»Wiki«
Po przejażdżce wróciłyśmy do stajni. Postanowiłyśmy od razu zająć się końmi. Wtedy pod stajnię podjechał czarny kabriolet audi z rozsuniętym dachem. Wysiadł z niego mężczyzna w garniturze. Nawet sprzed stajni poczułyśmy zapach wody toaletowej, którą zapachniało, gdy mężczyzna wysiadł z auta kilkanaście metrów przed nami na dziedzińcu (schronisko nie miało jako takiego parkingu).
-Ojciec Leszczyńskiej- syknęła Iza.- Czego on tu chce?
-Załatwić to, czego jego żonie się nie udało- odparłam smutno.- Pewnie żonka go przysłała, bo stwierdziła, że biznesmen lepiej załatwi tą sprawę...
Postanowiłyśmy po podsłuchiwać, udając, że czyścimy konie. Niestety Dasha pokrzyżowała nam plany (może dlatego, że wciąż była roztrzęsiona po przejażdżce, a może po prostu wyczuła złe zamiary przybysza). Zaczęła rżeć głośno i stawać dęba w boksie. Pan Leszczyński spojrzał na nią z dezaprobatą.
-Nasze konie są lepiej wychowane i siedzą cicho, kiedy trzeba- mruknął.
-Wychowane? Chyba raczej zastraszone- mruknęłam pod nosem, żeby tylko Izz mnie słyszała, ale powiedziałam to chyba nieco za głośno bo oni spojrzeli na mnie ostro.
-Nasze konie są lepiej wychowane i siedzą cicho, kiedy trzeba- mruknął.
-Wychowane? Chyba raczej zastraszone- mruknęłam pod nosem, żeby tylko Izz mnie słyszała, ale powiedziałam to chyba nieco za głośno bo oni spojrzeli na mnie ostro.
-Wiki...- krótko skarcił mnie Robert, po czym powiedział do Leszczyńskiego. Zapraszam do mojego gabinetu- zaproponował i oboje zniknęli w niewielkim pomieszczeniu, zamykając za sobą drzwi.
-Chodź- pociągnęłam Izę za rękę.
-Gdzie?- Izz wyrwała mi rękę i spojrzała na mnie badawczo.
-Zobaczysz- rzuciłam i, już nie ciągnąc jej, sama poszłam tam, gdzie chciałam, ale Iza i tak poszła za mną.
-Gdzie?- Izz wyrwała mi rękę i spojrzała na mnie badawczo.
-Zobaczysz- rzuciłam i, już nie ciągnąc jej, sama poszłam tam, gdzie chciałam, ale Iza i tak poszła za mną.
Wyszłyśmy ze stajni. Już po minucie stałyśmy przy oknie od gabinetu. Było otwarte. Oparłyśmy się o ścianę po bokach okna, żeby nie zauważył nas nikt z gabinetu i wsłuchałyśmy się w odgłosy ze środka:
-... a tu jest czek- powiedział ojciec Amandy. Negocjacje musiały trwać już w zacięte.
-Czy mówię niewyraźnie?- Robert zaczął tracić cierpliwość.- Schronisko nie-jest-na-sprze-daż- sylabizował.
-Rozumiem, że milion to śmiesznie mało za posiadłość: dużą stajnię; hektary lasów, łąk, wybiegów; czternaście koni... Jestem więc skłonny dopisać kolejne zero.
W ciszy, która zapadła, usłyszałyśmy dźwięk włączania długopisu, a potem przejeżdżanie nim po papierze.
-Kolejne...?- Głos Roberta brzmiał, jakby ten zaraz miał się zgodzić.
Wyjrzałam przez okno, by zobaczyć, jak się ma sytuacja. Pan Leszczyński odwrócony był do okna plecami, ale Rob (zwrócony twarzą do gościa), zdawał się patrzeć prosto na nie. Szybko schowałam głowę, mając nadzieję, że mnie nie zauważył, bo wiedziałam, że nieładnie jest podsłuchiwać, ale nie mogłam się powstrzymać. Od tego zależała nasza przyszłość i przyszłość Dashy... i Nell, i Chantell, i La Mange, i Sprite'a, i Disney'a, i Wesuvia, i Vancouvera, i Serir... i wszystkich innych koni ze schroniska.
-Proszę poczekać w stajni- powiedział Robert.- Ja muszę się... zastanowić.
Zamknął drzwi za Leszczyńskim i podszedł do okna. Skrzyżował ręce na piersi, po czym oparł się plecami o okno.
-Co wy na to?- spytał.
Milczałyśmy.
-Wiki, Izz, wiem, że tu jesteście, więc może odpowiecie na pytanie.
-Nie możesz sprzedać im schroniska!- niemal krzyczałam.
-Proponuje za nie 10 milionów. Czy to nie dobra suma? Za te pieniądze mógłbym postawić wielką stadninę, wspaniałe schronisko... w innym miejscu.
-Nie chodzi o stajnię, ale o konie- dodała Iza. Musiała pomyśleć sobie to samo, co ja przed chwilą.- Przecież my zabieramy je od takich ludzi jak Amanda. Mielibyśmy ich wysłać z powrotem do podobnych osób, od których ich uratowaliśmy? Nie ma problemu, gdybyśmy mogli zatrzymać konie.
Robert pokiwał głową.
-Porozmawiam z nim o tym; spytam, czy mogę zatrzymać konie; a was tu nie ma- po tych słowach wezwał Leszczyńskiego.
-Głośno pan myśli- stwierdził ojciec Amandy na wstępie.
-A ładnie tak podsłuchiwać pod drzwiami?- mruknął Robert.
-Trudno było nie usłyszeć...
-Przyłapał mnie pan. W chwilach, gdy mam dokonać ciężkiego wyboru... mówię do siebie i... modlę się o oświecenie, żebym... żebym wiedział co zrobić. Eee... jaką podjąć decyzję. Tak... Dokładnie tak.
Zakryłam sobie usta ręką, bo nagle zebrało mi się na śmiech. Nie wiem, czy przez same słowa, które wypowiadał Robert- mnóstwo bzdur wymyślonych naprędce- czy przez sposób, w który to mówił: jąkał się, myślał nad następnym słowem; brzmiał, jakby samego siebie próbował o tym przekonać. Na pewno mnie nie usłyszeli, bo nawet starałam się wstrzymywać oddech, ale ojciec Amandy chyba wyczuł podstęp.
-Aaale tu zimno- stwierdził. Zbyt długie wietrzenie dobrze nie robi- podszedł i zamknął okno.
O czym on mówi? Na dworze taki upał... W stajni jest przyjemnie chłodno, ale tutaj...? Po chwili stania pod oknem już obie ociekałyśmy potem.
Później już nic nie słyszałyśmy, ale zaglądałyśmy przez okno i widziałyśmy, że atmosfera się trochę zaostrzyła. Robert chodził wte i we wte po pokoju; obaj mieli nieprzyjemne wyrazy twarzy (nawet Rob, który normalnie był tak sympatyczny); zdawali się mówić podniesionymi głosami, a ich rozmowa została urozmaicona przez liczne gestykulacje.
Po jakichś dziesięciu minutach Leszczyński wyszedł, a raczej wybiegł, z gabinetu. nie wyglądał na szczęśliwego. Kiedy nas mijał, na chwilę się zatrzymał i skuliłyśmy się pod jego spojrzeniem.
-Głośno pan myśli- stwierdził ojciec Amandy na wstępie.
-A ładnie tak podsłuchiwać pod drzwiami?- mruknął Robert.
-Trudno było nie usłyszeć...
-Przyłapał mnie pan. W chwilach, gdy mam dokonać ciężkiego wyboru... mówię do siebie i... modlę się o oświecenie, żebym... żebym wiedział co zrobić. Eee... jaką podjąć decyzję. Tak... Dokładnie tak.
Zakryłam sobie usta ręką, bo nagle zebrało mi się na śmiech. Nie wiem, czy przez same słowa, które wypowiadał Robert- mnóstwo bzdur wymyślonych naprędce- czy przez sposób, w który to mówił: jąkał się, myślał nad następnym słowem; brzmiał, jakby samego siebie próbował o tym przekonać. Na pewno mnie nie usłyszeli, bo nawet starałam się wstrzymywać oddech, ale ojciec Amandy chyba wyczuł podstęp.
-Aaale tu zimno- stwierdził. Zbyt długie wietrzenie dobrze nie robi- podszedł i zamknął okno.
O czym on mówi? Na dworze taki upał... W stajni jest przyjemnie chłodno, ale tutaj...? Po chwili stania pod oknem już obie ociekałyśmy potem.
Później już nic nie słyszałyśmy, ale zaglądałyśmy przez okno i widziałyśmy, że atmosfera się trochę zaostrzyła. Robert chodził wte i we wte po pokoju; obaj mieli nieprzyjemne wyrazy twarzy (nawet Rob, który normalnie był tak sympatyczny); zdawali się mówić podniesionymi głosami, a ich rozmowa została urozmaicona przez liczne gestykulacje.
Po jakichś dziesięciu minutach Leszczyński wyszedł, a raczej wybiegł, z gabinetu. nie wyglądał na szczęśliwego. Kiedy nas mijał, na chwilę się zatrzymał i skuliłyśmy się pod jego spojrzeniem.
-Jeszcze możecie tego pożałować... wszyscy- wycedził przez zęby, po czym wszedł do szpanerskiego samochodu i odjechał.
Po chwili wyszedł Robert.
-Załatwione-oznajmił ukontentowany.- Stajnia jest nasza i nikt nam jej nie odbierze, choćby nie wiem, co by się stało.
My jednak się zbytnio nie cieszyłyśmy. Rob pewnie nie usłyszał ostatnich słów Leszczyńskiego, niebrzmiących jak żart, które tak bardzo nas zmartwiły.Po chwili wyszedł Robert.
-Załatwione-oznajmił ukontentowany.- Stajnia jest nasza i nikt nam jej nie odbierze, choćby nie wiem, co by się stało.
Rozdział krótki i niezbyt porywający, aż za słaby jak na to, ile czasu minęło nim go opublikowałam.
Ja też przepraszam, że tak długo musieliście czekać. Mam nadzieję, że następne będą lepsze i nie martwcie się, jeśli przez dłuższy czas te ,,następne" się nie pojawią. ;) Pamiętamy o blogu i staramy się pisać, jak mamy wolną chwilkę. (:
I dziękujemy Wam za ponad 2.000 wejść! :D
PS Co myślicie o zakładce A K T U A L N O Ś C I?
Jak. Ja. Długo. Na. To. Czekałam. I sie wreszcie doczekałam ;)
OdpowiedzUsuńRozdział fajny, szczególnie podobają mi się opisy- zmieniłaś troche styl pisania. Notka tak jak każda inna jest super i jestem wdzięczna, że znalazłaś czas na dodanie notki ;) Przynajmniej wiemy co dzieje sie z Amandą i tym wszystkim. Ciesze sie, że stadnina jeszcze nie została sprzedana, choć opcja ze sprzedażą posiadłości i zatrzymaniem koni, była bardzo dobra- chyba sama w tej sytuacji bym coś takiego zrobiła.
Myśle, że zakładka AKTUALNOŚCI jest dobrym pomysłem i zamierzam zaglądać gdy zmieni się cyferka ;)
Sie rozpisałam. Więcej nie ględze i zapraszam do mnie :)
Sydney! Jak miło znów o Tobie słyszeć! Ale wybacz tak się doczepię, macie 2000 komentarzy? Chyba wejść... Chociaż ja tam nie wiem, nie chce mi się liczyć ;D Aż się zastanawiam jak tatuś Amandzi się "odwdzięczy". Ejj właśnie, coś ostatnio Cię znowu u mnie nie widać, ba! Nie widać Cię nawet u Valerii! Korzystając z okazji, zapraszam z powrotem do mnie i do ponownego usłyszenia...^^
OdpowiedzUsuń*Valeria
OdpowiedzUsuńZmieniłam styl? Nawet nie zauważyłam ;) Ale cieszę się, że Ci się podoba :D
*Koniowata
Och, tak. Chodziło mi o wejścia. Takie małe przejęzyczenie. Naprawię to jak będę na komputerze ;)
Wybaczcie, że ostatnio u Was nie byłam. Wczoraj chciałam trochę poczytać, ale... tak jakby brakło mi czasu. Może dziś to nadrobię (: