Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

środa, 29 stycznia 2014

Rozdz. 61 + dla Aryi, czyli jak nisko upadłam xD + pożegnanie :'(

"Nie możemy zmienić przeszłości, ale możemy zmienić przyszłość."~ Billy Graham
"Żyj odgrodzony od przeszłości i przyszłości. Nie przejmuj się tym, co będzie i co było. Po prostu żyj, od rana do wieczora"~ Dale Carnegie

~Wiki~

-CZY TY JESTEŚ NORMALNA?!!!- Dariusz wrzasnął tak głośno, że, gdy zamilkł, niemal usłyszałam drganie szyb w oknach.
Byłam cała roztrzęsiona, ale starałam się oddychać spokojnie, nie podnosić głosu. Jeśli ja bym  straciła panowanie nad sobą, to przecież byśmy się tu pozabijali.
-Tak, Dariuszu- odparłam ze stoickim spokojem, biorąc kolejny głęboki wdech.
-TAK?! TYLKO TYLE MASZ MI DO POWIEDZENIA?!- złapał mnie za ramiona i potrząsnął mną mocno.- WIKTORIO, OTRZĄŚNIJ SIĘ! ZA NIC NIE ZGODZĘ SIĘ NA ZAKUP KONIA! OSTATNI RAZ BYŁAŚ W TEJ STAJNI! W JAKIEJKOLWIEK STAJNI! I TY, I MAGDALENA!
-To nie jest jakiś tam koń...- cofnęłam się, kiedy tylko mnie puścił.- Chcę odkupić Highwaya, syna Dashy. Ona była dla mnie bardzo ważna, a Highway tak ją przypomina. Bartek się zgodzi, na pewno. Proszę cię, zastanów się, bo...
-ZASTANOWIĆ?! JA MAM SIĘ ZASTANOWIĆ?! NIE WIEM, CO TEN KRETYN CI NAGADAŁ, ALE ZAKAZUJĘ WAM SIĘ DO NIEGO ZBLIŻAĆ!
Próbowałam go uspokoić i dojść do słowa, ale on wciąż krzyczał, klnąc przy tym siarczyście.
-Posłuchaj chociaż...
-NIE!!!
-Mamo...- usłyszałam cichy, słaby, niemal niedosłyszalny szept dobiegający gdzieś zza nas.
Odwróciliśmy się w tym samym czasie. Zobaczyliśmy Magdę, wciśniętą w kąt koło drzwi. Wpatrywaliśmy się w nią chwilę jak zaklęci. Na początku myślałam, że jest sama. Zegar wskazywał już parę minut po dziewiątej (wieczorem) i na zewnątrz panował całkowity mrok. A jedynym oświetleniem salonu był wyciszony telewizor, na którego ekranie migały coraz to kolejne lokowania produktów, rozjaśniając go na wszystkie kolory od białego, przez zielony, niebieski, pomarańczowy, a nawet wszelkie odcienie czerwieni. Oglądaliśmy razem film i był to tak cudowny niedzielny wieczór... Tę chwilę przerwały reklamy. Wtedy postanowiłam powiedzieć mu o moim pomyśle.
Dopiero, gdy telewizor rozbłysł śnieżną bielą, zobaczyłam Rafała. Wtulał się w siostrę, jakby od tego zależało jego życie; a ona otoczyła go ramionami, chcąc go ochronić przed furią ojca.
Ile tu już stali? Tego nie wiem. Nie wątpiłam jednak, że usłyszeli. Wrzask Dariusza zapewne cały dom podniósł na nogi, a dzieci w pokoju Magdy- zaledwie przez ścianę z salonem- grały w karty. 
Wpatrywałam się w wielkie oczy córki, ale milczałam. Wiedziałam, że czeka na ruch z mojej strony. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czułam się jak w jednym z koszmarów, kiedy to chcę krzyczeć i uciekać, a coś mnie trzyma w miejscu i nie pozwala wydobyć z siebie nawet szeptu. W końcu to Darek zrobił kolejny krok. A nawet kilka. Wystraszyłam się, kiedy energicznym krokiem poszedł w stronę dzieci, ale nawet na nie nie spojrzał. Wyszedł przez drzwi salonu do przedpokoju mrucząc pod nosem ,,Nie", a zaraz usłyszałam trzask drzwi wyjściowych.
Zasłony wyglądały, jakby ktoś w nie świecił, więc wyjrzałam przez okno. Przed oczami mignęły mi tylko światła samochodu Dariusza. Pokręciłam zrezygnowana głową. Kucnęłam pod ścianą i ukryłam twarz w dłoniach.
-Czemu ty z nim jeszcze jesteś?- usłyszałam ten sam głos, który przerwał naszą kłótnię. Tym razem był jednak głośniejszy, bardziej pewny siebie.
-Co?- spojrzałam na córkę z otępieniem.
-Nie pije, nie bije... przynajmniej na razie... I według ciebie to mąż idealny? Chcesz mu padać do stóp dlatego, i dziękować że trafił ci się taki ideał?- położyła nacisk na ostatnie słowo.
Bezpośredniość Magdy bardzo mnie zaskoczyła. Sama siebie skarciłam za to, że nie mogłam zaprzeczyć. W ogóle nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
-Idźcie do pokoju- wydusiłam z siebie.- Muszę... pomyśleć.
Kiedy dzieciaki wyszły, wyłączyłam telewizor i poszłam do sypialni.
-Co ja mam zrobić?- spytałam bezsilnie. Ale nikt mi nie odpowiedział. Postanowiłam od razu iść spać. Rano wezmę prysznic. Podniosłam kołdrę gwałtownie, kiedy coś wzleciało do góry, lądując mi pod nogami. Podniosłam zdjęcie z Dashą, od którego wszystko się zaczęło. Tak, pomyślałam, to jest to...
gify konie
Rano Dariusza jeszcze nie było. Wiedziałam, że nieprędko wróci. Westchnęłam i zaczęłam się szykować do pracy. Gdy wyszłam do kuchni, dzieci już kończyły śniadanie. Po szkole mieli iść do swoich przyjaciół na noc. 
Rafik uśmiechnął się do mnie słodko. Jego błękitne oczy lśniły radośnie. Magda z kolei skupiona na swoim telefonie komórkowym wydawała się nie widzieć świata dookoła siebie. Oboje zapomnieli albo raczej dawali, że nie pamiętają o wczorajszym wieczorze.
-Muszę zaraz wychodzić- rzuciłam, zalewając szklankę z kawą rozpuszczalną wodą, która wciąż była gorąca po śniadaniu dzieci.- Dacie sobie radę?
-Mamo, ja mam trzynaście lat- mruknęła oburzona, rzucając telefonem ze zdenerwowaniem o stół.- Idź spokojnie.
Skinęłam głową i wypiłam duszkiem trzymaną w dłoniach kawę. Miałam ochotę spytać, co ją tak wkurzyło, ale nie miałam zamiaru naciskać, a w sumie nie mam czasu na rozmowę. 
Niezła ze mnie matka, pomyślałam sarkastycznie, odpalając silnik samochodu.
gify konie
Właśnie dojeżdżałam do stajni. Nie chciało mi się wracać do domu po pracy. I tak nikogo tam nie ma, a szkoda mi było tracić czasu. Dookoła było pusto. Ani żywej duszy, nawet w stajni było jakoś tak... dziwnie. Konie nie wysuwały łbów z boksów. Kiedy wysiadłam bliżej zobaczyłam, że w ogóle wiele boksów stoi pustych. Poszłam się przywitać z Highwayem, kiedy zobaczyłam, że ktoś stoi w jego boksie tyłem do bramki i czyści mu prawe przednie kopyto. Koń zarżał radośnie na mój widok, a kobieta zajmująca się nim szepnęła kojąco.
-Iza!- zawołałam szczęśliwa, ignorując konia.
Ta wypuściła nogę Highway'a i odwróciła się w moją stronę.
-Wiki- powitała mnie ciepłym uśmiechem.
-Gdzie są wszyscy?- zadałam pytanie, które bardzo mnie intrygowało.
- Pojechali na wielki teren. Samych koni Bartka było równo dwadzieścia. Ale doszło prawie drugie tyle prywatnych.
-Czterdzieści koni w terenie?- aż się zachłysnęłam.- Przecież jeden koń się spłoszy i zapanuje taki chaos, że będą ofiary śmiertelne.
- Nie przesadzaj. A jak Hubertusy organizują, to co?
Mój lęk przed końmi jeszcze do końca nie minął, ale nie zamierzałam się do tego przyznać. Próbowałam sobie tylko wyobrazić zastęp czterdziestu koni i jeźdźców. Ale te lasy są ogromne. A oni pewnie nie pojechali na cwały i Wielką Pardubicką. Bartek jest odpowiedzialny, nie będą szaleć.
-A ty czemu zostałaś?- zignorowałam jej pytanie.
-Chciałam po raz ostatni pobyć z Highway'em i się pożegnać- poklepała ogiera czule po szyi.
-Ostatni? Pożegnać?- Nie zrozumiałam.
-Jutro wyjeżdżam.
-Serio?- spytałam zawiedziona.- Myślałam... myślałam... że wszystko będzie tak jak dawniej...
-Ja mam swoje życie tak jak ty. Gdybyś wtedy nie odeszła, wszystko byłoby jak dawniej.
Mówiła spokojnie i pewnie nawet nie zauważyła, że zrzuciła winę na mnie. Przez dwadzieścia lat obwiniałam się za śmierć Dashy. Ale jeszcze nigdy nie pomyślałam, że mogę być winna wszystkiemu, co działo się potem. Może nawet śmierci Roberta, no bo przecież gdybym tu była, może zagadałabym go te dziesięć minut, które uratowałyby mu życie.
- Gdyby nie zachciałoby mi się zawodów, Dasha być może żyłaby do dziś- rzuciłam z nutą pretensji... do siebie.
Miałaby dziś 29 lat. Niewykluczone, że by żyła.
-Wiki, przepraszam...- szepnęła.- Wiesz, że to nie twoja wina. Ale proszę, nie roztrząsajmy przeszłości, bo to do niczego nie prowadzi. Skończę tylko z Highway'em, to osiodłamy konie i pojedziemy na przejażdżkę. Dobrze?
- Iza, nie umiem jeździć- głos mi zadrżał i myślałam, że się rozpłaczę.
-Jak to nie? Jesteś najlepszą amazonką jaką znam.
-Poprawka: byłam. Teraz to już przeszłość. Boję się jeździć, przepraszam...
-Pojeździmy stępem, dobrze? Chcę z tobą spędzić trochę czasu. W siodle.
-Dobrze. A osiodłasz mi konia? Chciałabym...odwiedzić grób Dashy.
Skinęła głową ze zrozumieniem, więc pognałam przez dziedziniec stadniny. Gdy doszłam do ogrodzenia padoków, zwolniłam i zachowałam powagę. Wiedziałam dokładnie, gdzie iść. Nigdy tu nie byłam, ale znałam drogę. ,,Pochowaliśmy ją pod wielkim dębem na środku pastwiska"- powiedziała Iza, kiedy ja tkwiłam otoczona przez niewidzialne ściany, nienawidząc całego świata. To było kilka dni po tym, gdy wybudziłam się ze śpiączki, jeszcze w szpitalu, kiedy wszyscy myśleli, że pogodziłam się ze śmiercią Karej. Wówczas ten padok był jedynym należącym do... Equilandu. Teraz schronisko... stadnina miała ich mnóstwo dookoła. Bez problemu znalazłam pokaźną mogiłkę. Grób razem z dębem zostały odgrodzone osobnym płotem, uniemożliwiając dostęp koniom i zniszczenie tego, co zostało po Dashy. Ziemia w kształcie owalu otoczonego kamieniami wielkości pięści była porośnięta trawą, jednak zadbaną. Soczystozielone źdźbła zostały uważnie przycięte. Na samej górze owalu stała rzeźba z pomalowane porcelany. Przedstawiała łeb  i pierś konia. Cała rzeźba była czarna, wyjątkiem pozostała biała strzałka na środku czoła i duże, głębokie, brązowe oczy. Uszy konia skierowane były na boki. Pysk był lekko uniesiony, oczy wpatrywały się w dal. Na równoległym końcu grobu wbita głęboko w ziemię została marmurowa tabliczka. Na niej zostały wyryte eleganckie litery:
Tu leży Dasha.
Najwspanialszy koń, który kiedykolwiek chodził po ziemi. Nigdy nie przestała kochać skoków, co przypłaciła życiem. 
Jej odejście było tym bardziej dotkliwe, ponieważ tego samego roku straciliśmy nie tylko cudownego konia, ale też dwie wspaniałe amazonki, kochające konie nad życie i niosące pomoc każdemu, kto tego potrzebuje.
Ostatnie zdanie niewątpliwie było wyryte w innym czasie. Małe, koślawe literki chciały się zmieścić pod większymi idealnie rozplanowanymi w przestrzeni. Charakter pisma też był inny. Mogłam się założyć, że pierwszą część pisał Robert albo Iza, zaś drugą- na pewno Bartek. Nie wiedziałam tylko, czy zrobił to zaraz po odejściu Izy, czy może już po śmierci Roberta. Jedno zaś było pewne- po śmierci klaczy wszyscy bardzo się postarali, żeby jej grób wyglądał pięknie. I próbowali mnie tu zaprowadzić, ale nigdy z tego nie skorzystałam... Przeszłam zręcznie nad ogrodzeniem dookoła dębu. Co prawda miało ono furtkę, by ktoś mógł zająć się grobem, ale była teraz zamknięta. Kucnęłam obok końskiej rzeźby, położyłam rękę na piasku i...
gify konie
...zaczęłam śpiewać zaklęcie:
-Atra esterní ono thelduin, mor'ranr lífa unin hjarta onr, un du evarínya ono varda, atra gülai un ilian tauthr ono un atra ono waíse sköliro frá rauthr.*
Ziemia zaczęła się rozstępować aż powstała dziura głęboka na jakieś dwa metry. Na krawędzi pojawiły się dwie czarne nogi zakończone kopytami, na których podciągnęła się reszta ciała. Chwilę potem stanęła przede mną cała klacz. Wyglądała tak samo jak w dniu śmierci. Mądre, brązowe oczy lustrowały mnie na wylot. W końcu przeciągnęła się i sapnęła.
-Nareszcie- mruknęła.- Kto by pomyślał jak koń może zdrętwieć przez dwadzieścia lat.
-Ty mówisz?!- krzyknęłam.
-A co, myślałaś, że jestem niema jak pustynna jaszczurka? Aczkolwiek właśnie mnie wskrzesiłaś i martwi cię, że umiem mówić?
-Och, Dasho!- rzuciłam się jej na szyję.- Tak tęskniłam... Po twojej śmierci przestałam jeździć konno. Wyjechałam na drugi koniec kraju.
Klacz skłoniła głowę i zaczęła skubać trawę. Wtedy przyszło mi do głowy jeszcze jedno pytanie.
-Czemu wcześniej nigdy się nie odezwałaś?
-A cóż miałam mówić?- spytała z pełnym pyskiem.- Od urodzenia nie odezwałam się słowem. Konie cierpią w milczeniu, ale niezwykły również mówić, kiedy są szczęśliwe.
-Będziesz z nami już zawsze? Może Iza zostanie w Polsce, jak cię zobaczy. I wszystko będzie jak dawniej...
-Nic już takie nie będzie. Wiktorio, doceniam twój wysiłek potrzebny, żeby przywrócić mnie do życia, ale jak tylko Iza tu przyjdzie, ja muszę znów wrócić tam, skąd przyszłam.- Nie zdążyłam powiedzieć słowa, kiedy ona dodała szybko- Iza idzie. To ja spadam.
Wskoczyła do dołu, a za nią zapadła się ziemia.
-Dasha!- krzyknęłam, ale już mnie nie usłyszała.
:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:_:
A więc, tak jak w najdłuższym w mojej karierze tytule posta, nisko upadłam xD Ale wiedzcie, jak Was lubię. Jesteście wspaniałymi czytelnikami i staram się Wam za to podziękować. Tak więc dla Koniowatej zrobiłam Weronikę, a dla Aryi... to coś powyżej ;P I nie wiem, co gorsze, zmienić całą strukturę opowiadania wsadzając jednego bohatera, czy poświęcić jeden rozdział, ale na takie głupoty ;) Ale pomysł mi się spodobał. Wiem, że żartowałaś, Aryo, i gdyby mi się nie podobał, to w życiu bym go nie wykorzystała.Ostatnio znalazłam w aplikacji na tablecie z aforyzmami bardzo mądre słowa: ,,Lepiej pisać dla siebie i nie mieć odbiorców, niż pisać dla odbiorców i nie mieć siebie". Pomyślałam, że tak robię z wypracowaniami, kiedy to piszę swoim stylem, nie ważne czy dostanę piątkę, czy tróję. Mam swój styl i NIE ZAMIERZAM się zmieniać dla lepszej oceny z polskiego. Inaczej rzecz ma się na blogu. Tutaj piszę dla Was, ale też dla siebie. Liczę się z Waszym zdaniem, staram się Was zainteresowań, nie porzucam jednak swoich planów i stylu.
A więc, Aryo, możesz mi podziękować xP Wybacz za wersy z Eragona niezgodne z ich tłumaczeniem. Ale nie wiem, czy bym wymyśliła coś innego oprócz "waise heill", a i tak pewnie tylko my wiemy, że to złączka pozdrowienia elfów i błogosławieństwa Eragona, ale cii ;)
Ta wstawka jest mniej więcej po środku notki, może bliżej końca, ale akcja toczy się dalej. Rozdział kontynuuję od ostatnich słów nad konikami "[...] na piasku i..."
*wyrażenia pochodzą z książki ,,Eragon". Dobrane są przypadkowo, niezwiązane z ich oryginalnym znaczeniem.
gify konie
poczułam, że łzy płyną mi po policzkach. Ileż to czasu minęło... Nigdy po wypadku nie było mi dane jej zobaczyć, ale mogłam sobie wyobrazić nieruchome, czarne jak noc ciało. Czarne powieki mrugające coraz wolniej, walczące by nie zamknąć się na zawsze pod bezlitosną siłą usypiającego leku. Leku? A cóż to za lek, który zabija? A może to było jedyne lekarstwo na jej cierpienie? Śmierć bywa nie tylko karą, ale też wybawieniem... Zamrugałam, przeganiając łzy, jednak poleciały ze zdwojoną siłą. Wyobraziłam sobie jak te końskie powieki mrugają ostatni raz, aż w końcu na zawsze zasłaniają te brązowe tęczówki, w które wpatrywałam się nie raz z wielkim uczuciem.
Usłyszałam za sobą kroki i odwróciłam się. To Iza szła z dwoma końmi. Highwayem i jakimś, którego nie znałam.
-Gdzie Milka?- spytałam, bez najdrobniejszego drżenia głosu. Jedynym śladem, że płakałam były czerwone oczy i rozmazany makijaż, jednak Izabela nie zadawała pytań.
-Pojechała w teren. To jest klaczka palomino imieniem Goldie. Spokojna, posłuszna, niepłochliwa... Polubicie się- rzuciła mi zachęcający uśmiech.
Przyjrzałam się lepiej klaczy. Na oko miała trochę więcej niż półtora metra wzrostu. Była izabelowata, jak na tą rasę przystało. Ale sierść miała wręcz złotą, a jasnokremowa grzywa i tak się odróżniała. Na każdej nodze były krótkie skarpetki.
-Hej, malutka- pogłaskałam ją po policzku.- To jedziemy?
-Oczywiście- odparłam i wciąż jeszcze dość niezgrabnie wdrapałam się na siodło.
Jechałyśmy łeb w łeb stępem i rozmawiałyśmy. Spytałam Izę, czemu wyjeżdża. Zbyła mnie krótką gadką o jej życiu, które jest w Irlandii: narzeczonym, pracy, ukochanym koniu... Dalej nie drążyłam tematu. Gadałyśmy o wszystkim i o niczym, ale obie zgodnie unikałyśmy jednego tematu- przeszłość. Nie tylko daleka, kiedy jeszcze Dasha żyła lub pierwsze miesiące po jej śmierci. Nie mówiłam Izie o tym, co przytrafiło mi się po wyjeździe dwadzieścia lat temu. Chociaż już jej to chyba mówiłam, ale to było nieistotne. Po prostu nie chciałam, żeby dzisiaj, w ostatnim dniu pobytu Izy, złe wspomnienia powróciły. Zmieniałam też temat, gdy Izz wspominała o Darku, czy dzieciach.
Widziałam, że bardzo chciała chociaż zakłusować. A jeśli nie ona to Highway. Ogier wygiął szyję walcząc z naporem wędzidła. Rozpierała go energia i nade wszystko chciał pojechać szybciej. W końcu nie mogąc się wyrwać Izie, zaczął strzelać z zadu, wierzgał nerwowo. Iza świetnie sobie radziła. Poruszała ciałem w ruch konia, nie sprawiając mu dyskomfortu oraz bez problemu pozostając w siodle. Przede wszystkim nie szarpała za wodze i nie kopała go w boki, jak to uczyła nas "kochana" pani Agnieszka w Świecie Rumaków.
-Ma charakter- zauważyłam w końcu.
-O tak- potwierdziła Iza.- Jest inny od Dashy. Ona się płoszyła o byle co, bała się też ludzi. On niczego się nie boi. Czasem się spłoszy, a raczej udaje. Skoczy przed siebie galopem, ale nie ze strachu, lecz dla zabawy. Robert nie pozwolił go skrzywdzić, chociaż ten ogierek sprawiał mu niemałe kłopoty. No i High tak samo jak Dasha kocha skakać. Przytrzymasz mocniej wodze Goldie, żeby za nami nie pobiegła? To ci pokażę.
Wolałam zsiąść, co zasmuciło Izę, chociaż nic nie powiedziała. A dla mnie łatwiej szukać konia, którego puściłam, gdy się spłoszył; niż zębów, gdyby Goldie rzuciła się galopem za Highway'em i skoczyła przez ponad metrowy pień, który zamierzała przeskoczyć Iza.
Jednak Goldie nie miała najmniejszego zamiaru się wyrywać. Stała spokojnie odprowadzając galopującego Highway'a wzrokiem. On trochę od nas odbiegł, a gdy znalazł się w jednej trzeciej drogi między nami i pniem, Iza kazała mu biec po kole. Ogier się zirytował, bo już widział przeszkodę. Spróbował uciec, rzucić się na powalony pień. Odskoczył w bok, strzelając przy okazji barana. Iza skarciła go ostrym słowem i mocno przyłożyła zewnętrzną łydkę. Pozwoliła mu się rozpędzić na tyle, na ile pozwalał bieg po danej figurze geometrycznej, żeby wyładował trochę energii, ale nie tolerowała wierzgania i skoków na boki. Na wszystko takie reagowała błyskawicznie, wydawała się nawet czytać ogierowi w myślach. To mogłam być ja, pomyślałam ze smutkiem. Jeździłam tak za życia Dashy, a po dwudziestu latach treningów... Naprawdę byłabym świetna. A teraz boję się zakłusować. Po paru okrążeniach Iza skierowała go na pień. Ogier postawił uszy i radośnie najechał na przeszkodę. A kiedy się wybił czas na chwilę zwolnił biegu. High wręcz przeleciał nad pniem, zawrócić na zadzie i nim się obejrzałam zatrzymał się koło Goldie.
-Jest świetny- skwitowała Iza, gdy wsiadałam na klacz.- Szkoda, że nie będę mogła na nim więcej jeździć. Ale TY dasz radę.
-Ja?!- Niemal spadłam z siodła.- W życiu bym sobie z nim nie poradziła tak jak ty.
-Teraz nie. Ale on jest dosyć młody, masz jeszcze czas, nie zmarnuj tej szansy.
Zwróciła konia w stronę stajni i ruszyłyśmy w drogę powrotną. Tym razem w milczeniu.
    Dwie godziny później byłam już w domu. Dzieci jeszcze nie wróciły, ciekawa byłam jak z Dariuszem. Otworzyłam drzwi i od razu poszłam do naszej sypialni. Mój wzrok skupił się na zapisanej kartce A4 leżącej na idealnie pościelonym łóżku. Zaczęłam czytać:
Wiktorio!
Dużo o tym myślałem, ale nie znalazłem idealnego rozwiązania. Moim zdaniem najlepszy będzie rozwód, z Twojej winy oczywiście. Na razie zabieram Magdę, żeby upilnować, by więcej nie zbliżała się do koni. Jak sobie ułożę życie, wrócę po Rafała. Za kilka dni skontaktują się z Tobą moi prawnicy, a tymczasem pakuję nasze ubrania i inne rzeczy, żebyśmy nie musieli już się więcej widzieć.  Na ten czas wyjeżdżamy. Nie próbuj nas szukać.
Z poważaniem
Dariusz Domerdz
Wpatrywałam się w kartkę zszokowana. Wtedy w pełni dotarły do mnie te słowa. Rzuciłam list na łózko i podbiegłam do naszej wspólnej szafy. Widziałam tylko moje ubrania. Zniknął też laptop i dokumenty Darka. Pobiegłam do pokojów dzieci. Najpierw Rafika, potem Madzi. Jego rzeczy były wszystkie, ale u Magdy zniknęły nawet ozdobne poduszki z jej kanapy. Odetchnęłam spokojnie, postanowiłam wrócić do sypialni zadzwonić do rodziców koleżanki mojej córki. Odebrała kobieta, którą dobrze znałam z wywiadówek w szkole i z osiedla. Byłyśmy prawie sąsiadkami.
-Pani Oksińska?- spytałam dla formalności. - Dzwoni mama Magdy. Jest u Was jeszcze?
~Nie~ usłyszałam.~ O czternastej odebrał ją jej ojciec. Mówił, że to pilne.
O czternastej..., pomyślałam słabo. Byłam jeszcze w pracy, Magda dopiero wyszła ze szkoły.
~Halo, jest pani tam?
Chciałam odpowiedzieć, ale się rozłączyłam. Upadłam na łóżko, przerażona swoją bezsilnością.
gify konie
Hmm... Tutaj obie mamy Wam coś do powiedzenia, więc podzielę nas na kolory. Ja zajmuję niebieski, Sophie zazwyczaj brała fioletowy, więc i tym razem jej słowa pomaluję na ten. Ja raczej mam dobre wieści. Poza tym, że ostatnio na koniu siedziałam 17 stycznia. Wiem, może to dla niektórych głupie, bo pewnie niejedna z Was regularnie jeździ rzadziej, niż raz na dwa-trzy tygodnie. Byłam umówiona 24go, ale hala nam się przewróciła od lodu (mamy namiot w kształcie skorupy żółwia).

A więc tak... 

  • To jest zdjęcie rzeźby przy grobie Dashy:



  • Założyłam sobie blogowego aska. Ale pytania nie muszą być związane z KSK, czy w ogóle z blogami. Pytajcie o co chcecie (w granicach rozsądku oczywiście!), a to ja najwyżej zdecyduję, czy odpowiedzieć. Więc proszę, o to on:  http://ask.fm/Sydneyblogger

  • Właśnie siedzę w domu, od 3go lutego mam ferie, a teraz jestem na chorobowym :/ Nie chciałabym całych ferii spędzić w łóżku, więc sobie je przedłużam, żeby się wykurować ;) Cztery dni w domu mogą zdziałać cuda. Może nawet pięć, bo nie wiem, czy w niedzielę idę do kościoła ;) A na konie i tak bym nie pojechała, a w szkole nic nie robimy, więc mi nie szkoda siedzieć w domu :D

  • Nie wiem, czy warto wspomnieć, ale chyba powinnam... Słuchacie moich narzekań, czyż nie warto chociaż raz się pochwalić? ;) Otóż wczoraj (28.01.13) zostałam wyróżniona przez wychowawcę z tzw. WOK-u (Wiedza o kulturze). To taki przyjemny przedmiot, który składa się z chodzenia do kina, kręcenia filmów i PISANIA :3 Nie ma z tego testów, czy odpowiedzi ustnej, zresztą nawet lekcji z tego nie mamy. Zazwyczaj na WOKu robimy polski, czasem sobie pogadamy. Są tylko zaliczenia. Np. za pójście do kina na wybrany przez dyrektora kina i naszego wychowawcę dostaje się piątki. (25go stycznia byłam na ,,Pod mocnym aniołem") Tak samo za recenzje i inne rzeczy. Ostatnią pracą zaliczeniową był reportaż, który zresztą pokazywałam każdemu, kto chciał, lub nie xD (Sophie, Nikki, Koniowata, potrzebowałam opinii ;) ) Sorki, że to tak opisuję, ale ja WOK mam dopiero w liceum i to, jako klasa mat-fiz, tylko w pierwszej klasie. A do czego zmierzam? A więc obejrzałam trzy filmy, napisałam 3 recenzje (dwie z tych filmów, trzecia to ,,Igrzyska Śmierci: w pierścieniu ognia"). ,,Igrzyska" zostały zamieszczone na stronie kina (podałabym Wam ją, aczkolwiek podpisana tam jestem z imienia i nazwiska, a jako że na bloga wstęp ma każdy, wolę nie ;P). I we wtorek wychowawca czytając oceny pominął mnie. Ale myślałam, że nie usłyszałam. Tak to jest, jak myślami się jest już gdzieś daleko, najlepiej na obozie letnim xD Ale nie przesłyszałam się. Kiedy pan wyczytał ostatnią osobę (jest nas 35, ja w dzienniku jestem 23cia) usłyszałam: "No i Marika, tutaj muszę wyróżnić. Wstawiam jej celujący. Chodziła do kina, pisała recenzje, oddała reportaż. A jej recenzjami interesuje się nie tylko kino, ale zauważyła je gazeta O*********a (taka nasza lokalna gazeta. Nie podaję jej pełnej nazwy, bo wiąże z nazwą miasta jak np. Warszawska, Gdańska-nie wnikam, czy takie gazety istnieją, podaję przykład) i chce je drukować". Zamurowało mnie, myślałam, że policzki mi spłoną xD To dla mnie zaszczyt. I od razu plany z zawieszeniem bloga, które były jeszcze większe po ostatnim 4- z wypracowania, szlag trafił xD I teraz zamiast czytać "Heartland" i dowiedzieć się, czy Treg przeżyje i konie wyzdrowieją, ja tu siedzę i piszę dopisek znowu długości notki :D 

Hej wszystkim :) Tu Sophie.N! Może ktoś zauważył, że nie było mnie tutaj jakiś czas, a może nie :P Niestety nie przynoszę dobrych wieści (chyba, że ktoś uważa je za dobre, co w sumie jest możliwe). Rezygnuję ostatecznie z pisania na KSK. Przepraszam was wszystkich, że dałam ciała :( Powody są dwa. Pierwszy: Nie nadaję się tutaj :/ Nie ja stworzyłam Izz i nie potrafię się w nią wczuć tak, jakbym chciała. Idzie mi tutaj kiepsko i prawda jest taka, że tylko przeszkadzam Sid w pisaniu świetnej historii.
Drugim powodem jest brak czasu i komputera. Niedawno zepsuł mi się laptop i muszę teraz wykradać tacie jego urządzenie :/ Przez to znacząco zmniejszyła się ilość czasu jaki mogę poświęcić blogom. Postanowiłam, że lepiej dla wszystkich będzie jeśli zajmę się tylko jednym. Naprawdę przepraszam jeśli kogoś zawiodłam :(
Żegnam was i jestem szczęśliwa, że mogłam choć przez jakiś czas tutaj być :**

Ach, Soph... wiem, że to konieczne. Chociaż smutno będzie bez Ciebie. :( Ale za to masz pisać na LUDY i nigdy nie zrezygnować z pisania! :P Bo napuszczę na Ciebie wszystkich Twoich największych czytelników. Buahuaha, bój się mnie! }:D
A jakbyś chciała kiedyś wrócić albo napisać jakąkolwiek jedną notkę, bez zobowiązać, to śmiało mów :)

czwartek, 16 stycznia 2014

Moja pomysła xD

Kochani!
Wczoraj mnie olśniło xD Nadal nie mogę sobie wybaczyć morderstwa Dashy -,- Doszłam więc do wniosku, że może by ją ożywić... Nie, Wika nie będzie śpiewała zaklęć nad grobem klaczy xD Myślałam raczej, żeby cofnąć czas. Ale zacznę od początku.
A więc, powiedzmy, że kończę ten sezon (na co się nie zapowiada, bo w takim tempie, to jeszcze co najmniej do maja będę pisać ten sezon). I zaczynam pisać sezon 3. Początkowo mia
 On nawiązywać do  zakończenia 2 sezonu. Ale zmieniłam zdanie. Stwierdziłam, że prologiem tego sezonu będzie epilog sezonu pierwszego. Z jedną różnicą- Dasha nie zginie. Na chwilę dzisiejszą nie mogę, a nawet nie chcę powiedzieć, czy przeżyje wypadek, czy tego wypadku nie będzie; czy wygra zawody, czy strąci drążki oksera...
Ale taki byłby prolog, a dalej byłaby ta sama historia co kiedyś: dwie siedemnastolatki, kara klacz, Robert, a nawet tak ukochana przez wszystkich Amanda :D
Zanim jednak zacznę w głowie układać pomysły, obmyślać trzeci sezon zanim skończę en, chciałabym zapytać Was o zdanie.
A więc, najlepsi czytelnicy na świecie, co myślicie o w/w pomyśle?
 :)

piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 60

~Wiki~

    Złapałam wodze i włożyłam nogę w strzemię, co nie było łatwe. Musiałam zadrzeć ją tak wysoko, że utrzymałam równowagę tylko dzięki przytrzymywaniu się łęków siodła. Może i koń nie był zbyt wielki, ale i ja nigdy nie jeździłam w jeansach.  Już miałam się odbić od ziemi, kiedy poczułam na ramieniu rękę Bartka. Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
-Może cię podsadzić? Będzie ci łatwiej.
Nie dałam się długo przekonywać. Od razu postawiłam nogi na ziemi i pozwoliłam się podrzucić Bartoszowi, by zaraz... z krzykiem wylądować po drugiej stronie konia. Usłyszałam stłumiony śmiech dzieci. Widać do Magdy dołączył też Rafik. Wstałam, otrzepałam się i, patrząc ponad grzbietem Milki, rzuciłam wściekłe spojrzenie Bartkowi.
-Ups?- wzruszył ramionami nieśmiało.- Jesteś leciutka. Lżejsza niż się nastawiałem. Ale spróbujemy jeszcze raz...
-Nie- oznajmiłam i wszyscy spojrzeli na mnie z napięciem.- Teraz sama wsiadam.- Miło było widzieć jak każdy po kolei się rozluźnia. Myśleli, że naprawdę teraz się wycofam? Śmieszne!
Przeszłam na lewą stronę klaczy i dosiadłam jej niemal z dawną gracją.
-Można się jeszcze wycofać?- spytałam, kiedy Bartek prowadził klacz stępa na środek lonżownika. Siedziałam skulona w siodle, a przy każdym potknięciu Milki jęczałam spazmatycznie.
-Za późno- uśmiechnął się szelmowsko, stając na środku i wysyłając klacz na ścieżkę.- Przyzwyczaj się do stępa. Powiedz, jak będziesz gotowa. Spróbujemy czegoś szybszego.- Po czym postanowił udowodnić mi, że przez te lata kompletnie nic nie pamiętam:- Wyprostuj się, palce do konia, patrz przed siebie, rozluźnij się...
-Wiem- warknęłam po ostatniej radzie.- Ale spróbuj być rozluźnionym, jeśli ostatni obraz związany z końmi jaki pamiętasz, to mój... nasz... tragiczny wypadek.
-Przepraszam... Ale musisz zapomnieć. Wki, minęło już tyle czasu! Nie możesz myśleć tylko o Dashy.
Poczułam nagle, że jestem gotowa. Nie oznajmiałam już tego Bartkowi, tylko ścisnęłam nogami boki klaczy. Od razu przeszła do kłusa.
-Prr...- Bartek machnął batem w kierunku przednich nóg Milki.
-Nie- zaoponowałam.- Jest OK.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i pozwolił Milce kłusować.
Po paru taktach przypomniałam sobie, jak się anglezuje. Nawet nieźle mi to wychodziło, chociaż mogłam zapomnieć o wysiadywaniu taktów. Kiedy tylko siadałam w siodło, odbijałam się jak piłeczka, a wstrząsy przypominały mi wypadek.
-Zagalopujesz?- głos Bartosza wyrwał mnie ze skupienia.
-Co?- spojrzałam na niego jak na idiotę upewniając się, że nie żartuje.- Może kiedy indziej... Prr...- zawołałam do konia. Miałam luźną wodzę, więc nie chciałam jej szarpać. A siadanie w siodło nie wchodziło w grę. Milka nie zwróciła na mnie uwagi.
-Ech... Niech ci będzie. Ale to jak z jazdą na rowerze- tego się nie zapomina. I nie przejdziesz do stępa, anglezując cały czas.- Pomógł ją spowolnić z ziemi i spokojnie mogłam siedzieć.
- Wpadłeś kiedyś rowerem w środek oksera, zabijając jego i też prawie siebie?- Uniosłam brew.
Westchnął głośno, ale nie odpowiedział. Czy oni wszyscy naprawdę myślą, że to jest takie łatwe? Zabiłam najlepszą przyjaciółkę, nigdy nie zapomnę.
-Na dziś wystarczy- oznajmił Bartosz po kolejnych kilku okrążeniach.- Zsiadaj i kończymy.
Niezgrabnie zeskoczyłam na ziemię. Nogi się pode mną ugięły, ale nie upadłam.  Bartek ściągnął wodze z szyi Milki, potem zajął się ochraniaczami, kiedy nagle zapatrzył się w coś za mną. Podążyłam za jego wzrokiem. Na brukowany podjazd wjechała elegancka, droga przyczepa do przewozu koni. Była dwukolorowa. Górną połowę miała białą, a dolną- ciemnoniebieską. Na niebieskim po obu bokach trailera widniał biały emblemat konia przedstawiający nos, głowę, szyję, grzbiet i wysoko osadzony ogon; a nad emblematem zobaczyłam napis ,,Horsenter Racing Stable". Samochód ciągnący przyczepę też był niczego sobie. Niby tylko pick up, ale jego czarny lakier lśnił intensywnie, wszystko było wypolerowane, a kiedy wysiadło z niego dwóch mężczyzn wydawało mi się, że siedzenia są ze skóry. Na masce widniało logo Peugeota.
Bartek wyprostował się tak gwałtownie, że Milka cofnęła się szybko, a mnie wyrwało to z zamyślenia. Widziałam po nim, że najchętniej wcisnąłby mi wodze do ręki i pobiegł do tego samochodu. W końcu jednak rozejrzał się, a na widok Weroniki wychodzącej ze stajni jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech.
-Nika!- zawołał.- Rozbierzesz Milkę?
-Tak jest, szefie- zasalutowała, a Rafał koło mnie się zaśmiał. Werka rzuciła mu przyjazne spojrzenie, a potem spojrzała na Bartka.- A coś się stało?
-Thunderbolt przyjechał- powiedział, a Weronice to wystarczyło.- Miłej zabawy, proszę pana- rzuciła mu porozumiewawczy uśmieszek i odeszła z klaczą.
Thunder... bolt..., próbowałam sobie przypomnieć, czemu imię brzmi znajomo. Ach tak!
-TEN Thunder?- spytałam.- Ten, którego nazywają drugim Secretariatem? Ten, który wygrywa każdy wyścig? Ten, który Wielką Warszawską wygrał o cztery długości? To on?
Dzieci i Bartosz przypatrywali mi się zszokowani.
-E... w wiadomościach mówili- rzuciłam od niechcenia, hamując śmiech.
Prawda była taka, że nigdy nie byłam w stanie do końca odrzucić koni. Nigdy nie lubiłam wyścigów. Wręcz nienawidziłam. Co jak co, ale niezbyt mi się podobało wykorzystywanie tak młodych zwierząt, które normalnie dopiero powinny być zajeżdżane, a tu już były zmuszane do biegu z oszałamiającą prędkością, której nigdy by nie osiągnęły na wolności, nawet gdyby się spłoszyły. No i w wyścigach ginie może mniej koni niż w crossie, ale o wiele, wiele więcej niż przy skokach. Może nie na miejscu. Wiele z nich łamie nogi, a ludzie nawet nie próbują ich ratować, tylko wymieniają na nowsze modele. Z Ruffian było inaczej. Jej już się nie dało pomóc. Co jednak nie zmienia faktu, że ona miała dopiero trzy lata! Dopiero powinna zostać zajeżdżona...
Jednak czułam potrzebę zostania przy koniach. Czułam, że ta cienka nić, którą było tylko oglądanie jakiejś konkurencji, nie oderwie mnie całkowicie od tych zwierząt. Skoki i cross odpadały z wiadomego powodu. Ujeżdżenie też mi dość mocno przypominało Dashę. Więc odrzuciłam też WKKW. Western kojarzył mi się z dawną koleżanką ze Świata Rumaków. Miała swoją palominą klacz rasy quarter horse, na której jeździła w zachodnim siodle, chociaż bardziej rekreacyjnie- galopem po maneżu- niż w jakichś konkurencjach.  Urwał nam się kontakt po śmierci Broszki, kiedy to razem z Izą opuściłam tamtą stajnię, ale wspomnienie pozostało. Wtedy do głowy przyszły mi wyścigi. Z niczym mi się nie kojarzyły. W żadnej stajni w jakiej byłam nie praktykowali wyścigów, nie oglądałam ich nigdy, a parę cwałów jakie w życiu zaliczyłam, nie działało na mnie tak, jak przy próbach oglądania skoków.
Najczęściej oglądałam wyścigi w telewizji, ale czasem Dariusz jechał w interesach do Warszawy. Zabierałam się z nim, zostawiając dzieciaki u sąsiadów. Zawsze wtedy zostawiał mnie w centrum, a ja, mogąc robić co chciałam odwiedzałam Służewiec. Darek do dziś myśli, że cały dzień podczas każdego wyjazdu spędzałam na Złotych Tarasach.
Na wyścigach nigdy nie stawiałam. Nie robiłam tego dla pieniędzy tylko dla... jakiegoś głęboko ukrytego JA.
-Tak, ten sam- odparł Bartek z jakimś dziwnym respektem w głosie. A ja przypomniałam sobie zadane przed chwilą pytanie.- Chodźmy do nich.
Mężczyźni już sobie poradzili i właśnie wyprowadzali pięknego kasztanowatego ogiera. Znałam go dobrze z różnych gonitw. Wiedziałam, że ma 165 cm w kłębie i niedawno skończył 5 lat.
-Chwilę...- zastanowiłam się.- Ten koń jest wart fortunę. Nie mów mi, że go kupiłeś.
-Ja?- Bartek, gładzący rudawą szyję, spojrzał na mnie zaskoczony.- Nie powiem. Thunder nie jest mój. Ma lekkie problemy z nogami. Nic poważnego, ale trener postanowił zrobić mu rok przerwy. Śliczny, prawda?
Pokiwałam ochoczo głową.
-Może pomogę ci go oporządzić?
-Wiktoria!- usłyszałam głos mojego męża dochodzący z samochodu.- Chodź rzesz wreszcie. Wiki!
-Mamo...- jęknęła Magda. Rafał już pobiegł do ojca.- Idź do samochodu. Ja zaraz dołączę.
Córka nie protestowała, odprowadziłam ją wzrokiem. Bałam się zostać sama z przyjacielem. Co gdyby mnie znów pocałował? A jeśli Dariusz to zobaczy? Ale kręcący się dookoła ludzie widać peszyli Bartka przed odważniejszymi krokami. Wtedy sobie coś przypomniałam.
-Och, zapomniałam ci zapłacić- zauważyłam.- To ile jestem ci winna? Nie pamiętam cennika.
-Twój uśmiech, kiedy siedziałaś na koniu pierwszy raz po dwudziestu latach... - to mi wystarczy za wszystkie pieniądze świata.
Odwrócił się na pięcie, wykrzykując polecenia do mężczyzn prowadzących Thunderbolta.
    Siedziałam już w samochodzie, kiedy ciągle jeszcze brzmiały mi w uszach jego słowa.