początek piątek 21.06.13 18:40
A więc to koniec tego sezonu... Albo raczej tomu. Nazywam to tomem dlatego, że między dwoma różnymi będzie spory poślizg czasu i tak piąte przez dziesiąte można tu mówić o kontynuacji tej części opowiadania. Więcej nie zdradzę. Wytrzymam jeszcze te pare dni, zanim napiszę notkę. A potem Wy musicie wytrzymać te parę minut, zanim ją przeczytacie. ;P
Chciałam tu zacząć od podziękowań... no dobra, może skończyć na podziękowaniach. Ponieważ nie chcę nikogo urazić, polecimy po alfabecie.
Agnes- Twoje komentarze widnieją niemal pod każdą notką na KSK, czytasz też inne moje blogi: KRŻ i S&S. Dziękuję :)
Arya Drottning- A więc tak... Od czego by tu zacząć... Ciebie znam najdłużej. Poznałyśmy się niedługo po tym jak założyłam mojego pierwszego bloga, tego nawet nie było w planach. Zawsze czytałaś notki, komentowałaś i chętnie pisałaś ze mną na howrse. Dziękuję :D
Flicka22/Wiktoria Z- nie miałaś swojego bloga, kiedy napisałam podziękowania, więc musiałam je zmienić. A więc nie miałaś swojego bloga, co jednak nie zniechęciło Cię do komentowania KSK. Czytałaś, komentowałaś, gadałaś ze mną na howrse. Mam nadzieję, że Twój blog będzie o wiele lepszy od mojego ;) Dziękuję za wsparcie i powodzenia (:
Koniowata...^^- jesteś ze mną... wcześniej z nami... od samego początku. Twoje komentarze są strasznie... obszerne, ale motywują do pracy, upominasz się o kolejne notki. Po prostu motywujesz ;D I dam Ci dobrą radę. Widzisz te małe koniki pod podziękowaniami? Nie waż mi się ich przekraczać! Zabraniam Ci czytać dalej, bo... ja się boję! [chowa się za laptopem]. Powinnam wiedzieć, na co się szykować obmyślając takie zakończenie. xD
Nikki- byłaś z nami od samego początku. Dziękuję Ci za to. Twoje wsparcie bardzo mi się przydało, a Twój blog czasem pozwalał mi się odprężyć. Nawet teraz, kiedy rzadziej piszesz, wyczekuję z niecierpliwością nowych notek. No i Twój blog razem z horses meaning of life należał do pierwszych końskich blogów, które zaczęłam czytać ;)
norka98- Ty też byłaś na moim blogu, czytałaś, komentowałaś,chociaż z Tobą jest podobnie jak Spirit, byłaś, chociaż Twojego bloga dość mocno zaniedbałam. Oczywiście postaram się to naprawić i BARDZO przepraszam, że zapomniałam o Tobie w pierwszej partii podziękowań.
norka98- Ty też byłaś na moim blogu, czytałaś, komentowałaś,chociaż z Tobą jest podobnie jak Spirit, byłaś, chociaż Twojego bloga dość mocno zaniedbałam. Oczywiście postaram się to naprawić i BARDZO przepraszam, że zapomniałam o Tobie w pierwszej partii podziękowań.
Spirit- Tobie mogę najbardziej podziękować, bo choć nie byłaś od początku, jesteś już od dłuższego czasu i zostałaś do końca tego tomu, chociaż ja czytam Twojego bloga dość wybiórczo. Obiecuję poprawę ;D
Jeśli kogoś pominęłam to bardzo przepraszam. Wypisałam tylko tych, co wytrwali do końca. Ale mimo wszystko proszę się upominać, na pewno to poprawię.
A więc naszykujcie paczkę chusteczek, bo zakończenie nie każdemu może przypaść do gustu. Weźcie też okulary przeciwsłoneczne, albo podzielcie tekst na akapity czy coś, bo będzie dłuugi. No to zaczynamy...
Edit 29.06.13 godz. 14:44
No no, wyszło dłużej, niż przypuszczałam... Co prawda mogłam to podzielić na parę rozdziałów, ale ostatnie części chciałam razem trzymać ;) Cóż, nie zaczynajcie czytania jeśli brak Wam czasu ;)
Edit 29.06.13 godz. 14:44
No no, wyszło dłużej, niż przypuszczałam... Co prawda mogłam to podzielić na parę rozdziałów, ale ostatnie części chciałam razem trzymać ;) Cóż, nie zaczynajcie czytania jeśli brak Wam czasu ;)
~Wiki~
Iza była równie wściekła jak ja, kiedy jej powiedziałam o Dashy. Potem pogodziłyśmy się z tą myślą. A mi było łatwiej zrozumieć, czemu omal nie zginęłam podczas pierwszego spotkania z klaczą, skoro chciałam tylko jej pomóc. Niestety nie mogłam odgonić od siebie myśli, że powinna zginąć. I to wiele tygodni wcześniej nim tu trafiła. Jednak teraz nas kochała, a to było najważniejsze.
Wielkie zawody zbliżały się dużymi krokami. Co dzień trenowałam po trzy godziny na parkurze. Musiałyśmy być najlepsze. I byłyśmy. Iza wydawała się zła, bo nie mogła jeździć na Dashy tyle, ile by chciała. Na moje treningi składały się trzy jednogodzinne jazdy, między którymi robiłyśmy godzinną przerwę. Po ostatniej partii Dasha też musiała odpocząć. Tak więc przez 6 godzin nikt nie mógł jej dosiadać oprócz mnie, a potem zazwyczaj jechałyśmy do domu. Nawet wcześniej, bo nie musiałyśmy czekać aż odpocznie po treningu.
-Najeździsz się na niej do woli po zawodach- pocieszałam przyjaciółkę.
-Uhm- przytaknęła.- Wiem o tym. Ćwicz spokojnie, Wiki.
Jej głos brzmiał radośnie, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że stwarzał tylko takie pozory. W końcu jeszcze oprócz jazdy pozostawało coś jeszcze. W ogóle nie miałam czasu na nic związanego z pracą w Equilandzie. Izabela harowała jak jakiś parobek. Obrabiała konie, czyściła je, czasem dosiadała ich, żeby się rozruszały, te bardziej chore prowadziła w ręku. Przeprowadzała też kilka lekcji jazdy konnej dziennie. Robiła to wszystko kiedy ja, uśmiechnięta od ucha do ucha, śmigałam na parkurze na naszej ukochanej klaczy.
Pewnego dnia Jakub zaprosił Izę na połowinki. Ucieszyła mnie ta wiadomość.
-Nie mów, że nie zamierzasz pójść!- zawołałam.
-Chciałam pójść, ale kto się zajmie tym wszystkim, jeśli mnie nie będzie? Może ty z nim idź?
Te słowa, pozornie wypowiedziane bez zastanowienia i nuty złośliwości, bardzo mnie zabolały. Nie wiem, czy powiedziała to specjalnie, ale zabrzmiało to dla mnie tak: ,,Nie mogę pójść z Kubą na bal, bo beze mnie sobie rady nie dadzą, za to ty już od dawna jesteś zbędna, więc z czystym sumieniem możesz pójść."
-Izz- rzekłam spokojnie.- Niczym się nie martw. Zrobimy sobie wtedy, ja oraz Dasha, dzień wolny od treningów. Ona odzyska siły, a ja zajmę się wszystkim.
Mruknęła coś bez przekonania, ale przyjęła zaproszenie przyjaciela. I dobrze. W życiu nie widziałam jej w takiej sukni jak wtedy, a po połowinkach była zachwycona i... szczerze zauroczona Kubą. Ciekawe, czy wydarzyło się tam coś ciekawego, czego Izabela nie chciała mi powiedzieć...
---3 miesiące później---
Wreszcie nadszedł dzień zawodów. Rano całym sercem chciałam dosiąść Dashy, żeby jeszcze poskakać, ale rozum odrzucił tą chęć. Ćwiczyłyśmy przez ostatnie pół roku; teraz powinna jak najbardziej odpocząć. Miejsce zawodów było jakieś cztery godziny spokojnej jazdy samochodem od Equilandu. Zawody zaczynały się o piętnastej. Moi rodzice wyjechali już o dziewiątej. My postanowiłyśmy zostać z Robertem i chłopakami i wyjechać razem z nimi.
-Długo jeszcze?- spytałam zdenerwowana.- Jest za dziesięć jedenasta. Zamierzacie wyjechać o piętnastej? Nie dość, że musimy tam dojechać, to jeszcze przydałoby się rozgrzać Dashę.
-Oraz oporządzić ją- dodała Iza.
-Dziewczyny!- Robert zacisnął ręce na ogrodzeniu, koło którego staliśmy. Spojrzał w ziemię i odetchnął głęboko.- Zdążymy. Ale błagam was, nie utrudniajcie tego. Nie możemy zostawić siedemnastu koni ot tak, na kilka albo kilkanaście godzin. Musimy tu wszystko ogarnąć oraz poczekać na pana leśniczego, który obiecał doglądać tego wszystkiego. Jeśli chcecie pomóc już teraz oporządźcie Dashę, a potem zapakujcie ją do przyczepy.
Wykonałyśmy polecenie. Było jednak już dwadzieścia po jedenastej, gdy wreszcie wyjechaliśmy. Zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam, żeby odebrali mi numerek jak dojadą.
Nasza przyczepa była doczepiana do samochodu osobowego, dzięki czemu mogliśmy jechać w jednym aucie.
-Znowu się zaczyna- szepnął Robert. Zdawał się mówić bardziej do siebie.- Mam deja vi, ale oby nie skończyło się to tak, jak ostatnio.
-Wiozłeś kiedyś innych wolontariuszy na zawody i coś się stało?- spytałam.
Chyba dopiero teraz dotarło do niego, że to słyszeliśmy.
-Nie do końca- pośpieszył z wyjaśnieniami Bartosz.
-Bartek...- rzucił Robert ostrzegawczo.
-No co? Tato, one mają prawo wiedzieć. A zbyt długo trzymaliśmy to w tajemnicy. Powiesz im, czy ja mam to zrobić?
-Mów- mruknął mężczyzna.
-Jak wiecie- zaczął Bartek- schronisko jest tu dopiero od niedawna.Wcześniej mieliśmy stadninę na mazurach. I naszego wspaniałego konia Demona...- Przez chwilę się zamyślił.- Wszyscy wołali na niego Demo. Był naprawdę przepiękny... Nawet nie rasowy, ale piękny. O ile dobrze pamiętam matka była oldenburką, a ojciec folblutem. Sierść Demo była jasnobrązowa, wręcz rudawa- jak u kasztana, a grzywa kruczoczarna.
-Bartoszu, do rzeczy- mruknął Kuba.
-Nie przerywaj mu- zaprotestowała Iza.
-Nie, on ma rację- Bartosz potrząsnął głową, przeganiając stare wspomnienia.- A więc Demon, wbrew imieniu był niezwykle spokojnym, ułożonym koniem. Tata startował na nim w tych zawodach co ty, Wiki, teraz.
-I przegrał- dokończyła Iza.
-Ależ nie.- Tym razem odezwał się Robert.- Zająłem pierwsze miejsce.-Zaniemówiłyśmy, a on kontynuował:- Myślicie, że do sukcesu jest potrzebny rodowód? Oczywiście, że nie. Nawet Dasha nie musi być stu procentowym hanowerem, a jak skacze.
-Amanda nie kupiłaby nierasowego konia- wtrąciłam.
-Amanda?
Zapomniałam, że tylko Izie powiedziałam, co usłyszałam tamtego pamiętnego dnia. Nie zwierzyłam się nawet Bartkowi, który ostatecznie widział jak mdleję, ale nie wiedział czemu. Opowiedziałam im wszystko. Robert pokręcił tylko głową smutny, wściekły, zażenowany- tego nie wiedziałam. Widział jaka była Dasha. Był też przy tym, gdy omal mnie nie zabiła. Nic dziwnego, że odjęło mu mowę.
Potem opowieść kontynuował
-Demon stał się bardzo sławnym koniem. Ludzie z całej Polski przyjeżdżali, żeby go zobaczyć, a nawet na nim pojeździć. Był tak popularnym i... dobrym koniem, że braliśmy sto złotych za godzinę jazdy na nim. I to był błąd. Na zbyt wiele pozwoliliśmy ludziom. Domo stał się rozdrażniony, niecierpliwy. Raz, gdy Bartek spróbował na nim pojeździć, ledwo uszedł z życiem. Nasz skokowy misiek stał się godny swego imienia. To, co on robił, było nie do opisania. Wyobraźcie sobie Dashę. Tyle, że od niej wszyscy trzymali się z daleka. Demon nie miał okazji siedzieć w samotności, nie niepokojony przez nikogo. Tak jak mówiłem, Bartek raz miał z nim problemy. Demuś zafundował mu rodeo, a gdy jeździec leżał na ziemi, koń stał nad nim wymachując kopytami. Nikogo nie było w pobliżu. Bartek miał nad tobą, Wiki, tą przewagę, że nie był w kącie. Leżał na środku ujeżdżalni, ze wszystkich stron miał wolną przestrzeń. Udało mu się przeturlać parę metrów i wydostać z ujeżdżalni. Po tym wypadku skończyliśmy z prowadzeniem jazd na Demonie. Ale ludzie wciąż przychodzili. Chcieli robić mu zdjęcia, czasem rzucali w niego kamieniami, żeby pokazał się z innej strony lub poszedł tam, gdzie chcieli. Nie udało nam się do końca nad tym zapanować. Pewnego dnia poszła do niego nasza młodsza siostra Asia, cztery lata młodsza ode mnie. Miała wtedy dziesięć lat.
Sekundę wcześniej kichnęłam, jednak po wzmiance o ich siostrze, o której nigdy nie słyszałam wstrzymałam oddech i odwróciłam głowę, by spojrzeć na Jakuba. On uśmiechnął się smutno.
-Mówiliśmy się, żeby do niego nie podchodziła- kontynuował- ale tak kochała konie... Chciała mu pomóc.- Pociągnął nosem.- Demon potraktował ją tak jak Bartosza, ale nie musiał jej zrzucać ze swojego grzbietu, Aśka nie zamierzała go dosiąść. Stała na ziemi, gdy on ją zaatakował... Bartku?- Jakub nalegał, by to brat skończył opowieść.
-Kuba był jeszcze w szkole- oznajmił sucho Bartosz. Ja wiedziałam, że to wyznanie przychodzi mu z trudem.- Ja wróciłem wtedy wcześniej. Aśka została w domu, bo była przeziębiona, mama była w pracy, tata pojechał po nowego konia. Bo oprócz Demona w naszej stadninie na trzydzieści koni mieliśmy ich jeszcze dwadzieścia. Ale do rzeczy. Zobaczyłem Joankę w chwili, gdy stała pod górującym nad nią ogierem. Krzyknąłem i rzuciłem się w tamtą stronę. Aśka spojrzała na mnie, w tym momencie Demon ją kopnął w głowę. Miałem do przebiegnięcia kawałek podwórka i część padoku, plus ogrodzenie do przeskoczenia między nimi. Kiedy dobiegłem Demon opuścił już przednie nogi... na mojej siostrze. Złamał jej parę żeber, ale zginęła już od kopniaka w głowę.- Głos mu się załamał.- Spóźniłem się...
-To nie była twoja wina- odpowiedział Rob szybko.- To ja ją zostawiłem. Kamila, moja żona, była wściekła. Wydawało mi się, że nawet nie zapłakała po śmierci córki, a od razu myślała co zrobić z tym wszystkim. Oczywiście ją to dotknęło najbardziej. Już znalazła kupca na całą stajnię ze wszystkimi końmi, kiedy powiedziałem, że nie mam zamiaru tego zostawiać. Zwyzywała mnie od najgorszych, chciała wyprowadzić się razem z chłopcami. Ale oni nie chcieli. To znaczy Bartek był zbyt wstrząśnięty, by sam mógł decydować. Widział w końcu jak ukochany koń zabija jego jedyną siostrę. Chciał iść tam, gdzie brat. A Jakub nie mógł żyć bez koni. Tak więc Kamila odgrażając się odeszła sama. Jednak nam było tu żyć trudniej niż przypuszczaliśmy. Postanowiłem sprzedać stajnię, wyjechać gdzie indziej. Demonowi już nic nie mogło pomóc. Musieliśmy go uśpić. Widziałem jak ta bestia, która zabrała mi córkę i omal nie zabiła syna, zasypia spokojnie. Wtedy stwierdziłem, że w takich wypadkach uśpienie jest bardziej humanitarne niż pozostawienie konia przy życiu. To pewnie wyjaśnia wam, czemu byłem taki wściekły, kiedy zbliżyłyście się do Dashy zanim was zaakceptowała i dlaczego tak bardzo chciałem ją uśpić. To drugie jeszcze rozwinę. Niedługo przed waszym przybyciem Bartosz próbował z nią pracować. Pewny swych możliwości wpakował się jej na grzbiet. Skończył tak jak po przejażdżce na Demonie. Ale gdyby mnie tam nie było, dołączyłby do Joanny. Bez wątpienia uratowałyście Dashę, ale najbardziej ryzykownym sposobem. A jeszcze wcześniej, bo tego nie powiedziałem, po sprzedaży naszej stadniny wyjechaliśmy tutaj, niemal przez przekątną kraju i zbudowaliśmy Equiland. Pomysł na schronisko wziął się właśnie od Demona. Chcieliśmy ratować konie. Dasha była jednym z pierwszych naszych koni. Kiedy braliśmy ją z rzeźni na szprycowali ją tyloma środkami usypiającymi, że sama nie wiedziała, co się z nią dzieje. U nas ,,wytrzeźwiała" i zaczęła szaleć. Resztę już znacie. Po prostu od tej pory nie startuję w zawodach. Swoje umiejętności wykorzystuję w pracy z końmi, ale nigdy publicznie. Nawet teraz, gdy Equiland przypomina bardziej szkółkę jeździecką niż schronisko, zajmuję się finansami, a to chłopcy prowadzą jazdy.
Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. Kto by pomyślał? Robert miał córkę, która zginęła przez konia, a mimo to miłość do koni zwyciężyła. Dziwne, że zgodził się zostać synom. Sam mógł chcieć zostać z końmi, ale Bartek już parę razy omal nie zginął, nie wiem jak z Jakubem. Miałam zamiar powiedzieć to głośno, ale mogłoby to zabrzmieć oskarżycielsko, a nie chciałam nikogo urazić. Nie musiałam się z Izą porozumiewać słowami, by obiecać sobie, że nie wrócimy nigdy do tematu.
Szybciej, szybciej, powtarzałam w myślach. Mieliśmy jeszcze pół godziny do rozpoczęcia zawodów, a do przejechania zostało nam z dziesięć kilometrów. Zdążymy, pocieszyłam się. Wtedy jak na złość usłyszeliśmy trąbienie. Spojrzałam przed siebie i jęknęłam na widok kilometrowego korka.
-Cholera- mruknęłam.
-Delikatnie powiedziane- odpowiedział Robert. Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego zirytowanego. No, może tylko wtedy, kiedy ponaglałyśmy go przed wyjazdem.
Chciałam powiedzieć, że już byśmy byli na miejscu, gdyby mnie posłuchał, wolałam jednak bardziej go nie denerwować
-Otwórz przyczepę- poleciłam.
-Że co?- spojrzał na mnie zaskoczony. Siedziałam na przednim siedzeniu, więc nie było to trudne.
-Pojedziemy na Dashy.
-Chcesz jechać po betonie między samochodami?
-Nie do końca. Obok drogi jest las. Pojadę z Izą na Dashy. Tak będzie szybciej.
-Obiecałem waszym rodzicom, że przyjedziecie całe i zdrowe. Zabiją mnie, jeśli coś wam się stanie- Robert przejechał parę metrów, gdy korek się ruszył, po czym znów stanął.
-Obiecałeś też, że przywieziesz nas tam na czas- przypomniałam mu, otwierając drzwi.
-A jeśli zabłądzicie?
-Trafimy- uśmiechnęłam się przekonująco.
-Ehh- Robert podał mi kluczyk od przyczepy.- Wejdźcie do niej i ją osiodłajcie. Nie mamy czasu ani możliwości zatrzymywać się na długo. Więc wyprowadzicie ją, jak będzie gotowa.
-Dzięki!- krzyknęłam i obie wyskoczyłyśmy z auta.
Szybko wsiadłyśmy do przyczepy. Osiodłałyśmy Dashę i wyprowadziłyśmy z przyczepy. Iza przytrzymała ją na poboczu. Ja zamknęłam przyczepę na klucz, by drzwi się nie otwierały, po czym kluczyk oddałam Robertowi. Obie dosiadłyśmy karej. Stępa przeszłyśmy do lasu. Pozwoliła nam to ją rozgrzać, nie musiałyśmy też pędzić po betonie.
-To co? Galopik?- spytała Izz. Pozwoliłam jej kierować Dashą.
-Dawaj!- zawołałam
-Nie mów mi, że zabłądziłyśmy-syknęłam. Miałam mordercze myśli pod adresem Izki.
-Nie no, coś ty- udawała świetnie zorientowaną. Mimo słów, których używała, w jej głosie nie słyszałam najmniejszej nuty sarkazmu.- Tu tylko wszystko podobnie wygląda. A to drzewo- wskazała roślinę, wygiętą w łuk, którą mijałyśmy już dzisiaj trzeci raz- mijamy pierwszy raz.
Przez chwilę myślałam, że żartuje, ale mówiła poważnie.
-Może tym razem, Izuś, kochanie... SKRĘĆ W PRAWO, ZAMIAST CZWARTY RAZ JECHAĆ W LEWO!- Dasha zastrzygła uszami, gdy wydarłam się na Izę, jednak pozostała spokojna.
-No wiem!- oznajmiła wciąż przystając przy tym, że nad wszystkim panuje.
-Albo daj prowadzić Dashy- dodałam.
-Jeszcze czego! Koń mi będzie drogi szukał. Nad wszystkim panuję.
-Właśnie widzę...
Puściła mój komentarz mimo uszu.
-Właśnie widzę...
Puściła mój komentarz mimo uszu.
Wreszcie usłyszałyśmy dźwięki dobiegające ze stadniny, do której jechałyśmy. Teraz już było łatwo trafić. Dojechałyśmy niemal w tym samym momencie, co Robert z chłopakami. Mogłyśmy jednak zostać z nimi. Teraz nie dość, że nic nie zyskałyśmy, to jeszcze denerwowałyśmy się, że nie trafimy oraz od jazdy po leśnej ściółce składającej się z liści igieł i błota kopyta Dashy były w opłakanym stanie. Przynajmniej Dasha była już rozgrzana.
-Jesteście!- krzyknęła mama.- Co tak długo?
-Późno wyjechaliśmy, a potem był korek- odpowiedziałam, zsiadając z Dashy.
Na szczęście mama nie zapytała, dlaczego siedzimy na osiodłanym koniu i wyjechałyśmy z innej strony niż nasz samochód.
-Masz jedynkę, zaraz jedziesz- poinformowała mnie.
-Co?!- nawet zapomniałam poprawić ją, że nie JA jadę, lecz MY. Nie lubię, jak ktoś zapomina o koniach, których dosiadają zawodnicy.- Nie możemy! Dasha nie jest gotowa.
-Było wcześniej wyjechać- wtrącił tata.
-Chciałam- warknęłam.
= Na parkur zapraszamy Wiktorię na klaczy hanowerskiej o imieniu Dasha = oznajmił głos z głośników.
Jęknęłam cicho. Rzuciłam okiem na ogłowie, by wiedzieć, że wszystko z nim w porządku. Zapięłam jeszcze popręg o jedną dziurkę więcej, wcześniej nie miałyśmy czasu go podciągnąć. Potem wskoczyłam na siodło. Kłusem wjechałyśmy na maneż. Rzuciłam na niego okiem. Ujeżdżalnia była trawiasta, odkryta. Trawa wyglądała na mokrą po deszczach, których ostatnio w okolicy nie brakowało. Wiedziałam o tym już w lesie, kiedy miejscami błoto sięgało Dashy do kolan. Co prawda obok była hala, do której byśmy się przenieśli, gdyby padało. Ale nikt teraz nie czuł takiej konieczności, w końcu świeciło słońce. Trawa wyglądała na śliską. Jeszcze z kopytami dokładnie wyrównanymi przez błoto... Nie widziałam ich od spodu, ale założę się, że ,,system antypoślizgowy" Dashy właśnie uległ awarii.
Zaczęłyśmy spokojnie, ale moje obawy się potwierdziły. Ledwie udawało mi się kierować klaczą. Za bardzo przyspieszała, skręcanie przychodziło nam z trudem. Czułam, że zaczyna panikować.
-Spokojnie- poklepałam gorącą czarną szyję.- Uda nam się. Zaufaj mi.
Chyba najpierw ja powinnam zaufać jej..., pomyślałam. Dasha była wspaniałą klaczą, ja jednak trzymałam ją krótko, szarpałam wodze i serce waliło mi za każdym razem, gdy minimalnie przyspieszyła bądź się potknęła. Ona wie, co robi. Nie skrzywdzi mnie
Już prawie skończyłyśmy przejazd. Zostały tylko dwie przeszkody. Wszystkie inne pokonałyśmy bezbłędnie. Teraz dojeżdżałyśmy do oksera. Miał wysokość około półtora metra i długość jednego metra. Kazałam Dashy zagalopować.
W końcu stwierdziłam, że za bardzo się rozpędziłyśmy. Klacz z każdą sekundą bardziej wyciągała chód. W końcu przejdziemy do cwału. Ściągnęłam wodze, Kara wydała się tego nie zauważyć. Z całej siły wywarłam nacisk na jej zad. Miałam nadzieję, że to ją spowolni. Zamiast tego przysiadła na zadzie, nie dotykając nim ziemi i jadąc na kopytach jak na łyżwach. Ogarnęła mnie panika. Dystans dzielący nas od oksera niebezpiecznie malał. Powinnam zachować zimną krew, uspokoić Dashę, ale nie mogłam. Pozostawała jeszcze jedna opcja. Mogłam ewakuować się z siodła, lądując na bezpiecznej trawie. Ale nie byłabym sobą, gdybym zostawiła Dashę. Siedząc na niej w każdej chwili mogę coś zrobić... Gdyby tylko się dało... Cóż, jak będzie okazja, na pewno jej pomogę. Gdybym ją zostawiła... nie chcę myśleć, co by się stało. Kapitan idzie na dno ze statkiem, pomyślałam, a jeździec upada razem z koniem. Kolejną sekundę później już nie miałam tej możliwości. Klacz potknęła się, a noga utkwiła mi głęboko w strzemieniu. Nie miałam ani siły, ani czasu jej wydostawać. Każda normalna osoba pomyślałaby, że błaźni się przed całą Polską albo chociaż że cały kraj patrzy. Mi nawet nie przyszło to do głowy. Wiedziałam tylko, że widzą mnie rodzice, Iza, Robert, Bartek z Kubą, którzy musieli się o mnie strasznie martwić; a pod sobą mam śmiertelnie przestraszonego konia. Nie dziwiła mnie jej reakcja. Sama nie bałam się tak bardzo nawet wtedy, gdy dawno temu galopowała na mnie wściekła kara hanowerka. Od przeszkody dzieliło nas co najwyżej półtora metra, gdy Dasha skoczyła. Cóż to był za skok! Przez chwilę myślałam, że przeskoczy te trzy i pół metra, lądując po drugiej stronie oksera. Ale żaden koń nie był do tego zdolny, pomijając te najlepsze konie w historii. Jednak los chciał, żeby wylądowała w środku przeszkody. Gdyby upadła na grzbiet, zabiłaby mnie na miejscu. Zginęłabym jak nic przygnieciona z jednej strony twardymi, nierównymi drągami, a z drugiej- półtonowym koniem. Ona jednak postanowiła mnie chronić. Zdecydowała się na o wiele bardziej niebezpieczną sztuczkę. Niebezpieczną dla niej... Stanęła pionowo na przednich kopytach między zrzuconymi drągami. Zauważyłam, że jedną nogę postawiła na drągu. Widać nie trzymała ciężaru nas dwóch lub po prostu resztki oksera jej nie pozwoliły wytrwać w tej pozycji, bo przednie nogi ugięły się pod nią. Wylądowała najpierw na głowie, potem całą siłą przewróciła się na bok, by nie upaść na grzbiet. Uderzyłam głową w toczku o drąg. Z przygniecionej przez Dashę lewej nogi eksplodował koszmarny ból. Prawa ręka zacisnęła mi się na wodzach. Lewą opuściłam trochę niżej, jej palcami pogładziłam gorącą szyję przyjaciółki. Przed oczami widniała ciemność, w uszach mi dzwoniło, z całej siły zacisnęłam zęby broniąc się przed bólem z nogi. Życie ze mnie uciekało. Próbowałam uciec przed tym wszystkim. Tracąc przytomność nie mogłam pozbyć się myśli, że Dasha właśnie uratowała mi życie...
W końcu stwierdziłam, że za bardzo się rozpędziłyśmy. Klacz z każdą sekundą bardziej wyciągała chód. W końcu przejdziemy do cwału. Ściągnęłam wodze, Kara wydała się tego nie zauważyć. Z całej siły wywarłam nacisk na jej zad. Miałam nadzieję, że to ją spowolni. Zamiast tego przysiadła na zadzie, nie dotykając nim ziemi i jadąc na kopytach jak na łyżwach. Ogarnęła mnie panika. Dystans dzielący nas od oksera niebezpiecznie malał. Powinnam zachować zimną krew, uspokoić Dashę, ale nie mogłam. Pozostawała jeszcze jedna opcja. Mogłam ewakuować się z siodła, lądując na bezpiecznej trawie. Ale nie byłabym sobą, gdybym zostawiła Dashę. Siedząc na niej w każdej chwili mogę coś zrobić... Gdyby tylko się dało... Cóż, jak będzie okazja, na pewno jej pomogę. Gdybym ją zostawiła... nie chcę myśleć, co by się stało. Kapitan idzie na dno ze statkiem, pomyślałam, a jeździec upada razem z koniem. Kolejną sekundę później już nie miałam tej możliwości. Klacz potknęła się, a noga utkwiła mi głęboko w strzemieniu. Nie miałam ani siły, ani czasu jej wydostawać. Każda normalna osoba pomyślałaby, że błaźni się przed całą Polską albo chociaż że cały kraj patrzy. Mi nawet nie przyszło to do głowy. Wiedziałam tylko, że widzą mnie rodzice, Iza, Robert, Bartek z Kubą, którzy musieli się o mnie strasznie martwić; a pod sobą mam śmiertelnie przestraszonego konia. Nie dziwiła mnie jej reakcja. Sama nie bałam się tak bardzo nawet wtedy, gdy dawno temu galopowała na mnie wściekła kara hanowerka. Od przeszkody dzieliło nas co najwyżej półtora metra, gdy Dasha skoczyła. Cóż to był za skok! Przez chwilę myślałam, że przeskoczy te trzy i pół metra, lądując po drugiej stronie oksera. Ale żaden koń nie był do tego zdolny, pomijając te najlepsze konie w historii. Jednak los chciał, żeby wylądowała w środku przeszkody. Gdyby upadła na grzbiet, zabiłaby mnie na miejscu. Zginęłabym jak nic przygnieciona z jednej strony twardymi, nierównymi drągami, a z drugiej- półtonowym koniem. Ona jednak postanowiła mnie chronić. Zdecydowała się na o wiele bardziej niebezpieczną sztuczkę. Niebezpieczną dla niej... Stanęła pionowo na przednich kopytach między zrzuconymi drągami. Zauważyłam, że jedną nogę postawiła na drągu. Widać nie trzymała ciężaru nas dwóch lub po prostu resztki oksera jej nie pozwoliły wytrwać w tej pozycji, bo przednie nogi ugięły się pod nią. Wylądowała najpierw na głowie, potem całą siłą przewróciła się na bok, by nie upaść na grzbiet. Uderzyłam głową w toczku o drąg. Z przygniecionej przez Dashę lewej nogi eksplodował koszmarny ból. Prawa ręka zacisnęła mi się na wodzach. Lewą opuściłam trochę niżej, jej palcami pogładziłam gorącą szyję przyjaciółki. Przed oczami widniała ciemność, w uszach mi dzwoniło, z całej siły zacisnęłam zęby broniąc się przed bólem z nogi. Życie ze mnie uciekało. Próbowałam uciec przed tym wszystkim. Tracąc przytomność nie mogłam pozbyć się myśli, że Dasha właśnie uratowała mi życie...
Otworzyłam oczy. Oślepiła mnie wszechobecna biel i znów musiałam je zamknąć. Spróbowałam się poruszyć. Zacisnęłam zęby. Z całego ciała eksplodował ogromny ból. Czułam się, jakby mnie ktoś wychłostał, przywiązał do samochodu i przeciągnął po betonie, a na koniec wrzucił do słonej wody. Leżałam chwilę w bezruchu. Ból minął, niestety zastąpiły go setki myśli przechodzące przez moją głowę. Wspomnienia z ostatnich... chwilę, ile tu już jestem? Wspomnienia z czasu zawodów powróciły do mnie w ciągu kilku chwil. Zdawało mi się, że znów siedzę na Dashy. Razem galopowałyśmy, razem skakałyśmy, razem upadłyśmy... Serce zaczęło mi walić w piersi tak jak wtedy. Oddychałam szybko. Czułam, że nie mogę złapać oddechu. Usłyszałam jakiś stłumiony, podniesiony głos wypowiadający moje imię. To chyba była Iza. Nie byłam pewna, ale kogoś wołała. Potem poczułam ukłucie w rękę i zasnęłam.
Śniło mi się, że siedzę sama na łące. Twarz ukryłam w dłoniach. Nie płakałam, ale czułam się bardzo samotna. Usłyszałam znajome kroki. Uniosłam głowę i zobaczyłam Dashę. Z jej czoła w miejscu, gdzie miała gwiazdkę wyrastał śnieżnobiały róg kontrastujący z kruczą sierścią. Po bokach miała czarne skrzydła. Rzuciłam się jej na szyję.
-Wiki- powiedziała spokojnie.
-Ty mówisz?- krzyknęłam zaskoczona.
-Oczywiście!- prychnęła, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
-Nigdy nic nie powiedziałaś...
-A czyż potrzebowałaś moich słów? Rozumiałyśmy się bez nich. Wiki, muszę już iść.
-Gdzie?- w oczach zalśniły mi łzy.
Spojrzała na mnie mądrymi oczami. Mrugnęła parę razy. Rozłożyła skrzydła.
-Gdzie?- spytałam. Z gardła wyrwał mi się szloch.
Klacz jeszcze bardziej rozłożyła skrzydła. Jej róg zalśnił jak latarnia.
-Nie zostawiaj mnie- jęknęłam.
-Zawsze będę przy tobie, moja mała. A teraz idę gdzieś, gdzie ty nie możesz. Jeszcze się spotkamy, Wiktorio. A teraz obudź się i żyj. Masz przed sobą jeszcze wiele lat wspaniałego życia. Mój czas już nadszedł.
Wzleciała do góry. W myślach raz po raz brzmiały mi słowa ,,Żyj", ,,Żyj...". Ten szept bolał bardziej niż przykładanie rozgrzanego do czerwoności metalu. W końcu przed oczami ujrzałam znowu Dashę. Tym razem galopowała w górę. Zatrzymała się na ciemnym niebie, gdy była taka malutka... Wyglądała jak gwiazda. W końcu całe niebo przybrało kształt galopującej Dashy ze mną i Izą na grzbiecie. Zwiększało się coraz bardziej aż w końcu wszystko spowiła ciemność i spokojnie zasnęłam.
Obudziły mnie ciche głosy. Wwiercały się w uszy jak bzyczenie natrętnych much. Otworzyłam oczy. Tym razem nic mnie nie oślepiło, choć leżałam w tym samym miejscu. Przy mnie siedzieli wszyscy, o których myślałam chwilę przed upadkiem: mama, tata, Iza, Robert, Bartek, Kuba. Brakowało tylko Dashy, ale przecież nie wprowadzą ją do pomieszczenia.
-Wiki?- szepnęła mama.- Wyglądała, jakby ujrzała ducha.
Wyglądam tak okropnie, czy nie było szans, że się obudzę?, zastanawiałam się.
Nim zdążyłam zapytać, wszyscy się na mnie rzucili. Każdy chciał mnie przytulić.
-Auu- rzuciłam szybko, zanim nawet poczułam ból.
Pamiętałam jak ostatnio bolało, gdy tylko spróbowałam się poruszyć. Przez kolejne 10 minut rozmawiałam ze wszystkimi obecnymi. Lecz każdy, jakby się umówili, unikał tematu zawodów i naszego upadku. Byłam pewna, że zostanę zasypana gradem relacji, a tu nic. Dowiedziałam się nawet, co Izz jadła wczoraj na obiad, ale wciąż nie wiedziałam, czy mam kręgosłup w jednym kawałku, bo nie odważyłam się ruszyć, żeby to sprawdzić, ani co z Dashą. W końcu oznajmiłam:
-Możecie wyjść? Wszyscy oprócz Izy i Roberta.
Rodzice spojrzeli na mnie zaskoczeni, Bartek zaczął protestować, ale ostatecznie posłuchali.
-Witaj wśród żywych- Robert uśmiechnął się do mnie.- Było z tobą krucho.
-Z nami było krucho- poprawiłam go.- W końcu to Dasha wylądowała na głowie.- Robert zbladł śmiertelnie.- A teraz mam do Was parę pytań. Po pierwsze: jak długo byłam nieprzytomna.
-Dwa tygodnie- Robert odetchnął jakby uspokojony takim pytaniem.- To nie dużo. Zapowiadało się, że prędko się nie ockniesz.
-Po drugie: jakie odniosłam obrażenia? Co mi jest? Wszystko mnie boli!- żaliłam się.
Robert spojrzał na Izę, ta wzruszyła ramionami, więc spróbował sam odpowiedzieć.
-Przeżyłaś dzięki toczkowi, ale masz pękniętą czaszkę. Na szczęście to opanowaliśmy. To znaczy lekarze opanowali. Złamałaś też dwa żebra z lewej strony, teraz jest już lepiej. Najgorzej z nogą. Została niemal całkiem zmiażdżona. Profesjonalnie nazwali to złamaniem w dwudziestu miejscach. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy myśleliśmy, że ci ją amputują. Na szczęście jakoś tam nogę masz poskładaną i się zrośnie. Nie będziesz już biegała tak szybko ani jeździła konno jak dawniej, ale przeżyjesz.
Odczekałam chwilę, by się upewnić, że skończył, aż wreszcie zadałam najważniejsze pytanie.
-Po trzecie: co z Dashą?- rzuciłam niedbale.
Robert zadrżał. Spojrzał na Izę. Skierowałam wzrok tam gdzie on. Moja przyjaciółka była biała jak ściana. Zamrugała parę razy, przeganiając łzy.
-Co z Dashą?- powtórzyłam z lekkim napięciem. Głos mi zadrżał.
-Kiedy stanęła jedną nogą na drągu, złamała ją...- Robert starał się jakoś z tego wybrnąć. Iza wyszła z sali odwracając głowę tak, by na mnie nie patrzeć. Ja i tak zauważyłam łzy ściekające po jej policzkach.- ...upadając całym ciałem... skręciła kark.
-Co?- spytałam. Jego słowa nie miały dla mnie sensu.
-Wiktorio, Dasha... nie żyje.
-Nie!!!- krzyknęłam z całej siły. Chciałam przegonić jego słowa.
Na chwilę umilkłam, by powiedział, że żartował.Gdy tak się nie stało zaczęłam wrzeszczeć ze zdwojoną siłą. Ktoś zawołał pielęgniarkę, dostałam zastrzyk w ramię i znów zasnęłam.
---Miesiąc później---
Wracałam właśnie ze szpitala. Nie dość, że gipsu jeszcze mi nie zdjęli, bo noga naprawdę ucierpiała, to jeszcze poruszałam się o kulach. Jak teraz będę żyć?, spytałam samą siebie. Konie były całym moim życiem. Wraz ze śmiercią Dashy umarła też część mnie. Oczywiście już dawno, niemal odkąd tylko się obudziłam słyszałam od rodziców jedynie: ,,Już nigdy nie wsiądziesz na konia" lub ,,Z końmi koniec" albo ,,Jeśli myślisz, że pozwolę ci się zbliżyć do tych zwierząt to się mylisz". Myślą, że po tym wszystkim mam jeszcze ochotę patrzeć na konie! Po tym, jak zabiłam najlepszą przyjaciółkę... To moja wina!, brzmiało mi w uszach jak refren jakiejś piosenki. Może gdybym wtedy zeskoczyła z siodła Dasha by żyła. Może skończyła by jak Broszka, ale by żyła. Broszka... Całkiem o niej zapomniałam. Kiedy ją znalazłyśmy odżyła we mnie nowa nadzieja. Myślałam, że wyleczymy jej nogę i Iza dostanie Brokę, bo lubiła ją bardziej ode mnie, a ja zatrzymam Dashę, z którą łączyła mnie wielka więź. Potem okazało się, że nikt już Broszki nie dosiądzie. Aż żal serce ściskał, kiedy chodziła. Wyglądała wtedy jak ja teraz. Ledwo co kulała, powłóczyła chorą nogą... Nie wiem jak tamci ludzie zmuszali ją do takiej pracy. Na szczęście Robert zgodził się ją zatrzymać, ale Broszka nie mogła być szczęśliwa... Czasem lepiej zginąć niż przeżyć po to, by być nieszczęśliwym, uświadomiłam sobie mając przed oczami siebie ginącą razem z Dashą. Ale cały czas wiedziałam, że to przeze mnie zginęła Dashka. Cóż, teraz domysły typu: ,,Co by było gdyby..." nie mają sensu. Byłam wolontariuszką w schronisku, kochałam konie nad życie, a co zrobiłam? Najpierw galop po lesie, a potem nawet nie oporządziłam klaczy przed zawodami.
Po południu siadłam przed domem na trawie. Oplotłam rękami kolana i zapatrzyłam się w dal. Jakie to wszystko było niesprawiedliwe. Czemu takie wspaniałe stworzenia jak konie muszą cierpieć i umierać? Broszka, Karek, Kamis, Furia, Dasha Jeden, nasza Dasha... A'propos pierwszej Dashy, od której imię wzięła nasza Kara. Tamta też nie była zła bez przyczyny. Ludzie po prostu nie chcieli jej zrozumieć... Kiedy tak myślałam zerwał się silny wiatr, niebo przecięła błyskawica, a z góry prosto na mnie lunął deszcz.
-Wiki, do domu!- usłyszałam głos mamy, która wołała mnie przez okno. Brzmiał jak zza mgły.
Zignorowałam wołanie. Byłam już prawie całkiem mokra, jak nagle poczułam, że deszcz rozstępuje się nade mną, a na plecach leży mi coś ciepłego. Odwróciłam głowę i zobaczyłam mamę. Zasłoniła mnie parasolką, a na plecy zarzuciła mi koc.
-Wikuś- powiedziała łagodnie.- Nie masz wpływu na to, co się stało. Musisz żyć tak, jak kiedyś. Nie zmienisz przeszłości, spróbuj więc wpłynąć na przyszłość. Nie zrobisz tego, jak dostaniesz zapalenia płuc. Kwietniowe deszcze są dość zimne. Choć do domu...
-Ale...- Chciałam coś powiedzieć, jednak z ust wyrwał mi się tylko szloch.- Mamusiu!- objęłam ją.
-Ojciec mnie zabije, ale nie mogę patrzeć jak cierpisz. Pozwalam ci wrócić do koni. Bez szaleństw, ale możesz jeździć.
-Nie chcę- szepnęłam. To moja wina!-Nie wrócę do koni. Nie spojrzę Izie i Robertowi prosto w oczy.
-Przecież nic nie zrobiłaś.
-Jeśli nie mogę jeździć na Dashy, nie będę w ogóle jeździć- odparłam ostro, dając jej do zrozumienia, że zdania nie zmienię. Chociaż po policzkach wciąż płynęły mi łzy, mieszając się ze spływającymi z włosów kroplami deszczu, głos mi nie drżał. Był spokojny, pewny siebie.- Nie chcę już tu mieszkać. Wyjedźmy stąd. Gdziekolwiek, chociaż z pięćdziesiąt kilometrów w którąś stronę.
Nie wierzyłam, że to powiedziałam. Ale tak myślałam. Nie mogłam mieszkać płot w płot z Izą, parę kilometrów od Equilandu. Nie mogłam...
Niemal co dzień odwiedzała mnie Iza. Za każdym razem ,,całowała klamkę" mojego pokoju. Nie chciałam z nią rozmawiać. Rodzice próbowali mnie namówić do zamienienia choć paru słów z przyjaciółką, ja jednak całkiem zamknęłam się w sobie. Patrzyłam tylko przez okno jak Izabela odchodzi od mojego domu za każdym razem coraz smutniejsza. Rodzice załatwili mi nauczanie indywidualne, więc nie musiałam chodzić do szkoły co zdawało się jeszcze bardziej zdołować Izę. Może miała nadzieję, że jak teraz ją zbywam to pogadamy w szkole. W końcu skończyłam pierwszą klasę liceum ze średnią 5.0.
Leżałam na kanapie w salonie na parterze i ze słuchawkami w uszach słuchałam muzyki. Ale spokoju nie dawało mi uciążliwe stukanie w parapet. W końcu wyrwałam słuchawki z uszu i zerwałam się na równe nogi. Zachłysnęłam się widząc Izę w moim oknie. A dokładnie jej głowę. Przecież to trzy metry nad ziemią. Co, ona tam na drabinie stoi?, zastanawiałam się. Nie wiele się myliłam. Kiedy podeszłam do okna zobaczyłam całą przyjaciółkę, stojącą na Dirty Dun.
-Co tu robisz?- spytałam wrogo, po otwarciu okna.
-Wyciągam cię na przejażdżkę- uśmiechnęła się przyjacielsko.- No chodź.- Podała mi rękę.
-Że na tym czymś?- skinęła głową ukrywając zniesmaczenie.- Weź się zabieraj z tą drabiną na czterech kopytach, bo was psem poszczuję?
-Że niby Egri?- próbowała mnie przedrzeźniać.-Tym słodziakiem? Weź mnie poszczuj, bo chętnie się do niej przytulę.
Wkurzyła mnie tak bardzo, że zatrzasnęłam okno. Iza omal nie straciła równowagi spadając z konia, mnie jednak to nie obchodziło.
Mimo mojego zachowania Iza przyszła do mnie jeszcze parę razy. Tym razem bez konia, pukając do drzwi. Za każdym kolejnym razem nie chciałam jej widzieć. Aż pewnego dnia przestała przychodzić. Tak mnie to dotknęło... Nie wiem, czy myślałam, że robię komuś na złość, ale podobała mi się ta zabawa w kotka i myszkę. Lubiłam, kiedy Iza przychodziła, nawet jeśli nie wychodziłam wtedy z pokoju. Tak powinna się zachowywać prawdziwa przyjaciółka. Kiedy przestała przychodzić wakacje trwały w najlepsze.Właśnie zaczynał się sierpień. Wtedy powtórzyłam rodzicom moją prośbę o przeprowadzce. Przy mnie tylko wodzili wzrokiem między sobą. Ale podsłuchałam jak rozmawiali na osobności.
~...zdaniem powinniśmy jej posłuchać~ powiedziała mama.
~Twoim zdaniem?!- wybuchnął ojciec.~ Mamy tu pracę! Chcesz gdzieś jechać i co? Wiśnie sprzedawać?
~Znajdziemy pracę gdzie indziej. A Wiki jest naprawdę nieszczęśliwa.
~Wiki to, Wiki tamto. Ta Wiki za dwa tygodnie kończy siedemnaście lat! A pracy tak na zawołanie nie ma. O nie, za długo jej pobłażaliśmy. Wiktoria idzie od września do szkoły i nie zamierzam się targować!
~Och, Aruś, proszę cię, nie rób jej tego. Umówmy się tak. Jeśli znajdziesz pracę w...- ściszyła głos do szeptu i usłyszałam dopiero końcówkę~... a jeśli nie, wróci do szkoły i zmusimy ją, by wróciła także do dawnego życia, w tym koni.
Odetchnęłam głośno. Przycisnęłam dłoń do ust, żeby mnie nie usłyszeli. Już zaczęłam obmyślać plan ucieczki z domu, kiedy tata znalazł pracę. W Sopocie. Wyjeżdżamy na drugi koniec kraju. Wspaniale!, pomyślałam. Wreszcie spełniła się moja zachcianka. Spakowałam się. Wzięłam nawet większość swoich jeździeckich rzeczy. Ale z nagród zachowałam tylko dyplomy i medale. Puchary postanowiłam zostawić Izie. Były za duże, by tracić na nie miejsce w samochodzie, a jej bardziej się należały. Spakowałam je do pudła i postanowiłam zostawić przyjaciółce list. Po godzinie bazgrania po kartce w końcu ujęłam to co czułam w parę mizernych zdań.
Kochana Izabelo!
Naprawdę mi przykro, że to tak musiało się skończyć. Jesteś, byłaś i zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką. Ale po prostu nie mogłam spojrzeć Ci w oczy. Nie po tym, jak zabiłam Dashę. Tak, to moja wina. Ona nie żyje, bo to ja nie zajęłam się nią tak, jak powinnam. Proszę Cię, przyjmij te puchary, bo Tobie należą się o wiele bardziej. Jeśli chcesz mnie jeszcze znać to błagam, wybacz mi. Nie próbuj się ze mną kontaktować, bo wyprowadzam się daleko stąd, zmieniam też numer telefonu, usuwam GG i facebooka. Przekaż też Robertowi, że był najlepszym człowiekiem na świecie. Nawet jeśli nerwy mu zaczynały puszczać, nigdy nie był dla nas niemiły, zawsze też ratował konie.I powiedz Bartkowi, że go kocham.
Twoja Wika.
Ostatnie zdanie przekreśliłam jedną poziomą linią. Chciałam je całkiem zamazać, żeby Iza go nie odczytała i nie przekazała Bartoszowi. Niestety w tej chwili do mojego pokoju weszła mama.
-Wyjeżdżamy- oznajmiła. Zobaczyła moją minę i spodziewała się przeciągania wyjazdu, więc profilaktycznie dodała:-Nie zaraz, tylko już.
Wrzuciłam zdenerwowana kartkę do pudełka z pucharami i wyszłam z domu. Szybko przerzuciłam pudło nad ogrodzeniem domu Izabeli, modląc się w duchu, żeby mnie nie zauważyła, po czym szybko wsiadłam do samochodu. Mama włożyła do zakupionej na czas przeprowadzki przyczepy, jeszcze parę rzeczy. Nie opłacało nam się wynajmować przyczepy, bo i tak nie mielibyśmy okazji jej oddać. Najwyżej sprzedamy ją tam na miejscu. Potem mama wsiadła na siedzenie z przodu, do mnie z tyłu wskoczyła Egri, a na kolanach ułożyła mi się nasza kociczka Loa, która większość życia spędzała zwiedzając odległe osiedla, a do domu wracała na jedzenie i spanie. Przykleiłam nos do szyby spoglądając na mój kochany domek. Spędziłam tam siedemnaście lat życia. Jeszcze tu wrócę, pomyślałam. Nie wiem kiedy, ale wrócę. Cały czas, gdy jechaliśmy po prostej dom malał w dali, aż w końcu tata skręcił za rogiem i całkiem straciłam go z zasięgu wzroku.
To moja najbardziej dopracowana notka. Czytałam ją ze 4 razy (no co, to już coś ;) ) i pracowałam nad każdym szczegółem. Mam nadzieję, że się Wam podoba, oczywiście notka sama w sobie, nie zakończenie (;
Piszcie wyczerpujące komentarze, mogą nawet dorównywać długością samemu epilogowi, nie obrażę się, jeśli będą miały więcej niż jedno zdanie, albo lepiej więcej niż strona Worda xD
Od razu mówię, że takie zakończenie wymyśliłam z pół roku temu, więc nic tu nie insynuujcie. Tak, niemal od początku chciałam zabić Dashę. Ale potrafię trzymać buzie na kłódkę ^) Nikt z czytelników nie znał moich planów. Dobra, nie rozpisuję się. Koniec z dopiskami dłuższymi od notek :P Proszę o wyczerpujące opinie, następna notka pojawi się najwcześniej 11 lipca, chociaż pewnie później, bo moje ambicje podpowiadają mi, że nie napiszę jej w jeden dzień. Miłych wakacji wszystkim :D
Edit sobota 29.06.13 godz. 14.47
Nie mogłam wczoraj opublikować notki, bo staram się jak najbardziej przeciągać, żeby między tym epilogiem a prologiem nowego sezonu nie było zbyt dużej przerwy. Nawet publikując go dzisiaj, prolog pojawi się dopiero za CO NAJMNIEJ 22 dni.
PS zrobimy sobie taki mały konkursik. Zgadnijcie ile czasu minie między tymi dwoma rozdziałami, tj. tym i następnym (: Zakres od roku do... powiedzmy 50 lat xD Ciekawe, kto będzie najbliżej ;) Nagrodą jest dedyk dla tej osoby w prologu :) Powodzenia.
Nie mogłam wczoraj opublikować notki, bo staram się jak najbardziej przeciągać, żeby między tym epilogiem a prologiem nowego sezonu nie było zbyt dużej przerwy. Nawet publikując go dzisiaj, prolog pojawi się dopiero za CO NAJMNIEJ 22 dni.
PS zrobimy sobie taki mały konkursik. Zgadnijcie ile czasu minie między tymi dwoma rozdziałami, tj. tym i następnym (: Zakres od roku do... powiedzmy 50 lat xD Ciekawe, kto będzie najbliżej ;) Nagrodą jest dedyk dla tej osoby w prologu :) Powodzenia.