka wpadło trochę słońca (nie dużo, bo od wejścia już zaczynał się las i rosły przy nim dwa rozłożyste drzewa). Po chwili moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Postąpiłam dwa kroki do przodu i powitało mnie ciche rżenie.
-Spokojnie- szepnęłam. Miałam na celu uspokoić konie, ale chyba bardziej siebie uspakajałam.- Wszystko w porządku...
Zobaczyłam jednego z koni i aż się zachłysnęłam. Miał on co najmniej 2 metry w kłębie i był tak potężny... Mógłby mnie zmiażdżyć nawet niechcący. Dużo wiedziałam o szajrach, ale pierwszy raz widziałam takiego na żywo. Był on zupełnie czarny poza latarnią na pysku i białymi  pończoszkami na każdej z nóg. 
Z wrażenia nie zauważyłam, w jakim rzeczywistym stanie jest konik. Stał po kolana w łajnie, jego naturalnie długie grzywa i ogon teraz były splątane, sprawiając wrażenie co najmniej dwa razy krótszych. Czarna barwa sierści jedynie podkreślała wystające spod skóry żebra, chociaż przyklejone do nich błoto niemalże wypełniało ubytki masy mięśniowej.
-Witaj, śliczny- szepnęłam, nieśmiało wyciągając dłoń w jego stronę. On nie próbował uciec, czy mnie zaatakować. Wręcz przeciwnie. Trącił pyskiem dłoń zawisłą w połowie drogi do jego łopatki.- Grzeczny konik. Chodź, zbieramy się stąd- sięgnęłam do przełożonego przez ramię kantara (zawiesiłam go tam, gdy wyjeżdżaliśmy ze schroniska). 
Przez moment miałam wątpliwości, czy uda mi się go założyć olbrzymowi, ale on, jakby wiedział, że chcę dla niego dobrze, opuścił łeb na wysokość mojej głowy. Bez problemu założyłam kantarek. Lekko pociągnęłam za uwiąz, żeby zachęcić ogiera do postąpienia kilku kroków w stronę wyjścia. Szedł on bardzo powoli, kroczek za kroczkiem, lekko utykając i zaczęłam się zastanawiać, kiedy ostatnio ktoś wyprowadzał go ze stajni. Jednak po chwili szedł już pewnie. Poprowadziłam go ze stodoły przed dom, a tam przeszliśmy dookoła Roberta. Gdy przyśpieszyłam do żwawego marszu, szajer się potknął, a ja stanęłam wystraszona, klepiąc go krzepiąco po łopatce.
Robert tylko pokręcił głową, zdruzgotany widokiem zwierzęcia.
-Wprowadź go do przyczepy- polecił.
-Łapy precz! To moje zwierzę! -krzyknął właściciel konia.- Ono ma swoją cenę!
-Zamilcz- mruknął Rob.- Mam dla ciebie wystarczający układ: nie sprawiaj nam problemów, a my nie wniesiemy sprawy do sądu. A sąd przyznałby panu na pewno większą grzywnę niż warte są wszystkie te trzy konie razem wzięte.
Wprowadziłam ogiera do przyczepy, a potem zajęłam się klaczą tej samej rasy, ale gniadej maści bez odmian (jedynie szczotki pęcinowe były białe). Nie sprawiała problemu. Najgorzej było z klaczą, którą ostatnio widziałam, gdy byłyśmy tu z Izą. Na mój widok spróbowała stanąć dęba, ale uniemożliwiła jej to pętla od sznura na szyi, za którą była przywiązana do ściany. Uniosła się więc lekko i wierzgnęła przednimi nogami. Przed oczami stanęła mi Dasha, ale ona po prostu bała się ludzi i pomogłyśmy jej ten strach (przynajmniej częściowo) przezwyciężyć. Ta klacz wyglądała jakby ich po prostu nienawidziła. Próbowałam jeszcze kilka razy do niej podejść, ale w końcu musiałam użyć dość drastycznych metod. Z plecaka, który wzięłam z samochodu po wprowadzeniu do przyczepy pierwszego z koni, wyjęłam niewielką strzykawkę i nabrałam do niej trochę środka uspokajającego. Wolałabym tego nie używać, bo ten środek zupełnie ogłupia zwierzę i (jeśli chodzi o działanie) mógłby być odpowiednikiem pigułki gwałtu, ale wolałam to, niż zostawiać ją tu samą.
Jednak zrobienie jej zastrzyku nie było takie proste. W końcu podeszłam do niej z boku najbliżej jak mi pozwoliła i szybkim ruchem podałam jej zawartość strzykawki. Po minucie mogłam ją wprowadzić do przyczepy. Ustawiłam ją przodem do wejścia, żeby nie ofiarowała komuś kopniaka, kiedy otworzy się przyczepę, gdy ,,pigułka gwałtu" przestanie działać.
-Możemy jechać- zakomunikowałam.
Robert puścił właściciela... byłego właściciela koni i wsiadł na miejsce kierowcy, i pojechaliśmy do Equilandu.
gify konie
Właśnie skończyliśmy wyprowadzać z przyczepy ostatniego z koni. Wcześniej chłopaki przygotowali im boksy odpowiedniej wielkości, żeby zmieściły się w nich nawet olbrzymy. (Stajnia była zupełnie pusta, bo moi przyjaciele wyprowadzili na padok wszystkie konie.) Obie klacze (klaczka z charakterem cały czas była pod wpływem środków uspokajających, chociaż powoli przestawały już działać). Ogiera postanowiłyśmy doprowadzić do porządku. We czwórkę zajmowaliśmy się jego czyszczeniem. Ja starałam się rozplątać, wyczyścić i wyczesać ogon, a Izz grzywę. Bartek szczotkował całą sierść, a Kuba czyścił kopyta. Gdy skończyłyśmy z naszą pracą, wzięłyśmy szczotki i zabrałyśmy się do pomagania Bartkowi przy szczotkowaniu konika. Robert zaś wziął się za załatwianie wizyty weterynarza- nasze nowe nabytki (z Broszką włącznie) trzeba było przebadać, zaszczepić, odrobaczyć, a ogiera szajra wykastrować.
-Witam wszystkich!- usłyszałyśmy zza drzwi stajni głos... Amandy.
Odwróciłam się i zobaczyłam, jak dziewczyna, siedząc na szlachetnym selle françaisie maści gniadej zagląda przez drzwi, przyglądając nam się uważnie.
-Cześć- mruknęłam pod nosem. 
-Zaraz z wami porozmawiam, tylko puszczę mojego ślicznego Kamisa na jeden z tych waszych tak zwanych padoków- położyła nacisk na to słowo. Nie zwróciłam uwagi na to, o czym ona mówiła. Cieszyłam się, że jeszcze przez chwilę będę miała spokój. Właśnie skończyłyśmy czyścić szajra, kiedy wróciła Amanda. Ignorując ją wyprowadziłyśmy z boksu klacz tej samej rasy i wzięłyśmy się za jej pielęgnację.
-Wiecie jak wspaniały jest Kamis?- zadała pytanie, które ja uznałam za retoryczne.- Nie ma drugiego takiego konia. Skacze jak Huaso*, biega jak Secretariat. Muszę wystartować na nim w biegu myśliwskim albo...
-Jeśli jest taki wspaniały- nie wytrzymała Iza- to idź do niego, a nam daj święty spokój.
-Aale jaa jeeszcze niee skończyyłam...- odparła spokojnie, przedłużając niektóre samogłoski, co tylko mnie wkurzyło.
-Wypadałoby ją umyć- Bartek spróbował rozładować sytuację.- Mógłby ktoś przynieść z siodlarni  koński szampon?
-Ja pójdę- odparłam szybko.
Szybkim marszem dotarłam do siodlarni. Otworzyłam szafkę z różnymi rzeczami do pielęgnacji i wyjęłam z niej szampon. Już miałam wrócić do przyjaciół, kiedy nagle wyjrzałam przez okno. W oczy rzuciła mi się Dasha... na którą wskoczył Kamis (!). Gniadosz był rozsiodłany, jego rząd wisiał na ogrodzeniu.  Klacz stała spokojnie, podczas gdy ogier ,,robił swoje". Rzuciłam szampon i z krzykiem wybiegłam ze stajni:
-Dasha!!!
Wszyscy odprowadzili mnie zdziwionymi wzrokami.
W ciągu kilku sekund dobiegłam do padoku, przeskoczyłam przez ogrodzenie i stanęłam koło Karej. Ogier na widok mnie biegnącej w jego stronę zwątpił- zeskoczył z Dashy i odgalopował od nas. Zobaczyłam Amandę stojącą opartą o ścianę stajni z założonymi rękami, patrzącą na nas beznamiętnie.
-Czy ci całkiem kosmici mózg wykradli?!!!- wydarłam się na całe gardło.- Jak mogłaś puścić ogiera na wybieg z płodnymi klaczami?!!! Jesteś nienormalna!!!
Pożałowałam, że nie zwróciłam uwagi na jej wcześniejsze słowa. W końcu mamy tylko jeden duży padok. Powinnam zainteresować się tym, ale to nie była moja wina! To Amanda powinna płacić za swoją głupotę. (Wątpiłam, że zrobiła to specjalnie.)
Zaczęłam głaskać Dashę po szyi. Amandy w ogóle nie ruszyły moje słowa. Kątem oka dostrzegłam, że Bartek jej coś mówi, a następnie ona szybko zabrała się za siodłanie Kamisa i dosiadła go, szykując się do odjazdu.
-Jeśli wyjdzie z tego źrebię, to na alimenty nie wyrobisz!!!- krzyknęła za nią Iza.
Mimo sytuacji nie udało mi się powstrzymać lekkiego uśmiechu. Groźba z alimentami na konia zabrzmiała nieco zabawnie. Ale co jeśli Izz ma rację i Dasha faktycznie jest w ciąży?, pomyślałam. Wystarczy mi, że nie możemy znaleźć domów dla tych koni, które już mamy. Nie potrzebujemy jeszcze rozmnażać tych kopytnych nieszczęść...

*Huaso- koń, do którego należy rekord w skokach przez przeszkody. Ustanowił ten rekord w 1949 r., a wyniósł on 2,47m.
____________________________________
Co tam u Was? 
U mnie szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. W środę 3 kartkówki (na trzech pierwszych lekcjach tj. niemiec, chemia [spoko, nasza stara nauczycielka ciut się połamała i ją operowali i mamy zastępstwo]) i matma, wtorek historia, czwartek anglik, dziś względne luzy i nawet zaliczyłam 5. z fizy z odpowiedzi czyli za rysunek ,,obrazu w zwierciadle wklęsłym". 
A za oknem zamiecie i zawieje (chociaż na razie tylko zawiewa, bo zamieść nie ma kto xD [i dziś niemal czołgałam się do szkoły]). 
Ja chcę wiosnę! Kiedyś na Dzień Kobiet kobiety chodziły w krótkich spódniczkach, a teraz? 15 marca i (przynajmniej u nas) -7°C, śnieg po łydki i wiatr (czasami) z 80km/h -,-
A tutaj wierszyk dla koniarzy: :D
"Koń jest bogiem,
Galop nałogiem,
Kłus podstawą,
Skoki zabawą,
Upadek zwątpieniem,
Jazda pocieszeniem,
Palcat pomocą,
Łydki całą mocą,
Ostrogi zbytkiem,
Siodło nabytkiem,
Grzywa uchwytem,
Kask jeźdźca bytem."

środa, 13 marca 2013

Zmiana na blogu


Drogi Czytelniku, 

Jeśli obserwujesz tego bloga to zapewne zauważyłeś, że piszę bardzo nieregularnie. Otóż jest to mój ostatni post, ponieważ nie mam siły dalej prowadzić bloga. Powodem jest m.in. szkoła, egzamin gimnazjalny, brak wolnego czasu i kilka innych przyczyn. 

Ale głowa do góry! Jak pewnie zauważyliście, tytułem posta nie jest "koniec" ani "zawieszenie", tylko "zmiana". Blog będzie dalej prowadzony przez Sydney F.
 
Dziękuję Sid., że będzie dalej kontynuowała opowieść i jestem Wam wdzięczna za wierne czytanie moich rozdziałów. 

Pozdrawiam

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział 24

~~Wiki~~

   Była sobota. Nic tak nie cieszy ludzi jak wolny, ciepły ranek. Ja i Izz postanowiłyśmy pojechać rowerami nad jezioro pod miastem. Robert wcześniej nas uprzedził, że do schroniska przyjeżdżają weterynarz, który zbada stan wszystkich koni, i kowal, więc nie ma tam dziś nic do roboty.
Wyjechałyśmy z domu i pojechałyśmy w stronę lasu, w przeciwnym kierunku niż Equiland. Jadąc rowerem po piaszczystej ścieżce, na której piach hamował ruch kół pomyślałam, jakby to wspaniale było jechać tędy konno. Powinniśmy się kiedyś we czwórkę wybrać tu na konną przejażdżkę. Mój rower dwa razy przewrócił się na tym piachu aż w końcu stwierdziłyśmy, że dalej nie da się jechać. Zeszłyśmy więc z naszych pojazdów i poszłyśmy pieszo.Po niedługim czasie doszłyśmy nad piękne, malownicze jeziorko dookoła otoczone lasami. Woda była ciepła i czysta. Po prostu musiałyśmy się w nim wykąpać.
   Minęła może godzina, kiedy usłyszałyśmy tętent kopyt.  Pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl była Amanda, bo oprócz Equilandu (w którym dziś nikt nie miał czasu na jeżdżenie) jej stadnina jest najbliżej tego jeziora. Potem jednak usłyszałyśmy znajome ,,wio!" albo ,,hetta!" czy ,,prr!" nie miałyśmy wątpliwości, że to na pewno nikt z Green Trees. Nie mają tam wozu, zresztą nic dziwnego, skoro stadnina skupia się jedynie na treningu skokowym i hodowli koni skokowych. Ktoś musiał jechać jednokonnym powozem.
-Przywitamy się- spytałam Izy.
-Chyba żartujesz?!- jej słowa poprzedził trzask bata, ale ten przeciął powietrze, nie uderzając konia.- Nie cierpię podejścia takich ludzi do bytu konia.
-Jak chcesz, ale pamiętaj, że jesteśmy też wolontariuszkami w schronisku dla koni i może warto byłoby zainterweniować jakby coś było nie tak.
Iza jednak uparła się, że zostanie nad wodą i nie będzie patrzyła na biednego konia.
Zrobiłam tylko trzy kroki, żeby wyjść zza drzew i objąć wzrokiem konia. Na jego widok aż mnie zamurowało.
-Izz, musisz to zobaczyć- wydusiłam z siebie i oparłam się o najbliższe drzewo, bo myślałam, że zaraz zemdleję. Czułam się jakbym zobaczyła ducha.
-Wszystko w porządku?- spytała i dołączyła do mnie. Aż się zachłysnęła widząc tego samego konia co ja.- Broszka!!!- krzyknęła.
W tym momencie klacz też nas zauważyła i, nie zważając na sprzeciwy woźnicy, podkłusowała do nas. I już nie miałyśmy wątpliwości, że to nasza ukochana Broka. Była prawie taka jak ją zapamiętałam: gniada hanowerka kipiąca życiem. Niezależnie od tego, przez co przeszła w ciągu ostatnich miesięcy jej oczy lśniły radośnie.
Całą kłodę klaczy (a w szczególności grzbiet i boki w miejscu przechodzenia przez nie popręgu) pokryte były drobnymi szramami- wyglądały jakby zostały zrobione przez siodło położone na pokrytym piachem grzbietem, który raniły trąc o niego. Na łopatkach i zadzie Broszki lśniły też rany od bardzo mocnych uderzeń palcatem albo innym batem. Do tego całą sierść klaczy pokrywał kurz, miałam jednak podstawy by podejrzewać, że kurz osiadł na jej sierści podczas jazdy, a nie została zaprzężona do wozu brudna. Spod skóry wystawały jej żebra, łopatki i miednica przez co wyglądała na o wiele starszą niż była w rzeczywistości. Prawa przednia noga wygięta była pod dziwnym kątem, wyglądała jakby w ogóle źle się zrosła. gdy klacz do nas szła zauważyłyśmy, że kuleje- w ogóle nie opierała ciężaru ciała na tej nodze (jedynie dostawiała ją do innych by lepiej utrzymać równowagę). Za to prawą przednią nogę pokrywała blizna wyglądająca jakby ktoś zdarł z niej skórę i aż bałam się pomyśleć co ktoś z nią zrobił.
Mimo fatalnego wyglądu pod licznymi ranami i pokrywającym sierść kurzem lśniły resztki godności i dumy. Widziałyśmy też, że pewnie wcześniej wyglądała gorzej, poza tym nie dostrzegłam świeżych ran, a to znaczy, że obecny właściciel dobrze ją traktuje. Nawet jeśli zmusza ją do cięższej pracy.
-Broszka...- szepnęłam i się rozpłakałam. Wtuliłam twarz w jej grzywę. Całkiem zapomniałam o mężczyźnie siedzącym na wozie, którego koń w ogóle się nie słuchał.
Iza po drugiej stronie klaczy robiła to samo.
Broka zarżała radośnie i opierała nam głowę na ramionach- raz mnie, raz Izie.
-Co to ma znaczyć?- spytał wreszcie surowo woźnica.
-To była nasza ukochana klacz- wyjaśniła moja przyjaciółka.- Po tragicznym wypadku, w którym złamała nogę i omal nie zabiła swojego jeźdźca, wysłali ją na rzeź i byłyśmy przekonane... myślałyśmy... no... że nie żyje. Wziął ją pan z rzeźni?
-O czym wy mówicie?- spytał ciągnąc za lejce, by ,,sprowadzić klacz do pionu". Broszka zarzuciła łbem, a on dawał jej taką długość lejców, żeby nie mogła nas trącać głową.- Kupiłem ją od mojego znajomego ze stadniny, a teraz chcę ją przyuczyć do pracy w lekkiej, dwukołowej dorożce. No już, zmykajcie, pókim dobry. -Po tych słowach trzasnął batem tuż przy mojej głowie. Odskoczyłam do tyłu. Myślałam, że na Broszkę, ale wciąż mocno trzymał lejce przytrzymując klacz w miejscu, a po chwili nie miałam wątpliwości, że chciał nas nastraszyć.- Jeszcze tu jesteście? Żegnam!
Wydał komendę do ruszenia i Broszka ze zwieszoną głową ruszyła dalej stępa. Cały czas stępowała, woźnica jej nie poganiał. Wiedziałyśmy, że nie każe jej w takim stanie nawet kłusować.
-Zobaczyłyśmy klacz, którą od dawna uznawałyśmy za martwą- westchnęłam, gdy powozik oddalił się na tyle, żeby jego właściciel nas nie słyszał.- Powinnyśmy przynajmniej wiedzieć, gdzie jest jej nowy dom.
Postanowiłyśmy śledzić Broszkę. Przeszłyśmy jednak tylko kilkanaście metrów, kiedy zobaczyłyśmy jak mężczyzna zdjął z niej chomąto razem ze wszystkimi paskami i wprowadził ją do niewielkiej szopy. Potem dołączył do nich inny mężczyzna i zaczęli rozmawiać. Nie słyszałyśmy o czym mówili, jednak zdawali się kłócić. W końcu postanowiłam wykorzystać dzień ,,urlopu", by zrobić coś pożytecznego, a nie tylko sterczeć tu jak strach na wróble.
-Nie ciekawi cię, co działo się z Gniadą przez te wszystkie miesiące?
-Żartujesz?- spytała Izz zbulwersowanym głosem- Umieram z ciekawości! Ale jak niby miałybyśmy się dowiedzieć?
-Po nitce do kłębka- odparłam.- Musimy jedynie znaleźć tych, którzy tamtego dnia zabrali Brokę. Oni nam powiedzą kto wziął ją z rzeźni, potem ta osoba powie nam, komu sprzedała tą klacz i tak trafimy do tego mało sympatycznego woźnicy... A przy okazji dowiem się komu mam dać po gębie za jej rany- zazwyczaj nie mówiłam w ten sposób, ale mogłabym nawet zabić kogoś, kto krzywdzi konie.
-No to wracamy do miasta- podsumowała Iza.- Kierunek-rzeźnia.
gify konie
   Nie wiedziałyśmy, co prawda, kogo szukamy (jak mają na imię ,,ci dwaj", na nazwisko, czy w którym miejscu w tym ogromnym budynku pracują), ale musiałyśmy tu przyjść, bo bez rozmowy z kierowcą ciężarówki nie trafimy do pierwszych właścicieli Broszki. Gdyby rzeźnie miały szklane ściany wszyscy bylibyśmy wegetarianami, pomyślałam wchodząc do ,,mięsotwórni". Na szczęście w tym miejscu nie trzymali zwierząt. Tu wytwarzali tylko parówki, kiełbasy, kaszanki i inne mięsa, które nawet ja mogłabym jeść, bo z mięsem nie miały wiele wspólnego. Niektórzy się śmieją, że parówki to wegetariańskie mięso, bo mają może ze 20% mięsa, ale dla mnie to było straszne. Czym oni nas trują? Czymś muszą uzupełniać braki mięsa.
   Po wypadku Broki przeszłam na wegetarianizm i jakoś żyję... na razie. Ciężko było pokłócić się z mięskiem, ale widząc szynkę wyobrażałam sobie świnkę biegającą radośnie po podwórka, a potem ta świnka zamieniała się w mojej głowie w konie- cierpiące i umierające, które wcześniej beztrosko galopowały po łące, i mnie mdliło. Mama nie miała ochoty gotować dla mnie osobnych obiadów, ale, kiedy każdy zjedzony przeze mnie kotlet na nowo ujrzał światło dzienne i to podczas rodzinnego obiadu, dała za wygraną. Czasem jest trudno nie jeść mięsa, ale w chwilach zwątpienia myślę sobie, że każdy dzień bez mięsa jest jak jedna uratowana kurka, tydzień jak świnka, miesiąc to już jedna uratowana krówka bądź koniś, chociaż w życiu nie miałam w ustach koniny. Tak jakby... No dobra... powiedzmy, że nigdy nie połknęłam koniny. Raz koleżanki mnie nią uraczyły... ,,Z czym masz kanapki? ", spytałam jedną z koleżanek, z którą chodziłam do czwartej klasy podstawówki. ,,Z kiełbasą, odparła, bardzo smaczną. Chcesz gryza?" Zgodziłam się i wzięłam dość obfitego gryza. Byłam mała, kultura osobista to było dla mnie dość obce pojęcie i nie wiedziałam, że jak ktoś częstuje to nie powinno się od razu zjadać mu jednym gryzem połowy kanapki. 
Ta kiełbasa jakoś dziwnie smakowała. ,,Co to?", spytałam. ,,Konina", odpowiedziała równie obojętnie jak ja mogłabym powiedzieć 'ser żółty'. Plułam dalej niż widziałam... Skończyło się na sprzątanie całego szkolnego korytarza, bo moją reakcję dostrzegł dyrektor...
   Byłyśmy chyba w jakiejś wędzarni. Z sufitu zwisały potężne zwały szynki. Spuściłam głowę i unosiłam ją tylko po to, żeby przyjrzeć się mijanym ludziom.
-Mogę w czymś pomóc?- spytał grubawy facet po czterdziestce. Wyglądał sympatycznie, ale ja skrzywiłam się i odwracając wzrok zostawiłam Izie wątpliwy zaszczyt odpowiedzenia mu.
-Szukamy dwóch panów, którzy kilka miesięcy temu odbierali ze stadniny Świat Rumaków klaczkę ze złamaną nogę.
Mężczyzna skinął głową na znak, że zrozumiał.
-Zdzichu!- zawołał, a gdy podszedł do nas obiekt jego wołania, ten poklepał go po plecach i dodał:- No, no, stary. Takie ślicznotki o ciebie pytają... Zostawię was samych, a potem musisz mi wszystko opowiedzieć.
Uśmiechnęłam się mimo lekkiego zażenowania. W stojącym przed nami mężczyźnie rozpoznałam tego, który do końca został z Broszką i czule ją głaskał. Kierowca ciężarówki był w w trasie. Nie wyglądał na szczęśliwego i pomyślałam, że może nie lubi tej pracy. On rozwiał moje wątpliwości:
-Kocham konie- oznajmił.- Ale nie mam żadnego wykształcenia. Skończyłem ledwie osiem klas podstawówki i teraz nawet w zwykłym spożywczaku wymagają lepszego wykształcenia. Miałem do wyboru albo pracować tutaj, albo zamieszkać pod mostem i umrzeć z głodu.
Świetnie go rozumiałam. W obliczu zagrożenia życia i zdrowia żadna pasja nie przetrwa... Zrobiło mi się go żal. Później opowiedział nam całą historię Gniadej odkąd zniknęli nam z oczu i powiedział, kto wziął klacz. (Na wszelki wypadek wymieniliśmy się numerami telefonów.) Podobno wykupiła ją organizacja pomagająca koniom.
-Taki trochę Equiland, tylko że większego kalibru- podsumowała Iza.
-Dokładnie- potwierdził ,,Zdzichu".- A teraz wybaczcie, ale wracam do pracy. A, i jeszcze jedno. Mam znajomości w ,,koniobójni". Dość często tam bywam. Częściej niż bym chciał... Powiedzcie tylko słowo, a pomogę wam uratować całe tabuny koni. Trafia ich tam tyle... Ludzie nie mają sumienia! Wasza Broszka była już ,,zmarnowana" jak to niektórzy mówią. Ale pod nóż idą w większości rasowce, a do tego zdrowe, młode, często nawet niechciane źrebaki-noworodki po klaczach, które miały ,,wpadkę". Zadzwonię do was, gdy trafię na jakiegoś młodego konia, któremu da się pomóc.
Podziękowałyśmy mu po czym wzięłyśmy sprzed rzeźni rowery i skierowałyśmy się do EquilanduXXL, oddalonego 10 kilometrów od Green Trees w kierunku wschodnim (miasto i nasze schronisko były na zachód od stadniny Amandy). A rzeźnia była na zachód od miasta.
-5 kilometrów do miasta, z 10 przez miasto przez całe miasto i to w jego najwęższym miejscu, chyba 16 jest z obrzeży miasta do Świata Rumaków... przepraszam: do GREEN TREES- zaakcentowałam tą nazwę- a stamtąd już tylko 10 kilometrów do organizacji. To będzie jakieś... 41 kilometrów- podliczyłam z głośnym jęknięciem.- A teraz jest godzina 13.00. Przecież my do kolacji się nie wyrobimy! Jeśli po drodze nie padniemy... Może weźmy kogoś z samochodem. Do naszych domów będzie nie więcej niż 8 kilometrów. Jak się sprężymy to za pół godziny będziemy, a potem zobaczymy, kto będzie chętny nas podwieźć.
gify konie
Ale bym sobie teraz pojeździła konno, westchnęłam cicho. Dojeżdżaliśmy właśnie do Equilandu, ale mieliśmy go ominąć i pojechać do tego drugiego schroniska. 
Gdy wyjechałyśmy z rzeźni lekko przeceniłyśmy swoje zdolności. Dotarcie do domu zajęło nam ponad godzinę. Na szczęście nie poszło to na marne. Mój tata zgodził się być osłem... ekhm, ekhm... OSOBĄ, która zawiezie nas tam, gdzie zechcemy. 
I tak patrząc na pojawiające się w dali zarysy stajni z naszymi ukochanymi końmi wpadłam na świetny pomysł.
-Tato, wysadź nas w Equilandzie- zarządziłam.- Dalej trafimy same.
Iza spiorunowała mnie wzrokiem.
-Zamierzasz iść 18 kilometrów na piechotę?- warknęła.
-Kto mówi o PÓJŚCIU tam?- puściłam do niej oczko.- Zaufaj mi.
Więc ojciec wysadził nas przed stajnią i odjechał. Opowiedziałam Izie o moich planach. Postanowiłam ,,pożyczyć" konie ze stajni i konno pojechać tam, gdzie chcemy. Dostaniemy się wszędzie, nawet tam, gdzie mogłybyśmy tylko pomarzyć o wjechaniu samochodem, no i będzie szybciej niż rowerem (nie mówiąc o chodzeniu).Ona natychmiast się na to zgodziła. Entuzjastycznie ruszyła w stronę stajni; ja za nią. Wszędzie było zupełnie pusto. Nie wiem dlaczego, ale wyobrażałam sobie, że dookoła będzie mnóstwo ludzi i koni, tymczasem...
-Aaaaaach!!!- usłyszałyśmy krzyk.- Pomocy!!! Grzeczny konik... Zostaw mnie!
Tym pełnym przerażenia słowom towarzyszył akompaniament w postaci końskiego rżenia.
DASHA!, uświadomiłyśmy sobie nagle. Pobiegłyśmy w kierunku jej boksu. Zobaczyłyśmy młodego mężczyznę- najwyżej dwudziestoparoletniego. Ubrany był w biały fartuch. Kucał on w kącie boksu (z drugiej strony niż drzwiczki od boksu). Pośrodku boksu leżało puste pudełko, a dookoła leżały porozrzucane różne sprzęty lekarskie i kowalski, m. in.: strzykawka (z włożoną igłą i jakimś płynem wewnątrz), tarnik; obcęgi; mała, składana kopystka; cęgi; nóż kopytowy; kilka podkowiaków; zwinięty bandaż...
-Dobrze mu tak- podsumowałam los mężczyzny, obrzucając nerwowym wzrokiem ,,narzędzia tortur".
-Nawet tak nie mów!- uniosła się Iza.- Czyżbyś zapomniała, jak to jest patrzeć z dołu na rozszalałe kopyta  dzikiego konia?
-Ukh- mruknęłam. Oczywiście, że nie zapomniałam. Od tamtej chwili dużo się zmieniło w moich stosunkach z Dashą, ale nigdy nie udało mi się zapomnieć jak potraktowała mnie za pierwszym razem. Gdyby nie Bartek nie mogę stwierdzić, czy na pewno wyszłabym z tego cało. A teraz ten weterynarz potrzebował pomocy.- Zajmę się Karą, a ty bierz faceta- poleciłam najkrócej jak umiałam. Po czym weszłam do boksu klaczy, znów wiele ryzykując, bo w takim stanie nawet niechcący mogłaby mi zrobić krzywdę.- Spokojnie, Dasha, to tylko ja- pogładziłam spocony bok i klacz momentalnie się uspokoiła.
Wtedy podeszłam do jej łba i, drapiąc ją między oczami, starałam się odwrócić jej uwagę. Niestety niezupełnie mi się to udało, bo przecież konie widzą wszystko po bokach, a nie ryzykowałam ustawiać ją zadem do Izy i tego obcego. Moja koleżanka jednak bez problemu go wyprowadziła z boksu. W naszej obecności jakby wszystkie opętujące ją demony zniknęły nagle. Kto by pomyślał, że ten oto spokojny koniś przed chwilą szalał i omal nie zabił człowieka. Poklepałam ją po łopatce i skrzyżowałam ręce na piersi.
-Co ja mam z tobą zrobić, Dasha?- spytałam na tyle głośno, by inni też usłyszeli- Jeśli nie przestaniesz atakować każdego, kto się do ciebie zbliży, to będziemy miały problem- a szeptem dodałam:- Nie martw się, ja też nie lubię zastrzyków.
Jeszcze raz poklepałam ją z szerokim uśmiechem i wyszłam z boksu. Musiałam dowiedzieć się od tego mężczyzny, co tak naprawdę się stało, dlaczego znalazł się w boksie naszej dzikuski, a przede wszystkim gdzie, do jasnej... klaczy, jest Robert i inni.
-Wiecie- zaczął weterynarz- to dosyć śmieszna historia...
-Co śmiesznego jest w tym, że najniebezpieczniejszy koń w całym schronisku omal pana nie zmiażdżył?- wypaliła Iza.
-Piotrek jestem, ale mówcie mi...
-Słuchamy!- ponagliłam go.
-Dobrze, już dobrze.A więc to było tak...
*
Była sobota. Piotrek postanowił wreszcie wypocząć. Nie dość, że już był na końcu piątego roku studiów to jeszcze po wykładach pracował w klinice weterynaryjnej. Taak, pracował... To były zaledwie praktyki, a Piotr był ,,chłopcem od czarnej roboty". Jeszcze tylko parę miesięcy i założy sobie własną klinikę, a wtedy mogą mu nagwizdać... To on będzie wysługiwał się innymi.
Łatwo więc sobie wyobrazić wściekłość chłopaka, gdy o siódmej rano zadzwonił telefon, którego ,,nie wolno mu było nie odebrać". 
-Halo?- spytał zaspanym głosem.
~Piotrek, szykuj się, bo na dziesiątą byłem umówiony z Robertem Orlikiem z Equilandu na obejrzenie koni, ale coś mi wypadło i TY mnie zastąpisz- rozkazał szef.
Tak, ,,rozkazał" było odpowiednim słowem. Szef nie przyjmował odmowy. Powiedział to, co chciał i się rozłączył. Chłopak umył się, ubrał, a przed dziesiątą zajechał do kliniki po najpotrzebniejszy sprzęt. Potem pojechał do schroniska dla koni.
Miał nie tylko zbadać konie jako weterynarz, ale też zająć się nimi jak kowal. Przywitał się z właścicielem stadniny, wszystko ładnie, pięknie, a potem wziął się do roboty. 
Konie były zdecydowanie zbyt rozpieszczone. Ciągle trącały go pyskiem w poszukiwaniu przysmaków,  często popychały go całym swoim ciałem. Zajął się chyba pięcioma, kiedy właściciel oznajmił, że musi wyprowadzić te ,,gotowe" na pastwisko, a potem sprawdzić ogrodzenie, bo ponoć druty od pastucha trochę się postrzępiły i mogą zagrażać tym bardziej zdesperowanym koniom. Piotrek oznajmił, że teraz zajmie się karą klaczą o imieniu Dasha.
-Wolałbym nie- oznajmił Orlik.- Dasha jest groźna i lepiej z nią nie zadzierać.
Nie po to kończyłem studia, pomyślał Piotr opryskliwie, żebym teraz nie umiał poradzić sobie z koniem.
Ale na głos powiedział tylko:
-Spokojnie, ja mam swoje sposoby.- Wyjął ze swojego pudełka strzykawkę i jakiś pojemniczek, z gumową przykrywką, z cieczą, po czym wbił igłę w pojemniczek. Nabrał 10 mililitrów- Trochę środku uspokajającego i klaczka będzie spokojniutka jak baranek.
Robert skinął głową i wyszedł ze stajni razem z synami. 
Piotrek przygotował wszystko do zastrzyku i wszedł do boksu. Na jego widok klacz cofnęła się gwałtownie. Jednak on to zignorował i pewnie podszedł do niej. Wtedy ona skoczyła na niego. Skrzynka ze sprzętem poleciała do góry rozrzucając dookoła całą swoją zawartość. Strzykawka też wyleciała Piotrowi z ręki. Upadając chłopak wydał z siebie bolesny okrzyk.
-Pomocy!!!- zawołał, mając nadzieję, że ktoś usłyszy, po czym zwrócił się do klaczy.- Grzeczny konik... Zostaw mnie! 
Ale Dasha nie miała takiego zamiaru. Przez dłuższą sekundę myślał, że klacz go zabije...
*
-...a potem usłyszałem głosy i zobaczyłem was- zakończył Piotr.
W tym momencie do stajni wszedł Rober.
-Oaa- jęknął boleśnie.- Co tu się stało?
-Jego zapytaj- wskazałam weterynarza jednocześnie rzucając tęskne spojrzenie w stronę Dashy.- My weźmiemy Vancouvera i...- spojrzałam na Izę oczekując aż powie, którego konia chce dosiadać.
-...Chantell...- odpowiedziała Iza, ale wymówiła to w taki sposób, że aż się uśmiechnęłam. Imię klaczy wymawia się po prostu <Szantel>, a ona wypowiedziała to z udawanym francuskim akcentem mówiąc <Sząłtel>.
-... i jedziemy w teren- dodałam po chwili. Nawet w najmniejszym stopniu nie była to prośba, ale Robert nawet nie próbował się sprzeciwić. 
-Te konie są na pastwisku- odparł.- Nie zmęczcie ich za bardzo.
gify konie
-Spróbuj mnie złapać!- zawołałam jednocześnie dając łydkę do galopu.
Vancouver poczynił wielkie postępy. Jeszcze niedawno za polecenie przejścia do szybszego chodu dostałabym baranka, w lepszym przypadku spróbowałby wyrwać mi wodze, a teraz spokojnie biegł ze mną na grzbiecie.
-O nie, moja droga- odpowiedziała Iza.- Zapominasz, że Chan [tym razem wypowiedziała to normalnie] jest szybsza!
-Zobaczymy!
Galopowałyśmy chwilę obok siebie. Iza wyciągnęła rękę próbując mnie dotknąć i w tym momencie  na rozstaju dróg delikatnym sygnałem kazałam Vancouverowi skręcić w ścieżkę, która zbaczała lekko na ukos.
-Hej, nie pomyliło ci się coś?!- spytała Izz, zatrzymując klacz.
-Mnie? Raczej nie!- mimo to zatrzymałam Vana.
-Ale tamtędy- wskazała przed siebie- dojedziemy do schroniska.
-Ta droga jest krótsza- wskazałam drogę, w którą skręciłam.
-Dlaczego?- chyba nie przemyślała tego pytania. Dlaczego jedna droga jest krótsza od drugiej?
-Bo jest mniej długa!- odparłam sarkastycznie i kazałam Vancouverowi zagalopować z miejsca.
gify konie
Galopowałyśmy tak obok siebie, to się ścigając, to goniąc, ale w końcu musiałyśmy występować konie, bo zbyt je wykończyłyśmy.
Po kilku minutach stępa naszym oczom ukazała się ogromna stajnia (co najmniej trzykrotnie większa od tej z Equilandu), otoczona zewsząd ogrodzonymi łąkami (nie widziałyśmy tam żadnej ujeżdżalni), a te z kolei otoczone były lasami.
Przed stajnią zobaczyłyśmy nastolatkę prowadzącą pięknego kasztanka. Rozpoznałyśmy w niej naszą koleżankę z klasy, która kiedyś też jeździła w Świecie Rumaków.
-Cześć- przywitałam się.- Jest tu ktoś dorosły? Bo my tu jesteśmy w takiej tak jakby służbowej sprawie...
-A co, wasze konie już się nie mieszczą wam w stajni?- spytała opryskliwie, mierząc wzrokiem nasze wierzchowce.
-Co? Aa, nie. Nie oddajemy koni. Po prostu chcemy poznać przeszłość Broszki. Podobno do was trafiła?
-Ach, Broszunia...- w oczach dziewczyny zalśniły łzy i zniknęły równie szybko jak się pojawiły.- Nie odstępowałam jej na krok.
-Więc to właśnie Ciebie szukałyśmy, Zuz- stwierdziła Izabela.- Możesz nam o niej opowiedzieć?
-Co chcecie wiedzieć?
-Wszystko!
-Więc usiądźmy tam- wskazała ławeczkę przy ścianie od stajni- bo to może chwilę potrwać. Rozsiodłajcie konie i puśćcie je na padok. Znajdą tam mnóstwo trawy, wodę i trochę cienia.
gify konie
Nie wierzyłam własnym uszom. Kto wziął Broszkę? Amanda! ,,Lepszego" domu znaleźć jej nie mogli. Już wiedziałam, komu Broka zawdzięcza te paskudne blizny. {Oczywiście nie mogłam się nawet domyślać, komu Amanda odsprzedała Gniadą}.
W Green Trees Amanda właśnie prowadziła lekcję jazdy. Podjechałyśmy do ogrodzenia ujeżdżalni podczas gdy ona produkowała się przed siedzącą w siodle dziewczynką, która spojrzała na nas z podziwem przyglądając się naszym koniom. Wtedy Amanda obejrzała się za siebie, spojrzała na nas kpiąco i wróciła do swojego zajęcia.
-Rozumiesz?- spytała groźnie swojej kursantki. Dziewczynka skinęła głową.- To ruszamy- Amanda wróciła na środek okręgu.- Stępem, Pegaz! Stęp!
Bat do lonżowania zadrżał w jej dłoni, ale kucyk ruszył posłusznie. Pegaz, westchnęłam nostalgicznie. Gdyby  nie był osiodłany pewnie z łatwością dostrzegłybyśmy dwie białe plamy na kasztanowych bokach kuca amerykańskiego. Pamiętałam go świetnie. Już teraz dwudziestoletni kucyk był dość leniwy, ale też nadzwyczaj spokojny. 
Jeszcze za czasów Świata Rumaków uwielbiały go wszystkie dzieci. Mogły się na nim kłaść, wieszać mu na szyi, ciągnąć za ogon, grzywę czy uszy... On nic nigdy im nie zrobił, a wręcz trącał je tęsknie, gdy przestawały. Pegaza dosiadali wszyscy początkujący jeźdźcy. Tak też ja i Iza nie byłyśmy wyjątkiem. Jednak nie było nam dane dłużej na nim jeździć. Gdy tylko zeszłyśmy z lonży pani Agnieszka stwierdziła, że ,,nie będziemy się dalej zabawiać z konikiem dla małych dzieci" i ,,wsadziła nas" na pięknego, niebieskookiego ogiera (wtedy jedynego spośród samych wałachów) albino imieniem Jedwab. Był naprawdę cudowny, szczególnie w ujeżdżaniu, ale nie nadawał się zupełnie do skoków, a nasza instruktorka nie dopuszczała tej myśli do siebie, a nawet wręcz przeciwnie. Nie wiem, czego od nas oczekiwała, ale kazała nam skakać na każdej lekcji, a my zawsze zrzucałyśmy drążki. Gdy pewnego dnia Jedwab źle się czuł, dostałyśmy Broszkę. To była miłość od pierwszego... jeżdżenia. Poprosiłyśmy panią Agnieszkę o możliwość dosiadania przez nas Broszki, zamiast Jedwabiu, i się zgodziła. Od tej pory jeździłyśmy na niej aż do... wypadku.
-Prostuj się!- głos Amandy wyrwał mnie z zamyślenia.- Jeździsz jak półtora nieszczęścia! Mówiłam ci, pięta w dół! Dość!!! Peg, stój. Stóóój!- zwinęła lonżę, odpięła ją i przytrzymała wałaszka za ogłowie.- Zsiadaj- poleciła.
Stałyśmy teraz obok naszej rywalki, czekając aż skończy pracować z dziewczynką. Widziałam, że coś z tą małą jest nie tak. Jeśli moja wiedza jeździecka jest coś warta, to doświadczenie podpowiadało mi, że zaraz upadnie. Nie myliłam się. Gdy tylko jej nogi dotknęły ziemi, reszta ciała poleciała do tyłu. Złapałam ją w ostatniej chwili.
-Hej, uważaj- powiedziałam łagodnie, stawiając ją na nogi.
-Przepraszam...- odpowiedziała.
-Idź do stajni go rozsiodłać i wprowadź go do boksu- Amanda wcisnęła jej do ręki wodze ogiera.
-Ja? Ale...
-Idź już- popchnęła ją.
Dziewczynka skinęła głową. Wyglądała jakby miała zaraz się rozpłakać, ale posłusznie poszła w stronę stajni. Ścisnęło mnie w gardle. Jak można tak traktować dzieci? Moja pierwsza lekcja jazdy była najwspanialszym dniem w mojej życiu, a ona jak sobie zapamięta tą jazdę?
-Czego chcecie?- spytała Amanda nonszalancko.
-Porozmawiać- odparła Iza.
-Ach... Zawsze kiedy jesteście we dwie, a ja jedna, to czuję się strasznie osaczona. Nawet sobie nie wyobrażacie jak lepiej by mi się rozmawiało z jedną z was.
-Spoko- odparłam.- To ja idę przywitać się z końmi.
-Zostawiasz mnie?- szepnęła Iza, patrząc na mnie z wyrzutem.
Wzruszyłam ramionami i poszłam w swoją stronę. W oddali na dużym maneżu zauważyłam matkę Amandy prowadzącą lekcję w zastępie. W stajni zobaczyłam tą samą dziewczynkę, która przed chwilą została wysłana na siłę do stajni. Sądząc po jej jeździe siedziała na koniu pierwszy raz, może drugi, i już kazano jej rozsiodłać konia i to bez żadnego nadzoru. Pegaz jest spokojny, ale uczono mnie zawsze zasady ograniczonego zaufania. Nawet najspokojniejszy koń zawsze może zwariować. A poza tym mała pewnie nie miała pojęcia jak rozsiodłać konia. Widziałam, jak męczyła się z odpięciem sprzączki przy popręgu. Jej oczy były mokre.
Podeszłam do niej i bez słowa, jednym ruchem ręki, zrobiłam to, co ona próbowała zrobić od dłuższego czasu.
-Na początku to zawsze bywa trudne oznajmiłam ściągając z grzbietu wałacha siodło za ciężkie dla kruchej siedmio/ośmiolatki.
Odłożyłam je na stojak na siodła i zabrałam się za odpinanie pasków przy ogłowiu munsztukowym (!).
-Dziękuję- powiedziała.
-Nie ma za co- uśmiechnęłam  się. Ona dała ci munsztuk? Przecież to ogłowie dla bardzo zaawansowanych.
-Powiedziała, że jeśli od razu nauczę się go używać to oszczędzi nam czasu w przyszłości. Ale wiesz co, nie lubię jej. Jest niemiła. Ale ciebie lubię. Proszę, powiedz, że ty też prowadzisz tu jazdy. O nie, ja tu w ogóle nie pracuje. Amanda znęca się nad końmi i, jak się teraz okazało, nad ludźmi też. Pracuję w schronisku Equiland położonym kilka kilometrów dalej w stronę miasta. Spójrz- wskazałam przywiązane przed stajnią Vancouvera i Chantell.- To są jedni z naszych podopiecznych.
-Oo, to musze do was wpaść- powiedziała podniecona.- Dużo bierzecie za lekcję jazdy?
-Nie- zapomniałam wspomnieć jej, że w ogóle nie prowadzimy tych jazd. Ale w sumie... Ona jest taka pełna entuzjazmu... Czemu mielibyśmy nie zrobić dla niej wyjątku? Dostałaby łagodnego konia.- Zapraszamy. A jak masz na imię?
-Kasia i mam siedem lat- powiedziała dumnie.
Ściągnęłam ogłowie z pyska konia i wpuściłam go do boksu. Potem zaczęłam oglądać konie razem z Kasią, ale przeszłyśmy dopiero koło trzech boksów, kiedy przyszła Iza.
-Na koń- rzuciła.- Mam adres niedaleko miejsca, w którym ostatnio widziałyśmy Broszkę. Jeśli chcemy jeszcze dziś zdążyć odwiedzić wszystkich jej właścicieli to musimy jechać tam i to galopem. 
Nie wiedziałam, że wizyty w tym domu nie zapomnę do końca życia... w negatywnym tych słów znaczeniu...
gify konie
Patrzyłam zdenerwowana na kartkę z adresem.
-Gdzie właściwie to jest?- spytałam zrezygnowana.
-W lesie- odpowiedziała Iza.
-W tym, po którym jeździmy już od godziny? A gdyby tego było mało zgubiłyśmy się na dobre. Teraz nie możemy nawet wrócić do domu.
-Więc chodźmy na przód.
Po dłuższym czasie trafiłyśmy na samotny domek zagubiony wśród drzew. Spojrzałam na jego numer. Tak, to tutaj. Uśmiechnęłam się.
-Jesteśmy- oznajmiłam na głos.
-Ktoś tam jest- zauważyła Iza.
Faktycznie. Przed domem na ławce siedział jakiś mężczyzna. W ręce miał butelkę taniego piwa, a dookoła niego leżało jeszcze kilka pustych puszek z podobnym alkoholem. Dom nie prezentował się zbyt ładnie. Była to mała chatynka, co prawda z cegieł, ale nieotynkowana. Naturalnym jej kolorem był szary- tak jak cegły- ale zaniedbane ściany porósł mech, przez co wyglądała jak gnijąca. Kilka metrów dalej stała stodoła. Spróchniałe drewno sprawiało, że wyglądała na wiele starszą niż była w rzeczywistości.
-Dzień dobry!- zawołałam uprzejmie.
-Jaki dobry?!- burknął facet, przechylając do góry nogami pustą już butelkę, mając nadzieję, że wyleci z niej jeszcze choć kropelka piwa.
-Mamy kilka pytań- zagaiła Iza.
-A co ja jestem, biuro informacyjne?!
-Miał pan może tu gniadą klacz hanowerską?
-Może miałem, ale was to nie powinno obchodzić.
-Daj spokój, Izz- powiedziałam głośno. I tak nic się nie dowiemy- kazałam Vancouverowi zawrócić, jednak nie pomyślałam, żeby spojrzeć mu pod nogi.
-Uważaj!- krzyknął chrapliwie mężczyzna.
W tym samym momencie usłyszałam trzask pękającego szkła i zobaczyłam kilka butelek z piwem (a teraz raczej pozostałości po nich w kawałkach szkła), w które wszedł wałach. Koń przestraszony wierzgnął, a zrobił to tak niespodziewanie, że spadłam. Rozcięłam rękę o kawałek szkła, ale najbardziej zwróciłam uwagę na reakcję właściciela butelek.
-Ja ci tu dam napadać na dobytek uczciwego obywatela!!!- mężczyzna podniósł się szybko, chwycił leżącą obok siebie wiatrówkę*, postąpił kilka kroków w naszą stronę (a raczej podpełzł, bo był tak upity, że nie mógł chodzić) i wycelował strzelbą w Vancouvera. Sparaliżowało mnie. Poczułam się tak, jakby celował we mnie samą. Wałach nieświadomy zagrożenia stał spokojnie.
-Uciekaj!- klepnęłam go w zad. Wtedy poderwał się do biegu. Nie zdążyłby i tak uciec, po chwilę później pijak nacisnął spust. Wtedy w powietrzu rozległ się dźwięk, który przyniósł mi tak wielką ulgę. Broń była nienaładowana. Ten, który ją trzymał, potknął się i legł jak długi na ziemię. Wstałam z ziemi, bo do tej chwili nie byłam w stanie się podnieść, i stanęłam obok Chantell. Wtedy w naszym polu widzenia ukazała się starsza pani, najpewniej żona mężczyzny. Podeszła do niego i go kopnęła.
-Nie wyleguj się! Te bydła trza nakarmić!
Poszła do stodoły i wyprowadziła z niej gorącokrwistą klacz, która wyglądała okropnie. Siwa sierść była zżółknięta, spod skóry wystawały żebra, grzywa i ogon tworzyły dwa wielkie kołtuny. Na jej nogach i  bokach widniały głębokie rany. Klaczka była uparta. Stawiała się, wierzgała. Moim zdaniem była zdziczała, nie wiadomo, kiedy ostatnio ktoś jej dosiadał. Teraz jednak na grzbiecie miała siodło, spod którego wystawała słoma (!) i zaschnięte błoto.
-Zająłbyś się nią!- warknęła kobieta.- Bydle już nie wie, czego chce.
-Wsiadaj- Izz podał mi rękę i wskoczyłam na grzbiet Chantell, obejmując przyjaciółkę w pasie. Myślałam, że już będziemy jechać, jednak Iza wpadła jeszcze na świetny pomysł. Wyjęła telefon i zaczęła filmować konia, razem z właścicielami.- Pokażemy to nagranie Robertowi- wyjaśniła.
Wtedy zaczęło się coś dziać. Pijak złapał z całej siły za wodze klaczy, próbując się podciągnąć. Wstał na nogi i wdrapał się na grzbiet klaczy. Potem jeden baranek, drugi, trzeci i gleba. Wkurzony facet złapał to co miał pod ręką (w tym przypadku były to widły do gnoju) i rzucił tym w klacz. Ze skaleczonych nóg poleciała krew. Kobieta z całej siły przytrzymała wierzgającą dziko klacz i najmocniej jak potrafiła przywiązała wodze do drzewa.
Poraniony koń wił się przerażony próbując się uwolnić, ale nie dał rady, a ludzie patrzyli na niego i się śmiali.
-Ha! Teraz to ja cię załatwię!- krzyknął ten spity w 3D.
Wbiłam łydki w boki Chantell. Nie mogłam na to dłużej patrzeć. Iza nie była zła, że kazałam klaczy ruszyć. Wręcz przeciwnie. Kazała jej zawrócić i odjechać. Kiedy mijaliśmy stodołę zobaczyłyśmy dwie wielkie głowy należące najpewniej do szajrów, wyglądające przez okno. Smutek w ich oczach sprawił, że ścisnęło mi się serce. Po policzkach pociekły mi łzy. Mam nadzieję, że zdążymy im pomóc. Ale najpierw musimy znaleźć Vancouvera i dotrzeć do obecnego właściciela Broszki.
gify konie
Już prawie dojeżdżałyśmy do domu woźnicy, kiedy nagle zadzwonił mój telefon. Dźwięk ten był tak niespodziewany, że Chan stanęła dęba i poniosła nas galopem, ale obie się utrzymałyśmy. Odebrałam telefon, chociaż klacz wciąż galopowała dziko.
-Halo?- spytałam.
~Wiki~usłyszałam głos Roberta.~Wszystko w porządku?
-Pewnie. Dlaczego miałoby nie być?
~Przed chwilą do stajni dobiegł Vancouver. Wystraszyłem się, że coś się stało.
-Nie. Po prostu spadłam i go wygoniłam... Nie mam czasu teraz rozmawiać. Opowiemy ci wszystko, kiedy wrócimy do schroniska. Do zobaczenia- rozłączyłam się.
Właśnie dojechaliśmy. Dwaj mężczyźni siedzieli na altance, a obok nich pasła się Broszka, która na nasz widok oszalała z radości. Skakała dookoła nas ja zawadiacki szczeniak.
-To wy?- powiedział woźnica.-Mogę wam w czymś pomóc?
-Od kogo pan kupił tą klacz- wskazałam Broszkę.
-Nie ja, tylko mój przyjaciel- wskazał mężczyznę obok siebie.- Mój kuzyn wszedł w posiadanie nowego konia, a on... nie jest złym człowiekiem, ale lubi sobie wypić, a konie w niczym mu nie są potrzebne. Niestety ja nie mogłem nic zrobić, bo nie miałbym gdzie trzymać konia, więc Karol zgodził się trzymać klacz u siebie, pod warunkiem, że przyuczę ją do chodzenia przy wozie.
Wiedziałam, że trafiłyśmy do wszystkich właścicieli. On opowiedział mi, co się z nią działo odkąd ją poznał, a ja ułożyłam wszystkie fragmenty opowieści w całość. W największym skrócie opowieść brzmiała tak...
gify konie
 Po przewiezieniu Broszki do rzeźni dwaj mężczyźni zwątpili, czy naprawdę tak wspaniałe zwierzę musi umierać. Długo zastanawiali się, co zrobić, aż w końcu postanowili skontaktować się z organizacją non profit pomagającą koniom. Zajmowali się Broką, zanim wolontariusze jej nie zabrali.
 Tam Broszka zabawiła dość długo. Nikt nie chciał klaczy ze złamaną nogą i wolontariusze już nieraz rozważali jej uśpienie. Wtedy pojawiła się u nich nastolatka wraz z rodzicami- Amanda Leszczyńska. Na widok Gniadej oczy jej się zaświeciły. Sama lubiła klacz i szukała wszystkich koni, których pozbyła się poprzednia właścicielka stadniny.
 U dziewczyny Broszka nie miała zbyt łatwego życia. Ze swoimi urazami była niezdolna do pracy, a ,,darmozjady" różnie kończą. Przede wszystkim nie przyjmowały większej uwagi do opatrzenia złamanej nogi, więc ta źle się zrosła. Amanda starała się ją rehabilitować, puszczając ją na lonży, jednak kulawy koń często nie sprostował wymaganiom i obrywał batem. W końcu rodzice dziewczyny, ku jej dezaprobacie, postanowili się pozbyć kobyły.
 Jedyną osobą, która się nią zainteresowała był prosty chłop mieszkający w lesie z żoną i posiadający już trzy inne konie. Ten okres był najgorszy w życiu Broszki. Najczęściej ją głodzono, jadła tylko to, co udało jej się skubnąć poza stodołą. A warunki w tej stodole... szkoda gadać. Konie chodziły po kolana w błocie i łajnie. A właściciele wyżywali się nad nimi. Mężczyzna lubił wypić, a po pijaku w ogóle nad sobą nie panował. Raz zastrzelił jednego swojego konia strzelbą myśliwską i od tej pory jej nie ładował, a jeśli to zrobił, żona wyjmowała z broni wszystkie naboje. Jednak to nie znaczy, że nie mógł dalej krzywdzić koni. Rzucał w nich widłami, bił batem albo pogrzebaczem do kominka. Raz za Broszką ganiał z piłą łańcuchową i wtedy dostrzegł to jego kuzyn. Postanowił uratować klacz, tym bardziej, że bardzo ją lubił- była piękna, mądra i dumna mimo przeciwności losu.
 Ponieważ nie miał co zrobić z klaczą poprosił swojego przyjaciele o jej przetrzymanie. Ten się zgodził pod warunkiem, że będzie prowadzał klacz przy wozie. Więc nasz Woźnica ją kupił od pijaka, który nie robił problemu. Otrzymane tysiąc złoty przeliczył już na 333 butelki piwa. Woźnica myślał jeszcze o kupnie pozostałych koni, ale gorącokrwista klacz była tak dzika, że nie doprowadziliby jej do ładu, a w stodole przyjaciela woźnicy brakłoby miejsca na trzymanie chociażby jednego z ogromnych szajrów. Nawet nie zmieściliby się w drzwiach.
gify konie

I tak minął tydzień u Woźnicy, gdy spotkaliśmy go w lesie z Broszką. Prowadzał klacz stępem, ani razu nie kazał jej zakłusować, a kiedy odpoczywała była gruntownie czyszczona i karmiona, by wróciła do dawnej formy. Może i miała tu dobrze, ale my i tak postanowiłyśmy zabrać ją do Equilandu. Tak samo jak tamte trzy nieszczęśliwe konie...
gify konie
To chyba najdłuższy rozdział w moim życiu. Pisałam go przez 6 dni (6 dni samego pisania, bo nie liczę tych, w które nawet nie zaglądałam na bloga), każdego dnia pisząc po obfitym fragmencie. ;) Mam nadzieję, że się podoba, bo włożyłam w niego wiele serca i jestem padnięta... ale ukontentowana :D
Niestety teraz nie będę miała zbyt dużo czasu na pisanie, więc nie wiem z jaką regularnością będę wstawiała notki.
A założyłam nowego bloga: RADOŚĆ ŻYCIA. Niestety nie będę miała czasu i tam pisać zbyt często. :/ Ale będę pisać w wolnych chwilach (: