Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

wtorek, 22 stycznia 2013

Rozdział 20


~~Wiki~~


  Wakacje zbliżały się wielkimi krokami. Ten rok był wyjątkowo upalny. Już w marcu bywało po ok. 20˚C. W stajni było przyjemnie chłodno. Tegoroczny Dzień Dziecka mieliśmy wolny od szkoły. Może dlatego, że wypadał w piątek. Również z tego powodu postanowiłyśmy CAŁY ten czas spędzić w schronisku, co oznaczało nocowanie przez trzy dni wśród koni. Robert nie miał nic przeciwko, ale pozostawało nam przekonać rodziców. Moi po dłuuugiej namowie się zgodzili. Byłam ciekawa jak Iza sobie radzi. Po kilku minutach spotkałyśmy się pod domem.
-Zgodzili się!- zawołała.
-Moi też- uśmiechnęłam się.- Czyli spędzimy piękne trzy dni wśród koni.
-Miejmy nadzieję, że piękne...
Do stadniny podwiozła nas mama Izki. Od razu poszłyśmy do koni. Postanowiłyśmy pojechać w teren. Zaczęłam siodłać Wesuvia (żeby było sprawiedliwie postanowiłyśmy, by żadna z nas nie dosiadała Dashy).
-Jak myślisz- powiedziała Iza.- Wziąć Nell, czy Vancouvera?
-Vancouvera- odparłam.- Dasz sobie z nim radę, a jemu się przyda taka wycieczka.
Właśnie nadeszli Bartek z Kubą, więc postanowiłam być miła.
-Jedziecie z nami w teren?- spytałam.
Oczy Bartka rozbłysły radośnie, ale zgasły, gdy chłopak pokręcił głową.
-Olga zaraz przyjedzie i chciałbym tu być- odpowiedział.
-Ja też nie mogę- dodał Kuba.- Tata poprosił mnie, żebym pojechał z nim po nowego konia, bo Bartek pewnie będzie wolał romansować z Olgusią.
Brat poraził go spojrzeniem, jednak nic nie powiedział. Obaj wyszli ze stajni, a my zostałyśmy same. Iza osiodłała ogierka i ruszyłyśmy w teren.
-Kolejny koń do schroniska- zauważyła Iza.- Czy tylko ja mam wrażenie, że przychodzi więcej koni niż odchodzi?
-Przynajmniej przyrost naturalny jest dodatni- zażartowałam- w przeciwieństwie do ludzi w większości państw Europejskich.
-Mówię serio!- Iza nie wyglądała na rozśmieszoną.- Jak tak dalej pójdzie nie będziemy mieć miejsca w schronisku. Nasze zadanie polega na zajmowaniu się pokrzywdzonymi, zaniedbanymi końmi, a na koniec znajdowaniu im nowych domów. Z tym ostatnim mamy problem.
-Myślałam o Joyu. To jest koń zimnokrwisty, najlepiej nadaje się do wozu. Może zobaczymy jak będzie się zachowywał przy wozie i spróbujemy go wydać? W samym Sudowie jest pewnie wiele osób, którym przydałby się taki koń. Moglibyśmy się upewnić, czy miałby dobrą opiekę.
-Zapomniałaś o jednym, tyciusim szczególiku...
-Jakim?- spojrzałam na nią pytająco.
-Skąd my weźmiemy wóz? A uprząż? Schronisko dysponuje jedynie sprzętami do jazdy wierzchem.
-Pożyczymy- odparłam nakłaniając Wesuvia do galopu.
Iza o nic nie pytała. Po prostu jechała za mną. Podczas pewnej przejażdżki już jakiś czas temu widziałam starszego pana leśniczego Zbigniewa pracującego w lesie, głównie na przewożeniu pni drzew lub drewna. Używał do tego niewielkiego czterokołowego wozu zaprzężonego w nie najwyższego siwego jabłkowitego ogiera perszerona. Wówczas nie miał w ręku bata i zdawał się dobrze traktować swojego konia. Siwek był zadbany i wydawał się z radością wykonywać swoją pracę, chociaż zdawał się z trudem ciągnąc czasem nawet całe drzewa.
Powiedziałam o tym Izie. Ona też wiedziała, o kogo mi chodzi.
Dojechałyśmy do tamtego miejsca i zatrzymałyśmy konie. Przy niewielkiej leśniczówce zobaczyłyśmy tego samego starszego pana, do którego się wybierałyśmy. Mężczyzna uśmiechnął się na nasz widok i uniósł do góry jedną siwą brew.
-W czym mogę pomóc panienkom?- spytał sympatycznie.
-Mógłby nam pan pożyczyć wóz do pracy z jednym koniem ze schroniska?- poprosiłam.
-Mogę się zamienić- spojrzałam na niego pytająco, a on zaczął wyjaśniać:- No bo widzicie, mam tu dużo pracy. Potrzebuję wozu, ale jeśli chcecie go wziąć, możecie mi na jakiś czas oddać swoje konie- wskazał Wesuvia i Vancouvera.- Zostawcie je i możecie brać wóz.
-Zamienił stryjek siekierkę na kijek- Izz wyrecytowała znane polskie przysłowie.- Przecież nawet trzy konie na swoich plecach nie przewiozą tyle, ile jeden może pociągnąć w wozie.
-Możliwe, ale mi starczą. A więc jak?
-Nie ma sprawy- oznajmiłam zsiadając z Wesuvia.- A w takim razie jak przetransportujemy tam wóz?- wskazałam ręką w stronę schroniska.- We dwie go nie pociągniemy.
-Może nie, więc wróćcie po tego konia, którego do niego zaprzężecie.
Niestety musiałyśmy wracać po Joya na piechotę. W ok. 10 minut biegu dotarłyśmy do schroniska. Dosiadłyśmy (obie naraz) Joya na oklep i znów pogalopowałyśmy do lasu.
-Piękne zwierzę- oznajmił leśniczy, gdy zsiadłyśmy z siwka.- On jest cudowny! - Czule poklepał Joya po łopatce.- Nic dziwnego, że chcecie z nim popracować. Nie może zgnić w schronisku. Możecie wziąć wóz. Na koźle woźnicy jest cały sprzęt z chomątem włącznie. A ja wracam do pracy.
-Dalej, Ramek- cmoknął na swojego ogiera, do którego przywiązana była gruba kłoda i na pozostałe konie, które zaprzągł do ciągnięcia całych wiązek mniejszych gałęzi- Ruszaj, Wesuvio, na przód Vancover!
Nie używał bata jak większość, no dobra, jak wszyscy farmerzy czy leśnicy i samo to wzbudziło moje zaufanie do niego.
Zaprzęgłyśmy Joya i postanowiłyśmy z ziemi doprowadzić go do schroniska. Na początku ogier kładł uszy po sobie i strasznie się wiercił, próbował nawet nas gryźć albo kopać (widać złe wspomnienia powróciły), ale gdy zobaczył, że nie robimy mu krzywdy, znacznie się uspokoił. Prowadziłyśmy go za lejce. Najpierw szłyśmy powoli, wlokłyśmy się prawie zebranym stępem, potem przyśpieszyłyśmy do szybkiego, żwawego marszu, a na koniec pobiegłyśmy kawałek truchtem, by Joy zakłusował. Konik wszystkie komendy wykonywał bardzo posłusznie. W schronisku dałam mu wieeelką marchewkę i pogładziłyśmy siwą szyję. Robert z Kubą jeszcze nie wrócili, a Bartek z Olgą siedzieli w siodlarni. Postanowiłyśmy na dziedzińcu schroniska poćwiczyć powożenie. Obie nauczyłyśmy się tego kiedyś na obozie, a nie możemy przyzwyczajać ogiera, że będzie jedynie prowadzony z ziemi. Ustawiłyśmy przed stajnią (tam, gdzie było dużo miejsca i w miarę ubita ziemia) dwadzieścia pachołków parami, czyli w dziesięciu miejscach, między którymi miałyśmy przejeżdżać. Iza była pierwsza, a ja z ziemi oceniałam jakość przejazdu.
-I jak?- spytała Iza schodząc z wozu.
-Byliście wspaniali!- krzyknęłam.
Taka była prawda. Joy nie poruszył ani jednego pachołka, a podczas przejazdu w każdym z trzech chodów, Izz nie straciła kontroli nad nim. Teraz moja kolej. I tym razem Joy spisał się na medal. Nie wiem, ile razy jeszcze tak jeździłyśmy na zmianę. Po jakimś czasie Olga i Bartek wyszli ze stajni wywabieni odgłosami z dziedzińca. Uważnie nas obserwowali, a ja dziękowałam im w duchu za brak komentarzy typu tych ,,najmądrzejszych". Mimo dużej liczby przejazdów dbałyśmy o dobro Joya. Starałyśmy się jak najwięcej prowadzić go stępem, zaś nie nadużywać kłusa i galopu. W końcu chodziło o to, żeby nauczył się chodzić przy wozie, a nie, żeby wygrał zawody w powożeniu (przy okazji bardzo się męcząc).
Po kilku dziesiątym przejeździe usłyszałyśmy zza ogrodzenia oklaski. Spojrzałyśmy w tamtą stronę i zobaczyłyśmy pana Zbigniewa. Sam dosiadał Ramka, do którego siodła przywiązane były wodze naszych schroniskowych ogierów.
-Mówiłem, że Joy jest wspaniały. Już ja się umiem poznać na koniu. A więc kiedy go wydajecie?
Zapamiętał jego imię, pomyślałam. Naprawdę musi szanować konie.
-Najlepiej od razu- odparłam.- Już jest gotowy.
-Ramek bardzo ciężko pracuje, a nie jest już najmłodszy. Przydałby mi się jakiś drugi koń, żeby odciążyć tego mojego. Mogę go adoptować?
-Oczywiście...- powiedziała Iza, jednak się zawahała.
-Ale?- siwa brew poszła w górę.
-Nie ma jeszcze właściciela stadniny, a my tu tylko pracujemy. Nie mamy takiej władzy, by wydać komuś konia.
-Ale ja mam- wtrącił Bartek.- A więc załatwione. Może pan wziąć Joya.
W myślach podziękowałam chłopakowi, za interwencję. Wreszcie się na coś przydał.
Pożegnałyśmy się z koniem, ale obiecałyśmy mu, że jeszcze go odwiedzimy w nowym domu.
-Do zobaczenia, Joy- szepnęłam do białego, włochatego ucha.
---Dwie godziny później---
  Wreszcie wrócili Robert z Kubą. 
Już wcześniej przygotowałyśmy boks dla konia, z którym mieli przyjechać. Odkurzyłyśmy go (po ilości pajęczyn mogłyśmy stwierdzić, że nie był używany od... zawsze), posłałyśmy w nim świeżą ściółką, umyłyśmy poidło automatyczne, wsypałyśmy trochę otrębów do żłobu (nie wiedziałyśmy jakiej wielkości będzie koń, więc dałyśmy mu tylko tyle paszy, by zaspokoił swój pierwszy głód). 
Wybiegłyśmy podniecone na podjazd. Chciałyśmy być przy wyprowadzaniu konia z przyczepy.
Bartek każdemu kazał się odsunąć i nie wtrącać do wyprowadzania konia. Z podnieceniem wchodził do przyczepy, gdy tylko upewnił się, że klacz (bo tej płci był konik) jest spokojna.
-Ale uważaj- dodał Robert.- Nie wiemy, jak zachowa się po podróży.
Chłopak wyprowadził ją z przyczepy. Moje oczy zalśniły, gdy stanęła przede mną klaczka o takich śmiesznych uszkach.
-Marwari!- zawołałam. Niedawno czytałam o tej rasie. Jest po prostu cudowna.- Czystej krwi?
-Tak, to czystej krwi klacz marwari. Serir- zaczął Kuba, a ja zrozumiałam, że tak ma na imię klacz- była używana do rozpłodu w luksusowej hodowli.  Ale to nie jest cały jej życiorys. Hodowca chciał rozmnażać ją dopiero teraz, gdy osiągnęła sukces sportowy. Używali ją do wyścigów koni tych ras w Indiach, ale też ścigała się z innymi rasami, poza folblutami oraz arabami, w Polsce. Urodziła już trzy źrebaki jeden po drugim. Właściciel krył ją na nowo jak najszybciej po każdym porodzie. Jednak po trzech latach jej sława osłabła i, choć pokrył ją znowu, stwierdził, że bardzo mało dostanie za źrebaka...- Kuba spuścił głowę. Zamilkł, więc nie wiedziałyśmy, czy poznamy dalszy ciąg opowieści.
-Więc właściciel postanowił przywrócić ją do wyścigów- kontynuował Rob.- Od trzech lat Serir nie startowała w żadnych zawodach. Nawet jej nie dosiadali. Po prostu pokryli ją ogierem, wypuścili na łąkę, a potem czekali aż urodzi i tak w kółko. Jedyny kontakt z ludźmi miała wtedy, gdy przychodził ktoś skontrolować, czy z końmi wszystko w porządku i napełnić poidła na pastwisku, czasem dorzucić koniom niezbędnych składników diety. A potem dżokej dosiadł jej na warszawskim Służewcu. Nie wiem, czego oczekiwał od takiego konia. Klacz złamała nogę... Ponieważ nie wygrała wyścigu stała się nic niewarta. I tak koń, który kilka lat temu został wyceniony na dziesiątki tysięcy dolarów, po urazie poszedł do rzeźni, sprzedany za tyle, ile ważył. Na szczęście udało nam się ją wykupić, a noga nie jest w takim złym stanie. Niestety spóźniliśmy się nieco, bo w transporcie rzeźnickim Serir... częściowo straciła wzrok. Zapewne straci go całkiem. Noga niedługo się zrośnie i klacz będzie mogła chodzić pod siodłem chociaż bez szaleństw. Ale z tym wzrokiem... 
-To nie jest taki wielki problem. Oglądaliście ,,Czarnego konia"? Tytułowy bohater stracił wzrok, a mimo to wygrał zawody ujeżdżeniowe. Jeśli Serir zaufa jeźdźcowi, ten będzie mógł ją spokojnie poprowadzić z siodła- stwierdziłam.- Skoki odpadają, ale dresaż albo rekreacyjna jazda... Czemu nie?
-Może masz rację. Niestety przez to trudniej będzie nam znaleźć jej odpowiedni dom.
-Czekaj, czekaj- Iza zauważyła coś, na co ja nie zwróciłam uwagi.- Mówiłeś, że pokryto ją zanim wystartowała w tym wyścigu. Czyli ona jest w ciąży?
-Tak.
Nie wiadomo dlaczego ta informacja bardzo mnie ucieszyła. Źrebaczki były takie słodkie, radosne. 
Teraz postanowiłam przyjrzeć się tej ślicznotce. Jej sierść była maści ciemnogniadej. Oprócz małej gwiazdki na czole nie zauważyłam innych odmian. Klacz zdawała się być dość wychudzona. Mogłam policzyć wystające spod skóry żebra i kręgi w kręgosłupie. Po opowieści Roberta zauważyłam lewą przednią nogę, wygiętą pod dziwnym kątem. Ale oprócz tych drobnych skaz na urodzie (z resztą powstałych z winy człowieka), była prześliczna. Sierść lśniła w zachodzącym słońcu; długi, czarny ogon poruszał się na boki; a mądre oczy, którymi pewnie nie dużo mogła zobaczyć, spoglądały na mnie z zaciekawieniem i lekką sympatią. Wiedziałam, że ta klacz może być jedną z moich ulubionych ze schroniska (oczywiście oprócz Dashy). 
  Ludzkie okrucieństwo wciąż mnie zaskakuje. Tak wspaniałe zwierzę mogło osiągać jeszcze wiele sukcesów. Przez głupotę właściciela złamała nogę, a jako zadośćuczynienie omal nie została przerobiona na kiełbasę. Nie zważając na spojrzenia moich przyjaciół... i Olgi ... przytuliłam się do czekoladowej szyi, wtuliłam twarz w kruczoczarną grzywę, a po policzkach zaczęły cieknąć mi łzy.
---Wieczorem---
Robert chciał nas na noc wziąć do swojego domu, który znajdował się kilkaset metrów od schroniska, ale my wolałyśmy ,,spać" w stajni. Tzn. spędzić noc w stajni, bo żadna z nas nie zamierzała spać w tak cudowną noc jak ta. Było około dwudziestej, gdy mężczyzna wraz z synami poszli do domu, zostawiając nas same. Niedługo po ich odjeździe pod stajnię podjechał jakiś samochód. Nie ruszałyśmy się ze stajni. Szczerze mówiąc nieźle nas ta nieoczekiwana wizyta wystraszyła. Żałowałyśmy, że nie wypuściłyśmy psów Roberta z ich kojców. (Na terenie schroniska trzymał on trzy owczarki niemieckie, które na dzień zamykał, żeby nie odstraszały klientów i gości, a wypuszczał jak wracał do domu, by strzegły koni. Dziś jednak, skoro my zostałyśmy, nie uznał za stosowne ich puścić.) Wtedy usłyszałyśmy głos Amandy, choć nie słyszałyśmy co mówi. Dopiero pod koniec usłyszałyśmy końcówkę jednego ze zdań:
-A jak się nie zgodzą, to pożałują- i całe następne:-Patrz, mamo, w stajni pali się światło. Mówiłam, że jeszcze nie odeszli.
Iza spojrzała na mnie pytająco. Zrozumiałam to spojrzenie. ,,Co teraz robimy?" Wskazałam głową na drzwi stajni i poszłam w ich stronę. Izz szła za mną.
-Mogę w czymś pomóc?- spytałam, gdy stanęłam przed Amandą i jej matką.
-Oo, Wiki- powiedziała Amanda na mój widok.- Możesz zawołać starego Orlika, bo musimy porozmawiać z kimś... poważnym.
-Robert poszedł do domu- odparła Iza.- Jeśli czegoś chcecie powiedzcie to nam.
-Wiesz- zaczęła matka dziewczyny- że łąki Equilandu i Green Trees graniczą ze sobą.
Już miałam zapytać ,,czego?", ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język i przypomniałam sobie ostatnie słowa Dagmary. Green Trees to nowa nazwa Świata Rumaków.
-Naszej stadninie przydałoby się trochę więcej miejsca...
-Chcecie kupić część łąk i lasów należących do Equilandu?- spytałam, żeby się upewnić. Na moich wargach zatańczył lekki uśmieszek. Do schroniska należały setki hektarów łąk i lasów. Nie było nam potrzebne aż tyle, a pani Leszczyńska na pewno dobrze zapłaci. A nawet jeśli już sprzedamy im część terenów, pomyślałam, to przecież nie zastrzelą nas, jak pojedziemy tam na naszych  schroniskowych koniach. Musimy oczywiście zapytać Roberta, w końcu to jego ziemie.
-Nie, kochanie- odpowiedziała.- Chcemy kupić cały Equiland.

gify konie
Rozdział wyszedł mi dość długi, ale w pierwszej wersji nie zamierzałam wstawiać części ,,---Dwie godziny później---". Dopiero potem przypomniałam sobie, że nic nie wspomniałam o nowym koniu i postanowiłam dopisać to. (:
Wiem, że w notce Zaczarowanej Valerii pojawił się fragment o kupnie stadniny, ale ja z niej... z Ciebie, Valerio, ani trochę nie ściągałam. Pierwsza i trzecia część mojego rozdziału powstała już we wtorek (15.01.13), a Twój przeczytałam dopiero w niedzielę (19.01.13). (; W poniedziałek dopisałam jedynie fragment z dotarciem Serir do schroniska i tenże dopisek pod notką. :D
Pozdrawiam wszystkich Czytelników. 
Życzę miłych, szalonych (xD) ferii, nie ważne, kiedy by się zaczynały (nasze były jako pierwsze i dziś zaczyna się drugi ich tydzień) i gdzie je spędzacie (ja na kanapie przed laptopem ;) ostatecznie na łyżwach z Natalią :D). 
A ja po feriach nie wracam do swojej szkoły. Ze względu na ,,zagrożenie" zamykają ją co najmniej do września i przenoszę się do WSBiP (Wyższej Szkoły Biznesu i Przedsiębiorczości) [wreszcie szkoła na moim poziomie xD ] jakiś kawałek drogi od mojej starej szkoły. :/
No to chyba tyle.
Do następnych notek, a sobie życzę, żebym wreszcie regularnie wchodziła na Wasze blogi: Aryo, Koniowata, Valerio, Szałwio.
~Wasza Sid

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 19


~~Iza~~

Po tygodniu od spotkania Dagmary i Amandy nastał dzień zawodów. Od samego rana siedziałyśmy i rozmawiałyśmy rozentuzjazmowane na stercie siana w stajni. Później stwierdziłyśmy, że trzeba porządnie wyczyścić Karą oraz Nell. Tą drugą miałyśmy przyszykować dla Kuby, ponieważ w przyczepie jest miejsce dla dwóch koni, więc przy okazji on też wystartuje. Bartek, oczywiście obrażony, powiedział, że nie ma formy,dlatego nie wystartuje. Podobno ma przyjść oglądać przejazd  brata, ale pewnie na naszym też będzie. Mam tylko nadzieję, że nie weźmie ze sobą Olgi...
Razem z Wiką zafundowałyśmy koniom porządny prysznic. Ja byłam operatorką węża, a Wika przyprowadziła Nell, a po niej Dashę. Kara, jak to ona, bardzo się wierciła przy myciu boków. Na koniec postanowiła sama się wysuszyć, więc się wytrzepała. Na szczęście pole zasięgu ,,fontanny" objęło tylko Wiktorię, z której później się długo śmiałam. Wytarłyśmy klacze końskim ręcznikiem i wzięłyśmy się za szczotkowanie sierści oraz rozplątanie grzyw i ogonów.
-Dashy ogon i grzywę zapleciemy później?- spytałam, gdy klacze lśniły czystością.
-Taak, w końcu ta nasza ofiara (tak pieszczotliwie na nią wołałyśmy) w przyczepie rozwali sobie fryzurkę.
Do samochodu Roberta spakowałyśmy rząd klaczy, gumeczki do zaplatania grzywy, a na wszelki wypadek wzięłyśmy też szczotki i kopystki.
Gdy podjechali moi rodzice, wzięłyśmy od nich stroje na zawody, które wcześniej dałyśmy im do przechowania. Przebrałyśmy się i wyruszyliśmy w drogę do stadniny Pferde, która była na drugim końcu miasta. Robert miał pojechać razem z końmi i jego synami, a rodzice Wiktorii mieli dojechać później. 
-Kto z naszych albo twoich znajomych będzie na zawodach?- spytałam, gdy w samochodzie zaległa cisza.
-Na pewno przyjedzie Anka z klasy i Patrycja z poprzedniej stajni. Ona chyba będzie brać udział w amatorskich zawodach. Deklarowały się jeszcze Kasia i Werka z klasy, ale nie były pewne.
-To mi one mówiły, że na pewno przyjdą- uśmiechnęłam się.- Ale będziemy mieć dużo kibiców...
-A tak w ogóle, to który konkurs jest pierwszy: L czy L1?
-L, bo jest łatwiejszy, a zawsze zaczyna się od prostszych.
-Ehh... Tym razem ty będziesz rozgrzewać Dashę... Farciara.
-Ostatnio ty ciągle na niej jeździsz, don't worry.
Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do celu. Wjechaliśmy na parking dla gości i, już bez rodziców, poszłyśmy na parking dla uczestników konkursów, aby czekać na Equilandową przyczepę. Coś ich chyba musiało zatrzymać, bo dojechali jakieś pięć minut po nas.
-Czemu was tak długo nie było?
-Pojechaliśmy trochę inną drogą, a tam stała policja. Niby nie mierzyła prędkości, ale chciała dowodziki- wytłumaczył Robert.- Może kogoś szukali... Nie wiem.
-Trudno. I tak mamy dużo czasu.
Wyprowadziliśmy z przyczepy Nell i Dashę. Przywiązaliśmy je do jakiegoś ogrodzenia, gdzie były czyszczone inne konie. Ja zaplotłam Karej ogon w kłosa, a Wiktoria zrobiła koreczki na grzywie. Kuba zajął się swoją Nell. Później poszłyśmy obejrzeć stajnię, Dashę zaś zostawiłyśmy pod czujnym okiem Roberta. Stajnia była o wiele większa od Equilandu. Na pierwszy rzut oka widoczne były boksy angielskie, w których stały kucyki. Większość z nich to koniki polskie i hucuły, chociaż zdarzały się szetlandy bądź mieszańce. Miały metalowe drzwiczki w boksach, a przegroda była wykonana z jakiegoś innego materiału w kolorze błękitnym. Po drugiej stronie ściany znajdowały się zwyczajne boksy pod dachem. Tutaj stały konie gorącokrwiste. Na wielu tabliczkach było napisane, że są to konie rasy achał-tekińskiej, czystej krwi arabskiej lub pełnej krwi angielskiej, bądź angloaraby albo szlachetna półkrew. Korytarz stajni kończył się dużymi drzwiami z napisem ,,siodlarnia", więc musiałyśmy z powrotem zawrócić do wyjścia. Co ciekawe, w tych boksach, które dotąd widziałyśmy, nie było wszystkich koni- z tyłu stajni zobaczyłyśmył kolejny rząd boksów angielskich, ale tym razem nie było w nich koni. Pasły się kilkanaście metrów dalej. Po prawej stronie od pastwisk zobaczyłam kilku jeźdźców na koniach, którym przyglądali się inni ludzie. Prawdopodobnie jeźdźcy rozgrzewali się przed zawodami amatorskimi. Obok nich widać było parkur z ustawionymi przeszkodami otoczony ławkami dla widzów. Razem z Wiką podeszłyśmy tam, bo pewnie w tym miejscu odbędą się nasze zawody.
-Hej!- przywitała nas Patrycja, gdy doszłyśmy do rozprężalni.
-O, cześć!- odpowiedziałyśmy.- Startujesz w zawodach?
-Jasne. Ale tym razem na koniu z Pferde, bo teraz tutaj jeżdżę, po upadku naszej dawnej stajni.
-Faktycznie, nie znam tego srokacza- Wika spojrzała się pytająca na konia.
-To małopolak, Narwi. Teraz jest moim ulubieńcem.
Troszkę jeszcze porozmawialiśmy, aż w końcu rozpoczęły się zawody. Patrycja zajęła czwarte miejsce, bo strąciła jedną przeszkodę. 
Później, gdy dołączył do nas Robert, poszliśmy załatwić formalności jak również odebrać numerek startowy. Założyłyśmy Dashy biały czaprak, siodło, uzdę oraz ochraniacze i poszłam z nią na rozprężalnię, aby się rozgrzać przed startem. Wsiadłam na klacz. Zaczęłam stępować na długiej wodzy. Razem ze mną, rozgrzewało się jeszcze kilka par. Gdy już Kara była w miarę rozstępowana, zauważyłam zbliżającą się Amandę, Dagmarę (oczywiście w białych bryczesach oraz marynarkach z Pikeura) prowadzące za wodze Dayreę i Great Blue. Ehh... Pewnie startują w tych samych klasach, co my- pomyślałam. Dziewczyny podeszły pod płot, gdzie stała Wiktoria. Podkłusowałam w jej stronę, żeby ewentualnie bronic jej.
-Myślałyśmy, że jednak was tu nie będzie, bo gdy się dowiedziałyście, że my też startujemy, wyglądałyście na przestraszone- zaczęła Amanda.- No ale cóż... Szkoda, że nie wzięłyście sobie tego do serca.
-Czy ty naprawdę myślisz, że koń, który jest okrutnie traktowany, może coś osiągnąć? Jedynie pod przymusem, ale takie "osiągnięcie" to bardziej jest porażka.
-No to zobaczymy...- Dagmara pomogła wsiąść Amandzie na konia.
-W jakich klasach startujecie?- spytałam.
-Ja w L, razem z tobą, a Dag w L1, z Wiktorią.
Wróciłam do rozgrzewania konia. Na parkurze obok, zaczęły się zawody mini LL, do 60 cm. Oznacza to, że po tej klasie będzie moja konkurencja. Później przeszłam do galopu, a Amanda zaczęła przechwalać się: robiła łopatkę do wewnątrz, ciąg, ustępowanie, piruet w stępie, trawers, renwers, kłus wyciągnięty i wiele innych chodów bocznych. Następnie ja zaczęłam przeskakiwać przeszkodę ustawioną na środku rozprężalni. Dasha prawie zawsze przeskakiwała bezbłędnie, chociaż raz się wyłamała i trzy razy strąciła przeszkodę, ale to z mojej winy. Oczywiście Dagmara i Amanda musiały to skomentować. A co wydało mi się dziwne, Amanda mniej używała bata. Pewnie ktoś jej uświadomił, że publiczność nie będzie chwaliła jeźdźca, który do przesady bije konie.
Nie minęło wiele czasu, a już rozpoczęła się Runda Honorowa dla uczestników klasy mini LL. Zmieniono ustawienie przeszkód, zapoznaliśmy się z trasą przejazdu. Kolejność startów była alfabetyczna, więc ja, dzięki mojemu nazwisku ,,Swift", miałam startować pod koniec, a Amanda w środku.
Zanim Amanda wystartowała, skakało chyba siedmiu jeźdźców. Dwóch przejechało na czysto, jedna osoba została zdyskwalifikowana, a reszta strąciła kilka przeszkód. Amandzie na początku dobrze szło. Pierwsze pięć przeszkód przeskoczyła bezbłędnie. Nie używała bata. Natomiast przed szóstą Dayrea zawahała się i nagle odmówiła skoku, skręcając w lewą stronę. Amanda ukarała ją batem tak mocno, że ledwo powstrzymała klacz przed wierzgnięciem przednimi nogami. Naprowadziła ją jeszcze raz na przeszkodę. Tym razem skoczyła. Z nawet dobrym wynikiem (przeskoczone wszystkie przeszkody, jeden odmówiony skok) ukończyła zawody widocznie niezadowolona.
-Porażka!- usłyszałam, co mówi do niej mama, gdy już zeszła z konia.- Dlaczego wcześniej jej nie zbatowałaś? Widziałaś, że coś jest z nią nie tak!
-Wiem mamo, ale teraz mamy większy problem! Swift...- nie usłyszałam do końca tego zdania, bo obie razem z koniem odwróciły się i zaczęły szybkim krokiem iść w kierunku parkingu.
Już przyzwyczaiłam się, że mówi do mnie po nazwisku, ale ciągle zastanawiało mnie to ostatnie nieusłyszane przeze mnie zdanie.
-Teraz zaprezentuje się Adrianna Sosnowicz na Greli, a tuż po niej Izabela Swift na klaczy Dasha!- usłyszałam słowa dochodzące z głośników.
Przerwałam swoje rozmyślania i sprawdziłam czy rząd jest dobrze zapięty.
-Izka, dasz sobie radę!- zauważyłam obserwujące mnie Wiktorię, Ankę, Patrycję. Robert, jego synowie oraz rodzice moi i Wiki stali już na widowni.
Gdy wywołano mnie, wjechałam na grzbiecie Dashy na parkur, a kątem oka zobaczyłam, że koleżanki idą na ławki dla oglądających. Ukłoniłam się, a gdy usłyszałam dźwięk oznaczający rozpoczęcie odliczania czasu, ruszyłam galopem na pierwszą przeszkodę. Przeskoczyłyśmy ją doskonale. Tak samo, jak sześć kolejnych. Dasha doskonale najeżdżała na przeszkody. Dojeżdżając do siódmej spojrzałam na publiczność. Przy samym ogrodzeniu, niedaleko przeszkody, stała tylko Amanda z jej matką. Dagmara pewnie rozgrzewała konia. Amanda nie wyglądała jakoś podejrzanie, ale wolałam zachować ostrożność, bo nie wiadomo, co może jej przyjść do głowy. Doskonale przeskoczyłam kolejny płotek i dojechałam do podwójnej ósmej, która była ustawiona na skok-wyskok, a przy niej właśnie kucnęła Amanda. Gdy byłam przy pierwszej części zobaczyłam, że dziewczyna wyciągnęła zza pleców swoją lustrzankę z ogromną lampą błyskową. Już zrozumiałam, co ma zamiar zrobić- chce przestraszyć Dashę światłem bardzo mocnej lampy. Gdy wylądowałyśmy po pierwszej części przeszkody, oślepiła mnie właśnie seria błysków tego światła. Na szczęście, byłam na to przygotowana i mimo, że przez chwilę nic nie widziałam, zachęciłam klacz do dalszego skoku. Dashę też oszołomił blask, więc zarzuciła głową, bardzo wysoko unosząc przednie kopyta, lecz tylnych nie miała siły już unieść wyżej. Strąciła chyba dwie poprzeczki, co zaburzyło naszą równowagę. Nie wiele brakowało, by klacz potknęła się, a ja natomiast ledwo utrzymałam się w siodle. Hanowerka nerwowo zaczęła ruszać głową, mając ją w dole i raz próbowała stanąć dęba.
-Dasha- szepnęłam, gdy już się uspokoiłam i prawie normalnie widziałam.- Dasha... Spokojnie. Już nic się nie dzieje.
Zachęciłam klacz do dalszego galopu. Jakimś cudem dotarłyśmy do ostatniej przeszkody, którą i tak strąciłyśmy, bo klacz wybiła się z czterech nóg, również za wysoko unosząc nogi przednie, a za nisko tylne. Poklepałam Dashę i już stępem opuściłam parkur. Schodząc z niej, do razu podbiegli do mnie Wiktoria, Anka i Kuba.
-Nic wam nie jest?- nawet nie wiedziałam, kto się spytał.
-Mi chyba nie...
Ciągle przestraszona Dasha zaczęła skręcać na przednich nogach, a potem cofała się.
-Dasha, spokojnie... Nic ci nie grozi- uspokajały ją dziewczyny.
-Wika, czy ty na pewno chcesz wziąć udział w zawodach na niej?- spytał Kuba.- Masz niewiele czasu.
-Tak. Nie dam się zastraszyć.
-Wika, teraz nie chodzi o zastraszanie- powiedziałam.- Masz pojęcie, jaka Dasha będzie teraz płochliwa? Chyba nie chcesz, żebyśmy oswajały ją od nowa.
-Nic jej nie będzie.
-Już jej coś jest. Nie widzisz jej strachu? Ciągle ma uniesioną głowę i niespokojnie się wierci. Rozważ to jeszcze- powiedziałam, kierując się w stronę widowni. Wiktoria natomiast wsiadła na konia.
Gdy doszłam do rodziców, zaczęli wypytywać, co się stało.
-Jak mam się nie przejmować?! -spytałam, gdy próbowali mnie pocieszyć. - Amanda nigdy nie pozwoli, żebym wygrała zawody. Musiałabym chyba zmienić nazwisko, żeby startować przed nią, bo ona zawsze wybierze tą samą klasę, w której ja będę startować. A jakby tego było mało, to Wiktoria będzie skakać na wystraszonym koniu.
Rodzice jeszcze podjęli kilka prób pocieszenia mnie, ale skupiłam się już bardziej na  Rundzie Honorowej, którą oglądałam z ławki. Amanda zajęła czwarte, a ja szóste miejsce. Zmieniono ustawienie przeszkód, a jeźdźcy łącznie z Wiktorią i Dagmarą zapoznali się z trasą. Dagmara startowała jako jedna z pierwszych. Całkiem nieźle jej poszło, ale strąciła dwa oksery. W środku startowała Wiktoria. Wyraźnie można było zauważyć, że Dasha bała się. Gdy przejeżdżały obok widowni Dasha spłoszyła się i chciała uciec do wewnątrz, ale Wiktoria powstrzymała ją. Strąciła wszystkie trzy przeszkody, które były ustawione przy publiczności. Z takim wynikiem zakończyła konkurs. Zajęła siódme miejsce, a Dagmara trzecie. Pomogłam mojej koleżance rozsiodłać konia, ale zrobiłyśmy to w milczeniu. Zostawiłyśmy klacz w przyczepie, a my poszłyśmy z rodzicami do sklepu jeździeckiego. Wybrałam T-shirt z koniem dla siebie, a Wika kupiła rękawiczki jeździeckie. Gdy zapłaciliśmy, rodzice poszli kupić coś do jedzenia, a my w wyjściu natknęłyśmy się na Amandę z Dagmarą.
-I jak się czujecie po porażce?- spytała nas ta pierwsza.
-Na waszym miejscu, to ja bym się czuła przegrana. Jak można coś takiego zrobić?! Wystraszyć konia tylko po to, żeby zajął gorsze miejsce od ciebie, bo nie mogłabyś się pogodzić z przegraną?
-Ktoś kogoś straszył? Ja chciałam mieć tylko twoje zdjęcie.
-Mogłaś je równie dobrze zrobić bez lampy błyskowej!
-Nie chciałam, żeby błysnęła. Myślałam, że ją wyłączyłam- widać było, że kłamała.
-Taa, jasne- wyszłam z Wiktorią ze sklepu, już nie odwracając się w stronę dziewczyn. Nie chciałam na nie patrzeć.
Resztę dnia spędziłyśmy m.in. na oglądaniu zawodów. Kuba, świetny jeździec, zajął pierwsze miejsce w jego kategorii.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział 18

~~Wiki~~
   Siedziałam na korytarzu szkolnym. Izę gdzieś wywiało, a ja nie miałam zamiaru ruszać się spod sali. Byłam sama, bo, jak to na długą przerwę bywa, wszyscy rozbiegli się po całej szkole. Zobaczyłam idące w moją stronę Amandę i Dagmarę. Już po samym spojrzeniu Am miałam złe przeczucia. Oho, pomyślałam, zaraz się zacznie. Nie chciałam odchodzić, bo pomyślałyby, że przed nimi uciekam. Nie dam im tej satysfakcji.
@Przyjdź pod biologiczną@ napisałam do Izy SMS-a.@ Jak najszybciej. Czuję, że zaraz poleje się krew  DagAm [tak oznaczałyśmy te dwie] tu są.
@Jestem w łazience na drugim końcu szkoły@ odpisała.@ Będę za 2 minuty, a do tego czasu nie przejmuj się nimi.
Odetchnęłam głęboko.
-Cześć, Wiki- powiedziała Amanda niezwykle słodkim głosikiem.- Możemy się dosiąść?
-N...- zaczęłam słowo ,,Nie", ale to było pytanie retoryczne, więc nie poczekała na odpowiedź.
-Dzięki- odparła siadając obok mnie.- A... mówiłam ci już, że tatuś chcę mi kupić stadninę? Co ty na to?
-Biedne konie...- mruknęłam nie dając się zwieść jej miłemu głosowi.
-Może wezmę jedną z tych waszych szkap z... jak mu tam... z Equilandu- wymówiła nazwę schroniska w sposób, który zupełnie nie przypadł mi do gustu.
-Prędzej Karek* nauczy się latać niż my damy wam jakiegoś konia. Wszyscy wiedzą, jak traktujecie te zwierzęta.
-Nie ważne jak, ważne, że są efekty. Mój Karuś zdobywa pierwsze miejsca na większości zawodów, a jak u ciebie? Jakie miejsca zajmują WASZE konie? Kiedy TY ostatnio startowałaś?
-Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Ale niedługo wezmę udział w zawodach.
-Obie weźmiemy- nie zauważyłam, kiedy dołączyła do nas Iza.- W stajni Pferde. Słyszałaś może?
-Ha!- zawołała Dagmara- My też startujemy. Nie martw się, Izz, w najlepszym razie zajmiesz zaszczytne trzecie miejsce, które też jest dość dobre.
-To dobrze, że ci się podoba, bo musisz się do niego przyzwyczajać- potem zwróciła się do mnie:- chodź, Wiki. Porozmawiamy z dala od tej dziury intelektualnej.
Wstałyśmy z ławek, żeby odejść, ale jeszcze rzuciłam przez ramię:
-Możecie kupić nawet całą janowską stadninę arabów, a i tak nie dorównacie Equilandowi.
---Popołudniu---
-Pa, tato!- krzyknęłam wybiegając z samochodu przed schroniskiem.
Wbiegłam do stajni i rzuciłam się na szyję Dashy.
-Witaj, skarbie- powitałam ją, drapiąc za czarnym uchem.
Iza dobiegła chwilę po mnie, bo, mimo iż biegała szybciej ode mnie, później wysiadła z samochodu i to siedziała po lewej stronie (dalszej niż stajnia). Po dłuższych pieszczotach w końcu postanowiłam zadać kluczowe pytanie:
-Myślisz, że powinnyśmy potrenować przed udziałem w zawodach?
Izz skinęła głową.
-Może ja wyczyszczę i osiodłam Dashę, a ty ułożysz parkur z kilku przeszkód.
Miałam ochotę zaproponować odwrotny podział obowiązków, ale to ja ostatnio dość często jeździłam na karej, więc postanowiłam ustąpić.
-Z ilu?- spytałam.
-Myślę, że sześć wystarczy. I niech nie będą wyższe niż półtora metra.
Odpowiedziałam skinieniem głowy i odeszłam. Najpierw poszłam do siodlarni, gdzie były wszystkie drągi i deski. Pozostałe części przeszkód stały na ujeżdżalni na tyle blisko ogrodzenia, żeby nie przeszkadzały komuś jeżdżącemu po maneżu. Ledwo dowlokłam się na ujeżdżalnię z sześcioma drągami oraz czterema deskami. Mogłam przynieść je w kilku kursach, ale chciałam zaoszczędzić sobie drogi i czasu. Wzięłam się za planowanie toru. Jako pierwszą przeszkodę ustawiłam stacjonatę z dwóch desek. Odmierzyłam dziewięć kroków i ustawiłam stacjonatę z dwóch desek z hydrą. Potem dwadzieścia kroków, ale już nie po linii prostej tylko zatoczyłam półkole i postawiłam triplebarre z czterech drągów (oczywiście robiłam to w taki sposób, że odmierzałam daną odległość, zaznaczałam sobie to miejsce i potem szłam po daną przeszkodę. Nie taszczyłam wszystkich za sobą. ;) ). Następnie odmierzyłam odległość, którą powinny być jakieś trzy foule galopu i postawiłam rów z wodą (bez wody xD ), a na koniec kombinację dwóch stacjonat oddzielonych od siebie o jedną foule galopu.
   Wtedy nadeszła Iza z gotową już Dashą.
-Może tak być?- Spytałam wskazując moje dzieło.
-Pewnie, że może. Najpierw ty, czy ja?
-Mogę ja- oznajmiłam, biorąc wodze od przyjaciółki.
Szybko wskoczyłam na grzbiet klaczy i postępowałam na ujeżdżalnię, od której zostawiłam otwartą furtkę. Dasha każdą z przeszkód przeskoczyła nawet nie trącając drąga. (Wciąż tylko martwiło mnie takie wysokie unoszenie przez nią nóg.) Pod Izą skakała tak samo. Zostawiłyśmy parkur w spokoju. Stwierdziłam, że najlepiej jak tak zostanie. Może ktoś będzie chciał poskakać. A jak nie, to my później wrócimy do treningu. Odprowadziłyśmy Karą do jej boksu i oporządziłyśmy ją, a potem musiałyśmy wracać do naszych obowiązków.
   Kiedy zajęłyśmy się już wszystkimi końmi, postanowiłyśmy zrobić sobie przerwę. 
Bartek oczywiście pokazowo nas unikał. Nie zwracałyśmy na niego uwagi. Za to Kuba był cały w skowronkach. Zagadywał nas, żartował, udało mu się nawet rozśmieszyć Bartka, ale tylko na chwilę.
Usiadłyśmy na ławce ustawionej przed stajnią. Gadałyśmy o wszystkim i o niczym. Po pewnym czasie zobaczyłyśmy w dali dwa galopujące konie. Przyglądałam się im chwilę. Jednego dosiadała Amanda, drugiego Dagmara. Ta druga siedziała oczywiście na swojej siwej arabce Great Blue, ale jej przyjaciółka... Dałabym sobie rękę uciąć, że to była Dayrea. Day jest najlepszym koniem ze Świata Rumaków. Dostała się nawet do mistrzostw Polski w skokach. Chociaż była wspaniałym koniem, potrzebowała bardzo doświadczonego jeźdźca. Tylko pod takim mogła dać z siebie wszystko. Pani Agnieszka traktowała ją jak świętość, więc miała wyznaczonego jednego jeźdźca, pod którym startowała w zawodach i zawsze odnosiła sukcesy. My dwie tylko raz dostąpiłyśmy zaszczytu dosiadania jej w zawodach (o co musiałyśmy prosić przez wiele tygodni) i zajęłyśmy po 5 miejscu. 
Dayrea była rudawym kasztankiem rasy oldenburskiej. Na nogach miała cztery jednakowej długości i szerokości skarpetki (wiem, bo kiedyś jak bardzo nam się nudziło zmierzyłyśmy je linijką xD), a na głowie latarnię. Jej sprzęt też był dość ciekawy. Miała ogłowie munsztukowe z naczółkiem zdobionym malutkimi diamencikami, a na czerwonym czapraku złotą, grubą nitką wyszyte jej imię. Przyjrzałam się lepiej czaprakowi, żeby dostrzec napis na nim. Dayrea, przeczytałam. Tak, to ona! Sparaliżowało mnie. Czemu ta dziewczyna dosiada konia, którego mi nie wolno było pogłaskać (poza tym jednym startem w zawodach)?! Zacisnęłam pięści. Dwa konie zatrzymały się przed nami.
-Prawda, że ślicznego mam konia?- spytała Amanda, zmuszając Dayreę do okrążenia nas.
-Kłamiesz!- powiedziałam.-Pani Agnieszka nigdy by nie sprzedała tej klaczki.
-Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?- spytała jakby napawając się tą chwilą.- Ja nie jestem właścicielką Dayrei. Do mnie należy cała stadnina ,,Świat Rumaków".
Poczułam, jakbym dostała cegłą w twarz. Nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Więc Iza, wcale nie mniej zdziwiona, postanowiła zrobić to za mnie:
-Ona kochała konie i to miejsce. Czemu niby miałaby się go pozbywać?
- Po prostu zbankrutowała. Gdyby nie sprzedała nam stadniny i tak by ją zlicytowali, ale za cenę, która starczyłaby jedynie na jej długi. My zaoferowaliśmy tyle, że starczyło jej też na domek w mieście i życie do czasu, gdy znajdzie pracę. A to tylko dzięki wam- jej twarz rozświetlił szyderczy uśmiech.- Agnieszka- (oczywiście ona naszą byłą instruktorkę traktowała jak starą znajomą)- mówiła, że po waszym odejściu zaczęła bankrutować. W końcu jak to ujęła: ,,To wy płaciłyście mnóstwo kasy za jazdy, a startując w zawodach zawsze dzieliłyście się z nią nagrodą i robiłyście jej reklamę".
-Teraz wy i Am będziecie sąsiadkami- dodała Dagmara. (Wcześniej Amanda mieszkała na drugim końcu miasta, więc, po odejściu ze stadniny, widywałyśmy się jedynie w szkole)- Pewnie często będziemy się spotykać.
-Dayrea tylko pod dobrym jeźdźcem osiąga sukcesy. Z tobą na grzbiecie nigdy nie wygra.
-Zobaczymy- Amanda spojrzała na ustawione przeze mnie przeszkody.- To ma być parkur?- prychnęła, wjeżdżając na ujeżdżalnię przez wciąż otwartą furtkę. I ruszyła po torze z przeszkodami. Miałam krzyknąć, że ma przestać. Dayrea miała wypinacze, co mogło jej mocno zaszkodzić podczas skakania, ale nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Nie mogłam patrzeć na to w jaki sposób traktuje konia. Cały czas szarpała wodze, czy mocno uderzała palcatem. Jednak najbardziej dotknęło mnie to, co zrobiła przy trzeciej przeszkodzie. Przeskakując triplebarre swoje tylne nogi klacz uniosła za nisko i wiedziałyśmy, że zawadzi o drąga, najpewniej zrzucając go. Ale Amanda miała na to swoje sposoby. Najzwyczajniej w świecie odchyliła się do tyłu (tym samym bardzo obciążając grzbiet klaczy i mogąc jej zrobić wielką krzywdę) i z całej siły uderzyła palcatem w tylne nogi. Biedna Day uniosła te nogi unikając kolejnego uderzenia, które nie nadeszło, ponieważ jej amazonka była w pełni usatysfakcjonowana efektem tej nieludzkiej metody. Dayrea cały parkur pokonała bezbłędnie.
A więc TO musieli robić Dashy jej byli ,,właściciele", pomyślałam. Tyle że ona kocha skoki i nic nie zmieni jej pasji. A Day jest bardzo wrażliwą klaczką. Nie zdziwiłabym się, gdyby po jakimś czasie zupełnie odmawiała skakania w obawie przed biciem. Amanda pewnie ze złości będzie jeszcze bardziej  bić kasztankę, by zmusić ją do skakania, ona coraz bardziej będzie się stawiać, aż pewnego dnia nie pozwoli w ogóle się dosiąść, a Amanda z ,,urażoną" dumą postanowi się jej pozbyć i w NAJLEPSZYM wypadku Dayrea trafi do nas. Zaskakujące jak łatwo można zniszczyć tak wspaniałego konia..., westchnęłam ze smutkiem, ale chyba jedynie (na moje szczęście) Izz to usłyszała.
-A tymczasem musimy już jechać- Amanda zjechała z parkuru. Do ZOBACZENIA.
Dziewczyna zagalopowała z miejsca i skierowała się w stronę stadniny.
-A stadnina nie nazywa się już Świat Rumaków. Am nazwała ją Green Trees.- dodała Dagmara i ruszyła za przyjaciółką.
A my stałyśmy osłupiałe na dziedzińcu schroniska. 


*imię karego ogiera arabskiego Amandy

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 17

~~Iza~~

Dopiero po tych słowach zobaczyłyśmy, że za naszymi plecami stoi Robert.
-Eeee... Wesuvio ma chyba kantar brudny- szybko wymyśliłam.- Wypadałoby go wyczyścić.
-Tak? Niedawno go praliśmy- zdziwił się. Gdy podszedł do boksu Wes, na którego ścianach wisiał kantar dodał:- Faktycznie... Musiał się wytarzać. Ale nie jest znowu jakiś bardzo brudny. Wesuviowi na razie nic się nie stanie, jeśli w nim pochodzi.
Robert wrócił do swojego pokoju.
-Wika, przecież możemy rozwiązać tą sprawę bez pomocy dorosłych. Jesteśmy chyba wystarczająco samodzielne.
-No może tego nie do końca przemyślałam.
-To pogadamy z Bartkiem, jak Olga już sobie pójdzie?
Wika przytaknęła
-Tak w ogóle, to na stronie internetowej stajni Pferde było ogłoszenie, że za dwa tygodnie organizują zawody skokowe, a później ujeżdżeniowe. Jedziemy, nie?
-Jasne!- uradowałam się.- Myślisz, że możemy już wziąć Dashę?
-Mam nadzieję. Obie bierzemy udział w skokach, czy ty chcesz w ujeżdżeniu?
-Dasha na razie nie jest najlepsza, jeśli chodzi o chody boczne, więc też wezmę udział w skokach.
-To co, klasa L i L1?
-Tak. Musimy zdobyć srebrne odznaki, żeby w najbliższym czasie wziąć udział w trudniejszych klasach...- dodałam po namyśle.
-Tylko, że w naszej okolicy nie ma certyfikowanych ośrodków.
-Dlatego musimy pojechać na obóz!
-Zostało mało czasu do wakacji. Musimy się w końcu zdecydować, gdzie jedziemy.
I wtedy z siodlarni wyszła Olga.
-To ja już wracam. Do zobaczenia wszystkim!- pożegnała nas.
Poczekałyśmy chwilę, aż odjedzie i poszłyśmy porozmawiać z Bartkiem.
-Bartek, ty przez tą Olgę całkowicie zgłupiałeś!- zaczęła Wiktoria.- Jak dalej będziesz jej na wszystko pozwalał, to ona albo zrobi krzywdę koniom, albo samej sobie! A tego chyba nie chcesz.
-No co, miałem jej odmówić?- próbował się bronić.
-Albo nawet powinieneś na nią nakrzyczeć! Koń to nie zabawka.
-To wy powinnyście być dla niej milsze i bardziej wyrozumiałe. Mówiła mi, jak ją traktujecie.
-My? To ona zamiast próbować czyścić konia, albo chociaż patrzeć się, jak to się robi, poszła sobie poprawić makijaż!
-Taaa, jasne. Olga mówiła mi zupełnie co innego.
-Że co? Pewnie twierdzi, że śmiałyśmy się z niej, albo coś jeszcze gorszego.
-Mówiła, że nie dopuszczałyście jej, aby wyczyścić konia, bo "wy znacie się lepiej".
-To wierz jej dalej- wtedy podjechała mama Wiktorii, aby nas odebrać.
-Cześć- pożegnałyśmy się z chłopakiem i skierowałyśmy się w stronę samochodu.

niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział 16

~~Wiki~~
  Gdy wróciłam do domu oczywiście wciąż miałam szlaban, ale po mocniejszej wymianie zdań udało mi się skrócić go z dożywocia na tydzień. Iza jeszcze jutro miała iść do schroniska, ale następnym razem pojedziemy tam już razem. A Izz musiała jeszcze odstawić Dashę i Joya do ich boksów w Equilandzie.
---Nazajutrz---
  Wieczorem Iza wróciła ze schroniska, do którego pojechała zaraz po szkole. Ale była w okropnym humorze. Ciągle gadała o tej Oldze, o której wspominała po ostatnim powrocie z Equilandu.
-Daj spokój, Izz- uśmiechnęłam się.- Zamieniasz przyjemność pracy w schronisku w przykry obowiązek.
-Nie znasz jej- mruknęła. - Kazała mi całkowicie oporządzić Wesuvia, a ja podświadomie się na to zgodziłam.
-Izz, gdy będziemy razem żadna Olga nam nie podskoczy.
Odpowiedziała mi lekkim uśmiechem.
---Tydzień później---
Wreszcie mogłam pojechać do schroniska pierwszy raz od wielu dni. Radość Dashy była nie do opisania. Klacz zachowywała się trochę jak szczeniaczek. Skakała koło mnie i nie odstępowała na krok. Tyle, że mały piesek jest mniejszy od dorosłego konia, więc kiedy przyszło jej do głowy oprzeć się o moje nogi, naparła na mnie tak mocno, że upadłam na brzuch w stertę słomy, którą potem musiałam wyciągać z ust. Iza miała wielki ubaw. Ale po kilku minutach Dashy przeszło, a my postanowiłyśmy wziąć się do roboty, bo stojąc bezczynnie ani nie wyczyścimy koni, ani nie pojeździmy na nich.
Zdążyłyśmy tylko wyczyścić Dashę, kiedy do stajni weszła jakaś blondyna wyglądająca jakby przyszła z rewii mody. Była ubrana w TO. Złote loki zalśniły, gdy wchodziła do stajni. Najpewniej przez nałożony na nie lakier.
-Hej- powiedziała dziewczyna do Izy i zmierzyła mnie nieprzychylnym spojrzeniem.
We włosach musiałam mieć jeszcze resztki słomy, a na twarzy trochę kurzu, który wymieszany z potem (dziś było nieprawdopodobnie gorąco) wyglądał jak błoto. Iza tak wyglądała, tyle że ona nie miała słomy we włosach.
-Ty musisz być Olga- zagadałam, wymuszając na sobie serdeczność, chociaż za samo to spojrzenie miałam ochotę powiedzieć jej kilka rzeczy do słuchu. - A ja...
-Tak- mruknęła przerywając mi.- A ty pewnie jesteś Wiktoria. Dużo tu o tobie mówią.
-Mam nadzieję, że nic złego- starałam się obrócić to w żart, ale ona nawet się nie uśmiechnęła.
-Może... Wybaczcie, ale muszę założyć bryczesy zanim rozpocznie się moja jazda.
Minęła nas i zniknęła w pokoju dla wolontariuszy.
Zaczęłam się śmiać.
-Skąd ona wraca? Na zakupy bałabym się założyć takie ciuchy, żeby ich nie ubrudzić, a ona tak przychodzi do stajni?!
-Takiej jej jeszcze nie widziałam- odparła Iza.- Ostatnio przyszła w bryczesach z Picuera i ogólnie stroju za kilka tysięcy.
Gdy Bartek wszedł do stajni zapadła konsternacyjna cisza. Zatrzymał się przed nami i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć. Uniosłam brew pytająco. Zastanowił się chwilę po czym wreszcie wykrztusił:
-Eee... Wiki...- brzmiało to tak, jakby zapomniał mojego imienia- mogłabyś pomóc Oldze wyczyścić któregoś konia? Ja muszę coś załatwić, ale będę miał czas przeprowadzić jazdę.
Ojej, pomyślałam z kpiną. Żebyś się nie przepracował. W końcu masz tak napięty grafik... Ale na głos powiedziałam jedynie:
-Oczywiście.
-Powodzenia- szepnęła Iza, biorąc się za czyszczenie koni.
Olga doszła do mnie. Spódniczkę zmieniła na bryczesy, ale resztę wcześniejszego ubioru pozostawiła. Nic jej na to nie powiedziałam. To Bartek- jako instruktor- powinien jej kazać odpowiednio przygotować się do jazdy.
-Mogę wziąć innego konia?- spytała nonszalancko.- Ten Wesuvio strasznie wyrzuca. Nie da się na nim wysiedzieć.
No nie on wyrzuca, pomyślałam, tylko ty jesteś sztywna jak deska.
-Wydaje ci się- starałam się mówić wciąż uprzejmie.- To chyba jeden z mniej wyrzucających koni, na jakich miałam okazję siedzieć. Co powiesz na Nell- wskazałam karogniadą klacz w boksie naprzeciwko nas.
-Może być.
Wyjęłam sprzęt do czyszczenia. Szczotkę ryżową dałam Oldze, a sama wzięłam grzebień do grzywy.
-To ja zaraz wracam- oznajmiła dziewczyna.- Pójdę tylko zdjąć biżuterię, bo raczej nie będzie mi w niej zbyt wygodnie.
Raczej...? No tak, Iza mi opowiadała, co wyszło z ,,ich" ostatniego czyszczenia konia. Spróbuję ją przechytrzyć.
-Zaczekam- odparłam odkładając grzebień.- Nie martw się, nie zacznę bez ciebie.- spojrzała na mnie zaskoczona.- Jeśli chcesz nauczyć się opiekować koniem, musisz uczestniczyć w całej ,,ceremonii" czyszczenia.
Wróciła bardzo szybko. Była bez bransoletki, ale wisiorek i kolczyki zostawiła. Zignorowałam naszyjnik, nawet gdyby zaplątał się w grzywę, czy ogon konia, najwyżej zostałby zerwany. Ale to drugie...
-Zdejmij kolczyki- poleciłam.
-Czemu- wyglądała na wyraźnie niepocieszoną.
-Słuchaj- nie wytrzymałam.- Chcesz jeździć, to ubieraj się stosownie. Zaczepisz kolczykiem o konia, on się szarpnie i może ci urwać ucho. Żadna część ubioru jeździeckiego nie jest narzucona lub zakazana bez powodu. Priorytetem jest bezpieczeństwo jeźdźca.
Bez entuzjazmu, ale wykonała moje polecenie. Potem instruowałam ją co do pielęgnacji konia, ale jedynie udzielałam wskazówek- niczego nie robiłam za nią. (Widząc jej ,,entuzjazm" odechciało mi się nawet czesać grzywę i ogon.). Chociaż przy czyszczeniu tylnych kopyt naprawdę musiałam jej pomóc, bo nie miała siły ich podnieść, czyściła je sama, ja jedynie przytrzymałam kopyta w górze.
-Widzisz- powiedziałam po skończeniu.- Jak chcesz to potrafisz. Teraz jeszcze siodło i możesz jechać.
Ogłowie wolałam założyć sama, bo bałam się, żeby Olga nie wsadziła jej palców do pyska... Mogłaby wbić jej te pazury od makijażystki w podniebienie. xD Akurat o dziewczynę się nie bałam, bo Nell nigdy nikogo nie ugryzła i pozwala sobie wchodzić na głowę.
Poinstruowałam Olgę jak osiodłać klacz, a potem wzięłam się za zakładanie ogłowia. Na koniec tylko sprawdziłam, czy siodło mocno się trzyma. Było w miarę dobrze, ale czaprak się zwinął, więc musiałam poluzować popręg, żeby to poprawić. Dałam jej wodze klaczy.
-Załóż stosowne buty i idź z nią na lonżownik- poleciłam- Bartek pewnie zaraz tam będzie.
gify konie
Opadłam bezsilnie na słomę w boksie Dashy.
-Żyjesz?- spytała Iza.
-Chyba tak. Ale udało mi się ją przechytrzyć- uśmiechnęłam się.
-Widziałam- Izz czyściła wszystkie konie po kolei, więc pewnie cały czas nas obserwowała.- Ale nie wiem, czy danie jej Nell było dobrym pomysłem. Ona jest spokojna, ale bardzo łatwo się płoszy, a jak coś ją wystraszy, od razu zaczyna galopować na oślep.
-Ups- odpowiedziałam bez cienia skruchy.- Chyba PRZYPADKIEM- położyłam nacisk na to słowo- o tym zapomniałam. Chodź zobaczyć jak jej idzie.
Zobaczyłyśmy Olgę jak już jechała kłusem anglezowanym. Nasz wzrok padł na jej buty. Była w tych samych szpilkach, co wcześniej.
-Coś ty jej  pozwolił założyć!- syknęłam na Bartka.
-Sama chciałam te buty- odezwała się Olga.- W oficerkach jest mi za ciepło.
-W takich butach noga zaczepi ci się w strzemię i w razie upadku koń pociągnie cię za sobą!- zaczynałam powoli tracić cierpliwość.
-Może... Ale coś takiego się nie stanie.
Jakby w odpowiedzi na te słowa wydarzyło się kilka rzeczy, tak szybkich, że na początku nie wiedziałam, co się stało. Dopiero potem zrozumiałam. Dasha zarżała ze stajni donośnie. W takim upale nawet ptaki milczały, a wiatru zupełnie nie było. Więc ten dźwięk bardzo nas zaskoczył. Praktycznie każdy zareagował tak, jak się reaguje, gdy ktoś nagle wyskoczy zza drzewa i krzyknie ,,buu". Jedynie Bartek, być może przyzwyczajony do takich nagłych odgłosów, pozostał niewzruszony. Ja z Izą podskoczyłyśmy do góry, ale to Olga była w najgorszej sytuacji. Nogi poleciały jej na boki. Jedna wyleciała ze strzemienia, zaś druga wpadła w nie głęboko. Podczas gdy grzbiet klaczy poszedł do góry w jednym z dwóch taktów kłusa, ciało dziewczyny opadło w dół, tym samym zderzając się z siodłem w połowie wysokości i ze zdwojoną siłą. Tego było już za wiele dla biednej Nell. Klacz potknęła się pod wpływem uderzenia, po czym od razu przeszła do żwawego galopu.
-Stóóój!!!- krzyknął Bartek, ale klacz go zignorowała.
Chłopak zaczął skracać lonżę, jednak klacz tak biegała dookoła niego, że mu ją wyrywała. Nell raz strzeliła barana i Olga z krzykiem poleciała do góry. Niestety zaklinowana noga dziewczyny nie pozwoliła jej wysadzić z siodła (,,niestety" nie dlatego, że najchętniej udusiłabym ją gołymi rękami, ale dlatego, że to byłoby dla niej najbezpieczniejsze wyjście). Za to Olga przeleciała nad łopatką klaczy i wylądowała na ziemi. Przerażona Nell wciąż galopowała, nawet szybciej niż wcześniej, ciągnąc dziewczynę za sobą. 
Bartek zaczął strzelać batem w jej kierunku. Na początku przecinał tylko ziemię lub powietrze, ale potem trafił w bok konia.
-Co ty wyprawiasz!- krzyknęłam.
Obie przeszłyśmy nad ogrodzeniem i znalazłyśmy się na lonżowniku. Na skutek uderzenia Nell odskoczyła, czego nie wytrzymał obcas Olgi. Po prostu się złamał, uwalniając dziewczynę od siodła. Bartek bezmyślnie rzucił lonżę i podbiegł do swojej dziewczyny, nie zważając na to, że wciąż galopująca klacz mogłaby się zaplątać w swoją ,,smycz". Szybko podniosłam lonżę. W pół okrążenia zatrzymałam Nell. Miałam ochotę rzucić się im obojgu do gardeł. Powoli podeszłam do klaczy i zaczęłam gładzić jej spoconą szyję.
-Spokojnie- Iza, która do mnie dołączyła, próbowała uspokoić ją swoim głosem.- Nic się nie dzieje, Nell. Już idziemy do stajni.
Zaprowadziłyśmy ją do jej boksu. Klacz była tak mokra, że postanowiłyśmy ją wytrzeć. Zrobiłyśmy to suchą słomą.
-Bartek nie może prowadzić więcej jazd Olgi- zauważyła Iza.- To robi się niebezpieczne dla koni.
-Musimy o tym powiedzieć Robertowi- stwierdziłam.
-O czym musicie mi powiedzieć?- spytał Robert, wchodząc do stajni wejściem od dziedzińca (z przeciwnej strony niż ujeżdżalnie).
gify konie
Ale się rozpisałam. (: To chyba mój najdłuższy rozdział w życiu. (; Niestety opisy nie wychodzą mi za dobrze, więc wybaczcie mi drobne zagmatwanie przy opisywaniu wypadku i zdjęcie stroju Olgi (wykonane przez moją koleżankę Sophie.N) zamiast opisania go. (;
Wybaczcie, że nie pojawił się zgodnie z planem, ale jakiś debil (czyt. dyrektor) kazał nam odrabiać tamte dni. Phi! Czy to nasza wina? Ja już byłam pod szkołą, kiedy się dowiedziałam, że nie ma lekcji. A nie mogłam dziś nie przyjść, bo mieliśmy test w WOS-u (zaważający na ocenie na półrocze), który albo się napisało, albo z miejsca pała.

piątek, 4 stycznia 2013

Rozdział 15

~~Iza~~

Po dzisiejszych lekcjach pojechałam do schroniska. Wika miała jeszcze szlaban, ale Bartek prosił mnie, abym przyszła, bo Olga chce się nauczyć jeździć. Gdy już byłam na miejscu, znalazłam Roberta, Bartosza i Olgę w pokoju chłopaków.
-Kuby nie ma?- spytałam po przywitaniu.
-Ma dużo lekcji, więc został w domu- wytłumaczył jego brat.- Zresztą ja też mam sporo, więc prosiłbym cię, żebyś pomogła Oldze przygotować konia oraz żebyś troszkę ją poduczyła. Kłusem ja się mogę już zająć. 
-Dobra, nie ma sprawy- zgodziłam się z nadzieją, że może choć trochę się zaznajomimy.- A na jakim koniu będziesz jeździć?- tu zwróciłam się do Olgi. Dopiero teraz zauważyłam, że ma na sobie śliczne bryczesy z Pikeura (!) i skórzane oficerki. Musiała na to wydać kupę kasy, a jeszcze nigdy nie siedziała w siodle.
-Sama nie wiem... Zależy na jakim mogę? Chciałabym spróbować na tej czarnej. 
-Na pewno nie na Dashy, bo ona należy do Izy i Wiki, a poza tym jest trochę dzika- Robert włączył się do rozmowy.- Co myślicie o Wesuviu?
-Chyba będzie najlepszy na początek- potwierdził Bartosz.
Chwilę później razem z Olgą byłyśmy już przy Wes. Wyciągając szczotki, dałam jedną Oldze. 
-Wiesz co? Ja zaraz wrócę. Pójdę tylko po kask do pokoju wolontariuszy i wtedy dokończę czyścić Wes, ok?
-Dobra- odpowiedziałam trochę podejrzliwie. 
Zaczęłam czyścić konia. Minęło pierwsze pięć minut, a Olga nie wracała. Zdążyłam wyczyścić mu kopyta, założyłam siodło i ogłowie, a dziewczyny nadal nie było. Poszłam razem z Wesuviem pod nasz pokój, a gdy zapukałam i uchyliłam drzwi, zobaczyłam, że Olga chowa telefon do kieszeni i odkłada puder do swojej szafki. 
-To Wes jest już gotowy?- udała zdziwioną.
-Przecież minęło dwadzieścia minut! A ty miałaś pójść tylko po toczek. Nie wiem, czy z takim podejściem wyniknie coś z twojego "jeździectwa".
-Ależ oczywiście, że będzie. Tata chce mi kupić konia, ale na razie muszę opanować podstawy jazdy. 
Teraz miałam już tylko nadzieję, że mówiąc o kupnie konia nie miała na myśli Dashy. Co prawda, i tak jej nie sprzedamy, ale strach się bać, jeśli zwierzyłaby się z tego Bartkowi.
W ciszy poszłyśmy na lonżownik. Pomogłam jej wsiąść na konia, ale nie miała z tym większego problemu. Pokazałam jej, jak się trzyma wodze i dałam dziewczynie kilka ćwiczeń na rozluźnienie w stępie. Nie miałam żadnej licencji instruktorskiej, ale w poprzedniej stajni uczyłam kilka początkujących osób, gdy instruktorzy mieli jakieś ważne sprawy do załatwienia, więc wciąż pamiętałam jakieś ćwiczenia. 
Po kilkudziesięciu minutach zajęć Bartek podszedł do nas.
-To już mogę zająć się Olgą- mówiąc to, wszedł na lonżownik. 
-Okej, a ja się zajmę końmi- przekazałam Bartkowi lonżę i bat. 
Poszłam do stajni i wypuściłam zdrowe konie na pastwiska. 
-A może ty też pójdziesz poskubać trawę? Chyba już jesteś wystarczająco oswojona- powiedziałam Dashy, której zaraz otworzyłam drzwiczki boksu i wyprowadziłam na wybieg. Wzięłam się za zamiatanie stajni, a Robert sprzątał boksy.
Następnie zdecydowałam, że wrzucę koniom jedzenie do żłobów, bo po prostu nie miałam co robić. Konie nie będą dzisiaj już wykorzystywane do pracy, więc jedzenie mogłam dać im wcześniej. Wrzucając paszę do boksu Karej usłyszałam trzytaktowy chód. Bartek! Co on wymyślił?- pomyślałam.
Podeszłam pod lonżownik i zobaczyłam galopującego Wesuvia z ledwo trzymającą się w siodle Olgą.
-Bartek! Przecież ona zaraz zleci z tego konia! Nie widzisz?!- krzyknęłam do niego.- Co ci przyszło do głowy, żeby na pierwszej jeździe dać jej galop?
-Ja go namówiłam- obroniła go dziewczyna, gdy już koń przeszedł do stępa.- Bardzo chciałam zobaczyć, jak to jest w galopie.
-No to chyba dostała ci się nauczka. 
Idąc w kierunku stajni, zastanawiałam się, czy Olga zrezygnuje z wolontariatu z powodu tej pierwszej jazdy. Widziałam strach w jej oczach. Może jej się nie spodobało? 
Zanim wróciłam do budynku sprawdziłam, jak się miewa Kara. Zaobserwowałam, że pasła się kilkanaście metrów od reszty stada. Ehh, Kara, Kara... Inne konie na prawdę nie chcą cię skrzywdzić- zaczęłam
rozmyślać.- Dobrze, że chociaż ty nie próbujesz ich atakować.
Dokończyłam porządki stajenne i zadzwoniłam po rodziców, żeby po mnie przyjechali.
W końcu muszę kiedyś odrobić lekcje...


No wreszcie mogę opublikować nowy rozdział! Był już gotowy w piątek, ale ponieważ "jestę ofiarą" to wszystko musiałam robić od nowa, bo gdy go opublikowałam, weszłam w edycję i coś kliknęłam. Wszystko mi się usunęło i nie chciało się przywrócić! No ale wujaszek Google pomógł mi w naprawieniu szkód. Łatwo nie było! To była chyba moja najdłuższa praca nad jednym rozdziałem xd