Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 32

~Wiki~

Siedziałam na ogrodzeniu lonżownika, gdzie znajdowali się wszyscy nasi kopytni podopieczni. Nogi miałam skierowane do środka ujeżdżalni, oparte na jednym z drągów. Miałam ochotę puścić konie na padok, żeby mogły sobie pobiegać, ale niedługo miał przyjść weterynarz, a nie chciałyśmy potem ich ganiać po wielkiej przestrzeni. Czułam, że ktoś do mnie podszedł od tyłu. Nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że to Bartek. Kuba nocował u kolegi (to dlatego nie przyjechał z ojcem i bratem) i jeszcze nawet nie dotarła do niego informacja o pożarze stajni. A Robert z Izą gdzieś wybyli, jedynie zostawiając mnie do doglądania koni. Bartosz zaś szwendał się tu i tam... Wyciągnęłam rękę, by przejechać palcami po grzbiecie przechodzącej obok Dashy. Westchnęłam.
-Co teraz?- spytałam. Miałam nadzieję, że on zrozumie, o co mi chodzi: co z końmi, co ze stajnią, co z nami.
-Nie wiem- szepnął.- Naprawdę nie wiem...- siadł obok mnie.- W najgorszym razie będziemy musieli zrezygnować z prowadzenia schroniska.
Odepchnęłam się od ogrodzenia, lądując pomiędzy Esemesem a Bellem. Przestraszone zwierzęta umknęły w dwóch różnych kierunkach.
-A co z końmi?- spytałam.- Dacie je na targ i te najszczęśliwsze podzielą los Joya sprzed trafienia do schroniska? Nie powiem głośno tego, co stanie się z tymi pechowymi...
-Nie!- Bartek nie zeskoczył z ogrodzenia. Wręcz przeciwnie. Zdenerwowany zacisnął palce na górnej desce.- Nic takiego nie powiedziałem.
-Ach tak? To może mi powiesz, co chcesz z nimi zrobić? Od miesięcy próbujecie znaleźć dla nich dom. Jakim cudem, ja się pytam, chciałbyś oddać W DOBRE RĘCE tak na zawołanie 13 koni?
-Nie chcę... Ale ich dobro jest najważniejsze. W tym schronisku, w którym byłyście szukając informacji o Broszce, mają kilka wolnych boksów. Mogliby wziąć trochę naszych koni. Tych o najmniejszych szansach na znalezienie domu, na przykład Dashę. Ale na razie nie musimy o tym myśleć. Mamy już maj. Teraz będą najcieplejsze miesiące w roku. Konie mogą żyć na pastwisku. Zresztą zimą też by mogły tu być. A ty jak myślisz?- milczałam.- Wiki, powiedz coś!
-Coś- mruknęłam.- Co byś chciał usłyszeć? Jestem totalną idiotką, bo ktoś podpalił stajnię pod moim nosem?!
-Przestań, to nie twoja wina! Mogłyście zginąć razem ze wszystkimi końmi... Ktoś chciał was zabić!
-Nie...!- dostałam nagłego olśnienia.- Właśnie temu komuś chodziło o to, żeby nas tam nie było...
-O czym ty mówisz?
-Z ziemi nie widać stryszku, na którym spałyśmy.
-Ale widać boksy z końmi.
Wspięłam się na grzbiet Dashy. Położyłam się na niej w taki sposób, że policzek przyciskałam do czarnej szyi klaczy. A nogi zwisały mi po jej bokach jak podczas jazdy.
-No właśnie- pobawiłam się uchem Karej. Kątem oka dostrzegłam, że Bartek marszczy brwi.- Komuś oto chodziło. Może nie chciał skrzywdzić nas, ale konie skazał na pewną śmierć.
-Co za człowiek chciałby zabić tyle zwierząt?!- chłopak zeskoczył na ziemię, płosząc Dashę. Oplotłam rękami jej szyję, dzięki czemu udało mi się utrzymać.
Zignorowałam jego pytanie. Zobaczyłam moją przyjaciółkę idącą w naszą stronę.
-Iza- rzuciłam od niechcenia, zwracając na nią uwagę Bartka. Po czym zwróciłam się do dziewczyny:- I jak?
Wzruszyła ramionami. Oczekiwałam odpowiedzi, ale jej nie dostałam.
-Izz?- ponagliłam delikatnie.
-Jeśli to faktycznie było podpalenie- oznajmiła- i czyimś celem była śmierć koni, to będziemy mieć ogromne szczęście, jeśli przeżyją do końca wakacji- zdawało mi się, że w jej oku błysnęła samotna łza, ale zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Widać przyjaciółka maskowała wszelkie uczucia pod maską obojętności, a w rzeczywistości miała ochotę wsiąść na konia i rozpłakać się galopując przed siebie.
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Ale po chwili się zatrzymała i odwróciła głowę.
-Wracam do domu- rzuciła przez ramię.- Robert mnie odwiezie. Przyjdź do mnie, jak wrócisz.
Odprowadziłam ją wzrokiem. Nie miałam zamiaru odchodzić, a słowa Izabeli sprawiły jedynie, że miałam ochotę zamieszkać na ujeżdżalni, by po prostu móc ochronić konie.
Minęła zaledwie chwila, gdy przyszedł weterynarz. Następne trzy godziny spędził na badaniu koni. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc poszłam do psów. Wcześniej o nich nie myślałam. Dopiero teraz zauważyłam, że są zamknięte w kojcu, chociaż ja puszczałam je wolno. Musiały znać podpalacza i pozwolić mu się zamknąć.
W końcu weterynarz skończył badać konie.
-Czy macie tu jakieś ciężarne konie?- spytał.
-Tak- odparł bez zastanowienia Bartek.
O czym on mówi, zastanawiałam się. W pierwszej chwili nie zorientowałam się, o którego konia mu chodzi.
-Serir- wyjaśnił.
Całkiem o niej zapomniałam.
-Tak?- weterynarz uniósł jedną brew.- Ja widziałem dwie klacze. Serir owszem. Ale jeszcze tą karoszkę-wskazał stojącą w dali Dashę.
Zachłysnęłam się. Nie zapomniałam incydentu z ogierem Amandy, ale miałam nadzieję, że jakoś to się ułoży. Cóż... wychowamy jej źrebaka. O ile do tego czasu jeszcze będziemy MY... Bo nie wiem, czy schronisko długo będzie jeszcze istniało. Potrzebujemy pieniędzy, pomyślałam. Pieniędzy, żeby zbudować stajnię od fundamentów, bo tej starej nie da się już odbudować, pieniędzy, żeby pomagać kolejnym koniom.
gify konie
Często w życiu są chwile, gdy zastanawiamy się, czy przy otaczających nas wydarzeniach nie majstrował ktoś z góry. W tym momencie właśnie przybiegła do mnie Iza wymachując mi przed oczami swoim laptopem (na terenie schroniska było dostępne wi-fi). Skąd ona się tu wzięła?, pomyślałam.
-Nigdy nie uwierzysz!- piszczała radośnie.- Jesteśmy uratowani!
-Izz, spokojnie- powiedziałam.- Zepsujesz go- wskazałam laptopa- a ja i tak nic nie rozumiem.
Położyła sprzęt przede mną, a nim zdążyłam zobaczyć, co mi pokazuje wtrąciła:
-Jedna z nas musi tylko wygrać i milion w kieszeni.
Spojrzałam na ekran z ogłoszeniem o mistrzostwach Polski w skokach konnych i przeczytałam to, co było napisane większymi literami.
Czekamy na najlepszych jeźdźców i konie w kraju. 
Główna nagroda to milion złotych.
Uważnie przyjrzałam się przyjaciółce.
-Ty to się dobrze czujesz?- spytałam.
-Jak najbardziej!
Dotknęłam jej czoła, po czym odskoczyłam, wstrząsając dłonią i udając oparzoną.
-Au, parzy!
-Ha ha ha... haflinger ci zwiewa- zażartowała.- Co w tym pomyśle jest nie tak? No co?
-Hmm...- udawałam, że się zastanawiam. Po czym zaczęłam wyliczać na palcach:- Nie mamy trenera, pieniędzy, konia, predyspozycji, osiągnięć...- właśnie skończyły mi się palce (jednej ręki) i pomysły.
-Takie samouki jak my nie potrzebują trenera. Pieniędzy dużo nie potrzebujemy, a te niezbędne grosze wyżebrzemy od rodziców. Koni mamy aż za dużo, oczywiście weźmiemy Dashę. Jedynie pod koniec jej ciąży i niedługo po narodzinach źrebaka znajdziemy jej zastępstwo, żeby zdobyć odpowiednie osiągnięcia. W międzyczasie zdobędziemy jeszcze ZOJ. Wiiiki, proszę, zgódź się. Zawody są organizowane w marcu. Te przegapiłyśmy, na następne pewnie nie zdążymy wszystkiego załatwić. Ale za dwa lata...
-Widzę, że wszystko już przemyślałaś? Niech będzie. Nie mamy szans, ale zgoda.
Przyjaciółka rzuciła mi się na szyję.
gify konie
Jak tam u Was przed dłuuugim weekendem? Ja jutro nie idę do szkoły. :D Odpoczywam po egzaminach. 3 dni egzaminów kolejno od humana, przez ścisłe, do języka. Teraz już po wszystkim i mam wolne. Chociaż przed każdym z dni egzaminów miałam się relaxować. Mamusia kazała mi włączyć komputer i nie myśleć o egzaminach <3 W weekend mam zamiar zaliczyć 2 jazdy :) A dzisiaj doszły zamówione kilka dni temu czapsy, więc strój do jazdy mam już prawie kompletny. Brakuje mi jeszcze sztybletów.
A teraz odpowiem na komentarze spod poprzedniej notki, ponieważ nie wiem, czy tamtą zakładkę ktoś czyta:
~Arya Drottning
A gdzie jedziesz na obóz? Do Wiączynia Dolnego k. Łodzi :)
Poza tym nie martw się, znam osoby, które pojechały na obóz, a w życiu na koniu nie siedziały.Niby tak, ale wtedy jest bardzo mało jazd (podstawowy jest 1h/dzień, średnia 2h/dzień, a zaawansowany 3h/dzień)
~norka 98
Mam prośbę założyłam niedawno bloga możesz na niego zerknąć. Pewnie :) Blog bardzo fajny, ale uważaj na błędy. ;)
~Flicka 22
Trzymam kciuki, chociaż ja też za kilka dni piszę egzaminy XD Ooo, jakie egzaminy?
Ciekawa jestem co miałaś na myśli, że coś porobisz z Wiki. Nie powiem :-$ Ale nie musi to być coś z Wiką. Ja już mam dokładnie opracowane zakończenie: cele, przyczyny, przebieg, skutki. Ale nie powiem jak zakończę ;P
~Bez Imienna
A ja piszę do was z wanny xd dosłownie... Tym rozdiałem [aaaaa topiew sie!11] mnie nieźle zaskocyłaś. Później coś dopiszę bo trochę się podtapiam,ale to szczegół. Niektórym to dobrze. :P A ja wiercę się na fotelu i tylko dorabiam się odcisków w miejscach, gdzie nie pasują tik-taki xD A utopiłaś się już, czy jeszcze żyjesz? Bo ja tu czekam na to coś, co chciałaś dopisać ;)
~Spirit
Nie wieże, jakim cudem ty masz taki talent do pisania? Ja? Że j..ja?! [zachłystuje się i wybucha śmiechem]. Droga Spirit, przecież ja nie umiem pisać! I cały czas przystaję przy swoim. Każdy z Waszych blogów jest lepszy od mojego.
~Anonimowy
Usunęłaś rozdział 32? Why? Wybacz, ale zapomniałam właśnie tegoż dopisku pod notką. Rozdział był opublikowany tak krótko (nie więcej niż 2 minuty) iż myślałam, że nikt go nie zauważył i bezkarnie będę mogła go poprawić i wstawić jeszcze raz ;)

Uff. To chyba tyle. Jeśli ktoś jeszcze oczekiwał odpowiedzi, to proszę się kłócić w komentarzu pod tą notką. Wszystkie te odpowiedzi będą też dostępne w zakładce (bo nie mam nic lepszego do roboty niż bawienie się blogiem ;) )To publikuję!

PS może wezmę przykład z Koniowatej i zaprezentuję Wam jedno z moich arcydzieł (o głowie jak pół kłody [tego samego konia] i nogach rysowanych jak po linijce bez kolan itp.) Najpierw je stworzę, a potem znajdę aparat ;) Ale nic nie obiecuję ;P

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 31

Hey, Hi, Hello! :D
Ostatnio coś się obijam z tymi notkami. Pisząc ten rozdział nie mam pojęcia, jak wiele miejsca zajmie i czy zakończę w nim ten wątek, ale mam nadzieję, że zostaniecie ze mną nawet jeśli będę się ociągać i rozdrabniać rozdziały. (; To tyle na wstępie. No to do napisania na końcu notki! (:
I moja niespodzianka od strony narratora ;)
gify konie

~Wiki~

Błyskawicznie znalazłyśmy się na dole. Po drodze żadna nie śmiała się odezwać choć słowem. Dobiegłam do boksu Dashy. Zdenerwowana zaczęłam majstrować przy zasuwie od boksu. Zaklęłam głośno gdy ta, jak na złość, zacięła się i nie chciała ustąpić.
-Daj, ja spróbuję- zaproponowała Izabela. Zręcznie przesunęła zasuwkę i drzwi boksu otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
-Dzwoń na straż- poleciłam, sięgając do łba Dashy, żeby złapać za założony jej kantar.- Ja wyprowadzę konie. Ty zadzwoń i dołącz do mnie.
Kara wyszła bez większego problemu. Widziałam strach w jej oczach, to pewnie przez ten ogień, ale całkowicie mi zaufała.
-Dobry konik- szepnęłam jej do ucha.
Puściłam ją wolno. Miałam nadzieję, że lęk przed ogniem nie pozwoli jej się zbliżyć do stajni. A gdybym ją przywiązała do drzewa czy płotu to, w razie komplikacji, nie mogła by uciec. I wróciłam do stajni. Płomienie sięgały już dachu, nasze pięterko, to na którym spałyśmy, już się zawaliło. Iza zadzwoniła po straż pożarną, a my musiałyśmy uratować resztę koni. W stajni było teraz 13 koni (bez oswobodzonej Dashki 12). Miałyśmy pełne ręce roboty, a mogłyśmy też same ucierpieć.
Wyprowadzałyśmy je kolejno. Cieszyłam się, że w stajni nie ma już Furii, a Dasha jest już nieźle ułożona, bo nie mogłybyśmy sobie pozwolić na zmaganie się z wściekłym koniem. Tutaj liczyła się każda sekunda. Musiałybyśmy ją zostawić na pewną śmierć, czego nie wybaczyłybyśmy sobie do końca życia.
Stajnia zaczynała się powoli walić. Deski leciały z dachu. Ostatni raz obejrzałam się za siebie, obrzucając wzrokiem wszystkie boksy. W żadnym z nich nie zauważyłam koni. Zanim wyprowadziłam ostatniego Blacka, Izie udało się zgromadzić wszystkie konie na ujeżdżalni. Znajdowała się ona w takiej odległości od stajni, że nie było najmniejszego prawdopodobieństwa, że miałaby się zająć ogniem, a dzięki temu konie nie rozbiegały się. W końcu mogłyby uciec nawet z terenu stadniny i pobiec do lasu, a my nie miałybyśmy ochoty przeszukiwać całych hektarów lasów.
Puściłam Geldinga do innych koni. Izka spojrzała na nie uważnie.
-Na pewno żaden już nie został?- spytała. Pokręciłam głową.- Czternaście- oznajmiła zaniepokojona.- Jednego brakuje.
-Jak to?- nie wierzyłam.- Dasha, Chantell, Broszka, Nell, Serir, Dirty, Black, Es, Carmen, Kanti, Dracon, Bell,- podliczyłam wszystkie konie.- A gdzie Vancouver?!
-Myślałam, że ty go brałaś...
-Nie! Nie widziałam go od dawna- wstrzymałam powietrze, po czym wypuściłam je głośno.-Musiał zostać w stajni!- pobiegłam w stronę ognia.
Rzuciłam się na pomoc mojemu wałaszemu ulubieńcowi. Iza pobiegła za mną. Jednak ja ją wyprzedziłam. Zdążyłam prześliznąć się pod walącą futryną. Izz krzyknęła, kiedy stos płonących desek spadł jej przed twarzą. A ja po prostu zostałam odcięta od świata. Deski zablokowały to wyjście. Byłam sama w ognistej pułapce. Żyć, nie umierać, pomyślałam. Czułam, jak bije mi serce. Obrzuciłam wzrokiem wszystkie boksy. Nadal nie zauważyłam wystającej z któregokolwiek z nich końskiej głowy. Czyżbym wpakowała się w tarapaty bez powodu? Vancouver miał łagodny charakter, aczkolwiek był typem samotnika. Może od razu uciekł i Izie nie udało się go zauważyć? Co prawda nie przypominam sobie, żebym go wyprowadzała albo widziała wśród innych koni, ale może byłam zbyt przerażona, by zwrócić na to uwagę.
-Vancouver!- zawołałam zrozpaczona, ukrywając usta w dłoniach, gdy napadł mnie atak kaszlu. Usłyszałam wtedy za sobą stłumione rżenie. Odwróciłam się i zobaczyłam... wstającego kasztanka.
-Och, koniku!- krzyknęłam.- Ale ja byłam głupia!
Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby zobaczyć, czy któryś z koni czasem się nie położył.
-Wyjdziemy z tego, Van- szepnęłam, nie bardzo wierząc w swoje słowa. Chyba bardziej siebie próbowałam przekonać, niż wałacha.
Jedno wiedziałam na pewno, nie możemy zostać w tym miejscu. Belki nad głową konia już zajęły się ogniem i zaraz na nas spadną. Zawsze chciałam umrzeć z końmi, pomyślałam, ale w swoich planach nigdy nie uwzględniałam spłonięcia żywcem... Pociągnęłam łagodnie za kantar kasztanka. On jedynie zadarł łeb do góry i niemal stanął dęba.
-Nie!- rzuciłam surowo.- Stój!
Zdjęłam bluzkę. I tak mi było gorąco, a miałam inne plany co do niej. Włożyłam rękawy bluzeczki za paski policzkowe kantara, jej dół za nachrapnik, a górę za nagłówek. W ten sposób zasłoniłam mu całe pole widzenia i nie tak łatwo mógł się oswobodzić. Zszokowany opuścił głowę i postawił szerzej nogi, by lepiej utrzymać równowagę. Pociągnęłam lekko za kantar, a Vancouver postąpił krok w moim kierunku. Choć byłam przerażona wcale niemniej od konia, starałam się cały czas do niego mówić. Miał wiedzieć, że jestem obok i go nie zostawię.
Drzwi wyjściowe ze stajni, jak już wcześniej wspominałam, zostały całkowicie skasowane. Były tak zasypane, że nie miałam szans nimi wyjść. Ale zostały jeszcze drzwi od strony ujeżdżalni. Podeszłam tam i szarpnęłam za klamkę. I nic. Musiały zostać zablokowane od zewnątrz. W dali słyszałam syreny strażackie, ale nie miałam nawet co czekać na pomoc. Odwróciłam Vana tyłem do drzwi i przysunęłam go bardziej do nich.
-Potrzebuję twojej pomocy- powiedziałam.- Kopnij. Wyrzuć nogi za siebie. To proste. Podkute kopyta dadzą radę paru deskom. Tylko to zrób!
On stał niewzruszony. Wypuściłam powietrze przez zęby. Klepnęłam go w zad, pobawiłam się ogonem, przejechałam ręką po udzie. Nawet nie drgnął.
-No dalej!- Zarżał cicho, strzygąc uszami.- Tak chcesz grać? To zaraz zobaczymy- wdrapałam mu się na grzbiet. Musiałam jedynie uważać, by przypadkiem nie przycisnąć łydek do jego boków. Koń nic nie widział, więc po takim poleceniu mógłby nas zanieść prosto w ogień, w którym skąpana była cała druga część stajni. Żałowałam, że nie miałam wodzy. Mogłabym je zaciągnąć mocno uniemożliwiając mu ruch do przodu, a potem pokombinować przy tylnych nogach. Może nie byłoby to dla niego zbyt przyjemne, ale uratowałoby mu życie. I mi też przy okazji- Vancouver! Przyłóż się!- wiedziałam, że moje krzyki nic nie dadzą, ale pozwalały mi się ciut uspokoić.
W końcu udało mi się przyjąć tak niewygodną pozycję, że wałach nie mógł tego znieść. Strzelił baranka, a opadając, wyrzucił tylne nogi za siebie, wybijając deski od 1/3 wysokości drzwi. Gdy był w górze, iskra osiadła na mojej bluzce, która po chwili się zapaliła. Szybko za nią złapałam i wyrzuciłam ją za siebie, nim zdążyła oparzyć konia.
Obróciłam Vancouvera i kłusem najechałam na dziurę w drzwiach. Niestety była za wysoko, by przejść nad nią. Musieliśmy skoczyć. Na szczeście drzwi były na tyle wysokie, że spokojnie nam na to pozwoliły. Odetchnęłam głęboko gdy znalazłam się poza stajnią. Pogładziłam czule szyję kasztana. Chciałam go ocalić, a ostatecznie to on uratował życie mnie.
Właśnie dojeżdżaliśmy na koniec przedsionka zakończonego lonżownikiem, gdy cały dach stajni runął. Zostały tam tylko ,,poobgryzane" cztery ściany palące się jak zapałki. Westchnęłam smutno.

~Iza~

Zatrzymałam się ze ślizgiem, gdy stos desek upadł przede mną, oddzielając mnie od przyjaciółki. Z ust wyrwał mi się cichy krzyk. Przecież ona jest nienormalna!, stwierdziłam ze złością. Zamiast mu pomóc zginie razem z nim. Gdzie ta pomoc jest? Spojrzałam w stronę koni. Wszystkie stały spokojnie. Jedynie Dasha wierzgała i rzucała się po całej ujeżdżalni. Wyglądało to tak, jakby ona jedna zdawała sobie sprawę z tego, co grozi jej pani.

Postanowiłam zadzwonić jeszcze po Roberta. Wolałam go nie niepokoić, ale straży coś się nie śpieszy, a Wika tam zaraz spłonie żywcem.
~Że co?!!!~usłyszałam, gdy opowiedziałam wszystko przez telefon Orlikowi.
-Nie mam czasu tego powtarzać. Jesteś tu potrzebny. Błagam!
~Spokojnie, Izabelo. Już jadę, a ty nie waż się ruszyć z miejsca. Wiktoria da sobie przez chwilę radę, a nie chcę, żebyć się w coś wpakowała.~ rozłączył się.
Pewnie, pomyślałam. Bo ja teraz usiedzę w miejscu. Spacerowałam niespokojnie koło ujeżdżalni, aż wreszcie postanowiłam usiąść. Poszłam z drugiej strony stajni (przed zawalone drzwi), żeby stracić z oczu obie ujeżdżalnie i przestać myśleć o koniach.Trawa w miejscu, gdzie siadałam była zwęglona. Ale znajdowała się w bezpiecznym miejscu, a nie zamierzałam odchodzić jeszcze dalej. Wtedy coś ukłuło mnie w siedzenie. Podniosłam to coś. Kawałek plastiku. Obróciłam go w palcach. Nie wyglądał podejrzanie. Ale pachniał benzyną. Rozejrzałam sie i kilka metrów dalej zobaczyłam odrzuconą zakrętkę. Najpewniej od tego, czego kawałek teraz trzymałam w ręce. A więc to nie był przypadek...
W powietrzu rozległ się dźwięk straży pożarnej. Odetchnęłam. Już prawie, Wiki, pomyślałam. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Usłyszałam huk. Brzmiało, jakby ktoś czymś twardym uderzył w drewno. Spojrzałam w stronę stajni. Wciąż stała tam, gdzie powinna, ale jej dach wyglądał jak knot świecy. Mimo czarnej nocy od stajni bił wielki blask. Wtedy powietrze rozdarł jeszcze jeden huk i cały dach się zapadł. Patrzyłam tam przerażona. Po policzkach spłynęły mi łzy. Nigdy bym nie pomyślała, że przyjdzie nam się rozstać tak szybko- mnie i Wice. Będąc w stajni nie mogła tego przeżyć. Ani Vancouver, za którego zginęła.
Strażacy wypadli ze swoich samochodów, zabierając się za gaszenie pożaru. Również Robert podjechał. Chociaż mieszkał niedaleko, teraz wziął samochód. Wybiegł z niego razem z Bartkiem. Obaj zmierzyli wzrokiem pozostałości stajni.
-Czy ona...- spytał Robert, ogarniając wszystko, co się stało.
-Była tam- szepnęłam, nie mogąc dodać nic innego.
Bartek objął mnie ramieniem i też zaczął płakać. Robert poszedł w stronę tego, co kiedyś było stajnią. Chciał ukryć swoje samopoczucie.
Wtedy kątem oka zauważyłam biegnącego do nas koni. Jeden z tamtych się uwolnił, pomyślałam. Nie miało to dla mnie teraz żadnego znaczenia.
-Ktoś umarł?- usłyszałam z boku znajomy głos.
-Tak- wyjąkałam.- Wiki.
-Nie wydaje mi się, żebym nie żyła- usłyszałam z rozbawieniem.
-Wiki, ty żyjesz!- krzyknęłam radośnie. Moja przyjaciółka siedziała teraz na stojącym obok nas Vancouverze
-Przepraszam serdecznie- odparłam sarkastycznie.- Widzę, że wam już się zaczęło się układać- wskazałam przytulających się Izę i Bartka.
-Nie, to nie tak- Izz odepchnęła chłopaka.- A jak to się stało, że przeżyłaś?
Opowiedziałam jej wszystko. Robert stał obok i uważnie słuchał. Gdy skończyłam spytał:
-Jak myślicie, co było przyczyną pożaru?
-Podpalenie- odparłam, wyjmując z kieszeni i kładąc na otwartej dłoni kawałek plastiku i zakrętkę od kanistra z benzyną.
gify konie
Notka miała być już w piątek i była wtedy skończona, ale ehh... nie ma to jak problemy z netem. Komputer nagle przestał widzieć wi-fi i nie mogłam połączyć się z żadną siecią. A prawie już skończyłam notkę. Właśnie zaczęłam narrację Izy (która mimo iż mojego autorstwa, była tą niespodzianką), kiedy to się zepsuło. Więc skończyłam notkę w wordzie, żebym mogła ją opublikować nawet jeśli nie będę miała czasu. Po prostu kopiuj>wklej>opublikuj. Ale wczoraj też mi internet nie działał. A dzisiaj cudownie sam się naprawił. Ot taka złośliwość rzeczy martwych... Dobra, już się wyżaliłam. Więc przechodzę do konkretów.
Notka jest o wiele krótsza niż zamierzałam (a byłaby jeszcze krótsza, gdybym wykorzystała mój pierwszy pomysł i dała tylko narrację Wiki). I jest też mało realna, a ogólnie typowe zdarzenia jak z filmu sensacyjnego, gdzie bohater w ostatniej chwili wybiega z płonącego budynku, po czym ten wybucha. xD Ale nie miałam weny na zakończenie tej części, a nie chcę uśmiercać Wiki... przynajmniej na razie ;) Nie zdradzę, jakie mam co do niej plany dalej, ani tym bardziej jak skończy się ta część opowieści. A koniec jest już niedaleko. Planuję jeszcze zrobić półtora roku czasu opowieści, ale będzie dużo dopisków typu "tydzień później", "miesiąc później" itp. 
Dobra, to ja już kończę, bo zaraz przez przypadek coś sypnę, a zakończenie tego jest ściśle tajne ;) Tzn. tego tomu (części), bo planuję zrobić dwie, z dużym poślizgiem czasowym... Ups [zatyka sobie usta ręką]. To ja naprawdę muszę kończyć. 
Bye. (:
PS życzcie mi szczęścia na tej mini-maturze (tj. egzaminach gimnazjalnych). ;) Jesteście mi to winni, bo zamiast zakuwać wzorów, słówek (angielki), dat to ja pisałam tą notkę, a teraz piszę do niej dopisek (niemal długości notki xD ). Cała ja. Wszystko lepsze od nauki (;
PS2 Zapomniałam o najważniejszym. W sobotę byłam na koniach! Pierwszy raz w tym roku (kalendarzowym). Mój ćwiczebny wygląda jakbym w życiu na koniu nie siedziała, a za niecałe 3 miesiące mam obóz jeździecki, ale trudno się mówi. To nie moja wina, że prawdziwa zima trwająca zawsze maksymalnie miesiąc w tym roku, kiedy akurat uczyłam się jeździć konno, miała ochotę potrwać sobie do początku kwietnia. [To tak a propos złośliwości rzeczy martwych]. :/

piątek, 12 kwietnia 2013

Rozdział 30

~Wiki~

Położyłyśmy się na sianie w naszej ,,kryjówce". Czułam się tak wspaniale! Chociaż... coś nie dawało mi spokoju. Może to ogólne poruszenie wśród koni. Szczególnie Dasha była niespokojna. Chciałyśmy nie spać całą noc, ale miałyśmy baaardzo ciężki dzień, a jutrzejszy wcale lżej się nie zapowiadał, więc nie mogłyśmy sobie pozwolić na odrzucenie odpoczynku. A Kara strasznie rżała i spacerowała po boksie.
-Och!- westchnęła Iza, łapiąc słomę w dłonie i przykładając sobie do uszu.
-Zobaczę, co u niej- zaoferowałam i zeszłam.
Wyszłam przed stajnię, żeby się rozejrzeć. Na zewnątrz było jeszcze jasno, ale  z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej. Robert dopiero co wyszedł ze schroniska do domu. Psy pozostawały zamknięte w swoich kojcach, zastanawiałam się, czy je wypuścić i zrobiłam to. Lepsza taka ochrona niż żadna. Psiaki z jazgotem mnie obskoczyły. Upewniłam się, że mają jedzenie i wodę (konie już były nakarmione) po czym wróciłam do stajni, zobaczyć co z Dashą. Klacz na mój widok automatycznie się uspokoiła.
-Co jest, koniku?- spytałam, głaszcząc czarny jak noc pysk.- Śpij, Da, to może jutro pojedziemy na przejażdżkę. Co ty na to?
Klacz cofnęła się o krok i zarzuciła głową.
-Chcesz miętówkę?- spytałam, podając Dashy cukierek. Wzięła go ode mnie, ale nie wyglądała na pocieszoną.- Dobranoc , skarbie- powiedziałam i wspięłam się do Izy.
Dasha już później była spokojna. My zaś po chwili już spałyśmy. A Iza nawet spała już kiedy do niej dołączyłam.
gify konie
Obudziło mnie przeraźliwe rżenie. Brzmiało tak, jakby do stajni wpadła nagle sfora wilków i zaczęła konie obdzierać ze skóry.
Otworzyłam oczy poczułam się jak we śnie. Zamiast ujrzeć drewniany dach stajni zobaczyłam tumany dymu. Co tu robią chmury?, zastanawiałam się. Mój mózg musiał być dość długo niedotleniony, bo nie pracował tak jak powinien. Zakasłałam raz, bo coś zapiekło mnie w gardle, a tym kaszlnięciem wzbudziłam mocny atak kaszlu. Wszystko, co działo się dookoła dopiero teraz zaczęło na mnie oddziaływać. Z piekących oczu płynęły łzy, podrażnione gardło usilnie broniło się kaszlem.
Z całej siły przycisnęłam rękę z bluzką do ust, filtrując powietrze.
-Iz!- krzyknęłam, nie odrywając ręki, tarmosząc koleżankę.- Iiiiiza!
Koleżanka otworzyła oczy i zareagowała tak gwałtownie jak ja. Odetchnęłam na ten widok. Bałam się, że moja przyjaciółka zaczadziła się na dobre i już się nie obudzi. Ale skąd wziął się ten dym, który omal nas nie zabił (miałam pełną świadomość, że to ich rżenie, szczególnie najgłośniejsze Dashy, obudziło mnie na czas). Spojrzałam w dół bojąc się tego, co tam zastanę.
-Izz- wysapałam przerażona.- Musimy wyprowadzić konie- nie widziałam swojej twarzy, ale musiała się zrobić śmiertelnie blada. Izka patrzyła na mnie oczekująco. Ja siedziałam z brzegu, więc ona nie zobaczyła tego, co ja.- Stajnia płonie...

C.D.N. ...
gify konie
Miał to być jeden długi rozdział, ale ponieważ dość długo mnie nie było (zdaję sobie z tego sprawę), a moje notki ostatnio były baaardzo długie, to tutaj daję wstęp do tego, co będzie się działo dalej :D
+ nowa aktualność (:

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 29

---Wiki---
Słysząc to aż się zachłysnęłam.
-Do mnie?- spytałam,  gdy udało mi się uspokoić.
Nie przypominam sobie, żebym wywieszała ogłoszenia o organizacji sabatu czarownic, pomyślałam. Na pewno ktoś mnie wrabia. Ta myśl od razu poprawiła mi humor. Nawet się uśmiechnęłam. Ale i tak Olga jest niczym w porównaniu z Amandą.
-Tak, do ciebie.
-A więc słucham.
-Więc widzisz... Trafiłam ostatnio na wspaniałego konia, którego wysłali do rzeźni. Żal mi konika, ma dopiero 3 lata i wątpię, żeby kiedykolwiek był ujeżdżony. Wykupiłam go z rzeźni. Pieniądze nie grały roli. Ale chcę wiedzieć, czy jeśli przywiozę go do was, pomożecie mi go ujeździć. Bo tata chciał mi kupić konia, ale nie dałby mi takiego dzikusa, to jest diabelski koń i muszę go oswoić, jeśli chcę go zatrzymać- wszystko to powiedziała niemal na jednym oddechu jak dziecko, które właśnie zobaczyło w sklepie nową zabawkę i z całej siły próbuje przekonać rodziców do jej kupna.
-Czekaj... Czy ja dobrze zrozumiałam? Zamiast kupić sobie drogiego araba ty wolisz konia, którego najpierw trzeba wykupić z rzeźni, a potem oswoić?
-Czy to źle?
-Nie. Nie wiem... Przyprowadź konika, a zobaczymy, co da się zrobić.
-To ja zaraz wracam- Olga wsiadła do swojego samochodu i odjechała z piskiem opon.
Zakasłałam, gdy opony uniosły w górę tumany kurzu.
-Co ona tu robiła?- Bartek wyszedł ze stajni i domyśliłam się, że specjalnie wcześniej się nie pokazywał, bo zobaczył Olgę, ale musiał nie słyszeć naszej rozmowy. Więc powiedziałam mu wszystko.- Chyba nie zamierzasz się zgodzić?
-Tak się składa, że zamierzam.
-Wiki, nie możesz jej ufać. Nie węszysz tu jakiegoś podstępu?
-Skąd?! Jestem bardziej ufna od ciebie.
-Chyba raczej naiwna.
Puściłam ten komentarz mimo uszu.
-A tak w ogóle to czemu z nią zerwałeś?- zadałam pytanie, które męczyło mnie już od dawna.
Bartek obrócił głowę wpatrując się w galopującego pod Jakubem Vancouvera. Przez chwilę też na nich patrzyłam, ale odpowiedź nie nadeszła, więc w końcu spuściłam głowę.
-Spoko- powiedziałam łagodnie.- Powiesz jak będziesz miał ochotę.
Chociaż Bartek wciąż patrzył na angloaraba, zauważyłam, że uśmiechnął się z wdzięcznością.
Nie chciał o tym mówić i rozumiałam. Chociaż wciąż, a nawet ze zdwojoną siłą, nurtowało mnie, dlaczego ze sobą zerwali. Spróbowałam połączyć to z brakiem zaufania Bartka do Olgi. Może ona go w czymś oszukała?, pomyślałam. A może chodziło o konia? Chociaż to drugie dość szybko wykluczyłam. Bartosz kocha konie, ale wątpię, by zerwał z nią z ich powodu. W końcu pozwolił jej wsiadać na konia w szpilkach, a to jest niebezpieczne również dla zwierzęcia. Czy ja się kiedyś tego dowiem? Czas pokaże...
Na parking wjechała elegancka przyczepa do przewozu jednego konia. Bartek szybko zniknął w stajni. Z szoferki wysiadła Olga. Była sama. W żadnym razie nie wydawało mi się dziwne, że wróciła tak szybko. Stwierdziłam, że może podczas rozmowy z Bartkiem czas szybko mi zleciał. Obrzuciła mnie figlarnym spojrzeniem i radośnie otworzyła przyczepę.
-Chodź, Es- łagodnie wyprowadziła konia z przyczepy.- Dalej, malutki.
,,Zaparkowała" przede mną ślicznego ogierka.
-Wiki- powiedziała z dumą w głosie.- To jest Esemes.
Konik był śliczny. Miał niewiele ponad 155 cm. Jego sierść była siwa, miał też mączne chrapki. Ze swą wygiętą szyją i delikatnie wklęsłym profilem ciut upodabniał się do araba, ale nie mogłam sobie przypomnieć jaka to rasa.
-Śliczny- powiedziałam, wyciągając do niego rękę. Zapomniałam, że konik przecież miał być ,,humorzasty". Ale nic mi nie zrobił. Dał się nawet pogłaskać po pysku.- Jaka to rasa?
-Emm... To był ten... chyba alter real.
-Ach, no tak. Alter. Jest bardzo spokojny, w przeciwieństwie do tego, co mówiłaś.
-Na ziemi tak. Jest przyjazny i chciałby, żeby tylko go głaskać. Ale nie idzie się go dosiąść. Jak myślisz, czemu trafił na rzeź? Jego właściciele nie potrafili nawet go zajeździć.
-Zobaczę, co da się zrobić. Możesz go u nas zostawić. Wróć za kilka dni- odwróciłam się, żeby odprowadzić konia do stajni, ale Olga zastąpiła mi drogę.
-Kilka?- spytała.- Ale kiedy ja mam czas do jutra!- przycisnęła rękę do ust jakby nie chciała, bym o tym usłyszała, ale było już za późno.
-Co masz na myśli?- ktoś ubiegł moje pytanie. Odwróciłam się i zobaczyłam Izę.
No tak... Izz już od dłuższego czasu ciężko harowała w stajni, podczas gdy ja się leniłam i sobie urządzałam pogawędki najpierw z Olgą, [wcześniej jeszcze prowadziłam lekcję Kaśki (chociaż to nie było takim obijaniem się, ale różnie można by to odebrać, tym bardziej, że nie żądałam zapłaty od dziewczynki)] potem z Bartkiem, a teraz znów z Olgą. Ciekawe czy to czysty przypadek, że do nas przyszła (może po prostu usłyszała głos Olgi), czy może wreszcie chciała mi nawtykać jak to się obijam. I miałaby rację...
-Ekhm...- przez chwilę się zawahała, po czym wyrecytowała sztucznie- mój tata powiedział, że mam mieć konia do jutra. Poprosiłam go o Esemesa, ale wiedział, jaki charakter ma ten koń i stwierdził, że jeśli do jutra nie zostanie oswojony, sprzeda go z powrotem na rzeź i tyle. A mi naprawdę na nim zależy- uśmiechnęła się, pokazując przy tym zęby.
-Niech będzie- odpowiedziałam.- To wróć jutro- zobaczyłam, że Olga chce zaprzeczyć, więc ją ubiegłam:- To może długo potrwać, a nie lubimy pracować z końmi, szczególnie takimi dzikimi jak mówisz o Esie, gdy ktoś patrzy się nam na ręce. Więc żegnam.
Chyba stwierdziła, że to dobre wyjście, bo pożegnała się i odjechała.
-Powiedz to- powiedziałam do Izy jednocześnie głaszcząc Esa i sprawdzając, czy nie ma on na ciele jakichś ran.
-Co?- Izz też pogłaskała siwka.
-Wydrzyj się na mnie, poubliżaj mi. Powiedz, że jestem świnią, bo zmusiłam cię do ciężkiej pracy, a sama nic nie robiłam.
Moja przyjaciółka się roześmiała.
-Po pierwsze do niczego mnie nie zmuszałaś. Robiłam to, co sama chciałam. A po drugie... myślałaś, że przyszłam się na ciebie wydrzeć? O nie. Z drugiej strony stajni, tam gdzie jest więcej miejsca (i tak wielka przyczepa ledwie się zmieściła), przyjechali goście. Pamiętasz tych, którzy wzięli La Mange i Sprite'a?
-Pewnie. To oni przyjechali.
-Taak!- jej twarz rozjaśnił wielki uśmiech.- Zgadnij co.
-Biorą Disney'a i Wesuvia?- pamiętałam jak obiecali, że to zrobią.
-A także Lemo, Cinkę i Nell.
-Nie!- nie wierzyłam własnym uszom.
-Tak!- krzyknęła podskakując do góry z podniecenia.
Lemo i Cinka byli dwoma kucami connemara w średnim wieku. On siwy jabłkowity, ona bułana. Trafiły do stadniny jeszcze przed naszym przyjściem, były nawet jednymi z pierwszych Equilandowych podopiecznych, ale trochę się o nich dowiedziałam. Podobno te kuce- oboje od tej samej matki- kiedyś chodziły razem w dorożce. Tak przepracowały niemal 10 lat, ale praca była bardzo ciężka. Czasem kucyki zmuszano do całodniowej forsownej pracy, podczas której musiały przebiec kilkadziesiąt kilometrów. Po całej dekadzie zaczynały mieć problemy zdrowotne i nie mogły już pracować. Właściciel postanowił ich sprzedać, ale stwierdził, że za kruche kucyki nie dostanie zbyt dużo pieniędzy, więc wpadł na świetny (jego zdaniem) pomysł, by utuczyć kucyki. Przez pół roku obficie ich karmił, czasem nawet, gdy nie chciały jeść, wpychał (dosłownie) w nich jedzenie  jak w gęsi na pieczeń. Po tym wszystkim kucyki zwiększyły swą wagę o niemal 100 kilo, więc właściciel mógł za niezłą kasę sprzedać ich na mięso. Gdy tu trafiły ledwo mogły chodzić. Robert wróżył im małe szanse na przeżycie z takim otłuszczonym sercem i innymi narządami, ale nie mógł przejść koło nich obojętnie.W końcu nie były zbyt stare, miały wtedy 15 i 16 lat, a była w nich wielka wola życia. Teraz już ważyły tyle ile powinny, były w pełni zdrowe i cieszyłam się, że komuś się spodobały.
-To wspaniała wiadomość!- zawołałam.
-Wiem- dlatego do ciebie przyszłam.- Ja już się pożegnałam z końmi, teraz twoja kolej. Może zróbmy tak- ja zajmę się treningiem Esemesa, chociaż potrzeba cudu, by w jeden dzień zajeździć konia, który nigdy wcześniej nie miał na sobie siodła, a ty pożegnaj się z końmi i pomóż naszym gościom ,,załadować" je do przyczepy.
Zgodziłam się z tym i od razu poszłam do stajni.
-Miło państwa znowu widzieć- powitałam ich.- Jakie konie państwo biorą?
-Właśnie się zastanawiamy- odparła dziewczyna, która przyjechała do nas i tamtym razem- czy lepszy będzie Lemo, czy Cinka. On ma lepszą budowę, a ona ładniejszą maść.
Zacisnęłam zęby, starając się nie odpowiedzieć jakoś nieuprzejmie. Co za... człowiek ocenia konie po maści. Szczególnie tak wspaniałe i potrzebujące domu jak te kucyki.
-Mogą państwo wziąć ich obydwoje. To rodzeństwo, jest między nimi tylko rok różnicy, a są ze sobą bardzo związani.
-No tak, bierzemy oba- powiedział mężczyzna, a zwracając się do córki dodał:- Przecież ci mówiłem, że potrzebujemy dwóch kucyków.
-A Disney?
-To nie kucyk, to szetland. Nam przydadzą się konie do nauki jazdy, Disney będzie jedynie dla małych dzieci.
-Bierzemy- odpowiedziała na moje pytanie matka dziewczyny- Wesuvia, Disney'a, Nell, Cinkę i Lemona.
-Już się robi- patrząc w stronę siodlarni zawołałam- Chłopcy, może byście pomogli?!
-Wybacz, Wiki- powiedział Jakub, wyglądając z siodlarni, ale nie mamy czasu. Iza niech ci pomoże- i znów zniknął mi z oczu.
Westchnęłam. No dobrze. Dam sobie radę. Chociaż z prawą ręką w gipsie nie będzie zbyt łatwo. Każdego z koni pojedynczo wyprowadzałam z boksu i wprowadzałam do przyczepy, gdzie zabezpieczałam go przed drogą: zakładałam derkę, owijki na nogi i przywiązywałam za uwiąz. Podczas prowadzenia każdego z koni trzymałam w prawej dłoni palcat (palce były w pełni sprawne i nie były w gipsie). Nie zamierzałam go używać, ale przydawał się, gdy któryś z koni odmawiał wejścia do przyczepy (oczywiście nie biłam go wtedy, jedynie lekko sobie pomagałam). Po godzinie wszystkie konie znalazły się bezpiecznie w przyczepie. Nowi właściciele Nelki i innych koni zapłacili nam za nie kilkanaście tysięcy. Co prawda Robert (który też był zbyt zajęty by mi pomóc, jak wszyscy, którzy nie mają czasu gdy trzeba odwalić czarną robotę) wyjaśnił im, że adopcja koni nie jest odpłatna, ale oni po prostu chcieli nas wspomóc finansowo. Zapłacili więc Robertowi i odjechali. Wtedy zobaczyłam, że Iza, bez żadnych sztucznych pomocy, galopuje na tym ,,diabelskim koniu". Co prawda ogierek nie był doskonałym wierzchowcem, ale gdyby pochodził trochę pod siodłem na pewno nauczyłby się tego i owego.
Podeszłam do ogrodzenia ujeżdżalni. W ręku wciąż miałam palcat. Iza mnie zauważyła i poprowadziła konika w moją stronę.
Chciała coś powiedzieć, pewnie skomentować słowa Olgi o nieokiełznanej bestii, kiedy nagle Esemes wbił kopyta w ziemię, zatrzymując się z galopu. Iza ledwo się utrzymała w siodle po tak niespodziewanym zatrzymaniu. Potem jeden baranek, drugi... dziewczyna z całej siły przytrzymała się siodła.
-Izz!- zawołałam wystraszona, kładąc obie ręce (nawet tą złamaną) na szczycie ogrodzenia, a był to gest, na który Esowi zupełnie odbiło. Przez chwilę myślałam, że widzę przed sobą mustanga a nie alter reala.
-Rzuć to do jasnej... ekh, ekh...!!!- krzyknęła, odchrząkując na koniec i tłumiąc to, co miała ochotę wykrzyczeć.
Zmrużyłam brwi patrząc w dłonie. Palcat! No tak. Rzuciłam bacik w głęboką trawę, a gdy tylko zniknął z pola widzenia konia, ten przeszedł do stępa i spokojnie poszedł na przód, czekając na polecenia od swojej amazonki. Ona zatrzymała go obok mnie.
-Dziękuję ci, Wikuś...- mruknęła sarkastycznie.- ... że mnie nie zabiłaś.
-Wybacz- uśmiechnęłam się przepraszająco, głaszcząc ogiera po szyi.- Nieokiełznany, niezajeżdżony, ,,diabelski koń"- podsumowałam.- Palanci. Czy komuś nie przyszło do głowy ćwiczyć z nim bez bata?
-Widać nie. A ja mam duże wątpliwości, czy Es nadaje się dla Olgi. Musimy, dla jej własnego bezpieczeństwa, uprzedzić ją zachowaniu konia przy bacie.
-Jedno mnie zastanawia... Skąd wiedziałaś, że on tak reaguje właśnie na mój palcat?
Iza się zaśmiała.
-To że nie biję koni nie znaczy, że czasem nie jeżdżę z palcatem, szczególnie na trudnych koniach. Zorientowanie się dlaczego on tak szaleje nawet kiedy stoję na ziemi, choć wcześniej był grzeczny, zajęło mi więcej czasu, niż sama jazda. Ale teraz jest gotowy pójść do nowego domu. To co, dzwonimy po Olgę?
-Jasne.
gify konie
Iza znów poszła pracować w stajni, poza tym musiała pomóc Robertowi przygotować Furię do podróży. Udało się ją już wcześniej wysterylizować, a Rob miał całe wolne popołudnie, więc postanowił nas wziąć i odwieść ją do rezerwatu. Zaś ja czekałam na Olgę z Esem u boku. Przy okazji rozsiodłałam go, a na głowę założyłam kantar, którego nie zapięłam zbyt mocno.
Olga do nas przyjechała dość szybko. Niestety ku naszemu niezadowoleniu była razem z Amandą i Dagmarą (o, tej drugiej nie widziałam już od dawna).
-To wy się znacie?- spytałam, szukając w głowie legend albo bajek o 3 czarownicach. Żadnej sobie nie przypominałam.
-Poznałyśmy się kilka dni temu, a teraz przyjechałyśmy razem po mojego konia.
-To  znaczy, że Esemes będzie zakwaterowany u ciebie?- spytałam z rezerwą w głosie.
-Nie, źle mnie zrozumiałaś...
-Zamknij się- mruknęła Olga.
Widząc jej reakcję postanowiłam jednak usłyszeć, co Leszczyńska ma do powiedzenia.
-Nie, niech mówi.
-Jak to?- Amanda uniosła brew.- Ona o niczym ci nie powiedziała? Esemes nie jest biednym, rzeźnym konikiem, a alter realem z krwi i kości. Kilka dni temu wykupiłam go z portugalskiej stadniny. Próbowałam go dosiąść, ale był nieugięty. W ogóle nie wiem jak tam to robili. Znaczy w tej stadninie. Prezentowali mi go pod siodłem. Pewnie go czymś naszprycowali. 
-Nie przyszło ci do głowy, że koń może bać się bata?
-Tam używali bata.
Świetnie, pomyślałam wiedząc, jak u Amandy traktuje się konie jeszcze przed jazdą. Nieźle go załatwili.
Cofnęłam się i wpadłam na Bartka. Stał ze skrzyżowanymi na piersi rękami i z grobową miną wpatrywał się w Amandę. Początkowo chciałam zapytać, czy długo tu stoi, ale zmieniłam zdanie.
-Do czego zmierzasz?- spytałam w końcu.
-To bydle kosztowało mnie grubą kasę i nie zamierzałam się go pozbywać. Wtedy trafiła się Raczyńska w tym swoim drogim autku. Ja kupiłam sobie lepsze i postanowiłam porozmawiać z nową koleżanką. Postawiłam sprawę jasno: jeśli okiełzna tego konia w ciągu doby (nie obchodziło mnie w jaki sposób to zrobi ani czy ktoś jej pomoże) otrzyma mój samochód, jeśli nie- da mi swój. A teraz ona ma dwa samochody, a ja drogiego konia. Albo wiesz co, Olguś- zwróciła się do koleżanki- możesz go sobie wziąć. To tak w ramach tego, że udało ci się tak umiejętnie okłamać nasze bohaterki- uśmiechnęła się, po czym poklepała ogiera na pożegnanie i spytała:- A gdzież to jest Swift? To wy sobie tu rozmawiajcie, a ja idę sobie z nią pogadać.
Patrzyłam na Olgę wzrokiem typu ,,zaraz cię uduszę". Jak mogła tak nas okłamać?! Nie odmówiłybyśmy jej... tak myślę... nawet, gdyby powiedziała, że to jest koń Amandy i poprosiła nas, byśmy z nim popracowały, bo ona sobie z nim nie radzi. To był wstrętny zakład, o którym nic nie wiedziałyśmy.
-Wybacz, że ci nie powiedziałam- Olga złapała Esa za kantar.- Po prostu tak jakoś wyszło. To my już pójdziemy.
-Nigdzie nie pójdziecie- Bartek jednym ruchem ściągnął ogierowi z głowy kantar.
-Bartuś- dziewczyna zamrugała zalotnie.- Czyżbyś chciał mnie zatrzymać przy sobie dłużej? Jestem wolna i możemy do siebie wrócić.
-Mówiłaś, że masz chłopaka- wtrąciłam.
-Tak? A, tego. Już z nim zerwałam- widziałam, że kłamie.
-Wybacz, ale ja już mam dziewczynę- oznajmił Bartek.
-Masz?- spytałyśmy obie w tej samej chwili.
Wtedy Bartek objął mnie w talii i pocałował. Próbowałam się wyrwać, ale gdy to nie podziałało w końcu kopnęłam go w łydkę, co sprawiło, że ustąpił. Co on wyprawia?! Nie mogłam zaprzeczyć, że mi się podobało, ale ja przecież nic do niego nie czuję. Lubię go, nawet bardzo, ale tylko jako przyjaciela. A poza tym nie mogłam pozbyć się wrażenia, że on czuje to samo, a zrobił to tylko dlatego, żeby Oldze szczena opadła.
Raczyńska, nie dając nic po sobie poznać, złapała Esemesa za grzywę i szarpnęła mocno, aż ogier wierzgnął.
-Biorę mojego konia, a wy sobie tu flirtujcie na osobności.
-Nie- odparł spokojnie.- Mam prawo go skonfiskować, zresztą zaraz się zapytamy, czyj będzie koń. Tato!
Robert pomógł negocjować z Olgą. Ze stajni właśnie wyszła Amanda i razem z Olgą poszły (pieszo!) w stronę Green Trees. Postanowiłam iść do stajni i pogadać z Izą o Amandzie.
-Czego ona od ciebie chciała?- spytałam.
-Pytała, kiedy wracamy do domu- odparła, czesząc grzywę Dashy.
-Co powiedziałaś?
-Prawdę. Że teraz będziemy jechać z Robertem i Furią do RPN, zostają tylko chłopcy,  a po powrocie od razu idziemy do domu.
Zdziwiło mnie po co była potrzebna jej ta wiedza, ale nic nie powiedziałam.
Wyszłam przed stajnię, chcąc zobaczyć, jak wygląda sytuacja z Olgą.
-Żebyście tego nie żałowali- odgrażała się dziewczyna.- Mój tatuś może puścić was z torbami. To informacja dla tych, którzy myślą, że to Amanda ma wpływowych rodziców.
-Słuchaj, Olgo- powiedział Robert spokojnie- może przyślij tu rodziców i z nimi sobie pogadam.
Amanda wsiadła do trailera, którym wcześniej przyjechała, trzasnęła drzwiami od niego i odjechała.
Martwiłam się słowami Olgi, ale cieszyło mnie, że Esemes nie trafi w jej ręce. 10 minut później byliśmy już w drodze do rezerwatu.
---2 godziny później---
Otworzyłam trap przyczepy i delikatnie sprowadziłam po nim Furię. Klacz nie miała już na sobie kantara ani niczego innego, więc od razu mogłam ją puścić. Skoczyła przed siebie i galopem, czasem strzelając baranka, pomknęła w las. Cieszyłam się, że taki był jej koniec, że jednak przeżyła, że mogłyśmy patrzeć na jej radość...
gify konie
Oglądałyśmy zachód słońca. Słońce kładące się nad lasem wyglądało przepięknie.
-Ale jestem zmęczona po tym dniu- oznajmiłam.- Co ty na to, żeby tu przenocować?
-Tu to znaczy gdzie?-spytała Izz
-Tu- wskazałam ręką dookoła.- W schronisku, w stajni.
-Czy chcę? Oczywiście! Tylko zapytam rodziców- wyjęła z kieszeni komórkę, wykręcając numer.
-Może napisz esemesa- zażartowałam.
-O nie. Żebyś wiedziała, że Esemesa mam już na dziś dość.
Rodzice nas obu zgodzili się na przenocowanie w stajni. Jedynie nasze mamy uparły się, żeby przywieźć nam szczoteczki do zębów (w stajni była niewielka łazienka: sedes, prysznic i umywalka) i koce. Musiałyśmy się zgodzić, ale uwielbiałyśmy spać wśród koni. Weszłyśmy na niewielkie pięterko w rogu przy suficie, na które wchodziło się po drabinie (uwaga! drabina to nie schody xD ). Kiedyś miało być do składowania słomy, ale wraz ze zwiększającą się ilością koni w stajni słoma przestała się mieścić. Obecnie było tam tylko kilka beli, a ja lubiłam tamto miejsce, bo mogłyśmy zmieścić się tam we dwie, mieć oko na wszystkie konie (bezpośrednio pod nami nie było żadnych boksów) i nikt z dołu nie mógł nas zauważyć. To była taka nasza mała kryjówka.
Cały wieczór śmiałyśmy się i rozmawiałyśmy, po prostu cieszyła nas wizja spędzenia nocy w ukochanym przez nas miejscu. Gdybyśmy tylko wtedy wiedziały, że to będzie dla nas najdłuższa noc w życiu...
gify konie
Ale się rozpisałam. Normalnie materiał na 3 rozdziały ;) Ale teraz staram się wracać do wydarzeń z przeszłości m.in. odwiedzenie Joya, przyjazd tamtych ludzi po kolejne konie, wypuszczenie Furii... Tu wykorzystałam dwa wcześniejsze wątki. I tak mi się dobrze pisało, że wyszedł taki ,,rozdzialik". (:
W następnym rozdziale będzie się działo (: Niestety nie wiem, kiedy on powstanie, bo muszę go dobrze przemyśleć, a za 3 tygodnie mamy egzaminy gimnazjalne (23, 24, 25 kwietnia) i muszę się przygotować. :/
Zauważyliście, że pojawiła się nowa zakładka: ,,Odpowiedzi na komentarze"? Zauważyłam, że na blogu jest dość dużo moich komentarzy. Więc aby je ograniczyć, postanowiłam odpowiadać na wymagające odpowiedzi komentarze, właśnie w tej zakładce. Będzie to miało proste działanie. Piszę nr rozdziału, a pod nim autora komentarza, pogrubieniem przytaczam komentarz (lub fragment na który odpowiadam, bo nie ma sensu przepisywać kilku zdaniowego komcia, żeby odpowiedzieć jednym słowem), a pod nim moją odpowiedź. (:
PS na górze nie chciały mi się już pokazywać wszystkie strony, więc z paska górnego przeniosłam je na linki boczne (: