Kare Serce Konia

Kare Serce Konia

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział 50

~Magda~

    Miałam dosyć rodziców. Oboje udają, że są najmądrzejsi, a co mi mówią? Ojciec ,,nie bo nie", a mama... Kiedyś sama jeździła konno, była jedną z najlepszych. Och, ile bym dała, żeby być na jej miejscu. A tymczasem ona sama zrezygnowała. Mając złotą odznakę i niemal mistrzostwo Polski w skokach, tak po prostu zostawiła konie. I okłamywała mnie przez te wszystkie lata. Zawsze kulała. Utykała na lewą nogę. Kiedyś spytałam dlaczego. Powiedziała, że miała wypadek samochodowy, który zmiażdżył jej nogę i choć ją poskładali, noga nigdy nie wróci do starej sprawności. Tymczasem to nie samochód a koń! Agata- moja dwa lata starsza koleżanka ze szkoły- ma swoją stajnię. Proponowała mi, że za darmo nauczy mnie jeździć. Wtedy odmówiłam, chciałam spróbować normalnie załatwić sprawę. Ale teraz już postanowiłam. Następnego dnia po rozmowie z matką, poszłam do szkoły i podczas przerwy znalazłam ją za szkołą z koleżankami, palącą papierosa.
-O, Magda- uśmiechnęła się.- Chcesz szlugę?
-Nie, nie palę- mruknęłam.- Pamiętasz twoją propozycję?
-Może i pamiętam. A co?
-Przyjmuję ją.
Usta Agaty wygięły się w szerokim uśmiechu. Nie wiem czemu w głowie zapaliła mi się ,,czerwona lampka". Jakaś część mnie krzyczała, żebym zrezygnowała, nie ufała tej dziewczynie, która może nie skończyć gimnazjum, a do tego obraca się w dziwnym towarzystwie. Ale przecież ktoś, kto kocha konie nie może być zły. Spróbowałam zagłuszyć ten krzyk. Lepiej, całkiem go zignorowałam.
-Przyjdziesz do mnie dzisiaj?
-Dzisiaj?- spytałam zaskoczona.- Szczerze wolałabym jutro. W końcu będzie sobota. Tata wcześnie rano wyjeżdża służbowo, wraca w niedzielę wieczorem. A mama ma zamiar wybyć gdzieś na cały dzień. Nie podzieliła się ze mną szczegółami.
W szkole zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec przerwy.
-To niech będzie jutro- odparła nonszalancko, chuchając mi w twarz dymem. A teraz leć na lekcję młoda, bo się spóźnisz i tatuś cię okrzyczy.
Rzuciłam jej wściekłe spojrzenie, ale szybko zniknęłam im z oczu, wchodząc do budynku.
gify konie
Mama jeszcze była w domu, kiedy ja wychodziłam. Powiedziałam, że idę do koleżanki, po czym wybiegłam z domu, unikając jakichkolwiek pytań. Wsiadłam w autobus zatrzymujący się przy stadninie Green Trees. Niestety nie miałam czasu kupić biletu. I tak nigdy ich nie sprawdzają, pomyślałam. Może za dużo autobusami nie jeżdżę, ale przez trzynaście lat życia ani razu nie miałam kontroli. Zaraz byłam już pewna co do złośliwości losu. Autobus właśnie wjechał na przedostatni przystanku mojej trasy, dwie minuty zanim miałam wysiadać, wpuścił pasażerów nowych pasażerów, wypuścił innych, ale ani nie ruszył, ani nie otworzył drzwi, kiedy usłyszałam na początku autobusu:
-Bileciki do kontroli proszę.
Nie było mowy o ucieczce. Mogłam tylko świecić oczami przed kontrolerem, poczekać aż spisze mój adres, gdy przyznałam, iż nie mam przy sobie pięciu stów na mandat i pozwolić się wykopać z pojazdu. Teraz czekał mnie spacerek do stajni. Wolałam nie myśleć o reakcji rodziców. Przynajmniej nie muszą wiedzieć, GDZIE jechałam bez tego biletu. Głupi ma zawsze szczęście, pomyślałam na wspomnienie Agaty, która nie wie co to jest bilet, a ani razu jej nie złapali.
gify konie
-Nareszcie.- Agata, siedząca na ogrodzeniu ujeżdżalni, oglądając jazdę, spiorunowała mnie wzrokiem. Miałaś tu być już godzinę temu
-Sorki.- odpowiedziałam.- Najpierw czekałam aż się matka zmyje, ale nie spieszyło jej się i wyszłam pierwsza, a potem wysiadłam przystanek za wcześnie. To zaczynamy?
-Poczekaj sekundę. Moje koleżanki właśnie szykują ci konia. Dopiero zdążyły go rozsiodłać po tym, jak stał godzinę z wędzidłem w pysku, czekając na ciebie. Teraz ty poczekaj na niego.
-Nie ma problemu.- Usiadłam obok niej.- A czemu ty go nie szykujesz?
-Patrzę na trening, nie? Widzisz tą siwą kobyłę, pierwszą w zastępie?- Przytaknęłam.- To mój koń. Ona...
-Myślałam, że wszystkie są twoje- wtrąciłam.
-Poniekąd tak. Ale nie mam czasu jeździć na trzydziestu koniach. Życia by mi nie starczyło. Więc to na niej trenuję i startuję w zawodach. Ona ma na imię Naver Let Me Down. I jak dotąd naprawdę nigdy mnie nie zawiodła*.Wygrywa każde zawody. Teraz dałam ją do treningu skokowego dla tych amatorów, bo brak nam dobrych koni skokowych. Tylko ja skaczę, kiedyś też matka, ale już dawno temu przerzuciła się na ujeżdżenie. Chociaż starzy chcą mi teraz kupić karego ogiera imieniem Highway z sąsiedniej stajenki. On nawet nie ma czystego rodowodu. Jest hanowerem z dwudziestoma pięcioma procentami krwi selle francais. Ale twierdzą, że jest najlepszy i Never na pewno nie miałaby z nim szans.
-Jakiej rasy jest Never Let Me Down?- spytałam.
-Czy ty musisz ciągle przerywać? Nie widzisz? To koń oldenburski. Na czym ja skończyłam? A tak. Właściciel nie ma zamiaru sprzedać konia, ale puścimy go z torbami i nie będzie miał wyboru. Już raz tak zrobiliśmy, żeby dostać jedną jego klacz- młodą Always Winning. Chociaż to zwierzę nie nadawało się do sportu. Próbowaliśmy jej sił w crossie. Po paru zawodach okulała i musieliśmy wysłać ją do handlarza.
Wzdrygnęłam się na te słowa. Jak można zabić konia, który mógłby jeszcze długo żyć. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu obserwując trening. Matka Agaty stała pośrodku ujeżdżalni wykrzykując komendy przy użyciu imion koni.
-Never, stać ją na więcej! Masz bat? To go użyj! Nikar, nie wyprzedzaj! Perfidel, zaraz zaśniesz! Łyda! Akra, szarpnij rzesz za te wodze! Nie pozwól jej wyrywać.
Obserwowałam to z dezaprobatą, dopóki nie zobaczyłam jak dwie koleżanki Agaty prowadzą mi konia. Był to kasztanowaty wałach angloarabski. Jedna z dziewczyn prowadziła go za dopiętą lonżę. Wodze spoczywały koniowi zarzucone na szyję koło kłębu. Wprowadziły go na maneż. Agata rzuciła na niego fachowym okiem. Dociągnęła popręg, opuściła strzemiona.
-Wsiadaj, Marta- oznajmiła.
-Jestem Magda.
-A, tak. Dosiądziesz go wreszcie?
Niezgrabnie wspięłam się na wysoki grzbiet konia. Agata przejęła lonżę, łapiąc ją w odległości około 4 metrów. Dwie dziewczyny zajęły miejsca po jej bokach. Naprędce złapałam wodze, nawet nie zwracając uwagi, czy trzymam je odpowiednio.
-Stępem- powiedziałam Agata machając lekko lonżą w stronę zadu wałacha. Po dwóch okrążeniach krzyknęła:- Kłus!
Zaczęło rzucać mnie po siodle. Nie znałam się na tym, ale koń wydawał mi się strasznie twardy. Nawet dla kogoś, kto opanował kłus. Wciąż ściskając wodze, złapałam się z całej siły przedniego łęku siodła obiema rękami. Dzięki temu nie podskakiwałam.
-Nie możesz jechać konno trzymając się siodła- stwierdziła Agata.
Słyszałam jak dziewczyna po jej lewej stronie szepcze zaraz:
-Już to robimy?
Agata odparła równie cicho:
-Zaraz. Zaraz pokażemy jej, kto tu rządzi.
Poczułam ukłucie w żołądku. Nie wiedziałam, czy to zwykła kolka od jazdy, czy cień lęku. Choć udawałam, że nie słyszałam ich słów, w istocie dobrze usłyszałam i nie ukrywam, że mnie to zaniepokoiło.
-Stę-ę-ę-p!- zawołałam, próbując nieudolnie zwolnić, ciągnąc za wodze.- Zatrzy-y-y-maj j-ą-ą!- zęby mi zaszczękały, gdy moje zmęczone ręce się rozluźniły i kilka razy mocno klepnęłam w siodło.
-Stęęępem- zawołała Agata kojąco, rzucając końcem lonży, w stronę pyska konia.- W porządku?- spytała mnie.
-Tak-uśmiechnęłam się.- Zawsze tak podrzuca.
-Nie, nigdy. Chyba że się siedzi w siodle zgarbionym, skulonym i cholernie spiętym, z rękami ściskającymi siodło.-Poczułam, jak pieką mnie policzki, jednak nic nie powiedziałam.- To była rozgrzewka- kontynuowała Agata.- Teraz zacznie się jazda. Chop!- strzeliła batem za zadem wałacha.
Koń ruszył ze stępa galopem. Podrzucało mniej niż w kłusie, ale też w inny sposób. Od razu nogi wypadły mi ze strzemion. W niższym chodzie też, ale poprawiłam je podczas stępa. Raz byłam zmuszona puścić się siodła i nie miałam czasu złapać go ponownie. Wodze wypadły mi z rąk już przy pierwszej fazie zawieszenia. Chwyciłam się kurczowo dość skąpej grzywy konia.
-Zaraz spadnę!- krzyknęłam, osuwając się na szyję.
-Jeździectwo- zaczęła Agata, strzelając z bata, gdy koń spróbował zwolnić- jest ekskluzywnym sportem, nie dla takich... osób jak ty. Może to cię czegoś nauczy.- I znów uderzenie batem.
Zrezygnowałam z trzymania grzywy. Obiema rękami ścisnęłam szyję konia, ale zaczęłam osuwać się na jego łopatkę. Wtedy wałach się potknął, a ja poleciałam do przodu. Uderzyłam gołą głową w ziemię.
-Prr!- poleciła Agata. Wiejemy- zawołała do koleżanek i ciągnąc za sobą konia wybiegły z ujeżdżalni.
Wstałam ostrożnie z ziemi. Czułam się dobrze. Chyba adrenalina trzymała mnie na nogach. Rozejrzałam się. Dziewczyny zniknęły. Wszyscy dookoła byli zajęci swoimi sprawami. Nie zauważyli mojego nieudolnego galopu ani upadku. Wystraszyłam się nie dlatego, że upadłam. Na to przygotowałam się psychicznie. Nawet na taki, jaki przeżyła moja mama. Ale nie założyłam kasku. Powoli zaczęłam się odprężać. Nic się nie stało, pomyślałam. Wrócę normalnie do domu. Mama nie zauważy. Postąpiłam jeden krok do przodu, po czym osunęłam się na ziemię nieprzytomna.

_______________
*never let me down (czyt.) newer let mi dałn- (ang.) nigdy mnie nie zawiedź
gify konie
Niektóre konie na obozie miały niezłe imiona. Np. mieliśmy trzy Neverki: Never Losing, Never Ending Dream, no i Never Let Me Down. Stąd imię dla konia Agaty ;) Było też kilka missek, m.in. Miss Neel i Miss Sajgon. A Let Misia była taka słodka. Kucyś wzrostu Highway'a (zresztą stała w sąsiadującym z nim boksie), ale imię potężne ;) Nie wiem czemu kilku słowne imiona wydają mi się szlachetniejsze, np. Never Losing a Klara (na Klarze teraz jeżdżę). Może dlatego, że  konie z dłuższymi imionami często są w zawodach. Ale imię się nie liczy, gdy ma się konia takiego jak Dasha albo Highway (z opowiadania). (:
Na tą notkę tak jakoś mnie natchnęło. Miałam na pierwszą jazdę Madzi nieco inny pomysł, ale nie gardzę też takim. ;)
PS Dziękuję, Koniowata, za link do filmiku. Co prawda obejrzałam go na Wrzucie, bo na kinomaniaku reklamy uniemożliwiły mi odtworzenie go -,- Ale i tak był świetny. Gdyby nie to, że zarezerwowałaś sobie pomysł z kłusakami, sama bym go wykorzystała. A tak z ciekawości skąd wiedziałaś, że to kłusaki orłowskie? Znam jeszcze francuskie i amerykańskie, a wszystkie wyglądają podobnie ;)
PS2 A tu macie Never Let Me Down:
Wersja Sydney Photography xD
PS3 moja notka przed notką Soph, bo nie miała czasu ani pomysły na swoją, więc doszłyśmy do wniosku, że żebyście nie czekali najpierw ja wstawię swoją ;)

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rozdział 49

~Wiki~

Siedziałam w sypialni i obracałam w dłoniach sławną fotografię. Przed oczami znów stanęły mi wydarzenia z chwili wypadku. Czasem jedna chwila potrafi zniszczyć całe życie, uświadomiłam sobie, pamiętając jak szybko to wszystko się działo. Jechałam konno, spanikowana uświadomiłam sobie nieuniknione, upadłyśmy, obudziłam się w szpitalu. Życie było niesprawiedliwe. Dlaczego tracimy to, co jest dla nas najważniejsze? Dlaczego chwile, które chcielibyśmy zachować, znikają bezpowrotnie? Dlaczego...?
-Dasho- powiedziałam na głos.- Jeśli mnie słyszysz tam... gdzie jesteś, proszę cię, pomóż mi, bym znów spotkała Izę. Wiem, że to praktycznie niemożliwe, ale, skoro ciebie już nie ma, tylko przy niej będę mogła być szczęśliwa.
Zwariowałam.
Ostatni raz dotknęłam palcem chrap czarnej klaczy. Postanowiłam ukryć zdjęcie. W naszym ogrodzie pod jabłonią zakopałam moją dobrze zamkniętą skrzynkę z ,,końskimi" rzeczami, które mi jeszcze pozostały.  Nie miałam ochoty ich przeglądać. Nie teraz. Znając mnie pewnie bym się popłakała. Chociaż wcześniej wykopałam ją tylko dwa razy w ciągu tych dwudziestu lat. Raz, zaraz po ślubie, gdy wyprowadzałam się do Dariusza. Zakopałam ją wówczas na tamtym podwórku. Drugi raz, kiedy przeprowadzaliśmy się tutaj. A zaraz Darek wróci z pracy. Nie chciałabym, żeby widział mnie w takim stanie. Wrzuciłam tylko fotografię do starej, pordzewiałej skrzynki, grzebiąc ostatnie wspomnienie.
gify konie
Pogrążona w myślach robiłam placek. Właśnie rozdzielałam jajka. Dariusz i Magda siedzieli przy stole w kuchni. On mnie obserwował, ona czytała książkę.
-Może Ci pomóc, Wikuś?- spytał Darek.
-Wyglądam, jakbym potrzebowała pomocy?- odburknęłam.
-A ja wyglądam, jakbym lubił, kiedy skorupki strzelają mi między zębami?
Spojrzałam zdezorientowana do garnka. Tam znalazłam przepołowione jajka, wrzucone w całości.
-Zamyśliłam się. Możesz mi pomóc.
-Wiesz co, przypomniałem sobie, że jestem umówiony z kolegami. Wracam wieczorem.
Uciekł z kuchni i wyszedł z domu. Magda odprowadziła go wzrokiem. Prychnęłam wściekle.
-Mamo- twarz Madzi rozjaśnił uśmiech.-W tej książce jest napisane, że jazda konna jest sportem, który ćwiczy wiele mięśni.
Dobrze, że Dariusz tego nie słyszy. Chwilę, co ona czyta?! Spojrzałam na okładkę książki.
-Nie pamiętam, żeby w ,,Panu Tadeuszu" były takie szczegóły- zauważyłam.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało. Wyrwałam książkę z jej rąk. Kiedy ,,Pan Tadeusz" został w mojej ręce, na ziemię upadła cienka książeczka ,,Jeździectwo dla początkujących".
-Magdaleno!- byłam na nią wściekła. To się nazywa kłamać w twarz.- Czy nie wyraziliśmy się jasno?! Żadnych koni, nigdy nie będziesz jeździć!
-Dlaczego?- łzy popłynęły jej z oczu.- Dwie moje koleżanki jeżdżą konno. Jedna w Dasha's Shelter, druga w Green Trees. Czemu WY tak nienawidzicie koni? Co one wam zrobiły? Chciałabym, żebyś Ty też miała kiedyś jakąś pasję, taką, na której będzie ci zależeć tak, jak mnie na koniach!
Słysząc o schronisku i stadninie Amandy coś się we mnie zagotowało. W tej samej chwili dziewczyna wstała od stołu i pobiegła do swojego pokoju.
-Magda, czekaj!- zawołałam.- Magda!!!
Dogoniłam ją i postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Nie mogę pozwolić, żeby znienawidziła mnie jedyna córka.
-Madziu, pokażę ci coś. Może dzięki temu lepiej zrozumiesz.
Dziewczyna zacisnęła wargi, ale podążyła za mną pod jabłoń. Kazałam jej zaczekać, a sama poszłam po łopatę. Zaczęłam kopać i po chwili dokopałam się do skrzyni z moimi rzeczami jeździeckimi. W rzeczywistości były to dwie skrzynki, ponieważ bałam się, że jedna łatwo ulegnie zniszczeniu. Pierwsza- długości całej mojej ręki od czubka środkowego palca aż po ramię. Druga nieco mniejsza- jak ręka od nadgarstka kończąca się pod ramieniem. Obie miały szerokość ok. 30 cm jedynie z taką różnicą, by dało się je w siebie włożyć. Niewielkie ,,złote" kluczyki nosiłam na łańcuszku na szyi. Nie zdejmowałam ich nigdy. Otworzyłam skrzynki, stawiając mniejszą przed córką. Spojrzała na mnie zdziwiona, oczekując wskazówek.
-Śmiało, zajrzyj- poleciłam.
Dziewczynka delikatnie wysypała wszystkie przedmioty na trawę.
-Odznaki!- zawołała ożywiona.- Brązowa, srebrna...- sapnęła, gładząc palcem mój największy skarb:- złota! Skąd...
Uciszyłam ją szybko.
-Nie teraz. Patrz dalej.
-Album. A w nim...Konie, mnóstwo koni.
Owszem. Trafiła na zdjęcia starsze niż Equiland... tzn. obecny Dasha's Shelter. Jak zaczynałam uczyć się jeździć miałam passę na zostanie fotografem. Robiłam wtedy mnóstwo zdjęć koniom. Szybko mi się znudziło, ale album został. Jednak na żadnym z tych zdjęć nie było mnie, nie mówiąc już o Dashy. Jedyne jej zdjęcie, które zdążyłyśmy zrobić leży teraz na samym spodzie stosiku.
-Rozetka- kontynuowała Madzia.
W prawej ręce trzymała teraz jedyną rozetę z zawodów jaką sobie zatrzymałam. Nie specjalnie zresztą. Po prostu rozeta zawieruszyła się gdzieś, gdy dawałam Izie nagrody. Znalazłam ją dopiero podczas wypakowywania w nowym domu, co uznałam za znak, że powinnam ją sobie zachować.
Potem Madzia wyjęła małą torebeczkę z dziwną zawartością.
-Włosy?- spytała.
-Sierść- odparłam.- A dokładniej włosy z ogona takiego jednego konia.
Pukiel włosów z ogona Broszki, który zdobyłam na krótko przed jej wypadkiem.
Dziewczynka w lewej ręce wciąż ściskała odznaki. Wiedziałam, że będę musiała jej wszystko opowiedzieć.
Następnie Magda podniosła figurkę. Najstarszy przedmiot z tej skrzynki, który posiadałam. Figurka przedstawiała czarnego konia o szlachetnej sylwetce. Koń stał na trzech nogach, czwarta będąca lewą przednią była uniesiona do góry, skierowana kopytem równoległe do ziemi. Wygięta szyja umożliwiała koniowi dotknięcie czubkiem chrap boku. Uszy konia- najwyższe punkty przedmiotu, sięgały zaledwie jakichś dziesięciu centymetrów nad ziemię. To od niej- tej figurki- wszystko się zaczęło. Dostałam ją w wieku sześciu lat i od tej pory zakochałam się w koniach-ich wdzięku, pięknie, dzikości, rączości. Zapragnęłam jeździć, a po paru latach moje marzenie  się spełniło. I znów- jedna chwila, jeden gest pokierował następnymi latami mojego życia.
Magda obejrzała pozostałe przedmioty. Na końcu wzięła do ręki zdjęcie z Dashą?
-To ty?- spytała, rozpoznając mnie w jednej z nastolatek. Nic dziwnego. Przecież widziała dużo moich zdjęć z tamtego czasu. Ale żadnych końskich.
-Ja- uśmiechnęłam się smutno.
-Jeździłaś konno?- spytała podniecona. Jej spojrzenie wwiercało się we mnie.
-Dawno temu...
-A mnie nie pozwalasz?!- prychnęła.
-To nie tak jak myślisz.- Mówiłam opanowanym głosem, chociaż miałam ochotę uciec stąd z płaczem. Nie ma mowy, pomyślałam. Już za dużo uciekałam.- Miałam wypadek, z którego ledwo uszłam z życiem. Niestety moja klacz nie miała tyle szczęścia. Kiedy obudziłam się ze śpiączki powiedzieli mi, że klacz zginęła. Potem dowiedziałam się, że sam wypadek przeżyła, ale...- głos mi się załamał.- Myślałam, że skręciła kark. W rzeczywistości złamała kręgosłup. Żyła, ale nigdy nie mogłaby się podnieść. Musieli ją dobić.
-Przykro mi- Magda spuściła wzrok.- A dlaczego ja nie mogę jeździć?
-Bo się o ciebie martwię. A jak już raz wsiądziesz na konia, nigdy się od tego nie uwolnisz. Tak było ze mną. Chorowałam za każdym razem, gdy nie siedziałam w siodle dłużej niż tydzień.
Wolałam nie mówić córce, jak wyszkoliłam rodziców, gdyż mogłaby użyć tego przeciw mnie. Na początku rodzice też kochali konie, chociaż sami nie jeździli. Bardzo cieszyli się, że mam taką pasję. Zdarzało mi się upadać, ale niegroźnie. Jeździłam już trzy lata, od roku na Broszce, kiedy skakałyśmy przez przeszkody crossowe ustawione na ujeżdżalni. Po prostu pani Agnieszka miała wizję, żeby szkolić nas na crossie bez konieczności wyjeżdżania w teren. Przeskakiwałam szeroki stos drewna, kiedy straciłam równowagę i upadłam na niego. Złamałam rękę. Dostałam wówczas całkowity, dożywotni szlaban na konie. Wcześniej dostawałam takie drobne zakazy, ale zazwyczaj trwały dwa, trzy dni. Więc i tym razem nic sobie z tego nie robiłam. Wytrzymałam dwa miesiące, gdyż ręka musiała się zrosnąć. Potem okazało się, że rodzice przystają przy swoim. Przestałam jeść. Piłam tylko wodę z kranu, jadłam czasem jakiegoś batonika, ale i jedno i drugie robiłam, gdy nikt mnie nie widział. Przez tydzień wytrzymałam na głodowych porcjach, które sama sobie zaserwowałam, zostawiając śniadania, obiady oraz kolacje nietknięte. Już miałam się poddać, kiedy rodzice ulegli pierwsi. Oczywiście byli wściekli, ale nie chcieli pozwolić mi umrzeć z głodu. Pozwolili mi wrócić do koni. Wówczas niestety zmienili swój stosunek do tych zwierząt. Powtórnie zaakceptowali je dopiero po wypadku z Dashą, kiedy widzieli w jakim jestem stanie i chcieli wręcz mnie zmusić do jeżdżenia, gdybyśmy się nie wyprowadzili. Ale wtedy było za późno.
-Długo jeździłaś?- usłyszałam pytanie.- I jak dobrze?
-Osiem lat- policzyłam na palcach.- Na tyle dobrze, by rok przed wypadkiem otrzymać to cudo.- Zabrałam jej złotą odznakę unosząc ją tak, by odbiła promienie słońca.
Przez pewien czas żadna z nas się nie odezwała.
-To mogę jeździć?- spytała Magda po chwili milczenia.
-Nie.
-Niech ci będzie- odparła bez krzty zawodu.- Poddaję się.
Jej oczy zalśniły w sposób, który nie przypadł mi do gustu. Poszło za łatwo. Coś kombinowała, ale co? 
gify konie
Hejahej! :) Ostatnio notki pojawiają się dość rzadko (jak na mnie), ale nie mam czasu. Ani ochoty ;)
Jednak obozy jeździeckie dużo dają. Na obozie pierwszy raz zagalopowałam, tzn. nie ja, tylko koń. Ja chciałam kłus, a koniki się rozkręciły. Wtedy nie mieliśmy w ogóle w planach galopu, którym przejechało 5 na 6 koni z naszej grupy ;)
Teraz galop idzie mi nieźle, zaczynam skakać ^) I kto by pomyślał, że jeszcze półtora miesiąca temu siedziałam na lonży. Chociaż teraz jeżdżę na bardzo upartym kucyku Klarze, który mniej więcej chodzi tak jak chce, nieźle daję sobie radę. A w zeszłą sobotę zaliczyłam pierwszy upadek. Oczywiście z mojej winy. Klara szła wtedy bardzo spokojnym kłusikiem (jechałam bez strzemion), kiedy na zakręcie po prostu zjechałam z siodła (w bryczesach!). Obecnie mam tygodniową przerwę, co dla mnie oznacza dwie stracone jazdy. Kiedyś to sobie odbiję. Nie mogę stracić ŻADNEJ jazdy. Nie wiem, czy Wam wspominałam, że na następnym obozie chciałabym zdać na BOJ. Każda godzina w siodle jest na wagę złota, bo mam tylko rok, a tyle do zrobienia ;)
Następną notkę zgodnie z ustaleniami opublikuje Sophie. Ja mam chwilę przerwy, więc może popiszę na KRŻ :) Ale nie dziś, bo mam dość komputera.